Rekompensatą tak długiej drogi są piękne
widoki. Pomarańczowo-czerwone skały i tarasy z poletkami tworzą
niezwykły krajobraz. Słońce niemiłosiernie praży. W południe docieramy
do kościołów zgrupowanych wokół Tesfai. Pierwszym jest kościół Piotra i
Pawła. Kościół pochodzi z VI wieku i położony jest na klifie. Nie jest w
całości wydrążony w skale. Tylko w wykutej części znajduje się
prezbiterium. Wnętrze tego kościoła ozdobione jest fascynującym
malowidłami w odcieniu brązu, które dzięki temu, że znajdują się w
ciemności zachowały się w bardzo dobrym stanie. By do niego się dostać
trzeba podejść pod górę ścieżką, a właściwie wdrapać się po gołej
ścianie, a ostatni odcinek to prowizoryczna kładka wykonana z patyków. Z
półki skalnej po raz pierwszy mamy widok na Geraltę. Nazwą Geralta
nazywany jest teren przypominający westerny. Charakteryzuje się
wysuszonymi równinami i skalnymi ostańcami. W niej znajduje się
największe skupisko skalnych kościołów w Etiopii.
Drzwi kościoła otworzył nam ksiądz
ubrany w nieprawdopodobnie porwane ubranie. Nasz przewodnik ukląkł
przed nim i ucałował jego brudne ręce. Z tego kościoła górska ścieżką
poprzez wsie i pola idziemy do drugiego kościoła Św. Michała. Mijane
wsie bardzo różnią się od tych na południu, gdyż w całości budowane są z
kamienia. Rośnie tu dużo roślin kaktusowych np. opuncje i agawy, które
wykorzystywane są jako naturalne żywopłoty, a opuncje również jako
drzewa owocowe. Na ścianach budynków suszą się „krowie placki”,
przeznaczone na opał w czasie pory deszczowej Kościół jest w całości
wydrążony w kopulastej skale. Wchodzi się do niego przez niskie wejście.
Jego wnętrze zaskakuje wielkością, a przede wszystkim wysokością.
Posiada kopulę wysokości prawie 3m. Jest bardzo bogato malowany. Użyto
żywych kolorów żółci, czerwieni, błękitu. Kościół pochodzi
prawdopodobnie z VIII w. W chwili obecnej w celu dodatkowej ochrony
przed promieniami słonecznymi malowidła są zakrywane tkaninami. To samo
jest stosowane w większości kościołów.
Z tego kościoła wędrujemy w upalnym
słońcu dalej do następnego kościoła. Jest nim Methane Alem Adi Kasho. W
porównaniu do poprzednich jest to ogromny kościół. Z przodu kościoła
znajduje się 4 duże kolumny. Wnętrze nie jest bogato malowane jak w
poprzednich, natomiast sufit pokryty jest gęsto rzeźbionymi motywami
dekoracyjnymi. Zaliczany jest do najstarszych kościołów skalnych w całej
Etiopii. Późnym popołudniem docieramy do bazy noclegowej Gheralta Lodge
koło wsi Hawzien. Domki zbudowane są w całości z kamienia w formie
zagród, takich jakie mijaliśmy po drodze. Z tą różnicą, że jest bardzo
czysto i pokoje są dobrze wyposażone.
Rano ruszamy o godzinie siódmej. W planie dwa kościoły.
Najważniejszy, to Abuna Yemata Guh. Jest
on najbardziej widowiskowo położony w całej Etiopii. Ta świątynia
została wydrążona w górnej partii wysokiego prostopadłego filara.
Dotarcie do niej to najpierw droga pod
stroma górę, zajmująca około godziny. Następnie wspinaczka po pionowej
ścianie klifu w której w piaskowcu wydrążone są wgłębienia
przypominające uchwyty i podpórki na stopy umożliwiające wsunięcie
części stopy. Te urządzenia wspomagające rozmieszczone są w przeróżnych
odstępach Pierwsze wrażenie, to takie, że wejście jest
niemożliwe. Przewodnik przekonuje nas żebyśmy spróbowali. On obiecał, że
po drodze będzie nam wskazywał czego i gdzie mamy się chwytać. Niestety
nie ma żadnych lin asekuracyjnych. Serce wali mi jak młot. mam strasznego cykora. No cóż spróbuję Nagle dowiaduję się, że muszę zdjąć buty. Tą część drogi należy pokonać boso. Obuwie
pozostaje na dole. Podejmujemy ryzyko. Już pierwsze
kroki pokazują, że nie będzie łatwo. Przewodnik każę oprzeć się o
wystającą z ziemi gałąź, która jest ruchoma. Brak stabilnego podparcia. Gdy porządnie chwytam za gałąź ona pęka. Chcę zrezygnować z podejścia. Przewodnik przekonuje mnie że dam radę.
Takich miejsc było wiele. Im wspinaliśmy się wyżej, tym za plecami była
większa przepaść. nawet się nie odwracałam. bose nogi dobrze trzymały się podłoża.
Po godzinie wysiłku i ryzyka dotarliśmy
na półkę, gdzie wydrążony jest kościół. Jego wnętrze ozdobione jest
doskonale zachowanymi malowidłami z XV w. Wydrążone są dwie kopuły,
gdzie w jednej przedstawiono 9-ciu apostołów. Na ścianie przedstawiono
na ścianie patrona kościoła Abuna Yematu. W kościele znajdują się
również stare księgi kościelne bogato ilustrowane, pisane atramentem
czarnym i czerwonym. Kolory wyglądają tak, jakby były przed chwilą
malowane. Jak się dowiedzieliśmy te atramenty i farby zostały zrobione w
oparciu o naturalne barwniki. Kartki książek wykonane są z koziej skóry.
Książki wyglądałyby jak nowe, gdyby nie ślady używania brudnymi rękoma.
Teraz najgorsze, czyli powrót na dół,
który wydaje się gorszy od wspinaczki. Schodzimy raz przodem, raz tyłem
nie patrząc w dół. Wzrokiem możemy tylko szukać miejsca na dobrą
podpórkę pod nogę i uchwytu na rękę. W pewnym momencie okazuje się, że
trzymając się obydwoma rękami, trzeba postawić stopę na stopie, wyjąć
spodnią stopę i dopiero później postawić ją na niższym wgłębieniu.
Zejście zajęło nam tyle samo czasu co wejście. Szkoda, że nie zabraliśmy
ze sobą skrzydeł. Po zejściu i założeniu butów byliśmy tak samo podekscytowani jak ludzie których widzieliśmy wczoraj na filmie. Byliśmy tak szczęśliwi że weszliśmy do tego kościoła jak byśmy wygrali w totka. Lubie jednak pokonywać własny strach i własną słabość.
Następny kościół położony na szczycie
urwistej sąsiedniej góry. To Debre Mariam Korkor. Ponad godzinę wspinamy
się najpierw pomiędzy skalnymi szczelinami, a później po urwistej
ścianie skalnej o pochyleniu 60 stopni. Po przejściach z poprzedniego
kościoła nie robi to już na nas większego wrażenie, chociaż spotkana
wracająca z góry Holenderka uważa, że nie może być już gorszej drogi.
Mijamy po drodze opuszczony klasztor żeński. W upale, zmęczeni docieramy
w końcu na szczyt góry na której znajdują się kościoły i zakon.
Główny kościół całkowicie wydrążony w
skale. Ma przestronne wnętrze oparte na 12- filarach o przekroju krzyża.
Znajdują się tu liczne malowidła, ale nie tak dobrze zachowane jak w
poprzednich kościołach. Drugi, mały kościół jest wykuty z drugiej strony
skały i znajduje się nad stromą przepaścią. Jego ściany również
pokrywają stare malowidła. Z tego miejsca jest również najwspanialszy
widok na okoliczne równiny ze sterczącymi z nich szpiczastymi ostańcami.
Obok w klasztorze, który zamieszkuje
czterech mnichów (podobno najstarszy liczy 123 lata) tego dnia odbywają
się uroczystości związane ze świętem Św. Marcina. Kobiety całymi
rodzinami przynoszą z dołu potrawy, ich indżerę z sosami oraz lokalne
domowe piwo. Zostajemy zaproszeni na poczęstunek. Korzysta z niego nasz
przewodnik. My z obawy na swoje żołądki jakoś nie mamy ochoty.
Droga powrotna też nie należy do łatwych, ale częściowo na tyłku, częściowo na nogach udaje nam się dotrzeć do podnóża góry. Wracający z nami przewodnik w pewnym niebezpiecznym miejscu bierze mnie za rękę by bezpiecznie mnie przeprowadzić. W tym momencie poślizgnął się . Tym razem to ja mu pomogłam. Był bardzo szczęśliwy i wdzięczny że zachowałam się tak że go nie puściłam tylko podciągnęłam do siebie. Wracamy do hotelu zabieramy rzeczy i ruszamy w drogę powrotną.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz