sobota, 27 kwietnia 2024

Madera 27 kwietnia

 27 kwietnia

Wstajemy wcześnie . Pakujemy się .Śniadanie . Zostawiamy walizki w recepcji i ruszamy po samochód. Odbiór mamy w centrum Handlowym Funchal. Jest to blisko naszego hotelu. Szukałyśmy takiego miejsca po opowieści Rysia, że musiał iść do wypożyczalni na koniec miasta. Dopłacamy 100 Euro do pełnego ubezpieczenia i odbieramy samochód. Nie wzbudza mojego zaufania. Ale to Ewa będzie kierowcą. Ona taki wybrała , bo takim jeździ. Ustawiamy mój GPS i ruszamy. Ewa zdenerwowana. . Samochód według niej nie ma mocy. Ja nie mam o tym pojęcia. Nie  jeżdżę samochodem z manualną skrzynią. Ona mi tłumaczy, że jeździ po Warszawie na piątym biegu. a tu może tylko na dwójce. Dzwonię do Kuby żeby zapytać o jazdę hybrydą. On uspokaja mnie ,że  napęd sam się przełącza z elektryki na  benzynę. Zatrzymujemy się  w Santa Cruz. Zaglądamy do Kościoła, który jest wybudowany w miejscu przybycia Portugalczyków, Idziemy na nadmorską promenadę. Rzeczywiście piękna, wyłożona kamykami  we wzory morskie. Postanawiamy najpierw dojechać na półwysep Laurenta, bo to cel naszej wyprawy, a w drodze powrotnej zatrzymać się w  małych miasteczkach. Jedziemy autostradą pod pasem startowym lotniska. Robi to niesamowite wrażenie. Pas startowy na Maderze był bardzo krótki. Teraz też jest krótki i piloci musza mieć specjalne pozwolenie na lądowanie, ale został przedłużony i samoloty lądują tuż nad autostradą.  Gdy docieramy na parking przed trasą trekkingową nie możemy zaparkować, bo tyle samochodów. W końcu udaje się. Ruszamy z buta na trasę, Z daleka wydaje się łatwa. Ale niestety to tylko złudzenia. Gdy przeczytałam, że  wędrówka to trzy i pół godziny uśmiechnęłam się.. Ruszamy na trasę pełne werwy. Już po pół godzinie wiem, że nie będzie łatwo. Są strome podejścia i wypłaszczenia. Widoki wynagradzają trud.  Kolorowe skały, a właściwie klify wpadające do oceanu i uderzające o nie fale.. Do tego piękny błękit wody, pod warunkiem, że świeci słońce. Po półtorej godzinie docieramy na koniec trasy. Ostatni odcinek to wspinaczka po stromiźnie. Na dodatek pełno drobnych kamyków, które  utrudniają wejście. Gdzieniegdzie są poręcze zrobione ze stalowych linek. W wielu miejscach są one  zniszczone i można sobie poranić ręce. Trud jednak się opłaca. Widoki boskie. Pogada dopisuje. Po krótkim odpoczynku wracamy. Powrót też nie należy do przyjemnych. Najpierw schodzimy i ślizgamy się na kamykach. Gdy już droga się poprawiła to znowu ostra wspinaczka, po to by znowu schodzić w dół. Jestem wykończona. Gdy po 3 godzinach i 15 minutach docieram do samochodu oświadczam Ewie, że dotarły tu moje zwłoki. Ona też jest zmęczona, ale szybciej pokonała trasę. Zmieniamy buty i chwilę odpoczywamy. Ewa każe nastawić  GPS na hotel. Z uśmiechem pytam o  miejscowości, które miałyśmy odwiedzić. Decyzja jest jedna. Jedziemy do hotelu. Jakoś  docieramy do naszego hotelu i na dodatek na właściwy parking. Z samochodu ledwo się wytaczamy. Idę jak kaczka. W pokoju ( z widokiem na morze)    szybko się kapiemy. Jest trochę lepiej. Idziemy na kolację, Najpierw sprawdzamy hotelowe restauracje W jednej pustki, druga zarezerwowana. Szukamy czegoś dalej. W końcu wchodzimy do restauracji. Widok na park. Jest bardzo ładnie. ceny też do przyjęcia. zamawiamy policzki wieprzowe.  Są pyszne. Do tego lody kawowe z migdałami. Po kolacji na bolących nogach toczymy się do pokoju. Trzeba zaplanować jutrzejszy dzień i  obrobić zdjęcia. Ja ledwo się ruszam, tak mnie boli kręgosłup po tej wycieczce.


































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz