środa, 27 listopada 2013

27 listopada 2013 r. Filipiny

27 listopada 2013 r. Filipiny 
Cebu
Śniadanie to kawałek bułki z serem jak almette. Dzieło Lidzi oczywiście śniadanie a nie ser. Jedziemy na plaże alona. Łapiemy jeepneja i jedziemy przez godzinę skulone w kucki. Lidka wciśnięta pomiędzy dwóch filipińczyków ja na stołeczku po środku. Ścisk gorąco ale przynajmniej tanio i swojsko. Po godzinie ledwo wytaczamy się z samochodu. Droga na plaże 250 metrów usiana sklepikami z pamiątkami, a to ogromna pokusa dla Lidzi. Ona jak sroka wszystko musi obejrzeć. Teraz szuka ręcznika z napisem Bohol. Ciągle przypominam o nadwadze w walizce. Mamy jeszcze jeden lot liniami Cebu i walizka nie może ważyć więcej niż 20 kilo. Poprzednio Lidka 2 razy przepakowywała walizkę. Plaża długa biała woda ciepła i czysta. Mnóstwo małych rybek ucieka spod nóg gdy wejdzie się do wody. Słońce praży niemiłosiernie. Uwielbiam chodzić brzegiem morza. Tu warunki są idealne mięciutki piaseczek można iść bez końca. Opalamy się leniuchujemy. Droga powrotna to powtórka z rozrywki. Jada w upale w tłoku. Mamy tylko lepsze miejsca. Ja trzymam na kolanach dodatkowo małe dziecko. Jest bardzo grzeczne. Dojeżdżamy do pensjonatu. Wyczekowujemy się, a pani w recepcji oświadcza nam, że zawiozą nas  gratisowo do portu. Idziemy w związku z tym na ciacho i kawę. Wczoraj gdy spacerowałyśmy wieczorem po mieście trafiłyśmy na fajną cukiernię.Lidka zobaczyła wspaniałe ciastka i postanowiła, że dziś spróbujemy ich. Kawa była smaczna ciastko czerwone a moje liliowe. Moje to przysmak tutejszy nazywa się uwe. Lidki to czerwony biszkopt. Dojeżdżamy do portu; Leje jak z cebra. Na ziemię spada gorący deszcz. Kupujemy bilety robimy odprawę oddajemy walizki i znowu niespodzianka. Każą nam zapłacić dodatkowo 360 peso.za bagaż. Oczywiście wykłócamy się i cena spada do 100 peso tak jak to była w tamtą stronę. Filipińczyk jak nie skłamie albo nie oszuka to nie żyje. Przejazd statkiem dwie godziny i jesteśmy na Cebu. Tu znowu przeprawa z taksówkarzem . Oczywiście jazda bez taksometru, ale my żądamy włączenia. Żądał 200 Peso na taksometrze wyszło 70. Zatrzymujemy się w starej części Cebu. Pensjonat bardzo skromny ale czysty no i cena około 20 dolarów za noc. Głodne ruszamy na obiad. Znalazłam knajpkę w przewodniku. Jeepneyem jedziemy pod wskazany adres. A tu się okazuje że to nowa dzielnica biznesowo handlowa. Inny świat. Restauracja fajna , ceny wygórowane ryba smaczna ale za tą cenę nie powala. Chodzimy po centrum handlowym Przypomina nasze Blu City. Jest nieprawdopodobny hałas, i tłok. Mimo że jest już po 20 mnóstwo ludzi. Na dworze gorąco jak w piekarniku. Jeepneyem wracamy do hotelu. Oczywiście nie wiemy gdzie wysiąść. Ale jak zwykle koniec języka za przewodnika. Po 22 docieramy do pokoju. Teraz walka z klimatyzatorem Wyje wściekle ale bez tego nie da się żyć. Lidka ma inne zdanie. W pokoju jest tak gorąco, że pot spływa strumieniami. Okna nie da się otworzyć. Trzeba będzie wytrzymać w tym huku przez cała noc

nasze kolorowe ciastka
droga powrotna nie była lepsza
 ślady po trzęsieniu ziemi w naszym hotelu
sprzedawca pereł
nasz statek
przed wypłynięciem grała orkiestra
ogromny kompleks handlowy


Lidka w imadle
wnętrze jeepneya
śnieżnobiała plaża
reklama bounty?
plaża marzenie




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz