sobota, 21 listopada 2015

21 listopada Nowa Zelandia

21 listopada Nowa Zelandia

Picton - Wellington- Masterton
Od rana podniesiono nam ciśnienie. Postanowiłyśmy wyjechać na prom trochę po siódmej. Idę po samochód, a tu niespodzianka. Jestem zastawiona innym samochodem. Oczywiście nie ma nikogo w recepcji i nie wiadomo czyj to jest samochód. Spotkana Francuzka próbuje pomóc mi wyprowadzić samochód, ale niestety nie ma możliwości. Mój samochód jest za długi, a ja stoję w takim wąskim miejscu, że w żaden sposób nie mogę manewrować na boki. Latam szukam. I nic. W kuchni pojawia się więcej osób ale nikt nic nie wie. W końcu znajduje się właściciel . Ja jestem ugotowana. Bilety, na prom, które kupiłyśmy przez internet są bezzwrotne. Jeśli nie zdążymy to przepadają. Na szczęście jedziemy na przystań. Tu sprawnie nas zapakowują. Samochód zostaje na dolnym pokładzie, a my na górę. Siadamy w wygodnych fotelach i podziwiamy widoki. Gdy weszłyśmy na pokład widokowy ktoś jadł smażoną kiełbasę. Ten zapach nie dawał mi spokoju. Po godzinie nie wytrzymałam. Zmusiłam Lidkę do pójścia do baru. Tam kupiłyśmy smażoną kiełbasę z chlebem. Pycha. Dawno takiej nie jadłam. Wracamy na pokład widokowy. Słyszę kolejny komunikat o jakimś samochodzie. Nagle uświadamiam sobie, że to o nasz samochód chodzi. Szukają właściciela. Wybiegam z salonu widokowego, ale nie bardzo wiem gdzie mam iść. Znowu słyszę komunikat, że mam się zgłosić do rejestracji.. Zaczepiam jakiegoś faceta na pokładzie. On też nie wie. Idę do knajpy oni powinni wiedzieć, ale tam kolejka klientów. Znowu komunikat. Wpadam do sklepu z pamiątkami i pytam , a oni z uśmiechem, żebym pokazała im kluczyki. Pokazuję i okazuje się, że muszę iść na dolny pokład bo zamknęłam samochód, a na promie powinny być otwarte. Idzie ze mną pracownik i pyta na którym pokładzie mam samochód. Wielkie nieba, a skąd ja mam wiedzieć. Wjechałam tam gdzie mi kazali i już nie patrzyłam, który pokład. Wreszcie znajduję samochód, Nie bardzo rozumiem ,o co człowiekowi chodzi. Wreszcie wyjaśnia mi że samochód musi być otwarty. Dobra zadowolona wracam na górę. Może już dość emocji?? Po 3 i pól godzinie docieramy do Wellington. Wyjazd z promu bez problemów. Jedziemy najpierw do muzeum Ta Papa. To muzeum narodowe. Nowozelandczycy są z niego bardzo dumni. Parking płatny 4 dolary za godzinę. Postanowiłyśmy obejrzeć muzeum w 2 godziny. Jest ono olbrzymie. Dokładna penetracja wymaga kilku dni. Zobaczymy tylko najciekawsze obiekty i już. Trzeba jeszcze obejrzeć miasto. Muzeum jest interaktywne . Jest mnóstwo ludzi. Nas najbardziej interesuje największa ośmiornica świata ważąca 495 kilogramów. Jest zakonserwowana. Robi niesamowite wrażenie. Potem oglądamy ogromną łódź i inne skarby Maorysów. Dodatkowo jest tu też akcent Polski. Cały dział poświęcony polskim dzieciom które w czasie II wojny światowej z Syberii przez Iran trafiły do Nowej Zelandii. Jest dużo zdjęć. Oraz film z wywiadami teraz już leciwych ludzi którzy swoje korzenie wywodzą z Polski. Po dwóch godzinach wychodzimy z muzeum i zastanawiamy się jak dotrzeć do kolejki szynowej. Podchodzi do nas pracownik i najpierw pyta o pochodzenie. Gdy dowiedział się że z Polski to oświadczył ,że tu obok żyje Polak Gumowski, który ma warsztat samochodowy i jest bardzo dobrym mechanikiem. Potem wyrysował nam trasę do kolejki i poradził by kupić bilet w jedną stronę a z powrotem zejść przez ogród botaniczny. Określił iż zajmie nam to około 2 godzin. Z bólem serca idziemy opłacić parking. Na parkingu miotomy się, bo nie można płacić banknotami. Podchodzi do mnie facet i mów, i że w niedzielę jest bezpłatnie. Ja mu pokazuję że wszyscy mają bilety, a on że parkomat wskazuje że jest bezpłatnie w soboty i w niedziele. Okazuje się że w jednym rzędzie samochody stojące stoją na płatnym parkingu, a w drugim stoją na ulicy i jest bezpłatnie. Facet odjeżdża, a ja stawiam samochód na jego miejscu za darmo. Teraz możemy spokojnie iść na wycieczkę po mieście. Docieramy do starej kolejki szynowej i wjeżdżamy na górę. Potem spacer po ogrodzie botanicznym, Jest bardzo ładny ale oczywiście w Chrischurch ładniejszy. Z parku przechodzimy przez park cmentarz i przez dzielnicę rządową dochodzimy do nabrzeża. Znajduje się tu bardzo ładne miejsce spotkań i rozrywki. Lidka obiecała mi kawę z ciastkiem. I wyszło jak zwykle. Wszystko pozamykane i nici z kawy i ciastka. Robimy zakupy i ruszamy do Masterton Po 90 minutach docieramy do hotelu. Tu niespodzianka. Nie mogę wejść do internetu. Znowu nie mam połączenia mimo, że sieć istnieje. I wskazuje, że połączono z Internetem, ale brak dostępu. Walczę ponad dwie godziny. Dzwonię do Zbyszka i Kuby, ale jak zwykle w życiu umiesz liczyć licz na siebie. Oni pewnie śpią. W końcu udało się .Zapomniałam napisać o ciekawej sprawie. Nowozelandczycy gremialnie chodzą na bosaka. Nam zimno w nogi a oni na boso. Dzieci generalne na bosaka nawet jak jest zimno.

 .
\maoryskie rzeźby
największa ośmiornica
ogromna łódź maoryska
Skarbiec maoryski

zdjęcie Polskich dzieci

muzeum Te Papa

kolejka do ogrody botanicznego
w ogrodzie botanicznym

ogromne szyszki

nawet pachołki maja symbol kiwi
wiktoriańskie koronki

marina w Picton

na promie

po lewej za białym busem nasz SUV
ruszamy z Picton

w cieśninie Cooka
znowu kiwi
na pokładzie  promu
cieśnina Cooka
na promie
słynna kiełbasa na promie
nasz prom
maoryska brama powitalna
pachołek z Kiwi
 domki w Wellington
marina w Picton

Przed nami Wellington










Brak komentarzy:

Prześlij komentarz