Wczesnym rankiem wyjechaliśmy z Windhoek do Maun w Botswanie.
Mieliśmy do pokonania 800 km, przy czym większą część trasy przez
pustynię Kalahari. Jak się okazało, wiza do Botswany JEST NIEPOTRZEBNA.
Poza tym granicę można przekroczyć bez kontroli. Po stronie botswańskiej
spotkaliśmy jednak szereg kontroli drogowych (przy niemal zerowym
ruchu). Najczęściej na trasie można było spotkać pasące się przy drodze
osły, kozy, krowy i czasami strusie, które w tym kraju mają prawem
przewidziane pierwszeństwo, nawet na autostradzie. Ciekawe, że w momencie gdy hamujesz, żeby przepuścić zwierzęta koniecznie trzeba włączyć światła awaryjne. Pierwszym większym
miastem po przekroczeniu granicy było Ghanzi. W nim chcieliśmy zjeść
obiad. Niestety już o godzinie 15 w jedynej restauracji nie chciano nas
obsłużyć, gdyż ciepłe posiłki serwowane są do 14. Udaliśmy się więc na
zakupy do pobliskiego marketu i zaopatrzyliśmy się na własną rękę. Obiad
zjedliśmy na poboczu gdzieś na pustyni. Późnym wieczorem dojechaliśmy
na pole namiotowe "Audi" w Maun. Camping posiada wszelkie udogodnienia. Jest fantastycznie wyposażony. Jesteśmy zdumieni, przecież to Afryka.
Rano wyruszamy na wycieczkę łodziami "mokoro" (wąskie, wydłubane w drewnie łódki), aby zobaczyć specyficzny ekosystem delty Okawagno. Gdy poszliśmy ze Zbyszkiem załatwiać wycieczkę Bartek i Mikołaj mieli przygotować namioty do spania. Oczywiście nie słuchali instruktażu uważnie w wypożyczalni i mieli kłopoty z prawidłowym ich zmontowaniem. Przy okazji używali mocnego męskiego języka. Turyści obok zrozumieli ich zdenerwowanie i pokazali jak trzeba zmontować namiot na dachu. Dziś
czeka nas pierwsza noc na dachu samochodu. Żaby głośno rechoczą, niebo
bardzo gwiaździste.
|
opuszczamy Namibie |
|
Brama do Botswana |
|
lunch przy drodze |
|
widoki po drodze |
|
nasz camping |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz