Francja Strasburg i Colmar
18 października 2024
Dziś razem ze Stasiem wylatuję do
Strasburga. Droga ciekawa, bo znalazłam na Kayaku połączenie do Strasburga
przez Frankfurt Lufthansą. Ciekawostka polega na tym, że leci się do
Frankfurtu, a potem autobus Lufthansy wiezie do Strasburga. Podróż autobusem
trwa nieco ponad 2 godziny. Po pięciu godzinach od wylotu jest się na miejscu,
na głównym dworcu kolejowym w centrum
miasta. Połączenie znalazłam przez przypadek - nie było go na innych wyszukiwarkach lotów. Cena też
zadowalająca, 570 zł w obie strony. Inne
połączenia z przesiadką w Berlinie lub Paryżu
zaczynały się od 1200 zł w obie
strony i na dodatek podróż trwała tyle samo albo jeszcze dłużej. Oczywiście w
cenie tylko bagaż podręczny, ale dozwolone do wzięcia jest 8 kilo. Gdy
kupowałam bilety wydawało mi się ze to bardzo dużo. Przed wylotem Alek
poprosił, żebyśmy wzięli mu książki, swetry i inne rzeczy, które potrzebował.
Gdy zaczęłam pakować to moja walizeczka ważyła już 15 kilo. Wzięłam jeszcze
plecak jako torebkę. Odprawy dokonałam on-line. Przyjechaliśmy na lotnisko dość
wcześnie. Przejście przez bramkę bezpieczeństwa i pierwsze starcie Stasia z
techniką. Oczywiście nie może przejść. Ja poszłam w kolejkę do kontroli, a on
się gimnastykuje. W końcu dzwoni do mnie, że mu
karta boardingowa zniknęła. Wysyłam więc drugiego maila z załącznikiem -
w końcu sukces, przechodzi pierwszą bramkę. Kontrola bezpieczeństwa bez
większych zakłóceń. Przy wyjściu do samolotu informują nas, że trzeba zważyć i zmierzyć bagaż podręczny bo samolot
jest załadowany na full. Obserwuję jak to wygląda. Każdy wkłada walizkę do
takiej skrzynki. Musi się zmieścić , a potem waga. Po kontroli każda walizka
dostaje metkę. Bez metki nie ma wejścia na pokład. Najpierw idzie Stasiu. U
niego wszystko ok. Całe szczęście, że ważą walizki, wcześniej, przed wejściem
do samolotu. Po zważeniu można wrócić na fotel w poczekalni. Wyjmuję ważące
więcej niż reszta bagażu książki z walizki i z taką teraz leciutką idę do
kontroli. Jest wszystko ok. Waży 8 kilo. Teraz wracam pakuję książki z powrotem do walizki i mogę
lecieć. Lot przebiega sprawnie. Samolot zapchany do ostatniego miejsca.
Lądujemy z niewielkim opóźnieniem. Mamy niewiele czasu do odjazdu autobusu.
Sprawdzam, że autobus odjeżdża z tego samego terminala, na który przylatujemy.
Siedzimy na początku, wiec szybko wydostaniemy się z samolotu. Szukamy przystanku autobusowego. Teraz bieg po
lotnisku. Raz w górę, po schodach, raz w dół. Pytam wielokrotnie obsługę
lotniska o drogę. Stasiu ciągnie się powoli, więc muszę czekać. Wreszcie jest
autobus, biały, nieoznakowany. Pasażerowie potwierdzają, że jedzie do
Strasburga. Uff!!! Udało się . Teraz tylko 2 godziny i Strasburg przed nami.
Alkowi podałam tylko, że przyjeżdżamy na
dworzec kolejowy. Tuż przed końcem podróży dzwoni Alek z prośbą o dokładne
miejsce przystanku. Podaję mu adres, ale ostatecznie nic to mu nie mówi, choć
za moją pierwszą próbą wymowy francuszczyzny wprowadzam go w panikę, bo podałam
adres na drugim końcu miasta. Natomiast potem podaję nazwy hoteli, które mijamy
i okazuje się, że są to hotel stojące naprzeciwko dworca, a podczas gdy to
robię nasz autobus mija właśnie stojącego pod dworcem Alka. Autobus zatrzymuje
się. Gdy wysiadam drzwiach widzę Alusia
stojącego na przystanku. Bardzo się cieszymy ze spotkania. Alek zabiera nasze
bagaże i zjeżdżamy schodami na przystanek tramwajowy pod dworcem. Okazuje się,
że hotel znajduje się przystanek od dworca kolejowego. W hotelu meldujemy się,
odbieramy klucze i po krótkiej toalecie idziemy coś zjeść. Decydujemy się na
restaurację włoską. Pyszne jedzenie i lampka wina poprawiają i tak dobre
humory. Wieczorem w pokoju hotelowym pogawędka przy herbatce i przejęcie
towarów importowanych.
 |
dworzec kolejowy w Strasburgu |
 |
Na kolacji |
19 października Strasburg
Śniadania mamy wykupione w
hotelu, wykupiliśmy je po przyjeździe dla całej trójki. Przychodzi Aluś i
idziemy do kącika śniadaniowego. Tak to można nazwać. Kilkanaście stolików .
Wszystkie wiktuały wystawione w niewielkim korytarzyku. Biorę wędlinę jajko (jakieś
zimne) i parówkę . Gdy zabieram się do jedzenia jajka okazuje się, że po zbiciu
skorupki jest ono surowe. Zaczynamy się śmiać. Byłam już w setkach hoteli i
nigdzie nie spotkałam się z serwowanym surowym jajkiem. Okazuje się, że obok
koszyka z jajkami jest urządzenie do gotowania jajek i można je sobie ugotować
według własnego życzenia. Nawet jest instrukcja jak wygląda jajko po ugotowaniu
po 3, 4, 5, 6 minutach. Niestety nie zauważyłam
tego. Jajko oczywiście wypłynęło na talerzyk. Stasiu i Alek chichoczą
się ze mnie. No nic, to jakieś kolejne doświadczenie i przygoda. Po śniadaniu
idziemy na przystanek tramwajowy. Kupujemy 24 godzinne bilety tramwajowe.
Najpierw jedziemy do Alka. Pokazuje nam swoje królestwo. Pokoik akurat dla
studenta, prysznic, umywalka, ubikacja. Wspólna kuchnia z Nepalczykami, którzy
mieszkają z nim w jednym mieszkaniu.
Potem wracamy na przystanek i jedziemy zwiedzać Strasburg. Tramwaje mają super.
Długie szerokie i szybkie. Zwiedzanie zaczynamy od placu Kleber. Nazwa placu
pochodzi od nazwiska generała Kleber.
Stoi tu jego pomnik. Jest to największy plac Strasburga. Generał Kleber
był utalentowanym wojskowym w czasach rewolucji. Potem służył w
armii Napoleona. Przy placu znajduje się
L’Aubette, też dawny budynek wojskowy teraz stanowi centrum handlowe.
Podchodzimy do znajdującej się tuż obok katedry. To najbardziej imponujący
budynek w mieście; jej wieża widoczna jest z bardzo daleka. Jego ogrom
przytłacza. Strasburska katedra Notre Dame z jedna wieżą wybudowana pierwotnie
w stylu romańskim, a potem przez wieki remontowana i przerabiana, by
ostatecznie skończyć w stylu gotyckim. Gdy dotarliśmy była zamknięta. Można
było zwiedzić tylko zegar. Alek zdecydował, że idziemy do muzeum historii i rekonstrukcji katedry, a także
ogólnej sztuki górnego Renu, L’Oeuvre de Notre-Dame. Podeszłam do tego dość
sceptycznie, ale jednak wielkie zaskoczenie. Alek robi za przewodnika.
Oprowadza nas po kolejnych salach, był tam też już wcześniej, jako że robi
aktualnie o tym muzeum projekt na studia. Znajdują się tu rzeźby. Najcenniejsze
to rzeźby z wnętrza i fasady katedry, a także całe fragmenty elewacji. Rzeźby
Eklezji i Synagogi, figury panien Mądrych i Panien Głupich. Liczne arrasy, witraże, obrazy takie jak zwątpienie
św. Józefa, Maria z Dzieciątkiem, czy narodziny Maryji. Wszystkie zbiory
znajdują się w zabytkowych kamieniczkach będących kiedyś zabudowaniami kurii
katedralnej. Przez okno jednej z nich spoglądamy na piękną uliczkę z budynkami szachulcowymi,
pełną turystów i knajpek. Postanawiamy iść tam na kawę. Przepiękną klatką schodową schodzimy na
dół. Idziemy na uliczkę, którą wypatrzyłam z okien muzeum. Pijemy kawę. Potem
zjadamy precle alzackie. Alek zachwycony. Ja niekoniecznie. Stasiu też niezbyt.
Uliczka śliczna. Symbolem Alzacji jest bocian. Więc wszędzie maskotki bociany,
na szyldach bociany. Bocianowe szaleństwo. Wracamy do katedry. Jest już
otwarta. Wnętrze świątyni nie jest tak zachwycające jak zewnętrzna
bryła. Piękne witraże no i cud sztuki astronomicznej ogromny zegar, na
którego fasadzie niespodziewanie wita nas Mikołaj Kopernik. Następnie krótkim
spacerkiem docieramy na nabrzeże i decydujemy się popłynąć kanałami łodzią.
Kupujemy bilety w automacie, ale niestety nie ma dostępnych na najbliższy rejs,
więc musimy poczekać około godziny. Przez plac Gutenberga idziemy więc do Małej
Francji - dzielnicy Le Petit France. Po drodze odwiedzamy kościół św. Tomasza.
Pochodzący z XII wieku kościół. Jest jednym ze znamienitszych kościołów w
Strasburgu. Tu znajduje się piękny sarkofag biskupa Aldocha i mauzoleum Hermana
Maurycego Saskiego, generała francuskiego, Ogromna rzeźba robi wrażenie. Ja po
wyjściu z kościoła relacjonując Stasiowi co widziałam powiedziałam, że to
mauzoleum Aleksandra Wielkiego, patrząc na Alka. On oczywiście się zaśmiewał
potem z mojej pomyłki. Docieramy do Małej Francji Tu już można dostać zawrotu głowy. Dzielnica
położona nad kanałami. Domki cudne. Budowle szachulcowe, ale tak dopieszczone,
że nie wiem, który z nich upamiętnić na
zdjęciu. Dodatkowo wszystko to odbija się w wodzie. Nawet domki, które nie stoją nad wodą robią wrażenie.
Wąskie uliczki, kwiaty, złote liście na drzewach. Bajecznie. Zatrzymujemy się w
małej knajpce nad samą wodą. Zamawiamy zupę cebulową i lampkę białego wina. W
czasie oczekiwania idę obejrzeć most kryty. Przechodzę po kolejnych mostkach,
mijam wieże i docieram do krytego mostu. W środku jest niezagospodarowany,
jestem szczerze trochę zawiedziona. Przygotowany do otwarcia sklepików. Wracam gdy zostaje podana
zupa. Niestety, zawsze pamiętamy smak zupy cebulowej z Paryża. Daleko jej do
tego ideału, ale wcale nie jest zła.
Spokojnie wędrujemy po Małej Francji i wracamy się w kierunku miejsca
cumowania łodzi wycieczkowych Batorama, z którego to odpływamy zgodnie z
wcześniej kupionymi biletami. Ludzi mnóstwo. Jeszcze Alek ze Stasiem biegną do
restauracji do toalety - sam przy okazji załatwia mi i sobie dobrą kawkę na
rejs. Podróż łodzią bardzo przyjemna.
Widać Strasburg z innej strony, dostępny jest także wbudowany w łódź
audioprzewodnik w 16 różnych językach, ale niestety brakuje tam polskiego.
Dopływamy do dzielnicy, w której znajdują się
budynki Parlamentu Europejskiego i Europejskiego Trybunału Praw
Człowieka, którego znaczenie Alek żartobliwie cały czas stawia pod wątpliwość.
Zmęczeni i zachwyceni wracamy na nabrzeże.
Alek prowadzi nas do znalezionej restauracji. Stasiu zamawia golonkę,
Alek spaetzle w sosie mięsnym, a ja z racji niewielkiego apetytu tylko pasztet
z wątróbek foie gras, tutejszą specjalność. Do tego lampka wina. Wracając do
hotelu robimy Alkowi zakupy w Auchan i kupujemy wino. To na wieczorne
pogaduchy. Siedzimy w pokoju do późnego wieczora i gawędzimy przy winie i
herbatce. Kupujemy bilety na jutrzejszy pociąg do Colmar.
 |
|
 |
|
 |
|
 |
|
 |
|
 |
|
 |
|
 |
|
 |
|
 |
|
 |
|
 |
|
 |
|
 |
|
 |
|
 |
|
 |
|
 |
|
 |
|
 |
|
 |
|
 |
|
 |
|
 |
|
 |
|
 |
|
 |
|
 |
|
 |
|
 |
|
 |
|
 |
|
 |
|
 |
|
 |
|
 |
|
 |
|
 |
|
 |
|
 |
|
 |
|
 |
|
 |
|
 |
|
 |
|
 |
|
 |
|
 |
|
 |
|
 |
|
 |
|
 |
|
 |
|
 |
|
 |
|
 |
|
 |
|
 |
|

20 października Colmar
Po śniadaniu, tym razem już bez wpadki z
jajkiem, ruszamy na dworzec by pojechać do Colmaru. Na dworcu upieram się, żeby
ustalić skąd jutro będzie odjeżdżał autobus do Frankfurtu. Pracownik dworca
pokazuje nam miejsce. Już jestem spokojna, że nie będę jutro ganiała z
walizkami po dworcu w poszukiwaniu przystanku. Jest To to samo miejsce na które przyjechaliśmy. Jedziemy
pociągiem około pół godziny. Colmar to miasto magiczne. W starej części miasta,
głównej atrakcji turystycznej, same malutkie uliczki, piękne domki, mostki.
Zasiadamy w jakiejś restauracji na dworze. Okazuje się, że nie można zamówić
tylko picia. Trzeba jeść, albo nas wypraszają. Rezygnujemy. Idziemy do kawiarni
obok katedry św. Marcina. Po kawie
zaglądamy do kościoła. Tu też piękne witraże, ale reszta wnętrza
szarobura, bez wystroju. Pozostały tylko pojedyncze elementy fresków, które
prawdopodobnie przed reformacją zdobiły świątynię. Nam jednak najbardziej
podoba się miasto i domki. Jedziemy
kolejką na kółkach po uliczkach tego miasteczka. Pogoda dopisuje. Jest
cudownie. Potem znowu wędrówka po uliczkach. Docieramy do Małej Wenecji. Tu z
kolei oprócz pięknych domków liczne kanały, a w nich odbijają się domki. Jest
cudownie. Chcemy zjeść w takiej miłej atmosferze. Jednak okazuje się, że restauracje tu są nieczynne od 14 do 16,
lub serwują tylko przystawki. Szukamy innej, znajdujemy jedną. Niestety nie nad
wodą, ale jednak czynna. Trzeba zamówić zestaw. Albo przystawka i drugie, albo
drugie i deser, albo wszystko na raz. W menu są typowe dania alzackie -
cudownie. Zamawiam mięso z kiszoną kapustą, tak zwane Choucroute. Stasiu też.
Alek zamawia kaczkę, a do tego wino. Muszę powiedzieć że danie mnie nie porwało, myślałam że będzie
lepsze. Za to kaczka Alka znakomita.
Powoli wracamy na dworzec. Pociągiem zapełnionym po brzegi wracamy do
Strasburga. Wieczór spędzamy w hotelu
przy alzackim białym winie.
 |
|
 |
|
 |
|
 |
|
 |
|
 |
|
20 października Strasburg
Po śniadaniu jedziemy tramwajem
do Parlamentu Europejskiego. Alek jedzie z nami pod budynek Parlamentu, a potem
jedzie na uczelnię. My idziemy zwiedzać Parlament Dostajemy przepustki i możemy zwiedzać
budynek. Jest ogromny. Podobny nieco do
tego w Brukseli. Tu też ogromna sala obrad parlamentu. Jest też trochę symboli z Polski. Plac Geremka – to główny
dziedziniec Parlamentu, Kula ziemska prezent od miasta Wrocław, maszty na
których powiewają flagi państw należących do UE zrobione w stoczni Gdańsk.
Wracamy na stare miasto. Zaglądamy na wąskie uliczki. Oglądamy pamiątki.
Siadamy w knajpce na uliczce przed katedrą. Pijemy kawę. Umawiamy się z Alkiem
na lunch. Okazuje się, że ma odwołane zajęcia, więc może spędzić z nami jeszcze
trochę czasu. Zjadamy lunch w knajpce
z widokiem na katedrę. Ja i Aluś zamawiamy pizzę Alzacką - tarte flambée, albo z niemieckiego flammekueche. Stasiu kaczkę. Pizza wspaniała. Na cieście
zwanym podpłomykiem . Na
wierzchu cebula, boczek i ser. Pycha. Ciasto jest lekkie i nie zapycha. Do tego
Aperol Spritz - lunch naprawdę udany. Teraz już tylko do hotelu po bagaże i
prosta droga do autobusu. Stasiu wysiada na dworcu, bo nie jest w stanie
chodzić, a my z Alkiem jedziemy odebrać z hotelu bagaże i wracamy z nimi na
dworzec. Autobus przyjeżdża o czasie. Żegnamy Alka i jazda do domu. Szkoda mi,
że zostaje sam. W autobusie Stasiu panikuje, że nie zdążymy na samolot, bo mało czasu, a
jeszcze dużo kilometrów. Sprawdzam na Googlach. Pokazuje że autobus
będzie o czasie. Tak też się stało. Po wyjściu z autobusu Stasiu oświadcza, ze
ma rozładowany telefon. W telefonie jest jego karta boardingowa.. Idę szybko
przez terminal. Zajmuje to około 30 minut. Stasiu ciągnie się powoli, więc na
zakrętach musze na niego czekać. Gdy
docieramy do kontroli bagażu znowu ma
problem z otwarciem bramki. Udaje
się. Nie wyjął z bagażu laptopa i
przechodzi dodatkową kontrolę. Sprawdzają jego bagaż. Jego na narkotyki. A czas ucieka. Docieramy do gatu.
Dopiero teraz podłącza komórkę do power banku.
Gdy wchodzimy na pokład samolotu nie może otworzyć maila, bo za słaba
bateria. Nie zrobił screena karty. Musze
szukać w swoich mailach jego karty pokładowej. Skanuję na czytniku. Przechodzi
. Teraz ja . Na szczęście mam w zdjęciach więc szybko mi idzie. Wsiadamy do
samoloty. Po półtorej godzinie tuż przed
północą jesteśmy w Warszawie,. Zmęczeni, ale bardzo zadowoleni.
 |
|
 |
|
 |
|
 |
|
 |
|
 |
|
 |
|
 |
|
 |
|
 |
|
 |
|

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz