poniedziałek, 15 listopada 2010

3 -7 listopada 2010 r. Bhutan


3 listopada 2010 r. 
Bhutan


Dotarliśmy  przez Moskwę przez Delhi do Bhutanu. Podróż rosyjskimi liniami  to przeżycie samo w sobie. Wyjazd do Bhutanu to karkołomna  ekwilibrystyka.. Trzeba znaleźć bhutańskie biuro podróży nawiązać z nim kontakt  ustalić trasę, termin. Koszt pobytu od osoby 200 dolarów dziennie. Gdy  to ustalisz i zapłacisz dostajesz wizę bhutańską i  możesz kupić bilet na samolot. Samoloty latają tylko z kilu krajów.  Do Bhutanu można się dosrtać tylko liniami bhutańskimi.  Latają do Delhi, Kalkuty, Bangkoku  . My lecimy przez Delhi.
W kiblach jak zwykle smród. Za to Delhi nowy piękny port lotniczy czysty do bólu . Samolot "Druk Air" Bhutańskich Linii Lotniczych, to europejski standard. W Paro wita nas przedstawiciel biura, które  organizowało nasz pobyt w Bhutanie. Pogoda cudna, widoki zapierają dech w piersiach. Żałuję, że nie ma moich chłopaków to znaczy Bartka, Zbyszka Mikołaja i Kuby, z którymi ten wyjazd miałby zupełnie inny wymiar. Za chwilę idziemy na kolację z właścicielem biura. Hotel wspaniały.
Ciekawostka - jedliśmy dzisiaj smażone jelita krowie. Całkiem dobre, reszta  potraw pikantna.


lotnisko w Delhi

a to Himalaje

powitanie na lotnisku
















tylko 4 samoloty posiada Druk AIR

uczestnicy wyprawy Halina i Stasiu















4 listopada 2010
Rano po śniadaniu zwiedzamy Thimphu. Jest to stolica  Bhutanu. To niewielkie miasteczko, w którym na jedynym skrzyżowaniu w budce policjant kieruje ruchem. Nazywają go tańczącym policjantem. Najpierw zwiedzamy Memorial Czorten. Został on wybudowany na pamiątką 3 króla Bhutanu, bowiem  krótkie życie nie pozwoliło mu dokończyć dzieła. Chciał przedstawić trzy buddyjskie tradycyjne poziomy egzystencji  Poziom Mowy, Poziom Ciała i poziom Umysły. – który miał być przedstawiony właśnie jako czorten Znajdują się tu liczne posągi Buddy. Następnie jedziemy  do najstarszej świątyni Czangangkha pochodzi z XV wieku. Ma pięknie pomalowane ściany wewnętrzne ale niestety nie można robić zdjęć. Następnie jedziemy do malutkiego zoo by zobaczyć takiny symboliczne zwierzęta Bhutanu. Trochę  zwiedzamy śródmieście Thimphu. Wszystkie domki śliczne, zadbane w jednym stylu. Bardzo nam się podobają. Chcemy kupić pamiątki ale to nie takie proste, bo ruch turystyczny nie jest tu zbyt rozwinięty i trudno coś znaleźć sensownego. Po zakupach jedziemy do Punakha. Kilometrów raczej niewiele, ale droga kręta przez góry. Wdrapujemy się na przełęcz Doczula na wysokości 3100 m npm. Tu znajduje się Druk Łangjal zbudowane 108 czortenów - małych stup. Widok z przełęczy na Himalaje jest imponujący. Sprzyja nam piękna pogoda i doskonałą widoczność co jest podobno w tym miejscu czymś wyjątkowym. Na przełączy lunch i w drogę do Punakha. Jest to małe miasteczko, które na dobrą sprawę dopiero powstaje, ale to co przyciąga wszystkich to Punakha Dzong. Zbudowany w 1637 roku. Jednak obok Dzondzu znajduje się starsza świątynia, która powstała w miejscu gdzie przebywał indyjski święty, który zbudował małą świątynię i przepowiedział powstanie dongu. Szabdrung przybył z wojskami w okolice świątyni i miał sen w którym dowiedział się o proroctwie świętego. Zbudował więc dong i złożył w nim  najświętszą relikwię Bhutańczyków  przywiezioną z Tybetu a mianowicie rzeźba Bogini która w cudowny sposób powstała z lędźwi  założyciela  szkoły druk pe w chwili jego kremacji. Oczywiście wszystko to jest tak skomplikowane, że nie przytaczam długich imion świętych i bogów.. Ważne że w tym dzongu znajduje się ta relikwia.. Dzong leży w bardzo malowniczym miejscu  . W tle ma skałę  a przed nim wiją się dwie rzeki które łączą się   tworząc  ze skałą trójkąt suchej ziemi na którym położony jest dong.. Położenie tyleż malownicze co niedostępne. Ale po przejściu mostku dopiero zaczęliśmy jęczeć z zachwytu. Wnętrze jest cudnie zdobione, każdy centymetr  jest wyrzeźbiony bądź pomalowany. Zachwycające są również wnętrza świątyni, ale niestety nie wolno robić zdjęć. Pełni wrażeń jedziemy do hotelu. Standard  europejski z bhutańskimi dodatkami.




National Chorten

nasz przewodnik w stroju narodowym


powitanie na lotnisku

przydrożny dzong


Dzong w Punakha






































5 listopada
Rano pobudka i śniadanko . Ruszamy w powrotną drogę przez przełęcz , która z powodu swej urody jest przyczynkiem jeszcze jednego postoju. Przeźroczystość powietrza jest bardzo duża i możemy napawać się widokiem Himalajów. Zjeżdżamy do Thimphu na lunch i drobne zakupy. Lunch w restauracji bhutańskiej. Najpierw herbata w kolorze mętnego różu, niezbyt zachęcająca ale dzielnie wypijam. Jest po pierwsze słona, a po drugie tłusta , a po trzecie wstrętna. Za to jedzonko w porządeczku, jakieś dziwne rzeczy, Szipmi – to imię przewodnika tłumaczył co jemy, ale ja nie bardzo rozumiałam, albo wolałam nie rozumieć. W każdym razie zjadłam wszystko co mi przysługiwało. Z radością przyjęłam propozycję napicia się normalnej herbaty bądź kawy. Ruszamy do Paro. Zajeżdżamy po drodze do szkoły łuczniczej. Łucznictwo to narodowy sport Bhutańczyków. Ćwiczą wszyscy chłopcy i mężczyźni. Strzelają z łuków  bez przyrządów optycznych do malutkiej tarczy znajdującej się w odległości 140 m. Ja ledwo widzę tarczę, a oni trafiają w środek. Oczywiście ubrani są w swoje narodowe stroje. Rodzaj sukienki sięgającej kolan, i podkolanówki. W takich strojach chodzą wszyscy chłopcy od 6 roku życia tzn. od pójścia do szkoły. Następnie  odwiedzamy Rinpung Dzong. Położony, a jakże nad rzeką. Jak zwykle u Bhutańczyków powstanie dzongu wiąże się z legendą. W tym przypadku dotyczy ona dwóch braci . Jeden był w klasztorze, a drugi pobierał nauki w Tybecie. Ten który się uczył miał poczucie winy, że przez tyle lat nie zarabiał pieniędzy, a gdy powrócił brat nie chciał go przyjąć. Osiadł więc biedak w dolinie nad rzeką  wzniósł niewielki budynek, który stał się zaczątkiem   Rinpung Dzongu.. Dzong jest bardzo bogato zdobiony. Wewnątrz wieża centralna należy do najpiękniej zdobionych w Bhutanie. Przechodzę przez stary mostek nad rzeką i wchodzę do pięknej świątyni. Niestety tu też nie można fotografować.  Nastepnie jedziemy do najstarszej  świątyni w Kjiczu. Pochodzi ona z VII w. ale w XX w dobudowano do niej drugą bliźniaczą tak by nie było między nimi różnicy. Znajduje się w niej wiele tysięcy posągów Buddy . Została ona wybudowana w miejscu gdzie leżał według tybetańskiej i bhutańskiej legendy demon żeński  utrudniający rozprzestrzenianie się buddyzmu. Aby ujarzmić demona król Gampo postanowił wybudować 108 świątyń we wszystkich punktach ciała demona. Ale dwanaście z nich stanęło w najważniejszych punktach według określonego schematu. Jedną z nich jest świątynia w Lhassie, która stoi na sercu demona a  świątynia Kjiczu w Paro  na jego lewej stopie.. Na dziedzińcu świątyni rośnie dziwne drzewko pomarańczowe które przez cały rok kwitnie i cały czas ma owoce w różnym stadium rozwoju.. Późnym wieczorem – o 18 robi się ciemno- wracamy do hotelu podziwiając piękne niebo. Małgosia Kubiak na pewno miałaby dużo do opowiadania o tych gwiazdach.

nasz przewodnik przy młynkach modlitewnych

  




herbatka bhutańska







Muzeum Bhutańskie












6 listopada
Rano pobudka przed ciężkim dniem. Mamy dziś hit programu. Wejście na wysokość 3000mnp do gniazda tygrysa. Przewodnik proponuje jazdę na koniu,  ale ja chyba bardziej się boję na tym koniu po wąskiej kamienistej ścieżce niż zmęczenia. Idziemy równym krokiem to znaczy ja idę, bo Stasiu bierze konia. Koń mało się nie ugnie pod jego ciężarem. Droga nie jest wcale taka trudna. -Po sierpniowej wędrówce w deszczu po Tatrach - to chleb z masłem. Ale to tylko początek. Wysokość jednak trochę swoje zrobiła nie mówiąc o lekach zaordynowanych przez Panią kardiolog. Właściwie wejście nie jest trudne a widok jaki ma się w nagrodę wart jest jeszcze większego wysiłku. Po prostu cudownie przyczepiona do skały świątynia.. Dochodzimy do niej z przewodnikiem i mamy ją na wyciągnięcie ręki, ale ręka musi być długa jak przepaść. Tu  właściciel konia  rezygnuje z zapłaty i z podwiezienia  Stasia z obawy, że koń padnie ze zmęczenia. Stasiu zostaje ja z przewodnikiem idziemy dalej. Niestety teraz zejście w dół, wodospad, pustelnia i schody do góry do świątyni. Wchodzimy nie odczuwając zmęczenia gnani chęcią wejścia do tego cudu. Dopiero na górze czuć wysokość.
Nazwa Gniazdo Tygrysa wiąże się z legendą iż na to wzgórze przyleciał na grzbiecie  tygrysicy Guru Rinpocze . Medytował przez 3 miesiące w tym miejscu, by dolina Paro, w której  się znajduje gniazdo nawróciła się na buddyzm. Postać  tygrysicy zaś przybrała żona Guru Rinpocze. Jest to znane miejsce odosobnienia dla wielkich i małych duchownych buddyjskich.. Klasztor spłonął  w 1998 r. ale najważniejszy posąg Buddy ocalał w stanie nienaruszonym i świątynia przez całe społeczeństwo została odbudowana. Droga powrotna to chleb z masłem. Po drodze  lunch w Teehouse z widokiem na Tygrysie Gniazdo. Po zjeździe do Paro zwiedzamy Muzeum Narodowe. Tu też zdarzenie, które  daje obraz  sytuacjiw Bhutanie. Stasiu chce iść łatwiejszą drogą ja chcę iść bardziej wymagającą. Przewodnik nie wie co ma zrobić. W końcu mnie oddaje pod opiekę jakiemuś Bhutańczykowi a sami idzie ze Stasiem. Gdy go doprowadził na miejsce szybko wraca do mnie. Nie można zostawiać turystów samych.Ładne zbiory zarówno  dzieł sztuki jak i przyrządy, stroje, a przede wszystkim ogromna kolekcja zwijanych obrazów/tangka/które wyjmowane są w czasie uroczystości  buddyjskich .na uwagę szczególna zasługuje kolekcja znaczków pocztowych. Poczta Bhutańska szczyci się kolekcją pięknych znaczków – w tym trójwymiarowych.
Wracamy do hotelu bo wieczorem mamy pokaz tańców i pieśni  bhutańskich. Na podwórzu przed hotelem  po zmroku  rozpalona ognisko i przy winie razem z innymi turystami najpierw podziwiamy różne tańce związane bądź z wierzeniami jak też z okresowymi pracami, a potem razem z tancerzami ruszamy  do tańca. Bardzo wesoły wieczór. Niestety jutro już koniec.
Podsumowując pobyt w Bhutanie. Turystów jest tylu na ile pozwoli państwo. Turystyka jest pod pełną kontrolą i jest pokazywane tylko to co wolno pokazać. Chciałam zobaczyć jedną ze świątyń wpisanych na listę dziedzictwo UNESCO niestety nie jest udostępniona turystom. Na terenach gdzie są turyści dostępne jest sieć internetowa i komórkowa ,ale co jest na pozostałej powierzchni około  na 90% kraju która nie jest udostępniona trudno przewidzieć. Ludzie uśmiechnięci żyją w zgodzie z natura i wiarą i chyba niekoniecznie chcą naszej cywilizacji. Ich skomplikowane wierzenia oraz wiara w medytację oraz reinkarnację daje im poczucie szczęśliwości.

 te fruwające na wietrze chorągiwki to posłańcy do bóstw

Rzadki widok na Himalaje

Bhutan słynie z łucznictwa to ich sport narodowy

dziewczynki wracają ze szkoły

Każdy chłopiec musi iść do klasztoru

nasz przewodnik

jedna z najpiękniejszych świątyń świata

Penis na budynku to oznaka szcześcia

Podczas wieczornych pokazów

Grajkowie dmuchają w trombity

Budka do kierowania ruchem tylko czym tu kierować

Charakterystyczna architektura bhutańska

Prawie płaskie dachy i ozdoby z drewna
wnętrza świątyń pokryte malowidłami
widok na  kolejny Dzong
Droga pod górę wyczerpująca a konia żal
Widok na dolinę
Tygrysie gniazdo jest nadzwyczaj fotogeniczne
wreszcie marzenia się ziściły
droga do tygrysiego gniazda

Widok na dachy cudny
na drzewach rosną jakieś porosty

jeszcze jeden dzong








7 listopada.
Wyjazd na lotnisko. Okazuje się, że odlot się opóźnia, bo leci z nami królowa. Żegna ją cała świta. Mało tego dodatkowo lądujemy w Stanie Assam , gdzie królowa i jej świta wysiadają . Przez to samolot do Bangkoku przylatuje opóźniony. Bangkok ma nowe śliczne lotnisko. Szybko poszukiwanie hotelu, blisko lotniska i hajda na Bangkok. Niestety już nie ma motorynek  są za to dobre samochody ulepszone tuk-tuki. Pałac królewski świątynia szmaragdowego Buddy oświetlone jak zwykle pięknie. Ulica Khaosan Road ma taki sam koloryt jak przez 11 laty. Pyszny kurczak z orzeszkami nerkowca  jest tylko w Tajlandii. Potem szaleństwo zakupów na nocnym bazarze przy dzielnicy „czerwonych latarni”- Pat-pongu . trzeba wracać bo jutro pobudko a 4 rano a tak radośnie jest w Tajlandii.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz