Ekwador 2008
5-19 października 2008 r
5 października 2008 r
Do Ekwadoru przelatujemy z Wenezueli. Przed północą lądujemy w Quito.
Bartek idzie załatwić taksówkę. Tu taksówki są płatne na lotnisku. To ma zmniejszyć naciągane klientów. Przy okazji
dowiaduje się o hotele. Kobieta pisze mu na kartce nazwę hotelu. Wsiadamy do
taksówki. Po około 30 minutach jazdy kierowca pyta o nazwę hotelu. Okazuje się, że
nazwa hotelu była napisana na kwitku potwierdzający płatność i Bartek kartkę
dał zarządzającemu taksówkami. Taksówkarz proponuje nam zawiezienie do fajnego
hotelu. Nie mamy wyjścia i zgadzamy się. Zawozi nas do niedawno oddanego hotelu Real Audiencia.
Jesteśmy zachwyceni. Koszt ze śniadaniem 40 dolarów. W Ekwadorze walutą jest
dolar amerykański.
6 października
Hotel jest ze śniadaniem. Wchodzimy na salę i szok. Wspaniały widok na plac, kościół i
wzgórze na którym według nas stoi pomnik anioła. Okazuje się że to jest
wzgórze El Pacinello na szczycie którego
stoi posąg Matki Boskiej z Quito Śniadanie świetne. Humory nam dopisują. Idziemy zwiedzać Quito. Mieszkamy na Starym
Mieście przy Plaza Santo Domingo i nie
musimy nigdzie dojeżdżać. Spacerkiem zmierzamy na Plaza Grande. Przepiękny plac
z katedrą pałacem prezydenckim.
Następnie jedziemy na najbardziej reprezentacyjną ulicę Quito
Amazonas. Zaczyna się ona przy parku z
kamiennym łukiem. Tu wchodzimy na
przekąskę. Zamawiamy ceviche. Jest to
surowa ryba marynowana w soku z
limonki z papryką, i duża ilością ziół, a w szczególności kolendry. Pycha.
Wędrujemy po uliczkach. Zaglądamy do sklepów z pamiątkami. Załatwiamy
wycieczkę na rejs na Galapagos. Udaje nam się po niezwykle korzystnej cenie
załatwić 4 dniową wycieczkę z przelotem
na wyspy i pływaniem super luksusowym statkiem. Wydaje mi się, że cena coś
niska, ale cóż biuro sprawdzone. Płacę dostaję kwitek ale nie dostajemy biletów lotniczych po bilety lotnicze mamy
się zgłosić następnego dnia.lub na lotnisku. Wychodzimy na Avenida Amazonas W pewnym momencie czujemy niesamowity zapach. To
stragany z ananasami . Pachną niesamowicie a smak marzenie. To były najlepsze
ananasy i najbardziej pachnące jakie jadłam. Miodzio. W pewnym momencie Bartek
zauważa za witryną sklepową sushi z truskawkami. Ja nie jestem miłośniczką
sushi a on pochłania to w moment.
Wracamy na Plaza Grande. Szukamy jakiejś fajnej knajpki by zjeść kolację.
Zaczepiamy ochroniarza pilnującego pałacu prezydenckiego. On zaczyna nam
tłumaczyć w końcu opuszcza posterunek i zaprowadza nas na dziedziniec jednego z
budynków obok pałacu. Tu mnóstwo sklepów a na piętrze wspaniała restauracja. Zamawiamy
steki. Są tak pyszne. Po pierwsze wspaniała wołowina po drugie świeże po
trzecie świetnie usmażone i sos bajka.. Najedzeni wracamy do hotelu przy blasku
żółtych latarni.
|
nasza ulubiona knajpka |
|
na Quito Amazonas
|
|
Plaza Grande |
|
katedra |
|
w oczekiwaniu na ceviche |
|
truskawkowe sushi |
|
miejscowy łuk tryumfalny |
|
uliczka w Quito |
7 października
Dzień zaczynamy widokiem na Anioła
-Matkę Boską z Quito i na Plac Santo
Domingo.
Potem ruszamy do największej atrakcji Quito Mitad del Mundo czyli środek świata. Jest to
miejsce położone na równiku. Dokładnie zaznaczony jest równik. Można sobie
przechodzić z jednej półkuli na drugą.
Obok znajduje się muzeum Solar Intinian. Jest to takie
interaktywne muzeum. Pokazane są
ciekawostki które zdarzają się tylko na równiku. Tu można postawić jajko
na czubku gwoździa. Także pokazywane jest jak spływa woda na półkuli północnej
jak na południowej, a jak na równiku. Okazuje się, że na półkuli północnej kreci się w lewo, na
południowej w prawo, a na równiku bezpośrednio wpada do spływu. Wystarczy przestawić zlew na północną stronę równika i woda płynie w inną stronę, niż po drugiej stronie równika. Linia równika jest narysowana na ziemi. Gdy zlew stoi dokładnie na linii równika woda nie kręci się tylko bezpośrednio spływa w dół. Przewodnicy wrzucają listki do wody, by można dokładnie zobaczyć różnicę. Bawimy się świetnie.
Oglądamy też spreparowane czaszki zdobyte prze łowców głów oraz planszę jak to robiono. Potem ruszamy do karteru Pululahua. Skąd roztacza się wspaniały widok. Jedziemy
lokalnym autobusikiem i już widać koloryt Ekwadoru . Kobiety i mężczyźni w ponczach, kobiety w
kapelusikach. Są bardzo sympatyczni. Wracamy do Quito. Zadzwonił facet z biura żebyśmy przyszli po
bilety na samolot na Galapagos. Idziemy do biura i okazuje się, że facet się
pomylił. Za mało nam policzył. No cóż nie będziemy się kłócić . Tym bardziej, że zauważyłam wcześniej, że jest coś za tanio.
Dopłacamy za bilety lotnicze. Idziemy na obiad. Lokalna restauracja. Ja
zamawiam zupę dnia. Jakaś caldo de
patas. Po chwili przypominam sobie, że taką nazwę to chyba znam z przewodnika. Sprawdzam Oczywiście No tak zamówiłam sobie zupę gotowaną na krowich kopytach. Nie byłabym sobą
gdybym zrezygnowała. Czekam
niecierpliwie. Przynoszą. Miska pełna
smakowitej zupy i kość z kopyta krowiego. Zupa bardzo smaczna . Ale była jakaś
atrakcja. Wracamy po spacerku do hotelu.
Jutro czeka na nas Galapagos.
|
Midad del Mundo |
|
Dodaj napis |
|
Północ Południe i równik |
|
na równiku |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Bartek na równiku |
|
jajko stoi |
|
szerokość 00"00 |
|
eksperyment z wodą |
|
Bartek ustawia jajko na gwoździu
|
|
instrukcja preparowania głów |
|
spreparowana główka |
|
Dodaj napis |
|
widok na krater |
|
moja zupa z kopyta |
8 października
Rano lot na Galapagos. Lądujemy na San Cristobal . Tu drobiazgowa
odprawa. Konieczność zapłaty 100 dolarów za pobyt na wyspach. Sprawdzają czy
nie mamy roślin, żywności itd.
Okrętujemy się na statku Galapagos
Islands Explorer. Statek luksusowy. Nasza kabina super. Wszystko w egzotycznym
drewnie. Dostajemy wszelkie informacje o godzinach zejść na wyspę- suchych i mokrych, o konieczności
mycia butów, Otrzymujemy plastikowe
butelki na wodę, bo nie wolno brać
butelek sklepowych. Kajuta super. Na łóżkach zrobione z ręczników zwierzątka.
Miło. Najpierw odprawa. Przewodnik
zapoznaje cała grupę. Dzieleni jesteśmy na dwie podgrupy.. Przedstawia wszystkie narodowości. Po prostu mieszanka
narodów. Polacy 2 osoby ja i Bartek. Przewodnik tłumaczy zasady zwiedzania i
procedury. Po lunchu pierwsze wypłynięcie na zwiedzanie. Ma to być mokre
zwiedzanie czyli bierzemy ręczniki specjalne, buty płuczemy w wodzie i wsiadamy na łódkę , która zawiezie nas
na plażę. Gdy idziemy trapem do łódki
czuję się jak niepełnosprawna. Załoga
cały czas pomaga, by nikt się nie poślizgnął. Obóz niedołężnych i
niepełnosprawnych czy co?
Płyniemy na Kicker Hill. Jest
to charakterystyczna skała. Tu mamy możliwość obejrzeć foki, fregaty i szkarłatne kraby. Wszystko wzbudza nasz
zachwyt.
Wracamy na statek. Tu oddajemy ręczniki , płuczemy buty i dopiero
do kajuty. W kajucie już ktoś posprzątał
chociaż specjalnie nie nabrudziliśmy.
Uroczysta kolacja. Ubrałam to co miałam „eleganckiego”. Obiad pełna gala.. Załoga w strojach galowych wita
pasażerów. Po prostu Titanic. Kelnerzy jak u królowej Elżbiety sprawnie, dyskretnie i elegancko.
Obiad wspaniały i wspaniale podany.
Niestety nie wzięłam ze sobą aparatu. Kapitan
dosiada się do naszego stolika i chwilę z nami rozmawia. Prawdę mówiąc
to chyba nie jest tak do końca mój świat. Ale pompa super.
|
Nasz statek
|
|
Kicker rock |
|
kicker rock |
|
foczka na śniegu? |
|
to tylko taki biały piasek |
|
Dodaj napis |
|
pelikan |
|
piękno szkarłatnego kraba |
|
Dodaj napis |
|
fregata w godowym tańcu |
|
to się samicom podoba |
|
ciekawy pelikan chyba |
|
Dodaj napis |
|
białe plaże
|
|
szkarłatny krab
|
|
foki w miłosnym uścisku
|
9 października
Dopieszczają nas niesamowicie. O ósmej rano delikatna muzyka powoli
budzi nas. Zapomniałam napisać że w
kajucie jest informacja z planem dnia. Idziemy na śniadanie. Szwedzki bufet.
Niesamowita różnorodność jedzenia. Chyba wszystkie kuchnie świata.
Teraz ruszamy na wyspę Espaniola. Wyjście suche. Mamy zabrać wodę i
coś przeciwdeszczowego. Idziemy na
kilkugodzinną wycieczkę po lądzie. Będziemy mogli zobaczyć głuptaki Nazca,
głuptaki niebieskonogie, albatrosy, myszołowy galapagoskie, przedrzeźniacze ptak
bosman, jaszczurki lwy morskie oraz jaskinię morską. Kilka godzin mija jak z bicza
strzelił. Jest tak dużo do oglądania i jeszcze do robienia zdjęć, że nawet się nie spostrzegliśmy jak minęło kilka
godzin. Oczywiście najbardziej fascynowały nas niebieskonogie głuptaki. Robimy
mnóstwo zdjęć. Jesteśmy pod wrażeniem różnorodności biologicznej wyspy. Wracamy
na lunch. Oczywiście przed wejściem na
statek rytuał z myciem. Lunch w formie
bufetu szwedzkiego . Różnorodność
niesamowita. Biorę coś dziwnego jakby szparag zawinięty w szynkę, ale to szparag mutant, bardzo gruby. Jest to pyszne. Bartek też leci po tego szparaga mutanta. Zajadamy
się tym. Po dłuższych sprawdzaniach w
przewodniku dochodzę do wniosku że to palmitos. Palmitos to serce palmy. Jak się wytnie palma
umiera. Przysmak jednak z najwyższej półki. Po
krótkim odpoczynku wyjazd na druga wycieczkę do Gardner Bay. Tu dostajemy sprzęt do snorkowania, pianki. Zdumiewa nas cały czas troska o
bezpieczeństwo pasażerów. Cały czas
czujemy się jak na obozie dla niepełnosprawnych umysłowo. Lądujemy na
plaży. Tu mnóstwo słoni morskich i cała gama innych zwierząt. Wieczorem wracamy
na statek. Wszystko co przywozimy, ręczniki, pianki, sprzęt do nurkowania
oddajemy załodze. Na górnym pokładzie jest bar i można sącząc drinki oglądać zachód słońca.
Wieczór spędzamy tam sącząc drinki, a po zmroku pyszna
kolacja w restauracji. Zapomniałam napisać, iż jesteśmy podzieleni na grupy
które razem wsiadają na pontony. Każda grupa ma inną nazwę związaną ze
zwierzęciem z wysp . My jesteśmy boobies
czyli głuptaki.
|
legwany wygrzewają się na słońcu |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
jestem legwan z Galapagos |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
kłębowisko legwanów |
|
Dodaj napis |
|
głuptaki niebieskonogie |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
w naszej kajucie |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
małpi taniec po snorkowaniu |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
gdzie ta mama |
|
dzisiaj w pokoju wita nas żmija |
|
ale jestem niebieski |
|
Dodaj napis |
10 października
Rano
pobudka jak muśnięcie piórkiem po policzku- delikatna muzyczka. Bartek stwierdził,
że wszystko mają tak dograne, że trudno się nawet do czegoś przyczepić. Dziś
zwiedzamy wyspę Santa Cruz Tu znajduje się stacja badawcza im. Karola Darwina z
muzeum wiwarium dla młodych żółwi oraz o parkiem w którym żyją dorosłe żółwie
giganty. Oglądamy różne rodzaje skorup żółwi żyjących teraz i obecnie na
wyspach. Najbardziej ciekawi jesteśmy żółwi. Oglądamy Georga najstarszego żółwia
na wyspach. Ma ponad 100 lat. Potem sesja zdjęciowa. Oczywiście robimy mnóstwo
zdjęć.. Spacerkiem docieramy do Puerto Ayora. Jednego z nielicznych miasteczek
na wyspach. Na straganach ogromne ryby na sprzedaż a wokół pełno pelikanów i
słoni morskich czekających na łatwy łup. Siadamy na statek i odpływamy. W kajucie witają nas dwa łabędzie ułożone z ręczników Na
statku są jeszcze zajęcia rekreacyjne
nauka robienia drinków, układania z
ręczników zwierzątek ,basen aerobic , taniec robienie czekolady. Wszyscy
świetnie się bawią, a prowadzący są doskonale przygotowani. Po południu
dopływamy na South Plazas Island. Jest to wyspa powstała z law strumieniowych. Ma zupełnie czerwone
skały. Rosną na niej opuncje i jest miejscem gniazdowania mnóstwa ptaków. Strome
klify pozwalają spoglądać na ocean. Z
góry widać mnóstwo pływających rekinów. Natomiast z drugiej strony wyspy piękna plażą z mnóstwem słoni morskich,
ptakami nurkującymi z dużej wysokości do
morza, by wyciągnąć rybę. Na naszej łodzi podróżuje trzyosobowa grupa turystów z Włoch. Dwie
panie i mężczyzna. One zaradne a on niesamowita łamaga. Facet lekko po czterdziestce, a niesprawny jak 80-latek. Ciągle mu się coś przytrafia,
oczywiście natychmiast każde zdarzenie
to już koniec świata. Towarzyszące mu kobiety rzucają się z pomocą. Mamy ubaw.
Tu na wyspie obtarł sobie nogę. Opatrzyły mu ranę, a on kuśtykał tak jakby
miał protezę. Kobiety nieomal niosły go
na ramionach. Ale wracając do wyspy jest zupełnie inna niż te które widzieliśmy
dotychczas. Roślinność w stanie uśpienia jeszcze nie ta pora. Wracamy na statek, a tu w kajucie wita nas rodzina
pingwinów z małym zrobione z ręczników. Wieczór spędzamy na pokładzie górnym przy
drinku i obserwacji zachodu słońca.
|
opuncje na wyspie |
|
rodzaje żółwi Galapagoskich |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Cześć jestem Żółw z Galapagos |
|
Dodaj napis |
|
Jestem wielki i stary |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
na jednak jestem potężny |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
na targu rybnym |
|
Dodaj napis |
|
targ rybny |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
gniazdo w opuncji |
|
Dodaj napis |
|
rekiny w wodzie |
|
rekiny w wodzie |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
zachód słońca przy drinku |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
11 października
11października
Dziś
docieramy na wyspy Baltra. W porcie
zaskoczenie na przystani czekają na nas
foki. Leżą sobie na ławeczkach . Zresztą bardzo dużo zwierząt jest
wokół. Wędrujemy przez wyspę. Spotykamy
żyjącego tylko tu legwana galapagoskiego. Ma on barwę żółtą. Wnętrze
wyspy to głęboka kaldera powulkaniczna.
Wulkan nieczynny więc zarosła. Wokół jest mnóstwo ptaków. Wracamy na statek i niestety pakowanie rozliczenie zakupów. Na statku przez cały pobyt nie przeprowadzano transakcji finansowych.
Wszystko odbywało się na zasadzie dopisz
do pokoju. Na koniec rejsu trzeba się rozliczyć. Dodatkowo należy wrzucić kopertę
z datkiem dla obsługi. Autokar zawozi nas na lotnisko i wieczorem docieramy do
ulubionego hotelu Real Audiencia. Czujemy się tu jak w domu. Idziemy na kolację
do ulubionej restauracji. Czujemy się w Quito jak w domu.
|
My też lubimy ławeczkę |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
żółty legwan |
|
Dodaj napis |
|
wracamy na kontynent |
|
Nasz Plac św. Dominika |
12 października
Wstajemy wcześnie rano. Nawet nie jemy śniadania i idziemy na dworzec autobusowy. Jedziemy do Latacungi.
Przed wyjazdem pakuję – tak mi się przynajmniej wydaje translator do małego plecaka Bartka. Kupujemy bilety. Na
dworcu dosyć duży ruch jak na niedzielny poranek. Wsiadamy do autobusu. Podróż
około godziny. Widoki cudne. Mijamy wulkany. Cotopaxi Ilinizas Sur i Norte. Ta
droga nazywa się aleją wulkanów. W pewnym momencie Bartek zaczyna szukać
translatora. Niestety nie ma go. Dzwonię do hotelu. Tam też go nie ma. Jest
to zupełnie niezrozumiałe, bo leżał na łóżku, a potem wydaje mi się, a raczej
jestem pewna że chowałam go do plecaka. Niestety przepadł. Plecak nie był
nigdzie zostawiany. Popsuło nam to humor, ale liczyliśmy, że się odnajdzie. Po
godzinie docieramy do Latacungi. Znajdujemy hotel central, zostawiamy bagaże i
ruszamy w miasto. Przede wszystkim chcemy
zorganizować wycieczkę na wulkan Cotopaxi i na pętlę Quilotoa.
Jest niedzielny poranek. Wszyscy śpią. Znajdujemy jedno biuro turystyczne.
Facet mówi nam jak mamy dojechać na pętlę Quilotoa. Pętla Quilotoa to droga z niesamowitymi widokami i na koniec
piękne jezioro wulkaniczne. Bierzemy autobus i dojeżdżamy do wioski, z której musimy znaleźć transport do jeziora.
Gdy wyjeżdżamy z Latacungi jest ciepło. W autobusie początkowo niedużo ludzi.
Jak biedny jest to kraj świadczyć może problem z wydaniem reszty za bilety. Dałam
20 dolarów i konduktor nie miał wydać. Wysiadamy
w wiosce Zumbahua. Stamtąd łapiemy dziwny samochód którym docieramy nad jezioro.
Po drodze widoki wspaniałe. Kłopot tylko z robieniem zdjęć, bo autobus rzuca,
trzęsie. Wynajęty samochód to jazda na
pace. Przystosowany jest do wożenia ludzi. Po środku paki jest drążek. Pasażerowie stoją na pace
i dla bezpieczeństwa trzymają się
drążka. Docieramy nad jezioro Quilotoa. Jest ono w kraterze. Szmaragdowe przecudne.
Jesteśmy wniebowzięci. Kłopot tylko, bo zaczyna robić się bardzo zimno i zaczyna
padać bardzo zimny deszcz. Nici z zejścia na dół. Idziemy do restauracji. Zjadamy pyszną zupkę. Rozgrzewa
nas i dodaje energii. W restauracji podchodzi do nas facet i pyta skąd jesteśmy. On jest z Ukrainy,
ale mieszka w Stanach, a teraz przeprowadza się do Ekwadoru. Pogadaliśmy sobie z
nim, ale trzeba ruszać z powrotem. I tu
zaczynają się schody. Jest zimno, pada
zimny deszcz. Nic nie ma na drodze. W końcu przy pomocy miejscowych znajdujemy
samochód. Znowu jazda na pace z tłumem innych pasażerów. Tym razem
jest gorzej bo wieje, zacina deszcz, a my
stoimy na pace. W końcu dojeżdżamy do wioski, z której kursują autobusy do Latacungi. Dość długo czekamy. Przyglądamy
się miejscowym. Jest niedzielne popołudnie.
Kobiety w ponczach z kapelusikami na głowach. Jak pada deszcz nakładają
na kapelusz torebkę foliową. Panowie w
większości podpici. Przyjeżdża autobus,
ale jest strasznie zapchany. Nawet nikogo nie zbiera. Wsiadamy dopiero do
kolejnego. Jedziemy w straszliwym ścisku. . Na dodatek zaczął padać śnieg. Jest bardzo ślisko, a droga
byle jaka prze góry. W pewnym momencie zwalnia się miejsce siedzące. Młody facet przepycha się, a właściwie odpycha mnie i siada. Bartek się wścieka, że cham, ale ja wolę spokój. Po co wszczynać jakieś spory. Co jakiś czas zarzuca autobusem. Po godzinie jazdy
docieramy na miejsce. Jest już ciemno. Idziemy do pobliskiej pizzerii na pizzę. Jest bardzo smaczna. Super
kolacja na zakończenie fajnego dnia.
|
Nasz anioł |
|
Aleja wulkanów |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
to kolejny wulkan |
|
lokalny sklepik |
|
Ekwadorka w typowym stroju |
|
Ekwadorka w typowym stroju |
|
piękne widoki |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
czekamy na autobus |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
jezioro wulkaniczne |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
fajny warkocz |
|
na tym samochodzie jechaliśmy na pace |
|
w oczekiwaniu na samochód |
|
kapelusz na deszcz |
13 października
Dzisiaj mamy w planie wulkan
Cotopaxi. Idziemy do biura w którym
wczoraj byliśmy. Facet z rozbrajającą szczerością radzi nam złapać autobus
dojechać do rozdroży i potem znaleźć na miejscu przewodnika z samochodem. Nawet
napisał nam po hiszpańsku kartkę dla kierowcy by wiedział gdzie ma nas
wysadzić. Korzystamy z jego rad. Łapiemy autobus pertraktujemy z kierowcą.
Oczywiście nie ma sprawy . Wysadza nas przy drodze wiodącej na Cotopaxi. Tam
stoi rzeczywiście facet z samochodem. Jest przewodnikiem. Dobijamy targu.
Wsiadamy do samochodu i jedziemy do
podnóża wulkanu. Tu koniec trasy. Trzeba iść dalej na piechotę.
Wspinaczka początkowo szlakiem a po śniegu. Droga wcale nie taka łatwa,
tym bardziej że wysokość ponad 4000m. n.p.m. Trochę mnie zatyka, ale cóż
starość nie radość. Jest dosyć zimno, wieje wiatr, . Zrobiło się pochmurno.
Tylko czekać jak zacznie padać śnieg. W końcu po 3 godzinach wspinaczki osiągamy cel. Schronisko na Cotopaxi. Wysokość 4800 m. n.p.m. W schronisku
doskonały obiad. Zaczepia nas Polka mieszkająca na stałe w Niemczech.
Chwilę rozmawiamy z nią. Ona przyjechała
tu, by wspinać się na wulkany. Po obiedzie powrót na dół. Zdecydowanie lepiej.
Docieramy do drogi wiodącej do miasta. Wsiadamy do naszego samochodu.
Tu zabieramy kobietę z dzieckiem. Wszyscy upychamy się w
szoferce. Leje deszcz. Po drodze mijamy
turystki autostopowiczki. Prosimy kierowcę, by je zabrał na pakę. Zabieramy
je. Chowają się pod plandekę. Gdy dojeżdżamy do miasta, wyskakują w biegu i
nawet nie powiedziały dziękuję, ani do widzenia. Wstyd nam przed kierowcą za
takie zachowanie. Natomiast zabrana
Indianka po krótkiej rozmowie z Bartkiem stwierdza, że bardzo dobrze mówi
po hiszpańsku, co nas wprawia w śmiech.
Zmoknięci, zziębnięci docieramy do Latacungi.
Przebieramy się w hotelu i idziemy do
pizzerii na obiadokolację..
Jutro podróż do Riobamby.
|
Dodaj napis |
|
kondor |
|
fajne kwiatki |
|
Dodaj napis |
|
Przed Cotopaxi |
|
śnieg i chmury |
|
w drodze na Cotopaxi |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
w schronisku |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
nasz samochód |
|
Dodaj napis |
|
na ulicach Latacungi |
|
Dodaj napis |
|
w oczekiwaniu na pizzę |
14 października
Wczesnym rankiem autobusem jedziemy do Riobamby. Stąd wyruszają
pociągi na jedną z najbardziej
malowniczych tras pociągowych świata. Po drodze podziwiamy wspaniałe widoki na
Andy. Docieramy do Riobamby. Dekujemy się w hotelu Tren Dorado. Atutem tego hotelu jest nie tylko
położenie w pobliżu dworca , ale i fakt
że śniadania wydawane są tutaj od 5.30,
a więc przed wyjściem na pociąg. Potem mamy cały dzień do swojej dyspozycji.
Łazimy po sklepach. Odwiedzamy katedrę Bartek kupuje
śliczne koszulki oraz napala się na buty. Szukamy jego rozmiaru. Nigdzie
nie może dostać. W końcu w jednym sklepie Hindus stwierdza, że znajdzie jego
numer. Po chwili przynosi mu te same buty, które przed chwila mierzył i wmawia, że są większe. Oczywiście
Bartek wścieka się i powtarza mi że Hindusi to kłamczuchy. Wieczorem kupujemy
bilety na pociąg i idziemy wcześnie spać, bo jutro pobudka. Ta podróż to dla mnie marzenie od bardzo dawna. Jestem bardzo ciekawa przeżyć. Chcemy jechać na
dachu pociągu najbliżej lokomotywy. Trzeba zająć wcześniej miejsca. Tu Bartek zobaczył wspaniałe ciastka z truskawkami. Oczywiście zjadł całą masę. Był tak łakomy, że zaczął jeść zanim zapłaciłam za nie.
|
Dodaj napis |
|
w autobusie |
|
mała podróżniczka |
|
Dodaj napis |
|
apetyczne ciastka |
|
apetyczne ciacho |
15 - 16 października
Wstajemy przed
świtem. Pakujemy się i idziemy na wczesne śniadanie. Tu hotel jest
przygotowany na gości wyjeżdżających przed świtem. Takich jak my
chyba cały hotel. Zjadamy śniadanie i ruszamy na dworzec. Jest kompletnie
ciemno, gdy docieramy na miejsce. Odnajdujemy ten właściwy. Zajmujemy
według nas najlepsze miejsca na dachu. Dach wagonu ma 20 centymetrowe
barierki, które chronią przed zsunięciem się. Powoli dachy wagonów
zapełniają się. Za 1 dolara można wypożyczyć poduszkę do siedzenia.
Oczywiście wypożyczamy. Pół godziny przed naszym odjazdem
wyrusza inny pojazd na kółkach. Nie ma dachu, ale siedzenia jak w
autobusie. Śmiejemy się że to dla amerykańskich turystów. Punktualnie ruszamy w
drogę. Mijamy stare lokomotywa, a potem wjeżdżamy do pięknych wąwozów. Droga
wije się raz polami wąwozami, nieużytkami a nieraz zbliża się
do szosy. Wszyscy z niecierpliwością czekamy na przepaście, i na największą
atrakcję nos Diabła. Miejsce gdzie pociąg sunie zboczem góry na sam
czubek góry zwanej nosem diabła. Na czubku nosa wiadomo same
przepaście i urwiska. Na dachu wagonu siedzą hamulcowi. W przypadku gdy widzą
że coś się dzieje lub trzeba zwolnić hamują. Wygląda na to że lokomotywa
nie ma hamulców. My jedziemy na dachu pierwszego osobowego wagonu. Pomiędzy nami a
lokomotywą jest wagon z belkami. Hamowanie odbywa się co jakiś czas szczególnie gdy
pociąg nabiera prędkości zjeżdżając w dół. Wszyscy pasażerowie siedzą na dachu.
Jest bardzo sympatycznie i na dodatek przepiękne widoki. W pewnym momencie
gwałtowne hamowanie i krzyki. Coś nami zatrzęsło. Nie wiemy co się dzieje.
Zatrzymujemy się gwałtownie. Po chwili widzimy, że lokomotywa nie stoi na
torach. To samo wagon przed nami.
Zeskakujemy z dachu. Maszynista stwierdził „FINITO” co oznaczało koniec
podróży. Zbiegają się ludzie nie wiadomo skąd. W tym miejscu tory biegły niedaleko szosy. Wszyscy zastanawiamy się co dalej. Na pewno
już nie pojedziemy dzisiaj tym
pociągiem. Powoli zabieramy bagaże i przenosimy się na szosę. Tu tłum pasażerów stara się złapać jakiś transport do najbliższego miasta. Nie
wiemy nawet gdzie jesteśmy. Czekamy na szosie na nadarzającą się okazję, by
dojechać do jakiegoś miasta .W końcu łapiemy autobus którym dojeżdżamy do
Alausi. Droga przepiękna, kręta wśród gór. Niestety psuje się pogoda. Zaczyna
padać. Znajdujemy hotel w Alausi . Tu po kolacji z obiadem odsypiamy poprzednią noc. Wczesnym rankiem łapiemy autobus do Cuenki. Wczesnym
popołudniem docieramy do miasta. Znajdujemy
śliczną posadę del Anchel. . Decydujemy się zostać na noc. Wychodzimy
zwiedzać miasto .Lunch zjadamy w kolumbijskim barze. Znowu dostajemy arepę rodzaj placka -chleba znanego nam z Wenezueli. Cuenca to jest to jedno z najpiękniejszych miast Ekwadoru. Przede
wszystkim katedra z charakterystycznymi
kopułami. Zwiedzamy prześliczne pokolonialne miasto. Dzisiaj Bartek postanowił
zjeść przysmak Ekwadorczyków i
Peruwiańczyków świnkę morską. Poszliśmy
do restauracji i zamówiliśmy. Przy sąsiednim stoliku siedziały też 4 turystki.
Były dziwnie podniecone. Nie wiedzieliśmy o co chodzi. Kelner powiedział nam,
że trzeba czekać godzinę na ten przysmak. Postanowiliśmy
zamówić świnkę i iść na zakupy. Świnka morska jest jedzona bardzo rzadko przez
miejscowych, ponieważ jest bardzo droga. My zapłaciliśmy 18 dolarów. Po drodze
Bartek zaczął się zastanawiać co robią ze świnką , ale ja ucięłam tą dyskusję,
bo w końcu nie będziemy mogli jej zjeść. Gdy wróciliśmy kelner zawołał nas do
kuchni, by pokazać jak jest upieczona. Poprosiłam, by przynieśli ją pociętą. Na sali
turystki z wielkim przejęciem jadły świnki. To było powodem ich wcześniejszego podniecenia.
Gdy kelner przyniósł talerze już miałam
dosyć. Te pazurki i ząbki. Nadrabiałam miną. Ja zamówiłam sobie tylko sałatkę.
Bartek poprosił, bym mu pomogła zjeść.
Wszystko stawało mi w gardle, ale cóż trzeba pomóc dziecku. To było dla nas przeżycie ta kolacja. Wróciliśmy na piechotę
do hotelu. Wieczór był piękny.
|
dachy pociągu jeszcze puste |
|
luksusowy pociąg |
|
dach się zagęścił |
|
my na dachu |
|
Dodaj napis |
|
jedziemy kanionem |
|
Dodaj napis |
|
jazda wśród wąwozów |
|
widok z dachu |
|
Dodaj napis |
|
niestety wysiadamy |
|
schodzimy na ziemię |
|
pociąg wypadł z trasy |
|
wykolejona lokomotywa |
|
piękne widoki |
|
żal że to już koniec |
|
Dodaj napis |
|
powyginane szyny |
|
niestety koniec podróży |
|
Dodaj napis |
|
jeszcze Bartek przy lokomotywie |
|
Dodaj napis |
|
trzeba opuścić dach |
|
wszyscy chcą złapać stopa |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
dachy Cuenki |
|
katedra w Cuence |
|
katedra w Cuence |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Budynek sądu |
|
Dodaj napis |
|
na ulicach Cuenki |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
w kolumbijskiej restauracji |
|
Dodaj napis |
|
świnka na talerzu |
|
jemy świnkę morska |
|
przed naszym hostelem |
|
w hotelu |
|
nasza świnka najbardziej wypieczona |
17 października
Rano trochę mokro. Idziemy na miejscowy bazar. Takie wyprawy
uwielbiamy. Tu zaskakują nas stragany na których sprzedaje się wieprzowinę pieczoną na rożnie. Cały ogromny
wieprz leży na ladzie, a sprzedawca odkrawa kawałki mięsa i można jeść. Bardzo
nam się to podoba. Zaskoczeniem są też ogromne żołądki wołowe wyczyszczone.
Czyżby oni też gotowali flaki tak jak Polacy? Niestety tego się nie
dowiedzieliśmy. Później idziemy na targ kwiatowy. Po drodze zaglądamy do kościołów
i podziwiamy pięknie zdobione płytkami domy. Schodzimy nad rzekę , gdzie kobiety tradycyjnie piorą i suszą bielizną.
Zatrzymujemy się w pięknym budynku muzeum sztuki popularnej. Budynek to piękna willa z widokiem na rzekę. Zachwyca
nas budynek teatru. Cuenca jest bardzo magiczna. Jest tu wspaniała atmosfera miasta z duszą.Autobusem jedziemy do Ibarry. Jest to miasteczko położone niedaleko Otovalo. Znane jest z najlepszych lodów na świecie, kręconych ręcznie w miedzianych miskach wypełnionych lodem. W miasteczku mieszkają głównie Indianie. Jest ono bardzo autentyczne, bo nie ma tu zbyt dużo turystów. Zjadamy wspaniały lunch złożony z 3 dań za 1 dolara od osoby. Takie są ceny dla miejscowych. Potem oczywiście lodziarnia Tylko dwa smaki lodów śmietankowe i czekoladowe. Niebo w gębie, a pisze to osoba, która niekoniecznie lubi lody. Spędzamy czas na wędrówkach po mieście. Wieczorem idziemy na kolację. Zamawiamy mix z grilla. Przynoszą nam górę jedzenia. Najpierw rzucamy sie na wołowinę. Decyduję, że kurczaka zostawiamy na koniec , bo jeśli nie damy rady zjeść, to będzie najmniejszy żal. Wszystko pyszne, soczyste, wołowina miodzio, nawet kurczak soczysty i pyszny pachnący. Z bolącymi od obżarstwa brzuchami wracamy do hotelu. Kupujemy jeszcze wino na zakończenie miłego dnia Jutro musimy wcześnie wstać, bo rano chcemy być na targu w Otovalo.
|
świnka na sprzedaż |
|
wołowe żołądki |
|
Indianki na targu |
|
te kozy są na sprzedaż |
|
fajna waga |
|
Casa de Cultura |
|
wnętrze Casa de Cultura |
|
kamienice zdobione azulejos |
|
piękny budynek muzeum |
|
zerwany most |
|
widok na drugą stronę miasta |
18 października
Rano
śniadanie z widokiem na plac i Anioła. Samolot mamy wczesnym popołudniem.
Bartek chce jeszcze zjeść steka w ulubionej knajpce o nazwie Hasta la vuelta
Senior. Tak się do niej spieszył,że przyszedł godzinę przed jej otwarciem. Zwiedzamy jeszcze Quito. Wchodzimy do kościołów. Dzisiaj jest niedziela
więc odbywają się msze. W kościołach jest trochę ludzi, ale mam wrażenie, że w
Polsce jest więcej. Bardzo nam smutno, że opuszczamy tak wspaniały kraj i
ludzi. Zjadamy ceviche i steka i to już koniec. Wczesnym popołudniem jedziemy na lotnisko i ruszamy w dalszą drogę przez
Limę San Paulo do Foz Iguazu w Brazylii. Tam spotykamy się ze wspaniałą Rodziną.
|
widok z hotelu |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
ulubiona restauracja |
|
ostatni stek z sangrią |
|
Dodaj napis
|
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz