27 - 28 XI 2011
Harer – Dire Dauwa - Dżibuti
Dziś musimy dotrzeć do Dżibuti. Lot mamy z oddalonej o 40 km Dire Dauwy o
godz. 17:30. Badziadziem jedziemy na lokalny dworzec autobusowy i
stamtąd busem do Dire Dauwy. Oczywiście, jak poprzednio w busie zamiast 9
jedzie 20 osób. Jest bardzo gorąco i duszno. Po ponad godzinnej jeździe
docieramy do celu. Mamy przed sobą prawie cały dzień. Bagaże
postanowiliśmy zostawić na lotnisku i wrócić do miasta. Plan wydawał się
bardzo prosty. Jednak po raz kolejny doświadczamy, że na tym
kontynencie nie ma rzeczy prostych. Dowiedzieliśmy się, że nie możemy
dokonać odprawy bagażowej, bo zbyt wcześnie. Na tym lotnisku nie ma
również przechowalni bagażu. Sympatyczni pracownicy chcieli nam pomóc.
Po uzgodnieniach z pracownikiem biura emigracyjnego i ochrony pozwolono
zostawić nam bagaże. Szczęśliwi wychodzimy z lotniska. Idziemy do
czekającego na nas "badżiadzia", a tu szlaban. Goni za nami jakich
mundurowy, który wcześniej sprawdzał nam paszporty i informuje nas, że
bagaże musimy zabrać. Nie można ich zostawiać. Jeśli z nim weszliśmy,
musimy z nim wyjść. Nie przemawiały do niego argumenty, że uzyskaliśmy
na to zgodę. Chcąc, nie chcąc, wracamy na lotnisko i od nowa zaczyna się
dyskusja, głownie pomiędzy pracownikami. Na szczęście dla nas zdrowy
rozsądek zwycięża i po złożeniu oświadczenie, że wrócimy na dwie godziny
przed odlotem zrobiono nam wyjątek i bagaże mogły pozostać na lotnisku. Gdy opuszczamy lotnisko jeszcze jeden strażnik woła za nami że nie wolno opuszczać lotniska bez bagażu ale my już siedzimy w badziadziu i jedziemy do miasta.
Na szczęście są tutaj otwarte kawiarenki internetowe. Korzystamy z
usług jednej z nich. Szukamy informacji dotyczących Dżibuti. Jednak
nasza wiedza niewiele się poszerza. Dalej ten kraj, to jedna wielka
niewiadoma. Na jego temat mamy tylko dwa niewielkie artykuły z gazety i
stemplowane wizy. Etiopczycy i turyści są zaskoczeni informacją, że
dalszym naszym celem jest Dżibuti. Zmęczeni upałem wracamy na lotnisko. W
zaduchu, nagrzanych betonowych ścianach dworca oczekujemy na
spóźniający się samolot. W czasie lotu martwimy się, bo wszystko jest
wielką niewiadomą. Nie mamy hotelu, ani żadnej informacji na ich temat,
pieniędzy i jeszcze na dodatek wiemy, że jest to kraj francuskojęzyczny,
a język angielski jest tu nieznany. Nie udało nam się też nigdzie
dostać żadnego przewodnika na temat tego kraju. W tej sytuacji bierzemy
również pod uwagę możliwość spędzenia nocy po francusku, jak kloszardzi
na walizkach przed lotniskiem. Zamiast po południu do Dżibuti docieramy późnym wieczorem. W samolocie byliśmy jedynymi białymi.
Po wylądowaniu załatwiamy czynności związane z przylotem. Tu nie ma
problemu. Służby graniczne, na ich pytanie informujemy, że zamieszkamy w
Hotelu Kempinski (cena noclegu w nim rozpoczyna się od 2 tys. zł).
Po przejściu granicy stwierdzamy, że zgodnie z naszymi przewidywaniami, na
lotnisku jest pusto. Wszystkie biura zamknięte. Brak możliwości wymiany
waluty (franki dżibutyjskie). Nie ma również tzw. naganiaczy hotelowych,
ani taksówkarzy. Po ludziach wysiadających z samolotu widzieliśmy, że
nie lecieli z nami turyści. Mimo później pory jest bardzo gorąco - 28
stopni i jednocześnie wilgotno. Już po paru chwilach pobytu byliśmy cali
mokrzy. Szukamy kartonów. Perspektywa spania pod gołym niebem staje się
realna. Zbyszek poszedł się rozejrzeć, a ja zostałam w ciemnym pustym holu lotniskowym sama. Siedzę i siedzę . Zbyszek nie przychodzi. Zaczynam się denerwować. Ale jak mam iść ze wszystkimi bagażami. Nie zostawię ich tutaj, bo jak odejdę to na pewno zajdzie się chętny, co je przygarnie, chociaż wokół ani żywego ducha Wreszcie wraca Zbyszek. Straszy mnie, że znalazł kartony. ale tak naprawdę to przed
dworcem na ławce siedzieli jacyś mężczyźni. Jeden z nich znał
angielski. Poinformował go o możliwościach noclegu w hotelach za
rozsądną cenę. Pomógł nam znaleźć taksówkę, uzgodnił cenę . Cena taksówki 10 euro. Zmartwiłam się bo przecież w gotówce mamy 200 dolarów i nic więcej. Jak tak dalej pójdzie z cenami to naprawdę czeka nas spanie na kartonach. Nie wiemy czy są tu bankomaty, ani czy można wyciągnąć gotówkę z banku. Ruszyliśmy
na poszukiwanie hotelu. Gdy dojeżdżamy do miasta szok. Inny świat. Mimo ciemności wszędzie światłą ludzie na ulicach w kawiarenkach. Dżibuti to kraj muzułmański o bardzo restrykcyjnych zasadach. To co zobaczyliśmy zaskoczyło nas. W Etiopii o tej porze wszystko było zamknięte. Tu jak w strefie śródziemnomorskiej. Ruch, gwar, życie. Zdecydowaliśmy się na pierwszy hotel do którego
dojechaliśmy. Był nim położony przy głównym placu miasta Rezydencja
Europa. Zaoferowano na wielki pokój z obszerną łazienką i klimatyzacją. O
takim w Etiopii nawet nie marzyliśmy. Dodatkowo można płacić kartą, w
pokoju jest dostęp do Internetu.
Po odświeżeniu się szybko ruszamy do miasta. Po czterech tygodniach
pobytu Etiopii jest to dla nas szok kulturowy. W bankomacie bierzemy pieniądze. Okazuje się że gdy chcę wziąć 1000 fraków dżibutyjskich. Wypłaca mi 2000 a na potwierdzeniu wydaje że wypłaciło 1000. robimy próbę ponownie i znowu podwójna stawka. Bardzo nam się to podoba, ale nie przeciągamy struny i z gotówką idziemy na miasto Miasto mimo później pory
tętni życiem. Są pootwierane sklepy, ludzie siedzą w licznych
kawiarnianych ogródkach. Chcieliśmy się napić piwa, a okazuje się, że
jest to kraj muzułmański i praktycznie nie ma możliwości zakupu
alkoholu. Jeden samozwańczy przewodnik zaoferował, że wskaże nam miejsce,
gdzie możemy kupić piwo. Po długiej wędrówce ciemnymi zaułkami
trafiliśmy na 2-gie piętro bloku, w którym drzwi do poszczególnych
mieszkań były pootwierane na oścież. W śmierdzących, pełnych dymu
papierosowego, przyciemnionych pokojach znajdowały się skąpo ubrane
panie. Na podłodze stały napoczęte puszki z piwem. Nam w tym momencie
odeszła ochota na wypicie piwa. Cóż, Dżibuti, to wielkie miasto portowe,
a takie rządzą się swoimi prawami. Dodatkowo stacjonuje tu armia
francuska. Poszliśmy na kolację do restauracji znajdującej się na dachu
jednego z budynków. Jedzenie super. Popijaliśmy sokami ze świeżo
wyciśniętych owoców. W drodze powrotnej do hotelu wstąpiliśmy do nocnego
klubu, których jest tu wiele i w których Koran nie rządzi. Przy bardzo
dobrej muzyce, właściwym wystroju lokalu bawią biali panowie w
towarzystwie lokalnych dziewczyn.
na ulicach Dzibuti |
pyszna kolacja |
lokomotywa w Darie Dawua |
Budynek dworca |
godziny inne w języku ang i inne w etio |
Jesteśmy w Dżibuti |
Dodaj napis |
28 listopada Dżibuti
Dzień zaczynamy od wizyty w Krajowym Biurze Informacji Turystycznej,
gdzie otrzymujemy kontakt do osoby, która może nam pomóc zorganizować
wyjazd na jeziora solne. W celu omówienia szczegółów umawiamy się z
człowiekiem się na spotkanie po południu. W tym czasie w biurze pojawia
się starsze francuskie małżeństwo, które również zainteresowane jest
taka sama wycieczką. Celem obniżenie kosztów proponujemy im wspólny
wyjazd, na co oni chętnie się godzą. Ustalamy, że wspólnie spotykamy się
w naszym hotelu o godz. 15-tej.
Teraz mamy czas na zwiedzanie miasta. Okazuje się, że Dżibuti, to
piękne miasto. Stanowi ono mieszankę stylów, francuskiego, arabskiego i
jemeńskiego. Domy są niewysokie – dwu lub trzy piętrowe. Każdy z
podcieniami. Na ulicach dużo kolorowych straganów i bajecznie kolorowo
ubranych kobiet. Wszędzie hałas, trąbienie i pokrzykiwania. Ludzie są
bardzo przyjaźni, ale nie bezinteresowni. Za każdą, choćby najmniejszą
przysługę oczekują zapłaty. Tu turysta z zachodu jest traktowany jak
chodzący bankomaty. Ale jest to szczegół nie mający większego wpływu na
nasze wrażenia.
Po godzinie 15-tej po długich negocjacjach ustalamy cenę wycieczki i
program na najbliższe dwa dni. Do późnego wieczora włóczymy się po
mieście podziwiając coraz to nowe budynki zahaczając o bazar.W drodze powrotnej do hotelu w przyulicznej pijalni soków wypijamy po kuflu soku ze świeżo wyciśniętych owoców. Wracając do hotelu zastanawiamy się czy nie będziemy mieli po nich rewolucji w żołądku. W nocy słyszę, że Zbyszek biega do łazienki. ma sensacje żołądkowe. Wysoka gorączka. Do rana męczy się niemiłosiernie. To na pewno ten sok z limonek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz