Poranek marzenie. Jednak nie obyło się bez przygód. Teraz Francuzi nie mogą wyjechać z kanionu. Bartek dzielnie im pomaga wyciągając za pomocą naszego samochodu. Wczesnym rankiem robimy sesję zdjęciowa kanionu. Jest tu tak cudnie i dziko i na dodatek pusto. Chyba najpiękniejszy kamping jak odwiedziliśmy do tej pory. Kolejny
dzień w drodze. Jedziemy obejrzeć Fingerklip, czyli "Skalny Paluch".
Jest to, upraszczając, mniej więcej coś podobnego do naszej polskiej
"Maczugi Herkulesa". Po drodze zjeżdżamy do Twylfontein, aby zobaczyć
datowane na ponad 2000 lat piktogramy wykonane przez szamanów ludu San
(znanych nam jako buszmenów). Zobrazowano tam nie tylko zwierzęta
lądowe, ale także foki i pingwiny, co wskazuje na to, iż lud ten
zamieszkiwał olbrzymi obszar od środka lądu (piktogramy w Zimbabwe), aż
po brzeg oceanu.
Docieramy także na teren dawnej aktywności wulkanicznej, gdzie zwiedzamy
tzw. "Organy" - skały pochodzenia wulkanicznego, które uformowały się w
ściany wyglądem przypominające piszczałki wielkich organów. Dalej
znajduje się "Spalona Góra". Jest to bardzo oryginalne miejsce, gdyż
wspomniana góra w przeciwieństwie do żółtych i czerwonych wzniesień
wokół jest niemal całkowicie czarna. Ziemia uległa spopieleniu w wyniku
wysokiej temperatury przepływającej pod nią magmy.
Później docieramy do Skamieniałego Lasu. Las powstał ok. 260 mln lat
temu, tworzą go porozrzucane skamieniałe pnie prastarych drzew, przodków
tzw. welwiczii wielkiej - rośliny żyjącej setki lat. Nie wiadomo skąd
dokładnie pochodzą pnie, jednak udało się ustalić, że zostały tutaj
przyniesione przez lodowiec. Prawdopodobnie w wyniku działania
temperatury, ciśnienia, słońca i nacisku lodowca drzewa zaczęły
wymieniać się cząsteczkami ze startymi na pył skałami, w efekcie czego
drzewa częściowo zamieniły się w kamień.
Krótko przed zachodem słońca docieramy do skały Fingerklip. W okolicy
znajdują się dwa lodge. Oba pięknie położone na wysokich wzgórzach, z
których można oglądać panoramę przypominającą widoki westerny. Jedziemy do pierwszego. Wjazd pod górę budzi grozę. Wydaje się, że jedziemy po pionowej skale. Ale Bartek świetny kierowca radzi sobie znakomicie. Okazuje się, że mają komplet gości. Teraz niestety trzeba zjechać. Zbyszek wysiada, by sfilmować ten zjazd. My z Mikołajem mamy dusze na ramieniu, ale nadrabiamy minami. Na szczęście nie taki straszny diabeł. Zjazd prawie pionowy. Nie widać nic przed maską, ale samochód się stoczył. Modliliśmy się tylko, by nic nie jechało z przeciwka bo droga jest tylko dla jednego samochodu. Ale udało się. W drugim lodgu zatrzymujemy się na noc. My
nocujemy w Ugab Terrace Lodge. Zlokalizowany jest na szczycie góry, zaś
podjazd bez użycia samochodu z napędem 4x4 jest niemożliwy. Na terenie campingu potknęłam się i skręciłam nogę w kostce. Noga mi spuchła. Nie wiem jak to będzie jutro.
 |
pictogramy w Twyfontain |
 |
petroglify w Twyfontain |
 |
Dodaj napis |
 |
Dodaj napis |
 |
Fingerklip |
 |
kamienne organy |
 |
organy |
 |
Dodaj napis |
 |
organy |
 |
księżycowy krajobraz |
 |
welwiczia wielka endemit Namibii |
 |
skamieniały pień |
 |
skamieniałe fragmenty lasu |
 |
Fingreklip |
 |
piękna panorama w lodgu |
 |
ostańce jak w Monument Valley |
 |
nagroda za dobrą jazdę |
11 października
Następnego dnia podążamy w kierunku oceanu. Jesteśmy w krainie plemiona Damar Po drodze odwiedzamy masyw
Branderberg z najwyższym szczytem Namibii, w okolicy którego znajdują
się kolejne petroglify i najsłynniejszy afrykański petroglif "Biała
Dama". Ja niestety nie idę w góry. noga jest spuchnięta i kuśtykam. Idą tylko panowie z przewodnikiem. Po 40 minut drogi wśród skał i upału docierają do celu. Obraz
znów przypomina te z Zimbabwe. Jest to tak naprawdę mężczyzna w stroju
rytualnym, mylnie określony przez swojego odkrywcę jako kobieta.
Przypuszcza się, że jest to młody mężczyzna podczas pierwszego
polowania, gdyż tylko mężczyźni ludu Damar uczestniczyli w polowaniach.
Przejeżdżamy przez wiele stref krajobrazowych. panowie są rozczarowani białą damą. Natomiast góry piękne, ale taki skwar, że lepiej jest siedzieć w cieniu Po horyzont mamy wielką,
niezagospodarowaną przestrzeń, zróżnicowaną kolorystycznie. Kolory
zmieniają się od czerwieni, przez żółć, aż do czerni. Krajobraz zupełnie inny. Nie wiemy czy horyzont znajduje się na oceanie czy to ląd. Kolory takie jak kolor wody. Teraz rozumiemy dlaczego statki się rozbijają w tym miejscu. Gdy patrzy się bez urządzeń można mieć wrażenie, że wszędzie jest woda, a potem się okazuje, że wpadamy na mieliznę. Późnym popołudniem
silne podmuchy wiatru uświadamiają nam, że znaleźliśmy się nad
Atlantykiem, w samym środku Wybrzeża Szkieletów. Rezygnujemy z campingu
na 108 mili. Wybrzeże Szkieletów jest oznaczone w milach, licząc od
Swakopmund na północ. Interesujące miejsca określa się nie nazwami
własnymi, lecz właśnie wspomnianymi milami. Zniechęca nas pustkowie i
bardzo silny wiatr. Znajdujemy bardzo pomysłowo zorganizowany camping w
Henties Bay. Camping jest super wyposażony. każde stanowisko posiada swój węzeł sanitarny kuchnia, zlewozmywak, pralnia, ubikacja i łazienka. Jest super czysto.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz