20 listopada 2016 r. Gwatemala
Dzisiejsza noc niestety nie przeszła bez zakłóceń. Najpierw do północy walczyłam z internetem. Siedziałam w holu hotelowym bo tylko tam działał internet. Gdy wróciłam Lidka spała jak zabita. Też padłam jak zabita. W pewnym momencie usłyszałam hałas . Jednak zbyt mocno spałam by się obudzić Po pewnym czasie usłyszałam głos Lidki że coś spadło. Zaspana zwlekłam się z łóżka. Okazało się że ze stolika nocnego spadł kubek. Lidka zastanawiała się czy to ona mogła go strącić. W pierwszej chwili nawet dałam temu wiarę. Zgasiłyśmy światło. Było cicho więc usnęłyśmy. Rano sprawa się wyjaśniła. To znowu przygoda prawdopodobnie ze szczurem, . Nie było szans by Lidka strąciła kubek bo stolik stał zbyt daleko od niej. Natomiast na stoliku zostawiła bułkę na śniadanie. Prawdopodobnie chciał wejść na stolik , zwalił kubek i uciekł. Mimo przygód nocnych z dobrymi humorami ruszamy na wycieczkę. Po siódmej przyjechał po nas bus. Jedziemy przez 3 godziny wśród pięknych widoków do Chichicastenango. Jest to miejsce gdzie w czwartki i niedziele odbywa się prawdopodobnie największy targ indiański w Ameryce Środkowej. Po drodze przerzucają nas do innego autobusika. Dojeżdżamy około 10 na targ. Jechały z nami 3 kobiety z Nowej Zelandii. Wysiadają z ogromnymi torbami na kółkach – pustymi. Okazuje się że przyjechały tu na większe zakupy. Targ przechodzi nasze wyobrażenia. Nawet nie chodzi o jego wielkość. Feeria barw oferowanych towarów powoduje zawrót głowy. Nigdy czegoś takiego nie widziałyśmy. Do tego Indianki ubrane w niesamowicie barwne stroje. Na plecach noszą towary albo dzieci przewiązane w równie barwne chusty. Kakofonia barw, ale jakoś to nie razi, wręcz przeciwnie rzucamy się na zakupy. Oczywiście jak dwie sroki wszystko dotykamy a im bardziej kolorowe to bardziej nam się podoba. W Polsce byśmy stwierdziły że to "wieś tańczy i śpiewa". W pewnym momencie docieramy do kościoła. Już atmosfera przed kościołem jest inna. Mnóstwo kwiatów. Wszędzie palą się świece i ogniska. Wchodzimy do środka. Tu też w różnych miejscach pełno zapalonych świec. Od dymu jest szaro w kościele. Jest dużo osób. Wszyscy modlą się z wielką żarliwością. Kościół robi niesamowite wrażenie. Ołtarz z czarnego drewna, tak samo ołtarze boczne, ciemny sufit i ten dym i żarliwie modlący się Indianie. Okazuje się że 4 godziny zakupów to dla nas za mało. Zresztą szaleństwo zakupów ogarnęło nie tylko nas, Wszyscy wracają obładowani. Po drodze wpadamy do restauracji na herbatkę, Restauracja w fajnym hotelu Santo Tomas. Kelner przynosi nam herbatę z dwoma kartkami z napisem banio. Okazuje się że jako goście mamy prawo skorzystać z toalety. Jest zamknięta na klucz. Gdy Lidka postanowiła wykorzystać ten dar losu facet – "dziadek klozetowy zabrał jej bilet potem otworzył drzwi toalety a jak weszła to zamknął żeby nikt inny nie wszedł bez kwitka. Tego jeszcze nie grali. O 14 ruszamy do Panajachel. To miasto położone nad jeziorem Atitlan, Droga piękna wśród gór. Jedziemy przez 1,5 godziny. Wreszcie dojeżdżamy. Widok niesamowity. Jedziemy z góry nad jezioro. Góry, wulkany i jezioro. Cudo. Pogoda piękna . Świeci słońce. Kierowca podwozi nas pod hotel. Miał być 3 gwiazdkowy. Gwiazdki to my możemy zobaczyć ale na niebie. Bardzo skromny to za dużo powiedziane. Oczywiście nie ma wifi mimo że nawet na wejściu jest napisane. Właścicielka pokazuje nam nadajnik ale niestety nie działa. Idziemy na miasto. Tu też wszędzie mnóstwo sklepów z pamiątkami, restauracje, kawiarnie biura podróży. Typowo turystyczne miasteczko. Bardzo ładnie położone. Spacerujemy po uliczkach zatrzymujemy się w punktach widokowych by nasycić się widokiem jeziora. O zachodzie słońca idziemy do restauracji z widokiem na jezioro. Jezioro otoczone jest czterema wulkanami . Lidka dopytuje się o ilość wulkanów. Ja żartuję że na pewno wybuchną tej n nocy. Ona udaje odważną i stwierdza "a niech wybuchną" ale widać jak strach ją ogarnia i już żałuje swych słów. W restauracji zamawiamy rybkę . Kelner przynosi nam ogromne porcje. Ryba jest bardzo spieczona. Była smażona jak frytka w głębokim tłuszczu. Podziwiamy widoki. Niestety zachód słońca niezbyt nam się udał bo niebo akurat w tym miejscu zachmurzone. Jednak w pewnym momencie różowa poświata odbija się w jeziorze . Widok cudny. Gdy robi się ciemno widać tylko światła wsi leżących wokół jeziora. Gdy wychodzimy na ulicę nie do końca wiemy jak trafić do hotelu. Nie martwimy się tym. Tu jest bardzo przyjaźnie więc kogoś zapytamy. Na szczęście znamy nazwę hotelu. Nie chce nam się wracać do tej ponurej dziury ale na ulicach pusto sklepy pozamykane więc należy się nam tylko powrót do hotelu.. Lidka włącza telewizor ale widok taki jak u nas w latach 60 -tych bez anteny i nawet 3 programy. Bierzemy się do roboty – ja do pisania i zdjęć a Lidka do rozliczeń.
 |
na targu w Chicha |
 |
od kolorów kręci się w głowie |
 |
na targu |
 |
tak też można nosić |
 |
feeria barw |
 |
na targu w Chichi |
 |
dziecko blisko matki |
 |
kobiety też ubrane kolorowo
|
 |
tak się nosi bagaże |
 |
przed kościołem |
 |
wnętrze kościoła |
 |
przed kościołem |
 |
przed kościołem |
 |
modląca się Indianka |
 |
zachód słońca nad jeziorem Atitlan |
 |
piękne kwiaty podobne do datury |
 |
na targu |
 |
na targu |
 |
kolorystyka niesamowita
|
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz