3 października 2009 r. Zambia
wodospady Wictoria Falls
Zanim dotrzemy do
wodospadów od strony Zambii musimy przekroczyć granicę. Zimbabwe opuszczamy szybko.
Dzięki uproszczonej procedurze wypełniamy tylko jeden kwit na 4 osoby i na samochód. Problemy zaczynają się przy wjeździe do Zambii. Okazuje się,
że wbrew posiadanym przez nas informacjom za wizę tranzytową musimy
zapłacić po 50 USD od osoby. Dodatkowo musieliśmy zapłacić 100.000
kwachów (ok. 25 USD) podatku od emisji dwutlenku węgla. Opłata ta jest
przyjmowana wyłącznie w miejscowej walucie, a na przejściu granicznym
nie ma żadnego oficjalnego punktu wymiany. Urzędnicy kierują nas do
lokalnych koników. Po długich targach wymieniamy 50 euro na kwachy i
dolary. Zadowoleni udajemy się do biura, finalizujemy wszystkie
formalności. Urzędnicy potwierdzają, że możemy jechać dalej. Za chwilę
okazuje się, że to nie koniec naszych kłopotów. Okazuje się, że musimy
wykupić dodatkowe ubezpieczenie. Kosztuje nas to kolejne 30 USD -
oczywiście płatnych w kwachach, co zmusza nas do kolejnej wymiany u
konika. Pomimo tych perypetii wszyscy na przejściu granicznym są dla nas
bardzo mili i pomocni. Wjeżdżamy do parku narodowego Victoria Falls.
Wejście kosztuje 10 dolarów od osoby. Jest możliwość płacenia także w
euro, pulach, randach i oczywiście kwachach. 50 euro okazuje się zbyt
dużym banknotem dla miejscowej kasy i nie ma możliwości wydania nam
reszty. Ponownie udajemy się do wskazanego przez kasjera konika i
zamieniamy ostatnie 30 puli na 4 dolary, ponieważ dokładnie tyle nam
brakuje do zapłacenia w USD. W ten sposób pozbyliśmy się wszelkiej
waluty, zostało nam tylko euro i resztki dolarów namibijskich. Oglądamy
most kolejowo-drogowy nad rzeką Zambezi. Idziemy wzdłuż przepięknych
wodospadów, decydujemy się zejść ponad 600 metrów w dół na dno kanionu
do tzw. Boiling Pot. Po drodze spotykamy angielskiego inżyniera, który
wraz z lokalnymi robotnikami przygotowuje dokumentację budowy szlaku
turystycznego. Na wieść o tym, że jesteśmy z Polski oznajmił nam, że
około tygodnia wcześniej był tu nijaki "Marius Pudzia" z Polski, który
podniósł na raz dwóch robotników na swoich ramionach. Oczywiście natychmiast domyślamy się że chodzi o Pudzianowskiego Schodzimy po
granitowych głazach do rzeki. Musimy pokonać kamieniste strumyki. Widok z
dna kanionu jest wspaniały. wąskie, 100-metrowe ściany zwieńczone na
górze mostem, a w dolinie spieniona woda. Powrót na górę był
zdecydowanie trudniejszy. Wędrujemy wzdłuż kanionu zatrzymując się na
kolejnych punktach widokowych. Bardzo żałujemy, że w wodospadach jest
tak mało wody, ale jesteśmy sobie w stanie wyobrazić jak ogromna ilość
wody musi tędy przepływać w porze deszczowej. Pogoda zaczyna nam
sprzyjać, przestaje padać deszcz i mamy 24 stopnie ciepła
Jedziemy do Livingston,
gdzie tankujemy samochód i jemy obiad. Tam zjadamy pizzę za kwachy. Kwachy czyli" kłacze"- wymowa , a pisane właśnie kwach
to waluta Zambii. Bardzo nam się ta nazwa podoba i jakoś dziwnie
kojarzy.. Ruszamy w kierunku Namibii. Przed
nami ponad 200 km drogi. Niestety, musimy się spieszyć, gdyż przejście
graniczne zamykają o godz. 18.00. Po drodze zatrzymuje nas patrol i
informuje o konieczności opłacenia kolejnego podatku - tym razem za
korzystanie z drogi. Oczywiście nie posiadamy już kwachów, ale na
szczęście możemy zapłacić w dolarach namibijskich. Zostajemy z samym
euro. Mamy nadzieję, że to już koniec opłat w Zambii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz