Luang Prabang
O 6.00 pobudka. Idziemy dawać jałmużnę mnichom. W Luang Prabang jest taki zwyczaj, że o 6.30 mnisi wychodzą po jałmużnę. Mieszkańcy przygotowują dla mnichów głownie ryż ale też inne danie. Mnisi idą z miseczkami i można im coś do nich włożyć. Jak to zwykle bywa zawsze jest ktoś taki kto na tym zrobi interes. Turyści mogę takie paczuszki jałmużna kupić u niektórych osób, które przychodzą dać jałmużnę ale to co przyniosą sprzedają turystom. Ta codzienna ceremonia robi wrażenie. Wracamy do hotelu .Śniadanko w stylu laotańskim czyli ryż z warzywami. Trochę relaksu i ruszamy zwiedzać miasto. Zaczynamy od wzgórza Phu Si. Wspinamy się po 355 schodkach mijając liczne świątynie i stypy. Z wzgórza jest piękny widok na miasto. Luang Prabang położony jest w dorzeczu Mekongu i rzeki Nam Khan. Na wzgórzu znajdują się dwa ważne obiekty metrowa stopa Buddy i chińskie wydanie Buddy – Tłuściutki uśmiechnięty grubasek. Odnajdujemy wszystko co potrzeba. Spotykamy tam Polkę która z okazji pobytu na konferencji zwiedza Laos. Potem na mieście też słyszymy język polski a wieczorem to już bazar był Polski. Przyjechała jakaś wycieczka z Polski.
Zwiedzamy następnie Wat Mai z pięknie udekorowanymi ścianami blachą złotą z płaskorzeźbami, drugi ważny Wat to Wat Wisunalat w którym znajduje się 6 metrowy posąg Buddy. Na koniec odwiedzamy wat Xieng Thong. Jest to najważniejszy wat w mieście. Znajduje się tu kaplica z bardzo cenną figurką Buddy oraz rydwan pogrzebowy jednego z królów ozdobiony 7 głowami smoka. Wygląda naprawdę imponująco. Potem snujemy się po pięknych, magicznych zaułkach i uliczkach Luang Prabang. Jest bardzo gorąco ale naprawdę miasto ma duszę. Jest śliczne. Bierzemy soghantew i jedziemy nad wodospady. Jazda prawie 45 minut i robi się chłodno. Wokół góry. Ale się nie zrażamy . Oglądamy wodospady. Jest to jeden 33 metrowy wodospad i wiele mniejszych. Ale jest trochę chłodniej.Wieczorem wracamy do miasta. Idziemy zapłacić za wycieczkę do doliny dzbanów i załatwić bilety do Siem Rap- to baza wypadowa do Ankor Wat. I zaczynają się schody. Najpierw ponad godzinę szukamy jakiegokolwiek połączenia, potem okazuje się że biuru nie bardzo odpowiada nasza dwudniowa wersja wycieczki. Wcześniej rozmawialiśmy o trzech dniach i żądają wyższej ceny za dwa dni niż za trzy dni. Rezygnujemy więc i zmęczeni szukamy innego biura. Ostatecznie bierzemy samochód z kierowcą, który nas wszędzie zawiezie. Idziemy kupić bilety i okazuje się że zostały tylko droższe. Ale już i tak nie mamy wyjścia i musimy je wziąć. Kolacja znów niespodzianka. Wędrując po mieście spotkałam kobietę która niosła na talerzu pyszną upieczona rybę. Tak łapczywie się na nią spojrzałam, że kobieta odsunęła się ode mnie. Wieczorem oczywiście zamawiam całą dużą rybę. Pani przynosi to samo co widziałam ale jakaś taka chudsza ta ryba. Okazało się że to tylko połówka ryby ale była bosko smaczna. Powrót do hotelu.
![]() | ||||
Swiątynia zdobiona mozaikami
|
17 listopada
Pobudka o 5.00 bo o 5.30 wyjeżdżamy. Wszystko odbywa się zgodnie z planem. Jedziemy do doliny dzbanów. Droga dobra, ale to są góry. Takiej ilości zakrętów to jeszcze nie zaliczyłam. Choroba lokomocyjna daje o sobie znać. Po drodze wstępujemy na bazar. A tu na sprzedaż żywe, zabite, pieczone szczury do wyboru do koloru. Pieczone w całości żaby – ogromne, i małe ptaszki. Po tym widoku odchodzi ochota na jedzenie. Ruszamy dalej w drogę. Droga bardzo kręta. Ledwo żyję tak się źle czuję. Staram się spać, a gdy w południe zatrzymujemy się by obejrzeć jaskinię w której ukrywali się Laotańczycy przed nalotami amerykanów i w której znajdował się szpital to nie mogę utrzymać równowagi, ale po chwili wszystko wraca do normy. Twardy grunt i prosta droga to lubię.
Ruszamy dalej. Dojeżdżamy do Xieng Khouang. Jest to miasteczko położone najbliżej doliny dzbanów. Zjadamy zupkę i ruszamy na zwiedzanie. Ale najpierw pozwolenie na wjazd. W biurze okazuje się że najważniejsza pani która ma pieczątkę wyszła. Dzwonią po nią, wreszcie jest. Stuk, puk pieczą teczka i możemy ruszać. Najpierw jedziemy do miasteczka, które został łon całkowicie zmiecione z powierzchni ziemi w wyniku nalotów amerykańskich. Laos jest krajem na który zrzucono więcej bomb niż na wszystkie kraje w czasie II wojny światowej. A ta prowincja w której się teraz znajdujemy ucierpiała najbardziej. W miasteczku ocalał tylko posąg Buddy i fragmenty ścian świątyni. W okolicy łuski po pociskach i inne elementy uzbrojenia wykorzystywane są do celów praktycznych np. jako koryta, elementy płotu Słupy podtrzymujące wiatę, doniczki.
Następnie ruszamy do doliny dzbanów. Jest to kolejna zagadka naszej Ziemi której naukowcy nie potrafią rozszyfrować. Na przestrzeni 24 kilometrów znajdują wielkie kamienne dzbany. Największy ma 2,4 m wysokości, Nie wiadomo do czego służyły. Chodzić można tylko po wyznaczonych trasach ze względu na zagrożenie niewybuchami i minami. Wszędzie pełno lei po wybuchach bomb. Wrażenie niesamowite.
Wracamy do miasta. Szukamy hotelu kolacja i spać, bo jutro to samo czyli wczesne wstawanie.
![]() |
czerw to przysmak jedzony surowy lub pieczony |
![]() |
tajemnicze dzbany |
![]() |
dzbanów są setki tylko nie wiadomo czemu służyły |
![]() |
żabkę też można skonsumować |
![]() |
pozostałości po wojnie |
![]() |
lokalna stacja benzynowa |
![]() |
tylko takimi ścieżkami można bezpiecznie się poruszać |
![]() |
ten szczur czeka na nabywcę trząsł się tak ze strachu że mi było go żal |
![]() |
zarodki kurczaka gotowe do spozycia |
![]() |
tylko po takich ścieżkach można się poruszać |
![]() |
dorodna sztuka |
![]() |
słuszna porcja zupy i odpowiedniej wielkości łyżka |
![]() | ||
ozdoby na ścianach <><><> ![]()
|
![]() |
stara stupa |
![]() |
owoc jack fruit |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz