5 listopada 2014 r.
Kostaryka
Rano po nocy w autobusie jesteśmy
dziwnie wypoczęte. Jestem nawet zaskoczona. Lidka cieszy się, że
połowa podróży za nami. Ja przeciwnie uważam że najlepsza część
za nami, a gorsza przed. Oczywiście nudzimy się w autobusie. Najpierw
jednak przekraczanie granicy. Wszyscy wysiadają. Czekamy nie wiadomo
na co z bagażami. Potem wszystkie wnoszone są do pomieszczenia.
Właściciele stoją wokół. Pomieszczenie zamknięte. Wchodzi
policjant z psem, który obwąchuje wszystkie bagaże. Tym razem
się udało. Otwierają drzwi. Ale to nie wszystko. Teraz kontrola
bagażu. Każdy otwiera walizkę. Mnie i Lidce się udało. Nie chcą grzebać w naszych ciuchach. Ładowanie walizek. My na piechotę do
granicy kostarykańskiej, a autobus za nami. Tu operacja się
powtarza, Znowu kolejka i sprawdzanie bagażu. Ja uświadamiam sobie, że nie mam plecaczka z przewodnikami. Wracam na granicę
panamską, ale tam nikt nic nie wie. W drodze powrotnej uświadamiam
sobie, że zostawiłam go we wnętrzu autobusu. I tak okazuje się, że
kontrola jest nieszczelna. Narkotyki można zostawić w autokarze.
Dobrze, że to nie moja profesja. Wkraczamy po dwóch godzinach do
Kostaryki, a raczej wjeżdżamy. Całkiem inny kraj. Jedziemy 4 godziny
wśród bujnej roślinności. Widoki wspaniałe Wszystko zielone. Teren
górzysty. Czysto. Około 15 docieramy do stolicy San Jose. Bierzemy
taksówkę i chcemy jechać do wybranego z przewodnika hotelu. Kierowca
dzwoni i oświadcza, że wszystkie miejsca są zajęte. Dzwoni do
innych hoteli, ale też nie ma miejsc. Trochę to dziwi. Proponuje nam
hotel Caracas. Godzimy się. Zaczyna nas wkurzać, że jedziemy dosyć długo chociaż miało być blisko . Gdy docieramy to już nam się
ulało. Ta daleko od śródmieścia hostel, paskudny i drogi.
Oczywiście każemy wieźć się z powrotem . W końcu znajdujemy
same hotel Vesuwio fajny i w tej samej cenie, co Caracas a w samym
centrum. Ruszamy na miasto. Musimy wymienić pieniądze . Wskazany w
hotelu bank niestety już zamknięty, Idziemy do następnego ta sama
historia. Po drodze wstępujemy do innego i wymieniamy kasę . Trwa
to 20 minut. Facet pyta o wszystko nawet o numer pokoju w hotelu.
Czekałam czy zapyta które łóżko przy oknie czy przy drzwiach.
Robi się ciemno. Wracamy do hotelu, ale pogubiłyśmy się. Ulice tu
maja numery, ale wcale nie można się w tym rozpoznać. Pytani
mieszkańcy nie mają pojęcia o wskazanym adresie. W końcu jeden
facet, który nie jest miejscowy wskazuje nam drogę i prawie
zaprowadza nas pod drzwi. W hotelu załatwiamy wycieczkę do parku
Tortugeo na pojutrze i spać. Wystarczy wrażeń na dzień dzisiejszy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz