1 XII 2011
Dżibuti
Dzisiejszy, ostatni dzień naszego pobytu w Dżibuti przeznaczamy na
błogie lenistwo, czyli plaże, morze i słońce. Najlepszym miejscem na to
były położone 10 km od Dżibuti, w zatoce Adeńskiej bezludne wyspy.
Dotarcie do tych wysp nie jest proste, bo w tym kraju nie jest
rozwinięta turystyka, a mieszkańcy z takich dobrodziejstw nie
korzystają. Szukamy pomocy w biurze informacji turystycznej i innych agencjach -
bezskutecznie. Musieliśmy jak zwykle wziąć sprawę w swoje ręce.
Najbardziej pomocny okazał się być kierowca taxi. Zawiózł nas do portu
do nabrzeża rybackiego, znalazł właściwego człowieka i w swoim języku
wytłumaczył on o co nam chodzi. Prowadziliśmy negocjacje cenowe.
Miejscem docelowym była wyspa Meskali. Wyposażeni w sprzęt do nurkowania
motorową łodzią rybacką wypływamy z portu. Po drodze nasz kapitan
zgłasza w punkcie kontrolnym nasz wyjazd. Po godzinie płynięcia
docieramy do zatoki na wyspie. Początkowo dziwi nas ta procedura, ale sprawa wyjaśnia się wkrótce. Po drodze mijamy wiele statków wojennych. Nie wolno ich fotografować. Okazuje, się że stacjonują tu jako ochrona przed piratami. Dlatego każdy najmniejszy statek musi meldować swoje wypłynięcie w morze i powrót.
Słońce świeci niesamowicie. Wskakujemy do błękitnej wody, która tylko nieznacznie nas ochładza – jest ciepła i bardzo słona. Korzystając ze sprzętu podglądamy rafę. W pewnym momencie odpina mi się od maski fajka i wpada do wody. Usiłuję ją wyciągnąć , ale gdzie tam. Próbuję nurkować aż do dna nic z tego. W końcu tak zburzyłam dno, że nic nie było widać. Po pewnym momencie razem ze Zbyszkiem podejmujemy próbę wyciągnięcia fajki. No i wreszcie spektakularny sukces. Zbyszek wyciąga fajkę z wody.
Na bezludnej wyspie w małej zatoczce
czujemy się jak w raju. Korzystając z kąpieli słonecznych robimy mały
spacer po wyspie. Z tablic znajdujących się tam wynika, że wyspa ta jest
miejscem wylęgu małych żółwi.
Na piaszczystej wydmie porośniętej kępkami trawy, na gorący piasku odkrywamy ślady jaszczurek i innych gadów oraz krabów.
Po drugiej stronie wyspy odkrywamy
jeszcze zaciszniejsze zatoczki. Woda tu praktycznie się nie porusza.
Wracając do miejsca, gdzie jest zacumowana nasza łódź zbieramy przeróżne
muszelki i inne trofea.
Na miejscu stwierdzamy, że do naszego
piknikowego chleba, który znajdował się foli w niezamkniętym plecaku
zabrały się jakieś wrono podobne ptaki. Na szczęście przywieziona
jeszcze z kraju kiełbasa „Krakowska sucha” nie została naruszona.
Po zameldowaniu się w punkcie kontrolnym dopływamy do przystani.
Opaleni słońcem, oblepieni solą, ale szczęśliwi, pieszo wracamy do hotelu. Po drodze Etiopczycy proponują nam podwózkę dwukółką zaprzęgnięta w osła.. Oczywiście korzystamy .
Wieczorem robimy ostatnie zakupy. Jutro rano wylatujemy do Addis Abeby, już w drogę powrotną do kraju.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz