niedziela, 17 listopada 2024

Francja Alzacja

 

Francja Strasburg i Colmar

 

18 października 2024

Dziś razem ze Stasiem wylatuję do Strasburga. Droga ciekawa, bo znalazłam na Kayaku połączenie do Strasburga przez Frankfurt Lufthansą. Ciekawostka polega na tym, że leci się do Frankfurtu, a potem autobus Lufthansy wiezie do Strasburga. Podróż autobusem trwa nieco ponad 2 godziny. Po pięciu godzinach od wylotu jest się na miejscu, na głównym dworcu kolejowym  w centrum miasta. Połączenie znalazłam przez przypadek - nie było  go na innych wyszukiwarkach lotów. Cena też zadowalająca, 570  zł w obie strony. Inne połączenia z przesiadką w Berlinie lub Paryżu  zaczynały się od 1200 zł  w obie strony i na dodatek podróż trwała tyle samo albo jeszcze dłużej. Oczywiście w cenie tylko bagaż podręczny, ale dozwolone do wzięcia jest 8 kilo. Gdy kupowałam bilety wydawało mi się ze to bardzo dużo. Przed wylotem Alek poprosił, żebyśmy wzięli mu książki, swetry i inne rzeczy, które potrzebował. Gdy zaczęłam pakować to moja walizeczka ważyła już 15 kilo. Wzięłam jeszcze plecak jako torebkę. Odprawy dokonałam on-line. Przyjechaliśmy na lotnisko dość wcześnie. Przejście przez bramkę bezpieczeństwa i pierwsze starcie Stasia z techniką. Oczywiście nie może przejść. Ja poszłam w kolejkę do kontroli, a on się gimnastykuje. W końcu dzwoni do mnie, że mu  karta boardingowa zniknęła. Wysyłam więc drugiego maila z załącznikiem - w końcu sukces, przechodzi pierwszą bramkę. Kontrola bezpieczeństwa bez większych zakłóceń. Przy wyjściu do samolotu informują nas, że trzeba  zważyć i zmierzyć bagaż podręczny bo samolot jest załadowany na full. Obserwuję jak to wygląda. Każdy wkłada walizkę do takiej skrzynki. Musi się zmieścić , a potem waga. Po kontroli każda walizka dostaje metkę. Bez metki nie ma wejścia na pokład. Najpierw idzie Stasiu. U niego wszystko ok. Całe szczęście, że ważą walizki, wcześniej, przed wejściem do samolotu. Po zważeniu można wrócić na fotel w poczekalni. Wyjmuję ważące więcej niż reszta bagażu książki z walizki i z taką teraz leciutką idę do kontroli. Jest wszystko ok. Waży 8 kilo. Teraz wracam  pakuję książki z powrotem do walizki i mogę lecieć. Lot przebiega sprawnie. Samolot zapchany do ostatniego miejsca. Lądujemy z niewielkim opóźnieniem. Mamy niewiele czasu do odjazdu autobusu. Sprawdzam, że autobus odjeżdża z tego samego terminala, na który przylatujemy. Siedzimy na początku, wiec szybko wydostaniemy się z samolotu. Szukamy  przystanku autobusowego. Teraz bieg po lotnisku. Raz w górę, po schodach, raz w dół. Pytam wielokrotnie obsługę lotniska o drogę. Stasiu ciągnie się powoli, więc muszę czekać. Wreszcie jest autobus, biały, nieoznakowany. Pasażerowie potwierdzają, że jedzie do Strasburga. Uff!!! Udało się . Teraz tylko 2 godziny i Strasburg przed nami. Alkowi podałam tylko, że  przyjeżdżamy na dworzec kolejowy. Tuż przed końcem podróży dzwoni Alek z prośbą o dokładne miejsce przystanku. Podaję mu adres, ale ostatecznie nic to mu nie mówi, choć za moją pierwszą próbą wymowy francuszczyzny wprowadzam go w panikę, bo podałam adres na drugim końcu miasta. Natomiast potem podaję nazwy hoteli, które mijamy i okazuje się, że są to hotel stojące naprzeciwko dworca, a podczas gdy to robię nasz autobus mija właśnie stojącego pod dworcem Alka. Autobus zatrzymuje się. Gdy wysiadam  drzwiach widzę Alusia stojącego na przystanku. Bardzo się cieszymy ze spotkania. Alek zabiera nasze bagaże i zjeżdżamy schodami na przystanek tramwajowy pod dworcem. Okazuje się, że hotel znajduje się przystanek od dworca kolejowego. W hotelu meldujemy się, odbieramy klucze i po krótkiej toalecie idziemy coś zjeść. Decydujemy się na restaurację włoską. Pyszne jedzenie i lampka wina poprawiają i tak dobre humory. Wieczorem w pokoju hotelowym pogawędka przy herbatce i przejęcie towarów importowanych.

dworzec kolejowy w Strasburgu




Na kolacji


 

19 października Strasburg

Śniadania mamy wykupione w hotelu, wykupiliśmy je po przyjeździe dla całej trójki. Przychodzi Aluś i idziemy do kącika śniadaniowego. Tak to można nazwać. Kilkanaście stolików . Wszystkie wiktuały wystawione w niewielkim korytarzyku. Biorę wędlinę jajko (jakieś zimne) i parówkę . Gdy zabieram się do jedzenia jajka okazuje się, że po zbiciu skorupki jest ono surowe. Zaczynamy się śmiać. Byłam już w setkach hoteli i nigdzie nie spotkałam się z serwowanym surowym jajkiem. Okazuje się, że obok koszyka z jajkami jest urządzenie do gotowania jajek i można je sobie ugotować według własnego życzenia. Nawet jest instrukcja jak wygląda jajko po ugotowaniu po 3, 4, 5, 6 minutach. Niestety nie zauważyłam  tego. Jajko oczywiście wypłynęło na talerzyk. Stasiu i Alek chichoczą się ze mnie. No nic, to jakieś kolejne doświadczenie i przygoda. Po śniadaniu idziemy na przystanek tramwajowy. Kupujemy 24 godzinne bilety tramwajowe. Najpierw jedziemy do Alka. Pokazuje nam swoje królestwo. Pokoik akurat dla studenta, prysznic, umywalka, ubikacja. Wspólna kuchnia z Nepalczykami, którzy mieszkają  z nim w jednym mieszkaniu. Potem wracamy na przystanek i jedziemy zwiedzać Strasburg. Tramwaje mają super. Długie szerokie i szybkie. Zwiedzanie zaczynamy od placu Kleber. Nazwa placu pochodzi od nazwiska  generała Kleber. Stoi tu jego pomnik. Jest to największy plac Strasburga. Generał Kleber był  utalentowanym  wojskowym w czasach rewolucji. Potem służył w armii Napoleona. Przy placu znajduje się  L’Aubette, też dawny budynek wojskowy teraz stanowi centrum handlowe. Podchodzimy do znajdującej się tuż obok katedry. To najbardziej imponujący budynek w mieście; jej wieża widoczna jest z bardzo daleka. Jego ogrom przytłacza. Strasburska katedra Notre Dame z jedna wieżą wybudowana pierwotnie w stylu romańskim, a potem przez wieki remontowana i przerabiana, by ostatecznie skończyć w stylu gotyckim. Gdy dotarliśmy była zamknięta. Można było zwiedzić tylko zegar. Alek zdecydował, że idziemy do muzeum  historii i rekonstrukcji katedry, a także ogólnej sztuki górnego Renu, L’Oeuvre de Notre-Dame. Podeszłam do tego dość sceptycznie, ale jednak wielkie zaskoczenie. Alek robi za przewodnika. Oprowadza nas po kolejnych salach, był tam też już wcześniej, jako że robi aktualnie o tym muzeum projekt na studia. Znajdują się tu rzeźby. Najcenniejsze to rzeźby z wnętrza i fasady katedry, a także całe fragmenty elewacji. Rzeźby Eklezji i Synagogi, figury panien Mądrych i Panien Głupich. Liczne  arrasy, witraże, obrazy takie jak zwątpienie św. Józefa, Maria z Dzieciątkiem, czy narodziny Maryji. Wszystkie zbiory znajdują się w zabytkowych kamieniczkach będących kiedyś zabudowaniami kurii katedralnej. Przez okno jednej z nich spoglądamy na  piękną uliczkę z budynkami szachulcowymi, pełną turystów i knajpek. Postanawiamy iść tam na  kawę. Przepiękną klatką schodową schodzimy na dół. Idziemy na uliczkę, którą wypatrzyłam z okien muzeum. Pijemy kawę. Potem zjadamy precle alzackie. Alek zachwycony. Ja niekoniecznie. Stasiu też niezbyt. Uliczka śliczna. Symbolem Alzacji jest bocian. Więc wszędzie maskotki bociany, na szyldach bociany. Bocianowe szaleństwo. Wracamy do katedry. Jest już otwarta. Wnętrze świątyni nie jest tak zachwycające jak  zewnętrzna  bryła. Piękne  witraże no i  cud sztuki astronomicznej ogromny zegar, na którego fasadzie niespodziewanie wita nas Mikołaj Kopernik. Następnie krótkim spacerkiem docieramy na nabrzeże i decydujemy się popłynąć kanałami łodzią. Kupujemy bilety w automacie, ale niestety nie ma dostępnych na najbliższy rejs, więc musimy poczekać około godziny. Przez plac Gutenberga idziemy więc do Małej Francji - dzielnicy Le Petit France. Po drodze odwiedzamy kościół św. Tomasza. Pochodzący z XII wieku kościół. Jest jednym ze znamienitszych kościołów w Strasburgu. Tu znajduje się piękny sarkofag biskupa Aldocha i mauzoleum Hermana Maurycego Saskiego, generała francuskiego, Ogromna rzeźba robi wrażenie. Ja po wyjściu z kościoła relacjonując Stasiowi co widziałam powiedziałam, że to mauzoleum Aleksandra Wielkiego, patrząc na Alka. On oczywiście się zaśmiewał potem z mojej pomyłki. Docieramy do Małej Francji  Tu już można dostać zawrotu głowy. Dzielnica położona nad kanałami. Domki cudne. Budowle szachulcowe, ale tak dopieszczone, że nie wiem, który z nich  upamiętnić na zdjęciu. Dodatkowo wszystko to odbija się w wodzie. Nawet domki,  które nie stoją nad wodą robią wrażenie. Wąskie uliczki, kwiaty, złote liście na drzewach. Bajecznie. Zatrzymujemy się w małej knajpce nad samą wodą. Zamawiamy zupę cebulową i lampkę białego wina. W czasie oczekiwania idę obejrzeć most kryty. Przechodzę po kolejnych mostkach, mijam wieże i docieram do krytego mostu. W środku jest niezagospodarowany, jestem szczerze trochę zawiedziona. Przygotowany do  otwarcia sklepików. Wracam gdy zostaje podana zupa. Niestety, zawsze pamiętamy smak zupy cebulowej z Paryża. Daleko jej do tego ideału, ale wcale nie jest zła.  Spokojnie wędrujemy po Małej Francji i wracamy się w kierunku miejsca cumowania łodzi wycieczkowych Batorama, z którego to odpływamy zgodnie z wcześniej kupionymi biletami. Ludzi mnóstwo. Jeszcze Alek ze Stasiem biegną do restauracji do toalety - sam przy okazji załatwia mi i sobie dobrą kawkę na rejs.  Podróż łodzią bardzo przyjemna. Widać Strasburg z innej strony, dostępny jest także wbudowany w łódź audioprzewodnik w 16 różnych językach, ale niestety brakuje tam polskiego. Dopływamy do dzielnicy, w której znajdują się  budynki Parlamentu Europejskiego i Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, którego znaczenie Alek żartobliwie cały czas stawia pod wątpliwość. Zmęczeni i zachwyceni wracamy na nabrzeże.  Alek prowadzi nas do znalezionej restauracji. Stasiu zamawia golonkę, Alek spaetzle w sosie mięsnym, a ja z racji niewielkiego apetytu tylko pasztet z wątróbek foie gras, tutejszą specjalność. Do tego lampka wina. Wracając do hotelu robimy Alkowi zakupy w Auchan i kupujemy wino. To na wieczorne pogaduchy. Siedzimy w pokoju do późnego wieczora i gawędzimy przy winie i herbatce. Kupujemy bilety na jutrzejszy pociąg do Colmar.








































































20 października Colmar

Po śniadaniu, tym razem już bez wpadki z jajkiem, ruszamy na dworzec by pojechać do Colmaru. Na dworcu upieram się, żeby ustalić skąd jutro będzie odjeżdżał autobus do Frankfurtu. Pracownik dworca pokazuje nam miejsce. Już jestem spokojna, że nie będę jutro ganiała z walizkami po dworcu w poszukiwaniu przystanku. Jest  To to samo miejsce na które przyjechaliśmy. Jedziemy pociągiem około pół godziny. Colmar to miasto magiczne. W starej części miasta, głównej atrakcji turystycznej, same malutkie uliczki, piękne domki, mostki. Zasiadamy w jakiejś restauracji na dworze. Okazuje się, że nie można zamówić tylko picia. Trzeba jeść, albo nas wypraszają. Rezygnujemy. Idziemy do kawiarni obok katedry św. Marcina. Po kawie  zaglądamy do kościoła. Tu też piękne witraże, ale reszta wnętrza szarobura, bez wystroju. Pozostały tylko pojedyncze elementy fresków, które prawdopodobnie przed reformacją zdobiły świątynię. Nam jednak najbardziej podoba się miasto i  domki. Jedziemy kolejką na kółkach po uliczkach tego miasteczka. Pogoda dopisuje. Jest cudownie. Potem znowu wędrówka po uliczkach. Docieramy do Małej Wenecji. Tu z kolei oprócz pięknych domków liczne kanały, a w nich odbijają się domki. Jest cudownie. Chcemy zjeść w takiej miłej atmosferze. Jednak okazuje się,  że restauracje tu są nieczynne od 14 do 16, lub serwują tylko przystawki. Szukamy innej, znajdujemy jedną. Niestety nie nad wodą, ale jednak czynna. Trzeba zamówić zestaw. Albo przystawka i drugie, albo drugie i deser, albo wszystko na raz. W menu są typowe dania alzackie - cudownie. Zamawiam mięso z kiszoną kapustą, tak zwane Choucroute. Stasiu też. Alek zamawia kaczkę, a do tego wino. Muszę powiedzieć że  danie mnie nie porwało, myślałam że będzie lepsze. Za to kaczka Alka znakomita.  Powoli wracamy na dworzec. Pociągiem zapełnionym po brzegi wracamy do Strasburga. Wieczór spędzamy w  hotelu przy alzackim białym winie.


























































 

20 października  Strasburg

Po śniadaniu jedziemy tramwajem do Parlamentu Europejskiego. Alek jedzie z nami pod budynek Parlamentu, a potem jedzie na uczelnię. My idziemy zwiedzać Parlament  Dostajemy przepustki i możemy zwiedzać budynek. Jest ogromny. Podobny  nieco do tego w Brukseli. Tu też ogromna sala obrad parlamentu. Jest też trochę  symboli z Polski. Plac Geremka – to główny dziedziniec Parlamentu, Kula ziemska prezent od miasta Wrocław, maszty na których powiewają flagi państw należących do UE zrobione w stoczni Gdańsk. Wracamy na stare miasto. Zaglądamy na wąskie uliczki. Oglądamy pamiątki. Siadamy w knajpce na uliczce przed katedrą. Pijemy kawę. Umawiamy się z Alkiem na lunch. Okazuje się, że ma odwołane zajęcia, więc może spędzić z nami jeszcze trochę czasu. Zjadamy lunch w knajpce z widokiem na katedrę. Ja i Aluś zamawiamy pizzę Alzacką - tarte flambée, albo z niemieckiego flammekueche. Stasiu kaczkę. Pizza wspaniała. Na cieście zwanym podpłomykiem . Na wierzchu cebula, boczek i ser. Pycha. Ciasto jest lekkie i nie zapycha. Do tego Aperol Spritz - lunch naprawdę udany. Teraz już tylko do hotelu po bagaże i prosta droga do autobusu. Stasiu wysiada na dworcu, bo nie jest w stanie chodzić, a my z Alkiem jedziemy odebrać z hotelu bagaże i wracamy z nimi na dworzec. Autobus przyjeżdża o czasie. Żegnamy Alka i jazda do domu. Szkoda mi, że zostaje sam. W autobusie Stasiu panikuje, że nie zdążymy na samolot, bo  mało czasu, a  jeszcze dużo kilometrów. Sprawdzam na Googlach. Pokazuje że autobus będzie o czasie. Tak też się stało. Po wyjściu z autobusu Stasiu oświadcza, ze ma rozładowany telefon. W telefonie jest jego karta boardingowa.. Idę szybko przez terminal. Zajmuje to około 30 minut. Stasiu ciągnie się powoli, więc na zakrętach musze na niego czekać. Gdy  docieramy do kontroli bagażu znowu ma  problem  z otwarciem bramki. Udaje się. Nie wyjął z bagażu laptopa i  przechodzi dodatkową kontrolę. Sprawdzają jego bagaż. Jego na  narkotyki. A czas ucieka. Docieramy do gatu. Dopiero teraz podłącza komórkę do power banku.  Gdy wchodzimy na pokład samolotu nie może otworzyć maila, bo za słaba bateria. Nie zrobił screena  karty. Musze szukać w swoich mailach jego karty pokładowej. Skanuję na czytniku. Przechodzi . Teraz ja . Na szczęście mam w zdjęciach więc szybko mi idzie. Wsiadamy do samoloty. Po półtorej godzinie tuż przed  północą jesteśmy w Warszawie,. Zmęczeni, ale bardzo zadowoleni.























 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz