 |
tak witają na Pacyfiku |
4 LISTOPADA
Budzimy
się wcześnie rano. Wiadomo zmiana czasu, a na dodatek poszłyśmy
spać o 9 wieczorem. Koguty drą się od 4 rano i nie dają spać.
Widno robi się o 6. Jesteśmy trochę głodne. Puste brzuchy zalewamy
herbatą i bananem. Śniadanie dopiero o 8.30. Przyjeżdża nasza
gospodyni. Przywozi wiktuały na śniadanie, pyszne jajeczka na
miękko. dawno takich smacznych jajek nie jadłyśmy. Tu nie ma farm,
przemysłu spożywczego, który wszystko zepsuje, Tylko gospodarka
naturalna. O 9 przyjeżdża kierowca i jedziemy na zwiedzanie wyspy.
Zaczynamy od miejsca lądowania Abela Tasmana na wyspie. Jest to
punkt widokowy. Obok znajduje się piękna plaża. Łazimy po plaży
zbieramy to, co wyrzuciło morze. Jest pełno koralowców, ukwiałów
i innych fragmentów rafy koralowej. Gdy Lidka ma już pełne ręce i
kieszenie skarbów ruszamy dalej. Mijamy wioski, gdzie żyję
„latające lisy” czyli ogromne owocożerne nietoperze. Wiszą
głowami do dołu i jak to zwykle nietoperze śpią w dzień.. Jest
ich mnóstwo dookoła. Przy okazji wchodzimy na cmentarz. Okazuje się
że każda rodzina ma swój cmentarz. Na wyspie jest ich mnóstwo. Są
to usypane z piasku niezbyt starannie uformowane wzgórki. Na grobach
wszędzie mnóstwo kolorowych sztucznych kwiatów. Nieraz zdarza się
pomnik dla założyciela rodu. Na innych grobach nie ma nawet
tabliczek.. Wyspa jest bardzo zielona, ale nie widać zbyt dużo
zwierzyny pasącej się. Za to sporo psów. Dojeżdżamy do miejsca
gdzie na długości około 5 kilometrów morze uderza w wysokie
skały z piaskowca wzbijając wodę na wysokość do 30 metrów.
Widok jest niesamowity tak jakby tysiące gejzerów wybuchało na
długości wielu kilometrów. Po drodze mijamy ciekawe zjawisko
przyrodnicze - palmę z dwoma głowami. Jak wiadomo palma nie ma
typowego pnia tylko cały czas rośnie do góry, a pień tworzą
nasady liści. Nie puszcza gałęzi. Tu jest dziwna sytuacja bo
długi pień w pewnym miejscu się rozdwaja i palma ma dwa
pióropusze na górze. Podobno jest to jedyna taka palma na
południowym Pacyfiku.
Docieramy
do jaskini. . Gdy przyjeżdżamy chłopaki męczą się przy
agregacie prądotwórczym. Okazuje się że on ma oświetlać
jaskinię . Udaje się i można wchodzić. Jaskinia bardzo ładna na
końcu śliczne jeziorko odbijające stalaktyty w niezmąconej
wodzie. Lata tu dużo małych nietoperzy.
Wreszcie
docieramy do najważniejszego obiektu Tonga Ha amonga. Jest to
wybudowana około 900 lat temu brama nazywana pacyficznym
Stonehenge. Kamienne podpory ważą około 40 ton i jakoś zostały
przetransportowane i ociosane.
Jedziemy
wzdłuż wybrzeża. Wokół przy plaży kręci się mnóstwo świń.
Okazuje się że gdy jest odpływ świnie wchodzą na plaże i rafy i
łowią ryby i oczywiście inne owoce morza. Nazywa się je „Fishing
pigs.” Niestety my widzimy tylko świnie, bo poziom wody jest zbyt
wysoki..
Docieramy do grobowców królewskich. Grobowce
rodziny królewskiej okazałe. Stare grobowce to murowane platformy
o powierzchni około 300-400 m kwadratowych. Cmentarze poddanych są kolorowe ale skromne.
Natomiast
współczesne grobowce to mauzolea. Pałac królewski położony nad
morzem tylko nieraz jest zamieszkały przez króla, który zbudował
sobie nową rezydencję. Pałac możemy oglądać tylko zza bramy. Po
drodze odwiedzamy jeszcze miejsce gdzie według przekazów wylądował
kapitan Cook. Wracamy do miasta. Jesteśmy bardzo głodne. Wracamy do
znanej restauracji Friends i zamawiamy miejscowy przysmak surową
rybę marynowaną w mleczku kokosowym. Podobną jadłam w Ameryce
Środkowej, tam miała bardziej wyrazisty smak, ale ryba rozpływa
się w ustach.. Wymieniamy pieniądze w Western Union. Okazuje się
że kurs jest zdecydowanie lepszy niż na lotnisku. Pijemy pyszną
kawę w kawiarni. Chwile łazimy po sklepach w poszukiwaniu kartek –
znaczki kupiłyśmy na poczcie.
Tonga
jest jedynym królestwem na Pacyfiku. Nigdy nie było skolonizowane.
Mężczyźni chodzą tu w spódnicach, na których mają zawiązane
maty zrobione z jakichś liści. Są bardzo sztywne. Zresztą kobiety
też noszą takie maty albo pasy ze zwisającymi warkoczami. Chłopcy
obowiązkowo do szkoły chodzą w spódnicach. Jest tu jeszcze jedna
ciekawa tradycja. Gdy w rodzinie jest zbyt dużo chłopców jeden z
nich wychowywany jest na córkę. Nosi damskie ubiory i ma zadanie
pomagać matce. Potem tacy synowie córki przejmują role kobiece.
Chodzą ubrani jak kobiety. Oczywiście jest pełna akceptacja
takiego wychowania i nikt nie mówi tu o gender . Tacy chłopcy
oczywiście nie zakładają rodzin ale do końca życia pomagają
rodzicom.
Wieczorem
jedziemy na reklamowany przez wszystkich wieczór tańca
tongijskiego połączony z kolacją gdzie mają być serwowane
miejscowe przysmaki. Kierowca wiezie nas ponad godzinę do ośrodka.
Miejsce jest cudne. Szeroka plaża, i wysokie skały koralowca.
Restauracja zbudowana fajnie w stylu. Gra muzyka. Zapowiada się
fajny wieczór. Obiad serwują nam na liściach bananowca. Jest
pieczona świnia, miejscowa surowa ryba i inne dania. Po obiedzie
pokaz tańca w jaskini. Na nas wrażenie zrobił taniec z ogniem.
Skonane wracamy do hotelu. Po drodze ucinamy sobie drzemkę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz