21 listopada Nowa Zelandia
Picton - Wellington- Masterton
Od
rana podniesiono nam ciśnienie. Postanowiłyśmy wyjechać na prom
trochę po siódmej. Idę po samochód, a tu niespodzianka. Jestem
zastawiona innym samochodem. Oczywiście nie ma nikogo w recepcji i
nie wiadomo czyj to jest samochód. Spotkana Francuzka próbuje pomóc
mi wyprowadzić samochód, ale niestety nie ma możliwości. Mój samochód jest za
długi, a ja stoję w takim wąskim miejscu, że w żaden sposób nie
mogę manewrować na boki. Latam szukam. I nic. W kuchni pojawia się
więcej osób ale nikt nic nie wie. W końcu znajduje się właściciel
. Ja jestem ugotowana. Bilety, na prom, które kupiłyśmy przez
internet są bezzwrotne. Jeśli nie zdążymy to przepadają. Na szczęście jedziemy na przystań. Tu sprawnie nas zapakowują.
Samochód zostaje na dolnym pokładzie, a my na górę. Siadamy w
wygodnych fotelach i podziwiamy widoki. Gdy weszłyśmy na pokład
widokowy ktoś jadł smażoną kiełbasę. Ten zapach nie dawał mi
spokoju. Po godzinie nie wytrzymałam. Zmusiłam Lidkę do pójścia
do baru. Tam kupiłyśmy smażoną kiełbasę z chlebem. Pycha.
Dawno takiej nie jadłam. Wracamy na pokład widokowy. Słyszę kolejny
komunikat o jakimś samochodzie. Nagle uświadamiam sobie, że to o
nasz samochód chodzi. Szukają właściciela. Wybiegam z salonu
widokowego, ale nie bardzo wiem gdzie mam iść. Znowu słyszę
komunikat, że mam się zgłosić do rejestracji.. Zaczepiam jakiegoś
faceta na pokładzie. On też nie wie. Idę do knajpy oni powinni
wiedzieć, ale tam kolejka klientów. Znowu komunikat. Wpadam do
sklepu z pamiątkami i pytam , a oni z uśmiechem, żebym pokazała im
kluczyki. Pokazuję i okazuje się, że muszę iść na dolny pokład
bo zamknęłam samochód, a na promie powinny być otwarte. Idzie ze mną pracownik i pyta na którym pokładzie mam samochód. Wielkie
nieba, a skąd ja mam wiedzieć. Wjechałam tam gdzie mi kazali i już
nie patrzyłam, który pokład. Wreszcie znajduję samochód, Nie
bardzo rozumiem ,o co człowiekowi chodzi. Wreszcie wyjaśnia mi że
samochód musi być otwarty. Dobra zadowolona wracam na górę. Może
już dość emocji?? Po 3 i pól godzinie docieramy do Wellington.
Wyjazd z promu bez problemów. Jedziemy najpierw do muzeum Ta Papa.
To muzeum narodowe. Nowozelandczycy są z niego bardzo dumni. Parking
płatny 4 dolary za godzinę. Postanowiłyśmy obejrzeć muzeum w 2
godziny. Jest ono olbrzymie. Dokładna penetracja wymaga kilku dni.
Zobaczymy tylko najciekawsze obiekty i już. Trzeba jeszcze obejrzeć
miasto. Muzeum jest interaktywne . Jest mnóstwo ludzi. Nas
najbardziej interesuje największa ośmiornica świata ważąca 495
kilogramów. Jest zakonserwowana. Robi niesamowite wrażenie. Potem
oglądamy ogromną łódź i inne skarby Maorysów. Dodatkowo jest tu
też akcent Polski. Cały dział poświęcony polskim dzieciom które
w czasie II wojny światowej z Syberii przez Iran trafiły do Nowej
Zelandii. Jest dużo zdjęć. Oraz film z wywiadami teraz już
leciwych ludzi którzy swoje korzenie wywodzą z Polski. Po dwóch
godzinach wychodzimy z muzeum i zastanawiamy się jak dotrzeć do
kolejki szynowej. Podchodzi do nas pracownik i najpierw pyta o
pochodzenie. Gdy dowiedział się że z Polski to oświadczył ,że
tu obok żyje Polak Gumowski, który ma warsztat samochodowy i jest
bardzo dobrym mechanikiem. Potem wyrysował nam trasę do kolejki i
poradził by kupić bilet w jedną stronę a z powrotem zejść przez
ogród botaniczny. Określił iż zajmie nam to około 2 godzin. Z bólem
serca idziemy opłacić parking. Na parkingu miotomy się, bo
nie można płacić banknotami. Podchodzi do mnie facet i mów, i że
w niedzielę jest bezpłatnie. Ja mu pokazuję że wszyscy mają
bilety, a on że parkomat wskazuje że jest bezpłatnie w soboty i w
niedziele. Okazuje się że w jednym rzędzie samochody stojące
stoją na płatnym parkingu, a w drugim stoją na ulicy i jest
bezpłatnie. Facet odjeżdża, a ja stawiam samochód na jego miejscu
za darmo. Teraz możemy spokojnie iść na wycieczkę po mieście.
Docieramy do starej kolejki szynowej i wjeżdżamy na górę. Potem
spacer po ogrodzie botanicznym, Jest bardzo ładny ale oczywiście w
Chrischurch ładniejszy. Z parku przechodzimy przez park cmentarz i
przez dzielnicę rządową dochodzimy do nabrzeża. Znajduje się
tu bardzo ładne miejsce spotkań i rozrywki. Lidka obiecała mi
kawę z ciastkiem. I wyszło jak zwykle. Wszystko pozamykane i nici
z kawy i ciastka. Robimy zakupy i ruszamy do Masterton Po 90 minutach
docieramy do hotelu. Tu niespodzianka. Nie mogę wejść do internetu.
Znowu nie mam połączenia mimo, że sieć istnieje. I wskazuje, że
połączono z Internetem, ale brak dostępu. Walczę ponad dwie godziny.
Dzwonię do Zbyszka i Kuby, ale jak zwykle w życiu umiesz liczyć licz na
siebie. Oni pewnie śpią. W końcu udało się .Zapomniałam
napisać o ciekawej sprawie. Nowozelandczycy gremialnie chodzą na
bosaka. Nam zimno w nogi a oni na boso. Dzieci generalne na bosaka
nawet jak jest zimno.
.
|
\maoryskie rzeźby |
|
największa ośmiornica |
|
ogromna łódź maoryska |
|
Skarbiec maoryski |
|
zdjęcie Polskich dzieci |
|
muzeum Te Papa |
|
kolejka do ogrody botanicznego |
|
w ogrodzie botanicznym |
|
ogromne szyszki |
|
nawet pachołki maja symbol kiwi |
|
wiktoriańskie koronki |
|
marina w Picton |
|
na promie |
|
po lewej za białym busem nasz SUV |
|
ruszamy z Picton |
|
w cieśninie Cooka |
|
znowu kiwi |
|
na pokładzie promu |
|
cieśnina Cooka |
|
na promie |
|
słynna kiełbasa na promie |
|
nasz prom |
|
maoryska brama powitalna |
|
pachołek z Kiwi |
|
domki w Wellington |
|
marina w Picton |
|
Przed nami Wellington
|
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz