sobota, 30 września 2023

Wyspy Salomona 29 września 2023 r.

 29 września 2023 r. Savo

W nocy nie mogę spać. Serce mi wali jak oszalałe. Marcin śpi jak zabity. Wstaję po cichutku idę na taras. Tam suszy się mój plecaczek. Zostały moje leki. Wzięłam tabletki i zasnęłam, Budzę się o wpół do szóstej. Marcin już na nogach. Pakujemy się do końca. Pogoda piękna wbrew wczorajszym prognozom na googlach. Idziemy o 7 na śniadanie. Czekamy chwilę. Marcin mówi "o szczur przebiegł". Myślałam, że mnie straszy . Za chwilkę widzi drugiego , trzeciego. No dla mnie to za wiele. Za moment ja też widzę jak chowa się za filar.. I pomyśleć, że ja tu sama siedziałam w nocy wśród tych szczurów i niczego nie zauważyłam. Facet przynosi nam śniadanie. Szybko się uwijamy. Proszę o rachunek w recepcji. Zostawiamy część naszych bagaży w recepcji, a bierzemy tylko najpotrzebniejsze. O wpół do dziewiątej przyjeżdża Karen. Jedziemy na pocztę oddać kartki do wysłania. Potem na nabrzeże. Tu wsiadamy w małą łódeczkę. Nazywa ją bananaboat Jak facet włączył silnik, to aż mi się w głowie zakręciło. Pędzimy i podskakujemy na falach. Dobrze, że fale małe. Po chwili przyzwyczajam się do prędkości. Każą nam kamizelki ratunkowe  położyć na siedzeniu i usiąść na nich. Bo bardzo nas podrzuca. Po drodze widzimy fruwające ryby. Jest ich mnóstwo. Fajnie to wygląda. Potem całe stado fregat. Wygląda jakby  tańczyły. Po godzinie docieramy do Sunset Lodge. Dostajemy pokój, ale znowu  reklamujemy, bo jest jedno łóżko. Mają nam zmienić. Dostajemy drink powitalny. Pięknie podany kokos z kwiatem hibiskusa. Decydujemy się iść na wulkan. Trzeba podjechać łódką, a potem iść w górę. do kaldery. Podobno  trzy godziny trwa wycieczka. Decydujemy się iść od razu, a nie po lunchu. Ruszamy łódką, Po drodze spotykamy delfiny. Krążymy wokół grupy delfinów. Próbujemy zrobić zdjęcia, ale jak zwykle ciężko jest uchwycić moment, w którym wyskakują z wody. Kończymy zabawę i ruszamy dalej. Dopływamy do pięknej plaży. Tu wysiadamy. Z łódki wysiada z nami Tomas. Pytam go czy idzie z nami. On  potwierdza. Jestem trochę zaskoczona., ale ok. Słońce pali niemiłosiernie. Idziemy doliną wyschniętej rzeki. Ani grama cienia. Zastanawiam się czy podjęliśmy dobrą decyzję o  rozpoczęciu wycieczki teraz a nie po lunchu. Po 20 minutach mam już dosyć drogi. Zastanawiam się po co mi to. Ale przecież nie powiem Marcinowi, że nie idę dalej. Spinam się w sobie przypominając to co słyszałam od urodzenia " Trzeba od siebie wymagać", "dasz radę". Początek drogi to była bułka z masłem. Zaczynamy iść wzdłuż strumienia, cały czas pod górę, ale droga pełna różnej wielkości kamieni. Na dodatek ciągle trzeba po kamieniach przechodzić przez rzekę. Ja niestety mam na nogach sandałki, ze względu na to, że w dalszym ciągu mam niezagojone rany po obtarciach. Droga coraz trudniejsza. Pot zalewa oczy. Zresztą nie tylko. Jesteśmy mokrzy jak po wyjściu spod prysznica. Na dodatek woda w strumieniu staje się coraz cieplejsza.. . Leziemy po tych kamieniach i leziemy . Końca nie widać,. Woda staje się coraz gorętsza. Tomas uprzedza nas byśmy stawiali stopy tylko tam gdzie on. Gdy dotykam skały jest gorąca tak, że parzy. Musimy minąć wodospad z którego  płynie wrzątek. Gorąca para bucha wszędzie. Jest jak w ukropie. Pierwszy raz widzę  wrzący wodospad. Dochodzimy do miejsca, gdzie słuchać bulgotanie w skale. To woda tak się gotuje. Woda w strumieniu to wrzątek. Nie można stanąć nawet obok. Poza tym nie można też stawiać nogi w niektórych miejscach na suchym gruncie, bo bije stamtąd gorąca para. Zarówno ja jak i Marcin niestety tak stanęliśmy i natychmiast w głębi strumień pary parzy stopy. Nie dość, że pali słońce z góry, to z dołu grzeje rzeka, która się gotuje. Temperatura wody blisko 100 stopnie. A my wskrabujemy się coraz wyżej i wyżej. Idziemy tylko po kamieniach wzdłuż rzeki, albo w poprzek. Skały nie można się dotknąć bo parzy, w wodzie nie można zamoczyć stopy, bo parzy. Chyba trafiliśmy do piekła. Marcin podchodzi do jednego z otworów w skale, a tam gotująca się woda. Musimy bardzo uważać, żeby nie wpaść do wody, bo upadek to poparzenia  . Mnie pomaga Tomas przechodzić z kamienia na kamień, bym nie straciła równowagi. Zastanawiam się po co mi to było. Mówię Marcinowi o moich wątpliwościach a on na pocieszenie stwierdza, że następnym razem jedziesz z Ilonką. Ona ma kondycję i razem chodźcie po górach . Oczywiście wiem, że chce mi dodać siły wskazując, że on taki słaby. Teraz wiem dlaczego idzie z nami Tomas. Bez niego nigdy byśmy tu nie dotarli. On zna drogę i wie jak iść, by nie zrobić sobie krzywdy. Docieramy do kaldery. Teraz spacer wokół kaldery. Spacer,... to raczej wyzwanie, a nie spacer. Wszędzie gorące skały, które parzą, wąziutkie przejścia i bulgocząca rzeka wypływająca ze środka wulkanu. Skały żółte od siarki, smród zgniłych jajek, gorąc niemożebny i my wariaci w samym środku tego piekiełka. Nigdy jeszcze nie byliśmy. w takim miejscu. Zauważyliśmy, że w tej gorącej wodzie też żyją glony. Maja ostry zielony kolor. Jak to jest w przyrodzie, że nie ma próżni i w każdym środowisku znajdzie się nisza dla życia. Wracamy tą samą drogą. Trochę się obawiam, bo wolę wchodzić niż schodzić. Na dodatek te moje sandałki w ogóle nie nadają się na taką wyprawę. Ale nie miałam wyboru. Założenie pełnych butów do chodzenia po wodzie wiązałoby się z kolejnymi obtarciami w miejscach gdzie rany zaczynają się goić i pogłębieniem niezagojonych ran. A zresztą jak iść w takich warunkach z bolącymi stopami, gdy trzeba uważać na każde stąpnięcie, żeby się nie poparzyć. Powoli wracamy. Tomas oczywiście mi pomaga. Pokonujemy kolejne kamienie, po raz enty przechodzimy przez wrzącą rzekę. Schodzimy drabinami, Niektóre mają połamane szczeble, ale nikomu to nie przeszkadza. Całe szczęście, że z każdym krokiem woda staje się chłodniejsza. Nie oznacza, że zimna, Ona wpada bardzo ciepła do morza.. Ale  jest tylko gorąca, nie nadaje się do kąpieli, ale upadek, czy ześlizgnięcie się stopy z kamienia nie grozi już poparzeniem. Po 4 godzinach dochodzimy do morza. Jestem wykończona. Boli mnie krzyż, a nie nogi. Ale ból krzyża powoduje, że jestem niestabilna, i ledwo  pociągam nogami. Mówię do Marcina po co nam to było a on "A co byś pisała na blogu. Musimy się poświęcać".  Po prostu potwór w ludzkiej skórze. Człowiek ledwo żyje, a on się jeszcze nabija. Na plaży nie ma naszej łódki. Tomas macha, gwiżdże. W końcu zauważają go. Stali gdzieś w cieniu. On wiedział gdzie. Wsiadam na łódź. Bez oznak ochoty do życia. Już dawno nie byłam tak zmęczona. Docieramy do Sunset Lodge. Marcin już odzyskał wigor. chociaż mówi, że ogłuchł w czasie tej wycieczki. Ja ledwo się ciągnę. Marcin każe mi zostać w restauracji na dole, a sam zanosi nasze plecaki do pokoju. To jest kumpel z prawdziwego zdarzenia. Lunch już czekał. Ryż, ryba z warzywami , jakieś coś podobne do szpinaku i owoce. Wśród owoców ku naszemu zaskoczeniu plasterki ogórka. Nie mam siły jeść. Zjadam trochę. Ale czuję, że zmęczenie powoli odchodzi. Ustąpił ból pleców. Zjadamy pyszny talerz owoców i pijemy kawę. Już wracam do żywych. Odtajałam . Robię sobie drugą kawę i idę do pokoju. Biorę prysznic i jest już prawie dobrze. Marcin kąpie się w morzu. Ja  oglądam pokój. No standard  raczej niewygórowany. Ale jest prysznic, kibelek i wiatrak. Okna nie mają szyb tylko siatki na komary. Widzę, że w rogu siatka jest pogryziona i zacerowana nowym kawałkiem siatki. Ale on jest przyczepiony tylko prowizorycznie, więc wejście dla szczurów jest.. Piszę bloga. Przychodzi Marcin. Stwierdza, że dziurę zastawimy czymś ciężkim i będzie ok.  Siedzimy w pokoju i odpoczywamy.  O ósmej kolacja. Nie chcę teraz zasypiać, bo jak się wyśpię teraz to potem nie będę spała tylko nasłuchiwała, czy szczur nie wchodzi. Gdy trochę nabraliśmy sił idziemy na spacer po plaży. Wszędzie leżą piękne okazy rafy koralowej. Podnosimy oglądamy i wrzucamy z powrotem do morza.W końcu jesteśmy nad morzem Koralowym. Marcin zbiera jakieś jakieś owoce, takie same jakie zabrali mu w zeszłym roku w Australii. Chodzimy po plaży do zmroku. Na plaży stoi łódka policyjna. Jeden z policjantów zagaduje  do nas i ucinamy sobie miłą pogawędkę o  ludziach na wyspach o Papui, Fiji, Wanuatu. Na kolację tuńczyk. Po kolacji siadamy na ogromnym tarasie  . Można z niego podziwiać zachód słońca. My przychodzimy po zmierzchu. Ale jest nadzwyczaj przyjemnie. Lekki wiaterek, szumiące morze, temperatura teraz idealna. Po godzinie wracamy do pokoju. Marcin swoim 20 kilogramowym plecakiem zastawia szczurzą dziurę. Ja idę spać. Marcin jeszcze bawi się komórką.

 chwila odpoczynku
w kalderze

delfiny

delfiny

delfiny

delfiny

delfiny

delfiny

delfiny

delfiny

delfiny

delfiny

  


nasza łódeczka

płyniemy

drink powitalny

woda kokosowa

nie wiemy co to

delfiny

szukamy orzecha

na trasie

na trasie

to rośnie we wrzątku

wodospad z gorącą wodą

niesamowita zieleń

zielone glony w parzącej wodzie

na trasie

nasz przewodnik

gorące siarkowe skały

wrzący potok

siarkowe skały

na trasie

na trasie

na trasie

na trasie

na trasie

na trasie


na trasie

na trasie

na trasie

nabieranie wody z zimnego źródła

mało tej wody wzięliśmy

ogrody ludności 

tu już prosta droga do morza

korzeń w kształcie ptaka

jakiś robal

Marcin zdradził koty

relaks na tarasie


3 komentarze:

  1. Halinko, jak to po co Ci to?! 🤔🥴 Żebym ja spokojnie mógł poczytać jak wygląda piekło... 🤣🤣🤣
    I pamiętaj: Dasz radę... 😇😇😇
    TW

    OdpowiedzUsuń
  2. Halinka bez wątpienia da radę, gorzej z Marcinem. Patrząc na zdjęcia, odnoszę wrażenie, że Halinka zajeździła Marcina, chłopak wygląda na letko 😂😂😂 sponiewieranego 🤣🤣🤣 i nie jestem pewna, czy na tym tarasie to na pewno relaks, wygląda raczej jak agonia 🤭
    Udało mi się znaleźć coś na temat „nie wiemy co to”. To Barringtonia edulis. Kwiaty przypominają szczotkę do kurzu, a owoce są jadalne i mają smak orzeszków ziemnych. Nazwy angielskie to Cut Nut i Yam Yam tree.

    OdpowiedzUsuń
  3. Aaaa, i jeszcze jedno. Zdjęcie z psiuniem zamierzam pokazać Miszy 😂😂😂

    OdpowiedzUsuń