piątek, 26 kwietnia 2024

Madera 26 kwietnia

 26 kwietnia

Wstajemy wczesnie. Śniadanie i pakowanie, bo musimy opuścic dziś ten pokój. Widzimy, że  pokoje w hotelu obok nas są wolne, ale oni  twierdzą, że wszystko jest zajęte na tę noc. Ciekawe, że jutro znów wracamy do swojego pokoju z widokiem. Idziemy na bazar rolniczy. jesteśmy nastawieni na ogrom kwiatów i owoców. Podobno w piątek jest najbarwniejszy targ. Niestety jesteśmy zawiedzione. kwiatów tyle co kot napłakał. Owoce  może trochę lepiej. Gdy stajemy przy jednym ze stoisk sprzedawca mówi do nas po polsku nazwy nieznanych nam owoców. Mówi że Makłowicz kupuje u niego przyprawy. Nieważne czy to prawda ale jednak dość dobrze mówi po polsku. Mocno rozczarowane idziemy na targ rybny. Tu wbrew opisom z przewodnika jest dużo lepiej. Sporo ciekawych ryb. Szczególnie dużo pałaszy czarnych długich ryb z ogromnymi oczyma.  Rozczarowane idziemy na kolejkę górską, by dojechać na Monte. Koszt w jedną stronę 15 Euro od osoby. Jedzie się około 15 minut. Wysiadamy a ja mam zawroty głowy. Czuję się fatalnie. Nie mowię nic Ewie, żeby nie robić kłopotu, ale ona zauważa , że coś się dzieje. Odpoczęłam chwilę i ruszyłyśmy dalej. Poprawiło mi się ale tylko trochę. Wchodzimy do parku pałacowego. To dopiero przypawia o zawrót głowy. Chodzimy po alejkach i podziwiamy przepięknie utrzymaną zieleń. Iloć  kwitnących  roslin.  różnorodność powodują zawrót głowy. Spędzamy tu prawie trzy godziny. Park jest połozony na wzgórzu więc chodzenie ciągle w górę i w dół. . Oszołomione wychodzimy z parku. Cały czas dyskutuję z Ewą sposób powrotu do hotelu. Mozna  zjechać na saniaach. Ewa ma obawy. Ja nie . W końcu godzi się ale zastrzega ,ze już ze mną więcej nie pojedzie. Uśmiecham się , bo wiem, że będzie jej się podobała jazda. Idziemy na druga kolejkę , która zawozi nas do Ogrodu botanicznego. Tu tez feeria barw i różnorodność roślin. nasz zachwyt . Wszystkie rośliny opisane. W centralnym miejscu dywan kwiatowy. Tu spędz my kolejne godziny. W obydwu parkach i w Funchal jest dużo Polaków. Zartujemy z Ewą, że to druga mniejszość na Maderze. Wracamy kolejką na  wzgórze i idziemy do miejsca, gdzie można zjechać saniami. Gdy podchodzimy widzimy     troche ludzi czekających przy saniach. Pomyslałam,ze oni czekają na zjazd. Podchodzę do kasy kupuję bilety. Okazuje się że weszłam bez kolejki, bo ci ludzie czekali do kasy. Idziemy do  kolejki na zjazd. I tu dopiero widzę  ile osób czeka. Kolejka ma  około 300 metrów. Smiejemy się z Ewą,że zajmie  nam czekanie około godziny. Tak też się stało. Po godzinie wsiadamy do sań. Dwóch  facetów najpierw nas  ciągnie , a potem wskakują na tył sań i pędzą z nami , a gdy nabieramy prędkości hamują butami. najgorzej jest na zakrętach bo są bardzo ostre. Momentami mamy wrażenie że wypadniemy z trasy, ale faceci mają wprawę i nic złego się nie dzieje. Jest to szosa na której normalnie jeżdżą samochody..>>Szosa też przecina inne drogi. Przy nich stoją kierujący ruchem  i zatrzymują nadjeżdżające  zboku samochody. Po dwóch a dojeżdżamy na miejsce. Teraz jeszcze fotka i koniec zabawy. Ewie bardzo się podobało. Wiedziałam,ze tak będzie. Schodzimy na dół. Droga bardzo stroma. Kolana dostają w kość. Po godzinie docieramy do naszej ukochanej uliczki z jedzeniem Santa Maria to zagłębie knajpek z regionalnym jedzeniem. zamawiamy chleb czosnkowy oraz pałasza z bananem, To specjalność Madery. Przynosż nam bułkę  czosnkową  a potem rybę frytki i surówkę. Tak się najadłyśmy,że nie mogłyśmy się ruszyć. Powoli wracamy do hotelu. Nasze walizki zostały przeniesione do nowego pokoju. Teraz mamy pokój z widokiem na ogród. na jedną noc może być. Jesteśmy padnięte ale trzeba opracować trasę na jutro i  zrobić porządek ze zdjęciami.























































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz