środa, 3 sierpnia 2016

Ekwador 2008

Ekwador 2008

   

5-19 października 2008 r


5 października 2008 r

Do Ekwadoru przelatujemy z Wenezueli. Przed północą lądujemy w Quito. Bartek idzie załatwić taksówkę. Tu taksówki są płatne na lotnisku. To  ma zmniejszyć naciągane klientów. Przy okazji dowiaduje się o hotele. Kobieta pisze mu na kartce nazwę hotelu. Wsiadamy do taksówki. Po około 30 minutach jazdy kierowca pyta o nazwę hotelu. Okazuje się, że nazwa hotelu była napisana na kwitku potwierdzający płatność i Bartek kartkę dał zarządzającemu taksówkami. Taksówkarz proponuje nam zawiezienie do fajnego hotelu. Nie mamy wyjścia i zgadzamy się. Zawozi nas do  niedawno oddanego hotelu Real Audiencia. Jesteśmy zachwyceni. Koszt ze śniadaniem 40 dolarów. W Ekwadorze walutą jest dolar amerykański.

6 października
Hotel jest ze śniadaniem. Wchodzimy na salę  i szok. Wspaniały widok na plac, kościół i wzgórze na którym według nas stoi pomnik anioła. Okazuje się że to jest wzgórze  El Pacinello na szczycie którego stoi posąg Matki Boskiej z Quito Śniadanie świetne. Humory nam dopisują.  Idziemy zwiedzać Quito. Mieszkamy na Starym Mieście przy Plaza Santo Domingo i  nie musimy nigdzie dojeżdżać. Spacerkiem zmierzamy na Plaza Grande. Przepiękny plac z katedrą pałacem prezydenckim.
Następnie jedziemy na najbardziej reprezentacyjną ulicę Quito Amazonas. Zaczyna się ona przy parku  z kamiennym łukiem. Tu wchodzimy na  przekąskę. Zamawiamy ceviche. Jest to  surowa ryba  marynowana w soku z limonki z papryką, i duża ilością ziół, a w szczególności kolendry. Pycha.
Wędrujemy po uliczkach. Zaglądamy do sklepów z pamiątkami. Załatwiamy wycieczkę na rejs na Galapagos. Udaje nam się po niezwykle korzystnej cenie załatwić 4 dniową wycieczkę  z przelotem na wyspy i pływaniem super luksusowym statkiem. Wydaje mi się, że cena coś niska, ale cóż biuro sprawdzone. Płacę dostaję kwitek ale nie dostajemy biletów lotniczych  po bilety lotnicze mamy się zgłosić następnego dnia.lub na lotnisku. Wychodzimy na Avenida Amazonas W pewnym momencie czujemy niesamowity zapach. To stragany z ananasami . Pachną niesamowicie a smak marzenie. To były najlepsze ananasy i najbardziej pachnące jakie jadłam. Miodzio. W pewnym momencie Bartek zauważa za witryną sklepową sushi z truskawkami. Ja nie jestem miłośniczką sushi a on pochłania to w moment.
Wracamy na Plaza Grande. Szukamy jakiejś fajnej knajpki by zjeść kolację. Zaczepiamy ochroniarza pilnującego pałacu prezydenckiego. On zaczyna nam tłumaczyć w końcu opuszcza posterunek i zaprowadza nas na dziedziniec jednego z budynków obok pałacu. Tu mnóstwo sklepów a na piętrze wspaniała restauracja. Zamawiamy steki. Są tak pyszne. Po pierwsze wspaniała wołowina po drugie świeże po trzecie świetnie usmażone i sos bajka.. Najedzeni wracamy do hotelu przy blasku żółtych latarni.

nasza ulubiona knajpka
na Quito Amazonas

Plaza Grande

katedra

w oczekiwaniu na ceviche

truskawkowe sushi
miejscowy łuk tryumfalny




 
uliczka w Quito



7 października


Dzień zaczynamy widokiem na Anioła  -Matkę Boską  z Quito i na Plac Santo Domingo.
Potem ruszamy do największej atrakcji Quito  Mitad del Mundo czyli środek świata. Jest to miejsce położone na równiku. Dokładnie zaznaczony jest równik. Można sobie przechodzić z jednej półkuli na drugą.
Obok znajduje się muzeum Solar Intinian. Jest to  takie  interaktywne muzeum. Pokazane są  ciekawostki które zdarzają się tylko na równiku. Tu można postawić jajko na czubku gwoździa. Także pokazywane jest jak spływa woda na półkuli północnej jak na południowej, a jak na równiku. Okazuje się, że  na półkuli północnej kreci się w lewo, na południowej w prawo, a na równiku bezpośrednio wpada do spływu. Wystarczy przestawić zlew na północną stronę równika i woda płynie w inną stronę, niż po drugiej stronie równika. Linia równika jest narysowana na ziemi. Gdy  zlew stoi dokładnie na linii równika  woda nie kręci się tylko bezpośrednio spływa w dół. Przewodnicy wrzucają listki  do wody, by można dokładnie zobaczyć różnicę. Bawimy się świetnie. Oglądamy też spreparowane czaszki  zdobyte prze łowców głów oraz  planszę jak to robiono. Potem ruszamy do karteru Pululahua. Skąd roztacza się wspaniały widok. Jedziemy lokalnym autobusikiem i już widać koloryt Ekwadoru  . Kobiety i mężczyźni w ponczach, kobiety w kapelusikach. Są bardzo sympatyczni. Wracamy do Quito.  Zadzwonił facet z biura żebyśmy przyszli po bilety na samolot na Galapagos. Idziemy do biura i okazuje się, że facet się pomylił. Za mało nam policzył. No cóż nie będziemy się kłócić . Tym bardziej, że  zauważyłam wcześniej, że jest coś za tanio. Dopłacamy za bilety lotnicze. Idziemy na obiad. Lokalna restauracja. Ja zamawiam zupę dnia.  Jakaś caldo de patas. Po chwili przypominam sobie, że taką nazwę to chyba znam z przewodnika. Sprawdzam Oczywiście No tak zamówiłam sobie zupę gotowaną na krowich kopytach. Nie byłabym sobą gdybym  zrezygnowała. Czekam niecierpliwie. Przynoszą. Miska  pełna smakowitej zupy i kość z kopyta krowiego. Zupa bardzo smaczna . Ale była jakaś atrakcja. Wracamy po spacerku do hotelu. 
Jutro czeka na nas Galapagos.
Midad del Mundo

Dodaj napis


Północ Południe i równik

na równiku

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis
Bartek na równiku


jajko stoi

szerokość 00"00
eksperyment z wodą
Bartek ustawia jajko na gwoździu

instrukcja preparowania głów

spreparowana główka

Dodaj napis

widok na krater

moja zupa z kopyta
                                                                                            



8 października
Rano lot na Galapagos. Lądujemy na San Cristobal . Tu drobiazgowa odprawa. Konieczność zapłaty 100 dolarów za pobyt na wyspach. Sprawdzają czy nie mamy roślin, żywności itd.  Okrętujemy się na statku Galapagos  Islands Explorer. Statek luksusowy. Nasza kabina super. Wszystko w egzotycznym drewnie. Dostajemy wszelkie informacje o godzinach zejść  na wyspę- suchych i mokrych, o konieczności mycia  butów, Otrzymujemy plastikowe butelki na wodę,  bo nie wolno brać butelek sklepowych. Kajuta super. Na łóżkach zrobione z ręczników zwierzątka. Miło. Najpierw odprawa. Przewodnik  zapoznaje cała grupę. Dzieleni jesteśmy na dwie podgrupy.. Przedstawia  wszystkie narodowości. Po prostu mieszanka narodów. Polacy 2 osoby ja i Bartek. Przewodnik tłumaczy zasady zwiedzania i procedury. Po lunchu pierwsze wypłynięcie na zwiedzanie. Ma to być mokre zwiedzanie czyli bierzemy   ręczniki specjalne, buty płuczemy w wodzie i wsiadamy na łódkę , która zawiezie nas na  plażę. Gdy idziemy trapem do łódki czuję się jak niepełnosprawna. Załoga  cały czas pomaga, by nikt się nie poślizgnął. Obóz niedołężnych i niepełnosprawnych czy co?
Płyniemy  na Kicker Hill. Jest to charakterystyczna skała. Tu mamy możliwość obejrzeć  foki, fregaty i  szkarłatne kraby. Wszystko wzbudza nasz zachwyt.
Wracamy na statek. Tu oddajemy ręczniki , płuczemy buty i dopiero do  kajuty. W kajucie już ktoś posprzątał chociaż specjalnie nie nabrudziliśmy.
Uroczysta kolacja. Ubrałam to co miałam „eleganckiego”. Obiad pełna gala.. Załoga w strojach galowych wita  pasażerów. Po prostu Titanic. Kelnerzy jak u królowej Elżbiety sprawnie, dyskretnie i elegancko.
Obiad wspaniały i wspaniale podany. Niestety nie wzięłam ze sobą aparatu. Kapitan  dosiada się do naszego stolika i chwilę z nami rozmawia. Prawdę mówiąc to chyba nie jest tak do końca mój świat. Ale pompa  super.
Nasz statek

Kicker rock

kicker rock

foczka na śniegu?

to tylko taki biały piasek

Dodaj napis

pelikan

piękno szkarłatnego kraba

Dodaj napis

fregata w godowym tańcu

to się samicom podoba

ciekawy pelikan chyba

Dodaj napis
białe plaże












szkarłatny krab




foki w miłosnym uścisku





9 października



Dopieszczają nas niesamowicie. O ósmej rano delikatna muzyka powoli budzi nas. Zapomniałam napisać że  w kajucie jest  informacja z planem  dnia. Idziemy na śniadanie. Szwedzki bufet. Niesamowita różnorodność jedzenia. Chyba wszystkie kuchnie świata.
Teraz ruszamy na wyspę Espaniola. Wyjście suche. Mamy zabrać wodę i coś przeciwdeszczowego. Idziemy na  kilkugodzinną wycieczkę po lądzie. Będziemy mogli zobaczyć głuptaki Nazca, głuptaki niebieskonogie, albatrosy, myszołowy galapagoskie, przedrzeźniacze   ptak bosman, jaszczurki lwy morskie  oraz jaskinię morską. Kilka godzin mija jak z bicza strzelił. Jest tak dużo do oglądania i jeszcze do robienia zdjęć, że  nawet się nie spostrzegliśmy jak minęło kilka godzin. Oczywiście najbardziej fascynowały nas niebieskonogie głuptaki. Robimy mnóstwo zdjęć. Jesteśmy pod wrażeniem różnorodności biologicznej wyspy. Wracamy na lunch. Oczywiście przed wejściem na  statek rytuał z myciem. Lunch w formie  bufetu szwedzkiego .  Różnorodność niesamowita. Biorę coś dziwnego jakby szparag zawinięty w szynkę, ale  to szparag mutant,  bardzo gruby. Jest to pyszne. Bartek  też leci po tego szparaga mutanta. Zajadamy się tym.  Po dłuższych sprawdzaniach w przewodniku dochodzę do wniosku że to palmitos. Palmitos to serce palmy. Jak się wytnie palma umiera. Przysmak jednak z najwyższej półki. Po  krótkim odpoczynku wyjazd na druga wycieczkę do Gardner Bay. Tu  dostajemy sprzęt do  snorkowania, pianki.  Zdumiewa nas cały czas troska o bezpieczeństwo pasażerów. Cały czas  czujemy się jak na obozie dla niepełnosprawnych umysłowo. Lądujemy na plaży. Tu mnóstwo słoni morskich i cała gama innych zwierząt. Wieczorem wracamy na statek. Wszystko co przywozimy, ręczniki, pianki, sprzęt do nurkowania oddajemy załodze. Na górnym pokładzie jest bar i można sącząc drinki   oglądać  zachód słońca. Wieczór spędzamy tam sącząc drinki, a po zmroku  pyszna kolacja w restauracji. Zapomniałam napisać, iż jesteśmy podzieleni na grupy które razem wsiadają na pontony. Każda grupa ma inną nazwę związaną ze zwierzęciem  z wysp . My jesteśmy boobies czyli głuptaki.

legwany wygrzewają się na słońcu

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

jestem legwan z Galapagos

Dodaj napis

Dodaj napis

kłębowisko legwanów

Dodaj napis

głuptaki niebieskonogie

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

w naszej kajucie

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

małpi taniec po snorkowaniu

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

gdzie ta mama

dzisiaj w pokoju wita nas żmija

ale jestem niebieski

Dodaj napis

10 października




Rano pobudka jak muśnięcie piórkiem po policzku- delikatna muzyczka. Bartek stwierdził, że wszystko mają tak dograne, że trudno się nawet do czegoś przyczepić. Dziś zwiedzamy wyspę Santa Cruz Tu znajduje się stacja badawcza im. Karola Darwina z muzeum wiwarium dla młodych żółwi oraz o parkiem w którym żyją dorosłe żółwie giganty. Oglądamy różne rodzaje skorup żółwi żyjących teraz i obecnie na wyspach. Najbardziej ciekawi jesteśmy żółwi. Oglądamy Georga najstarszego żółwia na wyspach. Ma ponad 100 lat. Potem sesja zdjęciowa. Oczywiście robimy mnóstwo zdjęć.. Spacerkiem docieramy do Puerto Ayora. Jednego z nielicznych miasteczek na wyspach. Na straganach ogromne ryby na sprzedaż a wokół pełno pelikanów i słoni morskich czekających na łatwy łup. Siadamy na statek i odpływamy. W kajucie witają nas dwa łabędzie ułożone z ręczników  Na statku są jeszcze zajęcia  rekreacyjne nauka  robienia drinków, układania z ręczników zwierzątek ,basen aerobic , taniec robienie czekolady. Wszyscy świetnie się bawią, a prowadzący są doskonale przygotowani. Po południu dopływamy na South Plazas Island. Jest to wyspa powstała  z law strumieniowych. Ma zupełnie czerwone skały. Rosną na niej opuncje i jest miejscem gniazdowania mnóstwa ptaków. Strome klify pozwalają  spoglądać na ocean. Z góry widać mnóstwo pływających  rekinów. Natomiast z drugiej strony wyspy piękna plażą z mnóstwem słoni morskich, ptakami  nurkującymi z dużej wysokości do morza, by wyciągnąć rybę. Na naszej łodzi podróżuje  trzyosobowa grupa turystów z Włoch. Dwie panie i mężczyzna. One zaradne a on niesamowita łamaga. Facet  lekko po czterdziestce, a niesprawny jak  80-latek. Ciągle mu się coś przytrafia, oczywiście natychmiast  każde zdarzenie to już koniec świata. Towarzyszące mu kobiety rzucają się z pomocą. Mamy ubaw. Tu na wyspie obtarł sobie nogę. Opatrzyły mu ranę, a on kuśtykał tak jakby miał  protezę. Kobiety nieomal niosły go na ramionach. Ale wracając do wyspy jest zupełnie inna niż te które widzieliśmy dotychczas. Roślinność w stanie uśpienia jeszcze nie ta pora. Wracamy na statek, a tu w kajucie wita nas  rodzina pingwinów z małym zrobione z ręczników. Wieczór spędzamy na pokładzie górnym przy drinku i  obserwacji zachodu słońca.



opuncje na wyspie

rodzaje żółwi  Galapagoskich

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Cześć jestem Żółw z Galapagos

Dodaj napis

Jestem wielki i stary

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

na jednak jestem potężny

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

na targu rybnym

Dodaj napis

targ rybny

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

gniazdo w opuncji

Dodaj napis

rekiny w wodzie

rekiny w wodzie

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

zachód słońca przy drinku

Dodaj napis
Dodaj napis


 11 października



11października
Dziś docieramy na wyspy Baltra.  W porcie zaskoczenie na przystani czekają na nas  foki. Leżą sobie na ławeczkach . Zresztą bardzo dużo zwierząt jest wokół. Wędrujemy przez wyspę. Spotykamy  żyjącego tylko tu legwana galapagoskiego. Ma on barwę żółtą. Wnętrze wyspy to głęboka kaldera  powulkaniczna. Wulkan nieczynny więc zarosła. Wokół jest mnóstwo ptaków. Wracamy na  statek i niestety pakowanie rozliczenie  zakupów. Na statku  przez cały pobyt  nie przeprowadzano transakcji finansowych. Wszystko odbywało się na zasadzie  dopisz do pokoju. Na koniec rejsu trzeba się rozliczyć. Dodatkowo należy wrzucić kopertę z datkiem dla obsługi. Autokar zawozi nas na lotnisko i wieczorem docieramy do ulubionego hotelu Real Audiencia. Czujemy się tu jak w domu. Idziemy na kolację do ulubionej restauracji. Czujemy się w Quito jak w domu.
My też lubimy ławeczkę

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

żółty legwan

Dodaj napis

wracamy na kontynent


















































Nasz Plac św. Dominika





12 października
Wstajemy wcześnie rano. Nawet nie jemy śniadania i idziemy na  dworzec autobusowy. Jedziemy do Latacungi. Przed wyjazdem pakuję – tak mi się przynajmniej wydaje translator do  małego plecaka Bartka. Kupujemy bilety. Na dworcu dosyć duży ruch jak na niedzielny poranek. Wsiadamy do autobusu. Podróż około godziny. Widoki cudne. Mijamy wulkany. Cotopaxi Ilinizas Sur i Norte. Ta droga nazywa się aleją wulkanów. W pewnym momencie Bartek zaczyna szukać translatora. Niestety nie ma go. Dzwonię do hotelu. Tam też go nie ma.  Jest to zupełnie niezrozumiałe, bo leżał na łóżku, a potem wydaje mi się, a raczej jestem pewna że chowałam go do plecaka. Niestety przepadł. Plecak nie był nigdzie zostawiany. Popsuło nam to humor, ale liczyliśmy, że się odnajdzie. Po godzinie docieramy do Latacungi. Znajdujemy hotel central, zostawiamy bagaże i ruszamy w miasto. Przede wszystkim chcemy  zorganizować wycieczkę na wulkan Cotopaxi i na pętlę Quilotoa.
Jest niedzielny poranek. Wszyscy śpią. Znajdujemy jedno biuro turystyczne. Facet mówi nam jak mamy dojechać na pętlę Quilotoa. Pętla Quilotoa  to droga z niesamowitymi widokami i na koniec piękne jezioro wulkaniczne. Bierzemy autobus i dojeżdżamy do wioski,  z której musimy znaleźć transport do jeziora. Gdy wyjeżdżamy z Latacungi jest ciepło. W autobusie początkowo niedużo ludzi. Jak biedny jest to kraj świadczyć może problem z wydaniem reszty za bilety. Dałam 20 dolarów i  konduktor nie miał wydać. Wysiadamy w wiosce Zumbahua.  Stamtąd łapiemy  dziwny samochód którym docieramy nad jezioro. Po drodze widoki wspaniałe. Kłopot tylko z robieniem zdjęć, bo autobus rzuca, trzęsie. Wynajęty samochód to  jazda na pace. Przystosowany jest do wożenia ludzi. Po środku  paki jest drążek. Pasażerowie stoją na pace i  dla bezpieczeństwa trzymają się drążka. Docieramy nad jezioro Quilotoa. Jest ono w kraterze. Szmaragdowe przecudne. Jesteśmy wniebowzięci. Kłopot tylko, bo zaczyna robić się bardzo zimno i zaczyna padać bardzo zimny deszcz. Nici z zejścia na dół. Idziemy do  restauracji. Zjadamy pyszną zupkę. Rozgrzewa nas i dodaje energii. W restauracji podchodzi do nas  facet i pyta skąd jesteśmy. On jest z Ukrainy, ale mieszka w Stanach, a teraz przeprowadza się do Ekwadoru. Pogadaliśmy sobie z nimale trzeba ruszać z powrotem. I tu zaczynają się schody. Jest zimno, pada  zimny deszcz. Nic nie ma na drodze. W końcu przy pomocy miejscowych  znajdujemy  samochód. Znowu jazda na pace z tłumem innych pasażerów. Tym razem jest  gorzej bo wieje, zacina deszcz, a my stoimy na pace. W końcu dojeżdżamy do wioski, z której kursują autobusy  do Latacungi. Dość długo czekamy. Przyglądamy się miejscowym. Jest niedzielne popołudnie.  Kobiety w ponczach z kapelusikami na głowach. Jak pada deszcz nakładają na kapelusz torebkę foliową. Panowie  w większości podpici. Przyjeżdża  autobus, ale jest strasznie zapchany. Nawet nikogo nie zbiera. Wsiadamy dopiero do kolejnego. Jedziemy w straszliwym ścisku. . Na dodatek  zaczął padać  śnieg. Jest bardzo ślisko, a droga  byle jaka prze góry. W pewnym momencie zwalnia się miejsce siedzące. Młody facet przepycha się, a właściwie odpycha mnie i siada. Bartek się wścieka, że  cham, ale ja  wolę spokój. Po co  wszczynać jakieś spory. Co jakiś czas zarzuca autobusem. Po godzinie jazdy docieramy na miejsce. Jest już ciemno. Idziemy do pobliskiej  pizzerii na pizzę. Jest bardzo smaczna. Super kolacja na zakończenie fajnego dnia.

Nasz anioł

Aleja wulkanów

Dodaj napis

Dodaj napis

to kolejny wulkan

lokalny sklepik

Ekwadorka w typowym stroju

Ekwadorka w typowym stroju

piękne widoki

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

czekamy na autobus

Dodaj napis

Dodaj napis

jezioro wulkaniczne

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

fajny warkocz

na tym samochodzie jechaliśmy na pace

w oczekiwaniu na  samochód

kapelusz  na deszcz



13 października
Dzisiaj mamy w planie  wulkan Cotopaxi. Idziemy do biura  w którym wczoraj byliśmy. Facet z rozbrajającą szczerością radzi nam złapać autobus dojechać do rozdroży i potem znaleźć na miejscu przewodnika z samochodem. Nawet napisał nam po hiszpańsku kartkę dla kierowcy by wiedział gdzie ma nas wysadzić. Korzystamy z jego rad. Łapiemy autobus pertraktujemy z kierowcą. Oczywiście nie ma sprawy . Wysadza nas przy drodze wiodącej na Cotopaxi. Tam stoi rzeczywiście facet z samochodem. Jest przewodnikiem. Dobijamy targu. Wsiadamy do samochodu i jedziemy do  podnóża wulkanu. Tu koniec trasy. Trzeba iść dalej na piechotę. Wspinaczka początkowo  szlakiem a po śniegu. Droga  wcale nie taka łatwa, tym bardziej że wysokość ponad 4000m. n.p.m. Trochę mnie zatyka, ale cóż starość nie radość. Jest dosyć zimno, wieje wiatr, . Zrobiło się pochmurno. Tylko czekać jak zacznie padać śnieg. W końcu po 3 godzinach wspinaczki osiągamy cel. Schronisko na Cotopaxi. Wysokość 4800 m. n.p.m. W schronisku doskonały obiad. Zaczepia nas Polka mieszkająca na stałe w Niemczech. Chwilę  rozmawiamy z nią. Ona przyjechała tu, by wspinać się na wulkany. Po obiedzie powrót na dół. Zdecydowanie lepiej. Docieramy do drogi wiodącej  do miasta. Wsiadamy do naszego samochodu. Tu  zabieramy  kobietę z dzieckiem. Wszyscy upychamy się w szoferce. Leje deszcz. Po drodze mijamy  turystki autostopowiczki. Prosimy kierowcę, by je zabrał na pakę. Zabieramy je. Chowają się pod plandekę. Gdy dojeżdżamy do miasta, wyskakują w biegu i nawet nie powiedziały dziękuję, ani do widzenia. Wstyd nam przed kierowcą za takie zachowanie. Natomiast zabrana  Indianka po krótkiej rozmowie z Bartkiem stwierdza, że bardzo dobrze mówi po hiszpańsku, co nas wprawia w śmiech. 
Zmoknięci, zziębnięci docieramy do Latacungi. Przebieramy się w hotelu i idziemy  do pizzerii na obiadokolację.. 
Jutro podróż do Riobamby.

Dodaj napis

kondor

fajne kwiatki

Dodaj napis

Przed Cotopaxi

śnieg i chmury

w drodze na Cotopaxi

Dodaj napis

Dodaj napis

w schronisku

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

nasz samochód

Dodaj napis



 
na ulicach Latacungi

Dodaj napis

w oczekiwaniu na pizzę



14 października

Wczesnym rankiem autobusem jedziemy do Riobamby. Stąd wyruszają pociągi na  jedną z najbardziej malowniczych tras pociągowych świata. Po drodze podziwiamy wspaniałe widoki na Andy. Docieramy do Riobamby. Dekujemy się w hotelu Tren Dorado.  Atutem tego hotelu jest nie tylko położenie  w pobliżu dworca , ale i fakt że  śniadania wydawane są tutaj od 5.30, a więc przed wyjściem na pociąg. Potem mamy cały dzień do swojej dyspozycji. Łazimy po sklepach. Odwiedzamy katedrę Bartek kupuje  śliczne koszulki oraz napala się na buty. Szukamy jego rozmiaru. Nigdzie nie może dostać. W końcu w jednym sklepie Hindus stwierdza, że znajdzie jego numer. Po chwili przynosi mu te same buty, które przed chwila mierzył i wmawia, że są większe. Oczywiście Bartek wścieka się i powtarza mi że Hindusi to kłamczuchy. Wieczorem kupujemy bilety na pociąg i idziemy wcześnie spać, bo jutro pobudka. Ta podróż to dla mnie marzenie od bardzo dawna. Jestem bardzo ciekawa przeżyć.  Chcemy jechać na dachu pociągu najbliżej lokomotywy. Trzeba zająć wcześniej miejsca. Tu Bartek zobaczył wspaniałe ciastka z truskawkami. Oczywiście  zjadł całą masę. Był tak łakomy, że  zaczął jeść zanim zapłaciłam za nie.


Dodaj napis

w autobusie

mała podróżniczka

Dodaj napis

apetyczne ciastka

apetyczne ciacho
15 - 16 października



Wstajemy przed świtem. Pakujemy się i idziemy na wczesne śniadanie. Tu hotel jest przygotowany  na gości  wyjeżdżających przed świtem. Takich jak my chyba cały hotel. Zjadamy śniadanie i ruszamy na dworzec. Jest kompletnie ciemno, gdy docieramy na miejsce. Odnajdujemy ten właściwy. Zajmujemy  według nas najlepsze miejsca na dachu.  Dach wagonu ma 20 centymetrowe barierki, które chronią przed zsunięciem się.  Powoli dachy wagonów zapełniają się. Za 1 dolara można wypożyczyć poduszkę do siedzenia. Oczywiście  wypożyczamy.  Pół godziny przed naszym  odjazdem wyrusza   inny pojazd na kółkach. Nie ma dachu, ale siedzenia jak w autobusie. Śmiejemy się że to dla amerykańskich turystów. Punktualnie ruszamy w drogę. Mijamy stare lokomotywa, a potem wjeżdżamy do pięknych wąwozów. Droga wije się raz  polami  wąwozami,  nieużytkami a nieraz zbliża się do szosy. Wszyscy z niecierpliwością czekamy na  przepaście, i na największą atrakcję nos Diabła. Miejsce gdzie pociąg sunie zboczem góry na sam czubek  góry zwanej nosem diabła. Na  czubku nosa wiadomo same przepaście i urwiska. Na dachu wagonu siedzą hamulcowi. W przypadku gdy widzą że  coś się dzieje lub trzeba zwolnić hamują. Wygląda na to że lokomotywa nie ma hamulców. My jedziemy na dachu pierwszego osobowego wagonu. Pomiędzy nami a lokomotywą jest wagon z belkami. Hamowanie  odbywa się co jakiś czas szczególnie gdy pociąg nabiera prędkości zjeżdżając w dół. Wszyscy pasażerowie siedzą na dachu. Jest bardzo sympatycznie i na dodatek przepiękne widoki. W pewnym momencie gwałtowne hamowanie i krzyki. Coś nami zatrzęsło. Nie wiemy co się dzieje. Zatrzymujemy się gwałtownie. Po chwili widzimy, że lokomotywa nie stoi na torach. To samo  wagon przed nami. Zeskakujemy z dachu. Maszynista stwierdził „FINITO” co oznaczało koniec podróży. Zbiegają się ludzie nie wiadomo skąd. W tym miejscu  tory biegły niedaleko szosy.  Wszyscy zastanawiamy się co dalej. Na pewno już  nie pojedziemy dzisiaj tym pociągiem. Powoli  zabieramy  bagaże i przenosimy się na szosę. Tu  tłum pasażerów stara się złapać  jakiś transport do najbliższego miasta. Nie wiemy nawet gdzie jesteśmy. Czekamy na szosie na nadarzającą się okazję, by dojechać do jakiegoś miasta .W końcu łapiemy autobus którym dojeżdżamy do Alausi. Droga przepiękna, kręta wśród gór. Niestety psuje się pogoda. Zaczyna padać. Znajdujemy hotel w Alausi . Tu  po kolacji z obiadem odsypiamy  poprzednią noc. Wczesnym rankiem łapiemy autobus do Cuenki. Wczesnym popołudniem docieramy do miasta. Znajdujemy  śliczną posadę  del Anchel.  . Decydujemy się zostać na noc. Wychodzimy zwiedzać miasto .Lunch zjadamy w kolumbijskim barze. Znowu dostajemy arepę  rodzaj placka -chleba znanego nam z Wenezueli. Cuenca to jest to jedno z najpiękniejszych miast Ekwadoru. Przede wszystkim  katedra z charakterystycznymi kopułami. Zwiedzamy prześliczne pokolonialne miasto. Dzisiaj Bartek postanowił zjeść przysmak  Ekwadorczyków i Peruwiańczyków  świnkę morską. Poszliśmy do restauracji i zamówiliśmy. Przy sąsiednim stoliku siedziały też 4 turystki. Były dziwnie podniecone. Nie wiedzieliśmy o co chodzi. Kelner powiedział nam, że  trzeba czekać godzinę na ten przysmak. Postanowiliśmy zamówić świnkę i iść na zakupy. Świnka morska jest jedzona bardzo rzadko przez miejscowych, ponieważ jest bardzo droga. My zapłaciliśmy 18 dolarów. Po drodze Bartek zaczął się zastanawiać co robią ze świnką , ale ja ucięłam tą dyskusję, bo w końcu nie będziemy mogli jej zjeść. Gdy wróciliśmy kelner zawołał nas do kuchni, by pokazać jak jest upieczona. Poprosiłam, by przynieśli ją pociętą. Na sali turystki z wielkim przejęciem jadły świnki. To było powodem ich wcześniejszego podniecenia. Gdy kelner przyniósł  talerze już miałam dosyć. Te pazurki i ząbki. Nadrabiałam miną. Ja zamówiłam sobie tylko sałatkę. Bartek poprosił, bym mu pomogła  zjeść. Wszystko stawało mi w gardle, ale cóż trzeba pomóc dziecku. To było dla nas  przeżycie ta kolacja. Wróciliśmy na piechotę do hotelu. Wieczór był piękny.


dachy pociągu jeszcze puste

luksusowy pociąg

dach się zagęścił

my na dachu

Dodaj napis

jedziemy kanionem

Dodaj napis

jazda wśród wąwozów

widok z dachu

Dodaj napis

niestety wysiadamy

schodzimy na ziemię 

pociąg wypadł z trasy

wykolejona lokomotywa

piękne widoki

żal że to już koniec

Dodaj napis

powyginane szyny

niestety  koniec podróży

Dodaj napis

jeszcze Bartek przy lokomotywie

Dodaj napis

trzeba opuścić  dach

wszyscy chcą złapać stopa

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

dachy Cuenki

katedra w Cuence

katedra w Cuence

Dodaj napis

Dodaj napis

Budynek sądu

Dodaj napis

na ulicach Cuenki

Dodaj napis

Dodaj napis

w kolumbijskiej restauracji

Dodaj napis

świnka na talerzu

jemy świnkę morska

przed naszym hostelem

w hotelu


nasza świnka najbardziej wypieczona


 








17 października


 

Rano trochę mokro. Idziemy na miejscowy bazar. Takie wyprawy uwielbiamy. Tu zaskakują nas stragany na których sprzedaje się   wieprzowinę pieczoną na rożnie. Cały ogromny wieprz leży na ladzie, a sprzedawca odkrawa kawałki mięsa i można jeść. Bardzo nam się to podoba. Zaskoczeniem są też ogromne żołądki wołowe wyczyszczone. Czyżby oni też gotowali flaki tak jak Polacy? Niestety tego się nie dowiedzieliśmy. Później idziemy na targ kwiatowy. Po drodze zaglądamy do kościołów i podziwiamy pięknie zdobione płytkami domy. Schodzimy nad rzekę , gdzie  kobiety tradycyjnie piorą i suszą bielizną. Zatrzymujemy się w pięknym budynku muzeum sztuki popularnej. Budynek  to piękna willa z widokiem na rzekę. Zachwyca nas budynek teatru. Cuenca jest bardzo magiczna. Jest tu wspaniała atmosfera miasta z duszą.Autobusem jedziemy do Ibarry. Jest to miasteczko położone niedaleko Otovalo.  Znane jest z najlepszych lodów na świecie, kręconych ręcznie w miedzianych miskach wypełnionych lodem. W miasteczku mieszkają głównie Indianie. Jest ono bardzo autentyczne, bo nie ma  tu zbyt dużo turystów. Zjadamy wspaniały lunch złożony z 3 dań za 1 dolara od osoby. Takie są ceny dla miejscowych. Potem oczywiście lodziarnia Tylko dwa smaki lodów śmietankowe i czekoladowe. Niebo w gębie, a pisze to osoba, która niekoniecznie lubi lody. Spędzamy czas na wędrówkach po mieście. Wieczorem idziemy na kolację. Zamawiamy  mix z grilla. Przynoszą nam górę jedzenia. Najpierw rzucamy sie na wołowinę. Decyduję, że kurczaka  zostawiamy na koniec , bo jeśli nie damy rady zjeść, to będzie najmniejszy żal. Wszystko pyszne, soczyste, wołowina miodzio, nawet kurczak  soczysty i pyszny pachnący. Z bolącymi od obżarstwa brzuchami  wracamy do hotelu. Kupujemy jeszcze wino na zakończenie miłego dnia Jutro musimy wcześnie wstać, bo rano chcemy być na targu w Otovalo.


świnka na sprzedaż

wołowe żołądki

Indianki na targu

te kozy są na sprzedaż

fajna waga

Casa de Cultura

wnętrze Casa de Cultura

kamienice zdobione azulejos

piękny budynek muzeum

zerwany most

widok na drugą stronę miasta





Dodaj napis

Dodaj napis

obiad za dolara

lodziarnia w Ibarze

na ulicach Ibarry

Kościół w Ibarze

las kaktusów

Góra mięsa



18 października



Wczesnym rankiem łapiemy autobus i ruszamy do Otowalo. Jest tu największy targ Indiański w Ekwadorze. Odbywa się w soboty. Na plaza de Pochos około 10 rano przewijały się tłumy. Sprzedawano wszystko. Przede wszystkim ubrania. Wszystko niezwykle kolorowe. Ja kupuję sobie kapelusz Panama. Kapelusze Panama pochodzą z Ekwadoru. Mają tę właściwość że nawet zwinięte   po chwili odzyskują swój pierwotny wygląd. Odwiedzamy jeszcze targ zwierzęcy i łapiemy autobus do Quito. Wracamy do swojego ulubionego hotelu.  Idziemy oglądać katedrę na wzgórzu. Tu znajduje się też pomnik Jana Pawła II. Na kolację oczywiście idziemy do ulubionej Bartka restauracji. Oczywiście pyszny stek i  sangria . Wracamy do hotelu, a tu na placu fiesta z okazji święta świętego Judasza. Ludzie w maskach. Na plecach mają klatki z kogutami. Wszyscy tańczą ,śpiewają. Puszczają papierowe lampiony  do nieba. Wspaniała wspólna  zabawa. Dzień pełen wrażeń.
targ w Otovalo

Swinka  juz kupiona

świnia pieczona w całości

na targu w Otovalo

targ w Otovallo

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

pomnik JPII przed katedra

plac DOMINGO

Dodaj napis

koguty w klatkach

Dodaj napis

zabawa trwa na całego

balony puszczone

Dodaj napis













19 października
Rano śniadanie z widokiem na plac i Anioła. Samolot mamy wczesnym popołudniem. Bartek chce jeszcze zjeść steka w ulubionej knajpce o nazwie Hasta la vuelta Senior. Tak się do niej spieszył,że przyszedł godzinę przed jej otwarciem. Zwiedzamy jeszcze Quito. Wchodzimy do kościołów. Dzisiaj jest niedziela więc odbywają się msze. W kościołach jest trochę ludzi, ale mam wrażenie, że w Polsce jest więcej. Bardzo nam smutno, że opuszczamy tak wspaniały kraj i ludzi. Zjadamy ceviche  i steka  i to już koniec. Wczesnym popołudniem jedziemy na lotnisko i ruszamy w dalszą drogę przez Limę San Paulo do Foz Iguazu w Brazylii. Tam spotykamy się ze wspaniałą Rodziną.

widok z hotelu

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

ulubiona restauracja

ostatni stek z sangrią


Dodaj napis





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz