poniedziałek, 15 listopada 2010

8-14 listopada 2010 r. Myanmar Birma


BIRMA czyli  Myanmar


8 listopada.2010 r.
Od rana gonitwa . Najpierw na lotnisko potem odprawa i lot, a spać się chce. Gdy usiadłam w samolocie,  to obudziłam się  dopiero jak inni zaczęli wysiadać. Okazuje się, że można dostać wizę na lotnisku w Yangun. Facet z ambasady w Berlinie mnie oszukał. Posłałam mu wiązankę ciepłych słów pod nosem. Przecież niepotrzebnie jechałam do Berlina.
Na lotnisku szybko załatwienie hotelu wraz z podwózką. Hotel Central całkiem porządny. Okazuje się, że do Laosu nie przejadę żadną granica lądową ani lotniczą z wyjątkiem drogi przez Tajlandię bądź Indonezję. Ale będę martwiła się tym później. Na razie rezerwacja biletu na jutro do Bagan. Niestety też pobudka o 4 rano. To trzeba mieć nie po kolei w głowie, żeby na urlopie na własne życzenie wstawać o 4 rano. Ale niektórzy tak mają. Jest jeszcze jeden kłopot. W Myanmarze nie działa sieć komórkowa. Jest jakaś jedna, ale niedostępna w Plusie. Zresztą telefonów u ludzi też nie widać.
Wymiana pieniędzy i dostaję ogromny plik brudnych pieniędzy- podartych, pochlapanych, ale 100 dolarówek zagniecionych nie przyjęto.
Ruszamy zwiedzać Yangun. Na pierwszy ogień idzie Hit Szwedagon Paya. Jest to olbrzymia stupa otoczona 82 małymi stupami i świątyniami. Jest ona pokryta 53 tonami złotej blachy. Na szczycie zdobiona jest drogimi kamieniami/ 5 tysięcy diamentów i 2 tysiące innych kamieni/ a na samym  czubku znajduje się ogromny diament, który w blasku zachodzącego słońca  mieni się różnymi kolorami. Wielkość  uroda i blask powalają na kolana. Zresztą w sensie dosłownym, bo żeby zrobić ujęcie całości trzeba sobie klęknąć. Obejście i oswojenie się z urokiem miejsca zajmuje nam prawie godzinę. Potem ruszamy do Pagody Botataug. Znajdują się w niej bardzo ważne relikwie Buddy a mianowicie jego włosy. Świątynia wewnątrz jest w 90 procentach wyłożona złotą blachą bogato zdobioną. Jest w kształcie koła, ale w środku jest jakby labirynt. Najważniejszym miejscem jest oczywiście szkatuła z włosami. Idąc wnętrzem świątyni musi się ją obejść dookoła by z niej wyjść. Nie wiem dlaczego pozostałe 10 procent świątyni wyłożona jest  lustereczkami.
Teraz czas na obiad. W przewodniku jest coś o pysznej  kaczce, a więc ruszamy do wskazanej restauracji. Rzeczywiście jest kaczka, pyszna wszystko pyszne nie wspomnę o smaku zimnego piwa Myanmar, które w upał smakuje prawie tak samo jak Bintang. Najedzeni napici  ruszamy piechota do  Sule Paya starej stupy, w starej handlowej części miasta. Jest też pokryta 24 karatowym złotem. Nie powala nas jak Shwgadon, ale jest w tym samym stylu. Powrót do hotelu po odbiór biletów i wycieczka nad jezioro Royal Lake. Tam stoi  budowla Karaweik Palace. Jest to luksusowa restauracja w stylu birmańskim. Jest to replika barki królewskiej. Niestety  restauracja jest jeszcze zamknięta. Robi się ciemno i mimo ,że  jest przepięknie oświetlona z daleka zdjęcia nie oddają prawdziwego wyglądu łodzi. Nie zrażeni porażką ruszamy na bazar. Ale jedyny czynny to w dzielnicy chińskiej. A tam jak u Chińczyków jedzenie różnorodne, zapachy też, bałagan totalny. Najwięcej sprzedają suszonych koników polnych  dla nich to chipsy , ale są tłuściutkie i tylko skrzydełka trochę chrzęszczą w zębach.
Wracamy do hotelu zmęczeni upałem i zwiedzaniem. Jutro znów pobudka.


tu znajduje się włos Buddy
 


złota stupa Shwegadon

dzieci w świątyni

posągi Buddy w świątyni

jeden z ołtarzy

zdobione sklepienie

wieże licznych stup

ogromny gong

na szczycie wieży znajduje się ogromny diament

architektura  kolonialna

mniszki noszą różowe odzienie
złote ściany w Pagodzie Botatuag

młody wyznawca buddyzmu

restauracja statek

miejscowe chipsy

tłuściutki chips

obfitość przysmaków na bazarze

stupa szwegadon w całej okazałości
9 listopada
Pobudka godz. 4,00. Potem lotnisko i nowe doświadczenie .Na lotnisku nie ma głośników. O  odlocie samolotu informuje  naganiacz z  tabliczką, chodzi wśród podróżnych i wyłapuje swoich. Gdy odprawialiśmy bagaż naklejono nam jakieś kartki na bluzki – to znaki dla naganiaczy  do jakiego samolotu mają nas wsadzić. Ale wszystko odbywa się sprawnie. Poza tym wszyscy są bardzo mili, niezwykle uprzejmi i cierpliwi.
Po 50 minutach lotu lądujemy w Nyaung U . Jest to miejscowość połączona praktycznie z Baganem. Zaczepia nas na lotnisku sympatyczny  chłopak który oferuje pomoc przy znalezieniu hotelu. Pierwszy hotel i strzał w dziesiątkę. Same luksusy ze 35 dolców, Trzy łazienki, przed drzwiami basenik z rybkami, poniżej ogromny staw z kolorowymi dużymi rybami. Oczywiście powitalny drink. Chłopak proponuje nam pokazanie Bagam . Bagam to rozległa równina z  pobudowanymi 3000 świątyń. Oczywiście nikt nie zamierza  oglądać  wszystkich. Wynajmujemy bryczkę zaprzężoną w konia – bryczka to dwukółka. Może to nie samochód ale swoista atrakcja. I ruszamy na zwiedzanie. Ilość świątyń pokazanych nam przez przewodnika oraz ilość mijanych których nie odwiedzamy powoduje zawrót głowy. Każda jest inna, ale w każdej Budda stojący, siedzący, leżący, wesoły, cierpliwy, kontemplujący i tak dalej i tak dalej. Żeby  czuć to co czujemy trzeba to niestety przeżyć. Jestem   bardzo szczęśliwa, że tu byłam. Widok zachodzącego słońca nad  tą równiną usianą setkami wieżyczek świątynnych  wśród niewiarygodnie soczystej zieleni wart był wszystkich kłopotów związanych z wyjazdem.

nasz hotel

tak się podróżuje

jedna z najbogatszych stup w Bagan


złota stupa w Bagan

mnisi czekają na jałmużnę

młodzi mnisi z pojemnikami na jałmużnę

pomalowana twarz chroni przed słońcem i komarami

malownicza stupa



widoki cudne

Budda z cegły

nasz lunch

stupa wśród zieleni

walczące koguty

piękna stupa

podobieństwo uderzające

w blasku zachodzącego słońca

widok  z tarasu widokowego

na lotnisku nie ma głośników


widok wieżyc pośród zieleni

ogromny posąg Buddy

kolejna stupa

nasza dwukółka

wnętrza stup są zdobione w różny sposób

wieśniaczki wracające z pola

przejazd prze bramę



10 listopada

Dzień jak co dzień- pobudka, samolot, lądowanie w Mandalaj. To drugie co do wielkości miasto Myanmaru. Już na lotnisku zauważyliśmy różnicę. Inni turyści proponowali  wspólny dojazd do miasta. Jedziemy rozpadającą się Toyotą busem. Hotel brudny, ale żadnego innego nie ma. Cóż jedną noc się wytrzyma. Brak czystości obsługa nadrabia grzecznością wprost niewiarygodną. Czytają wręcz w myślach. Organizują wszystko: bilety na samolot, podwózkę do miasta oraz kierowcę blue taxi do zwiedzania miasta, Nawet prowadzą do knajpki na naleśniki. Naleśniki z bananami pychota, ale brud jest wszechogarniający. Miasto koszmarnie brzydkie. Ciągnie  się kilometrami, wzdłuż ulic wszędzie stragany, To czego już nie ma w Bangkoku, to znaczy motory tu są w ilościach szarańczy na polu. Żadne przepisy nie obowiązują. To trzeba przeżyć, by zrozumieć. Nie ma znaków nie używają migaczy. Absolutny bezład przy koszmarnym hałasie sygnałów wydawanych przez kierujących. Nasza blue taxi okazała się tuk-tukiem. No ale nic, jedziemy. Po wczorajszej uczcie ze świątyniami postanawiamy ograniczyć ilość dzisiaj oglądanych do minimum. Postanawiamy zwiedzić pałac. Jednak  nasz kierowca odradza, bo tam rządzi  junta. Wobec tego rezygnujemy. I obwozi nas po świątyniach. Dwie z nich są bardzo ciekawe. Bowiem oprócz jednej stupy postawiono wokół białe stupy w liczbie 847 zawierające wykute w skale teksty z nauczania Buddy. Zachwyca nasz klasztor Shwenandaw Kyaung. Cały drewniany przepięknie  rzeźbiony . Jest to dawna sala audiencyjna króla. Dzięki temu, że został przeniesiony w inne miejsce, niż pozostała część pałacu ocalał w całości od pożogi wojennej. Obok stoi inny klasztor.  Klasztor Niezrównany ale jest ogromny i co zaskakuje w buddyjskich świątyniach pusty. Jedziemy na wzgórze Mandalaj by podziwiać widok miasta. Może z góry zrobi większe wrażenie. Rzeczywiście widać, że miasto sięga po horyzont i nie widać brudu. W połowie drogi znajduje się ważna dla wyznawców buddyzmu świątynia w której  znajdują się 3 kości Buddy.. Po zejściu długimi schodami na dół kierowca szybko rusza do Amanapury. Jedziemy w tłoku smrodzie i  niewyobrażalnym hałasie ponad godzinę. Tutaj znajduje się najdłuższy na świecie most z drzewa tekowego. Ma 1200 metrów . Przechodzimy trzęsącym się  pod nogami i skrzypiącym mostem. Potem wsiadamy na łódkę i podziwiamy zachód słońca na tle pięknego starego mostu. Widok jest magiczny. Idący po moście ludzie oświetleni blaskami zachodzącego słońca i most odbijający się w wodzie przez co stwarza wrażenie że jest wyższy. Na przystani kolacyjka- rosołek a raczej zupa makaronowa , czyli nudlowa to specjalność tutejszej kuchni i a jakże świeża rybka – wszystko pychota..Początkowo obsługuje nas kobieta. Ja zamawiam rybę Stasiu zupę nudlową. Gdy zorientował się że moja ryba pyszna też cce zamówić. Ale nie ma kucharki. Nasz kierowca biezre sprawy w swoje ręce i smaży rybę dla Stasie. Ten barek to taki fastfood pod gołym niebem. Tylko kuchenka gazowa, dwa stoliki  i wszystko. 
Szczęśliwi wracamy w okolice naszego hotelu i idziemy na nocny bazar. Wszędzie ciemno tylko jadące niektóre pojazdy oświetlają drogę. Przejście przez ulicę to samobójstwo. Docieramy na miejsce bazaru, a tam część ulicy zamknięta bo przyjechał jakiś ich Lama, Podjeżdża w momencie gdy my przyszliśmy. Widać jak bardzo jest czczony przez współwyznawców. Siedzi na tronie i naucza, a wierni na rozłożonych na ulicy kocach i słuchają i się modlą. Bazar nie spełnia naszych oczekiwań. Wracamy do hotelu. Pytamy chłopaka hotelowego o możliwość zakupu piwa. On  proponuje mi żebym z nim pojechała do sklepu, bo jemu nie sprzedadzą. Wsiadam na motorek i jadę. To dopiero była ostra jazda bez trzymanki. Ulice nierówne wyrzuca nas do góry, zakręty, inne pojazdy i ciemności egipskie. Adrenalina mi mocno podskoczyła, ale szczęśliwie wszystko załatwiliśmy. W pokoju to tylko spać, by nie widzieć tego co nas otacza.  I znów przygoda. Nie wiadomo gdzie jest wyłącznik od niby  łazienki. – Jest to część  pokoju oddzielona od pozostałej ścianką do wysokości około  190. Powyżej nie ma ściany. Niestety powtarza się sytuacja z Indii trzeba spać z włączonym światłem. Rano oczywiście odkryłam gdzie jest wyłącznik. Odkryłam coś więcej, że jestem cała pogryziona przez pluskwy.


Dodaj napis


słynny most tekowy

w jeziorze rosną drzewa

most stanowi doskonała przeprawę

nasza najlepsza ryba

tu jest 847 stup

piękne rozłożyste drzewo daje cień

klasztor Shwenandaw Kyaung.

klasztor Shwenandaw Kyaung.

Dodaj napis

klasztor Shwenandaw Kyaung.


pod mostem

wspaniały zachód słońca


nasza kolacja nad brzegiem jeziora

tu rządzą motocykle

spotkanie z Lamą
Dodaj napis











11 listopada
Rano samolot i do Heho. 20 minut lotu samolotem pozwala zaoszczędzić cały dzień jazdy samochodem. Z sympatycznymi Tajkami jedziemy nad jezioro Inle, które jest  celem naszej podróży tutaj. Kierowca podwozi nas pod śliczny hotelik, w którym  zanim powiedzieliśmy cokolwiek wszystko zostało zorganizowane. Wycieczka  po jeziorze, bilety na samolot, podwózka na lotnisko. No nie zupkę makaronowa zamówiliśmy sami. Idziemy do przystani . Tam czeka dwóch młodych chłopców, by nas obwieźć po atrakcjach jeziora. A jest ich bardzo dużo. Mieszka  tu wokół wiele różnych grup etnicznych które kultywują swoje tradycje. Rybacy łowią ryby w bardzo specyficzny sposób. Mają duże kosze, które wrzucają otwartą stroną do wody, a następnie harpunem  dźgają  dno kosza by złowić zamkniętą tam rybę, nawet mają sukcesy. Ale najdziwniejszy jest ich sposób pływania. Mają jedno wiosło, którym wiosłują za pomocą nogi. Widok jest niesamowity. Na jeziorze powstało całe pływające miasteczko ze szkołą,  stupami klasztorem i pływającymi ogrodami. To nadzwyczajne, jak ludzie potrafili dostosować się do życia  na wodzie. Wszystko nawet  zagrody dla zwierząt są na wodzie. Mieszkańcy prowadzą warsztaty rzemieślnicze są kowalami, tkaczami, wyrabiają papier wyroby ze srebra, papierosy. Czego tu nie ma. Po raz pierwszy dowiedziałam się, że z włókien lotosu wyrabia się tkaniny. W naturze wygląda to jak tkanina workowa ale jest bardzo miękka. Cena jednak odstrasza. Malutki szaliczek 70 dolarów.
Odwiedzamy pagodę, w której znajdują się dwie łodzie całe pokryte złotem Łodzie są pilnie strzeżonym obiektem. W pagodzie znajduję się dziwne bożki, które są całe pokryte płatkami złota. Wierni przyklejają je nakrywają chusteczkami i modlą się, Nie bardzo wiem o co chodzi. W tej świątyni nie było posągu Buddy. Na wodzie są, a jakże, także restauracje. Wszędzie bardzo czysto. Rybka w restauracji też pyszna. Odwiedzamy też plemiona Paduang, których tradycją jest że kobiety naszą na szyi obręcze. Są to mosiężne obręcze, które są nakładane  przez 10-12 lat na szyję dziewczyny począwszy od 8-9 lat. Co roku jest zakładana dłuższa spirala. Waży to około 8 kilogramów. Nie mogliśmy się dowiedzieć jak jest geneza tego zwyczaju. Kobiety nie zdejmują obręczy do końca życia.
Na koniec dnia  klasztor skaczącego kota. Piękny drewniany z ogromną ilością ołtarzyków  noszonych w procesjach i oczywiście 5 pięknych kotów, które pokazują swoje  skoki po  dokonaniu darowizny na rzecz klasztoru.
Po zmierzchu wracamy do hotelu. Tu jeszcze jedna atrakcja. Idziemy na przedstawienie do teatrzyku lalkowego. Kunszt z jakim właściciel operuje tyloma sznureczkami jednocześnie, to nie tylko umiejętność, to talent. Na miły koniec dnia wizyta w birmańskim wydaniu włoskiej restauracji. Wolę oryginalne włoskie dania, bądź oryginalne birmańskie. Każdy powinien robić to co umie najlepiej. Jutro samolot po południu. Wreszcie można dłużej pospać.
domy na wodzie


słupy energetyczne też w wodzie

wyrób cygar

w tkalni

tu się tak mieszka

wszechobecna woda

droga wodna

komunikacja tylko łodzią

specyficzny sposób wiosłowania

światynie też na wodzie

łódź do przewożenia świętości

używana tylko w czasie uroczystości

kobiety z plemienia Puduang


z takim jarzmem można chyba oszaleć

to chyba jest męka

sad na wodzie

kapliczka z Buddą

plantacje na wodzie

teatrzyk lalkowy

rybacy na łodziach

charakterystyczne  sieci do łowienia

taki widok tylko na jeziorze Inle

świete posążki

koty zamiast skakać spały




































12 listopada
Wreszcie można spać dłużej. Po spokojnym śniadanku próbujemy przesłać informacje przez Internet. Jak zwykle fiasko. Jazda na lotnisko z bardzo miłym kierowcą. Tak niezwykle uprzejmych i uczynnych ludzi nie ma chyba nigdzie. Nie narzucają się, a są pomocni tak, jakby czytali w twoich myślach. Przelot do Yangon zajmuje nam trochę czasu, bo nasz samolot leci naokoło i mamy dodatkowe lądowanie w Mandalaj. Trochę się denerwuję, że nie zdążymy nic załatwić na następny dzień. Przyjazd do hotelu. Nasza Pani od spraw turystycznych właśnie wychodzi, ale zostaje  dłużej by wyjaśnić nam wszystkie wątpliwości i pomóc załatwić wyjazd do  Kyaikhtiyo. Wyjazd trochę drogi, ale nie wszyscy lubią iść na żywioł, i jechać zapchanymi autobusami. Decyduję się na  wyjazd z kierowcą. Kolacja jak zwykle marzenie zupa nudlowa z krewetkami i innymi rodzajami mięs. To jest hit tego sezonu.




13 listopada 2010
Załatwiamy rano bilety na przelot do Bangkoku. W Myanmarze  załatwić bilety na dalszą podróż to sztuka więc się nie podejmuję i myślę, że w Bangkoku na lotnisku dostanę bilety do Luang Prabang.
Podjeżdża kierowca i ruszamy. Po 4 godzinach wcale nie najgorszej jazdy przerwa na lunch i niech zgadnę  co do jedzenia – oczywiście zupa nudlowa i kaczka pieczona. Pycha.
Dojeżdżamy do Kyaikhatiyo. Tu zaczyna się cyrk. Kierowca prowadzi nas do ciężarówki i każe wsiadać. Na pace pełno turystów stłoczonych jak sardynki. Po chwili wraca i woła mnie do telefonu. Zastanawiam się jaki telefon skąd. Okazuje się, że kierowca nie potrafił nam wytłumaczyć, że my jedziemy na górę bez niego i bez bagaży. Zadzwonił więc z pierwszego  sklepu,  w którym był telefon i zawołał mnie, żeby mi z biura wytłumaczyli to wszystko. Okazuje się, że na samej górze mamy hotel, a on tam nie może jechać więc albo bierzemy walizy ze sobą albo zostawiamy w samochodzie. Decyzja mogła być tylko jedna. Nasze walizki w ogóle by się nie zabrały na ten samochód. Zdecydowaliśmy się jechać  bez walizek. Ale nie mamy nic na noc ani do przebrania. Na razie jest ciepło. Do jutra da się wytrzymać. Gdy ciężarówka została upchana do granic możliwości ruszamy. Muszę zaznaczyć, że nie ma innej opcji, by dojechać na górę . Można co najwyżej iść 20 km pod górę. Jazda pełna emocji, podjazdy i zjazdy takie, że lepiej nie patrzeć i my  wiszący na wąziutkich deseczkach niby ławeczkach . Dodatkowo te ławeczki są tak gęsto, że  jak ja usiadłam to lędźwiami haczyłam o tylną  a kolanami opierałam się o przednią. Tak na dobrą sprawę, to siedziałam na kolanach osoby siedzącej za mną. Ale nic to fajnie jest. Jedziemy tak około 30 minut i docieramy do punktu pośredniego. Tu kończy się droga  dla samochodów i dalej trzeba  zasuwać na piechotę. W oddali na wysokości widać cel naszej podróży. Wokół pełno tragarzy, którzy za dolara wniosą bagaż, a za 20 dolarów ciebie . Mają fajne lektyki, a człowiek w pozycji półleżącej  jest niesiony. Ale te propozycje to nie dla mnie. Ja lubię sama zdobywać cele. Mimo że lektykarze cała drogę mnie namawiają na lektykę stanowczo i konsekwentnie odmawiam. Za to Stasiu skwapliwie korzysta z oferty. Birmańczycy chyba nie wiedzą jaki ciężar przyjdzie i m dźwigać.
Po zakwaterowaniu w hotelu idziemy oglądać cel naszej podróży, a mianowicie skałę wiszącą tylko dzięki temu, iż znajdują się pod nią włosy Buddy. Jest święta złota skała. Widziałam dziesiątki razy zdjęcia ze skałą wiszącą, ale wrażenie jakie robi w rzeczywistości jest niedopisania. Zawsze w takich chwilach żałuję, że nie ma ze mną wszystkich  bliskim memu sercu, bo by byli tak samo szczęśliwi jak ja. Napawam się widokiem skały ze wszystkich stron , nawet po zmroku jest piękna, bo  cała oświetlona. Miejsce jest magiczne i pełne jakiegoś mistycyzmu. Jestem pod wielkim wrażeniem. Okazuje się, że dla mieszkańców Myanmaru jestem ciekawym obiektem do robienia zdjęć. Wszyscy chcą mieć ze mną zdjęcia. Zabawa przednia. Gdy wracamy do hotelu tłumy pielgrzymów podążają do skały modlić się. Pełna wrażeń idę spać, bo jutro przed świtem pobudka.
14 listopada
Pobudka o 5. Idziemy oglądać wschód słońca. Jak zwykle niewypał. Na wschodzie chmury. Podziwiamy więc niezwykłą złota skałę i napawamy się jej widokiem. Potem śniadanko. Już dosyć mam jajek pod każda postacią. Czy w hotelach nie można nic innego wymyślić. Tym bardziej, że Japończycy dostają inne śniadanie. Czas na powrót. Najpierw przez  45 minut marsz w dół pomiędzy lektykami, którymi znoszeni są leniwcy, a potem próby wejścia na ciężarówkę. Emocji co nie miara. Z jednej nas wyrzucają nie wiemy dlaczego każą iść do innej ,a tam ścisk niemożebny. W końcu po półgodzinnej walce udaje nam się zająć miejsce na wąskiej ławeczce. Nie mamy złudzeń dopychacz upchnie nas na  śledzia. Tak się też stało. Zjeżdżamy w dół. Lepiej nie patrzeć na drogę. Po prawie godzinnej podróży odbiera nas na dole nasz kierowca cały szczęśliwy żeśmy mu się nie zgubili. Ruszamy do Bago. Bago to miasteczko położone 80 km od Yangon. Znajduje się tam kilka  ciekawych obiektów. Przede wszystkim najdłuższy leżący Budda o długości 55 m w Shwethalyaung.  Myanmarczycy są dumni, że jest dłuższy niż ten w Bangkoku. . Stopy Buddy wyłożone są cennymi kamieniami. Martwiłam się jak on będzie chodził przecież kamienie będą go uwierać. Potem jedziemy oglądać Shwemawdaw Paya. Świątynia jest pechowa bo już dwukrotnie  ulegała zniszczeniu w czasie trzęsienia ziemi. Teraz jest w remoncie. Wprawdzie w pierwszym momencie wcale się nie zorientowałam, że to remont. Stupa bowiem  była cała w brązie opleciona jakby koszyczkiem z wikliny. Nawet wyglądało to ciekawie. Ale w pewnym momencie zobaczyłam, że na szczyt  stupy wchodzą po specjalnych schodach ludzie. Postanowiłam tez tam się wspiąć chociaż wydawało mi się to dziwne , bo na stupy się nie wchodzi i nic na ten temat nie było w przewodniku. Ale obleciałam całą  stupę by dostać się do tych schodów na górze i wtedy zobaczyłam, że ci ludzie na górze jak pająki chodzą po tym niby koszyczku i to jest rusztowanie tak ładnie uplecione z bambusa. Na restauratora stupy się nie nadaję więc dałam sobie spokój z wchodzeniem na górę. Pałac królewski, który się znajduje w Bago jest kopia pałacu w Mandalaj więc połączyliśmy dwa w jedno, bo skoro tam nie widzieliśmy to  tu się wyrównało. Pałac cały pozłacany, ale stan jego nie jest najlepszy.. Na koniec jedziemy do największego w Myanmar klasztoru Kha  Khat Wain. Mieszka w nim 1200 mnichów. Ciekawość naszą wzbudził niezwykły gwar. Gdy weszliśmy do Sali zobaczyliśmy około 1000 młodych mnichów  uczących się powtarzających jakieś modlitwy. Widok niesamowity. Wszyscy siedzą na podłodze, przed nimi jakieś książki, zeszyty i każdy pochłonięty pracą na głos.
Zapomniałam napisać że wcześniej gdy jechaliśmy samochodem spotkaliśmy kondukt na czele którego na słoniu jechało 3 młodzieńców następnie na konikach 6 małych dzieci około 7-9 lat a na końcu chłopczyk nie wyglądał nawet na pięć lat. Wokół nich rodzina,  kwiaty, muzyka. Okazało się, że to kondukt młodzieńców wstępujących do klasztoru. Miałam wrażenie, że ten najmniejszy to w ogóle nie wiedział co się wokół niego dzieje.
Po wizycie w klasztorze powrót do  Yangon. Po drodze odwiedzamy cmentarz żołnierzy  brytyjskich poległych w czasie II wojny światowej. Leży tam pochowanych 28 tysięcy żołnierzy  brytyjskich w tym indyjskich, birmańskich i oczywiście angielskich. Cmentarz jest utrzymany jak bombonierka.
Wreszcie hotel i możliwość przebrania się. Dziś jest niewiarygodny upał. Wieczorem idziemy na kolację do restauracji „Zielony słoń” która jest polecana  przez przewodnik. Jednak jesteśmy rozczarowani i wielkością dań i ich smakiem, a przede wszystkim cenami. W hotelu jest nawet szybki Internet ale strony blogierskie i e-mailowe są zablokowane. Jutro znów pobudka, bo samolot do Bangkoku jest rano.




Dodaj napis


Dodaj napis

Dodaj napis

najdłuższy leżący Budda

ostra jazda bez trzymanki

mniszki w różu

Shwemawdaw Paya

cmentarz żołnierzy brytyjskich

stopa Buddy w Bago

to dzieciątko jedzie do klasztoru

te dzieci jadą do klasztoru

Dodaj napis

jeszcze ciepłe

smacznego

Dodaj napis

wędrówka pod górę

złota skała

przy złotej skale

Dodaj napis

widok warty trudu

oczywiście zupa nudlowa

jazda na ciężarówce

niektórzy są niesieni

tak się podróżuje w Birmie

to jest jazda




















































































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz