Cebu
Śniadanie
to kawałek bułki z serem jak almette. Dzieło Lidzi oczywiście
śniadanie a nie ser. Jedziemy na plaże alona. Łapiemy jeepneja i jedziemy
przez godzinę skulone w kucki. Lidka wciśnięta pomiędzy dwóch
filipińczyków ja na stołeczku po środku. Ścisk gorąco ale
przynajmniej tanio i swojsko. Po godzinie ledwo wytaczamy się z
samochodu. Droga na plaże 250 metrów usiana sklepikami z pamiątkami,
a to ogromna pokusa dla Lidzi. Ona jak sroka wszystko musi obejrzeć.
Teraz szuka ręcznika z napisem Bohol. Ciągle przypominam o nadwadze
w walizce. Mamy jeszcze jeden lot liniami Cebu i walizka nie może ważyć więcej niż 20 kilo. Poprzednio Lidka 2 razy przepakowywała
walizkę. Plaża długa biała woda
ciepła i czysta. Mnóstwo małych rybek ucieka spod
nóg gdy wejdzie się do wody. Słońce praży niemiłosiernie. Uwielbiam chodzić brzegiem morza. Tu warunki są idealne mięciutki
piaseczek można iść bez końca. Opalamy się leniuchujemy. Droga
powrotna to powtórka z rozrywki. Jada w upale w tłoku. Mamy tylko
lepsze miejsca. Ja trzymam na kolanach dodatkowo małe dziecko. Jest
bardzo grzeczne. Dojeżdżamy do pensjonatu. Wyczekowujemy się, a pani
w recepcji oświadcza nam, że zawiozą nas gratisowo do portu.
Idziemy w związku z tym na ciacho i kawę. Wczoraj gdy spacerowałyśmy
wieczorem po mieście trafiłyśmy na fajną cukiernię.Lidka
zobaczyła wspaniałe ciastka i postanowiła, że dziś spróbujemy
ich. Kawa była smaczna ciastko czerwone a moje liliowe. Moje to
przysmak tutejszy nazywa się uwe. Lidki to czerwony biszkopt.
Dojeżdżamy do portu; Leje jak z cebra. Na ziemię spada gorący
deszcz. Kupujemy bilety robimy odprawę oddajemy walizki i znowu
niespodzianka. Każą nam zapłacić dodatkowo 360 peso.za bagaż.
Oczywiście wykłócamy się i cena spada do 100 peso tak jak to była
w tamtą stronę. Filipińczyk jak nie skłamie albo nie oszuka to
nie żyje. Przejazd statkiem dwie godziny i jesteśmy na Cebu. Tu
znowu przeprawa z taksówkarzem . Oczywiście jazda bez taksometru,
ale my żądamy włączenia. Żądał 200 Peso na taksometrze wyszło
70. Zatrzymujemy się w starej części Cebu. Pensjonat bardzo
skromny ale czysty no i cena około 20 dolarów za noc. Głodne
ruszamy na obiad. Znalazłam knajpkę w przewodniku. Jeepneyem
jedziemy pod wskazany adres. A tu się okazuje że to nowa dzielnica
biznesowo handlowa. Inny świat. Restauracja fajna , ceny wygórowane
ryba smaczna ale za tą cenę nie powala. Chodzimy po centrum
handlowym Przypomina nasze Blu City. Jest nieprawdopodobny hałas, i
tłok. Mimo że jest już po 20 mnóstwo ludzi. Na dworze gorąco
jak w piekarniku. Jeepneyem wracamy do hotelu. Oczywiście nie wiemy
gdzie wysiąść. Ale jak zwykle koniec języka za przewodnika. Po 22
docieramy do pokoju. Teraz walka z klimatyzatorem Wyje wściekle ale
bez tego nie da się żyć. Lidka ma inne zdanie. W pokoju jest tak gorąco, że pot spływa strumieniami. Okna nie da się otworzyć.
Trzeba będzie wytrzymać w tym huku przez cała noc
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz