12 listopada2017 r. Indie
Wstaję po szóstej. Zbyszek smacznie chrapie. Postanawiam uzupełnić bloga. Po cichutku wychodzę z domku i stoję jak osłupiała. Cudowny poranek. ciepło, lekka mgiełka i tylko niesamowity jazgot różnych ptaków. Wracam po aparat. Udało mi się trochę sfotografować. Ale niestety tego co najpiękniejsze czyli ich porannego śpiewu nie nagrałam. Przez ponad godzinę siedziałam na tarasie i delektowałam się cudnym porankiem. W jadalni/ bo tam był tylko internet / uzupełniłam bloga i wróciłam budzić Zbyszka. Śniadanie jak zwykle hinduskie, a na okrasę jajecznica smażona na maśle - na wyraźne moje życzenie. Nie był to smak jajecznicy, którą jadłam na pustyni Atakama, ale była dobra. Przed śniadaniem przysiadł się do mnie właściciel tego obiektu. Pytał dlaczego nie byliśmy na jego wczorajszym koncercie przy ognisku. Zapewniłam go, że koncert był wspaniały, bo my przecież wszystko słyszeliśmy pracując na komputerach obok. Facet dał mi adres na YouTube, bym mogła go posłuchać . Ruszamy z Pravenem do Ooty. Jest to miejscowość położona w górach. Gdy docieramy do miasta najpierw kupujemy bilety na pociąg do Mettupalayan. Koszt biletów za dwie sztuki 30 rupii czyli 1,50 zł Podróż ma trwać 3,5 godziny..Ooty jest miejscowością taka jak nasze Zakopane dla mieszkańców Tamilnadu.. Oczywiście wszystko w wydaniu Indyjskim. Tu powietrze jest ostrzejsze. Przebieramy się w długie spodnie. Idziemy zwiedzić największą atrakcję miasta Ogród botaniczny. Na parkingu gdy wysiadamy na ścianie otaczającej parking napis "Please don't urinal here.Fine 100rs" czyli nie sikać po ścianach kara 100 rupii. Jest faktem, że już parę razy widzieliśmy facetów obsikujących bez skrępowania ściany, ale takiego napisu tośmy jeszcze nie widzieli . Pełno ludzi, bo to niedziela. Ogród jest położony na wzgórzu i dzięki temu pięknie prezentują się rośliny .Spacerujemy przez ponad godzinę po parku. Wracamy do naszego kierowcy Pravena. Zawozi nas do fajnej knajpki na lunch. Planujemy zjeść zupę, ale jak zwykle to bywa zdecydowaliśmy się na thali czyli ryż z wieloma przystawkami. Było tego tak dużo ,że nie daliśmy rady zjeść. Byłam zła, żeśmy się tak przed podróżą najedli .Złość osładza tylko myśl , że to wszystko za 15 zł na dwie osoby. Jedziemy na dworzec. Pociąg mamy o 14 ale kierowca mówi że trzeba być wcześniej, bo trzeba zająć miejsca.. Jest to pociąg miniaturowy kilka wagoników. Oficjalnie to Nilgiri Mountain Railway. Lokomotywa ma specjalne koło zębate do hamowania na trzeciej szynie. Gdy przychodzimy kierowca sadza nas na ławce i każe czekać. Po pół godzinie dyżurny ustawia kolejkę. My jesteśmy drudzy, Po jakiejś sprzeczce wyrzuca stojących przed nami Hindusów i już mamy pierwszą lokatę. Oczywiście o wszystko dba nasz kierowca, który traktuje nas jak niepełnosprawnych umysłowo. Ale facet jest super. Stacyjka jest jak z bajki. Malutka, stare perony, stare zegary, stare tablice informacyjne. Gdy przyjeżdża pociąg oznajmiając to głośnym trąbieniem kolejka dalej stoi karnie. Gdy pasażerowie wysiadają dostajemy zgodę na wejście do wagonu. Hindus pokazuje nam najlepsze miejsca. Oczywiście natychmiast je zajmujemy. Dwie miejscówki przy dwóch oknach. Wagon zapełnia się do maksimum. A mnie chce się do kibelka. Zastanawiam się czy wytrzymam 3,5 godziny. Zostawiam plecak, każę Zbyszkowi pilnować miejsca i gonię do kibla. To co zobaczyłam wprawiło mnie w osłupienie. Same "małyszówki" bez przegród. i prawie wszystkie zajęte. Cóż było robić dołączyłam do wielbicieli zborowego sikania. Potem biegiem do pociągu , bo za chwilę rusza. Zbyszek dzielnie pilnował miejsca. Nawet nikt nie zajął miejsca obok mnie. Jakoś Hindusi nie mieli odwagi powiedzieć żebym się przesunęła. Ruszamy. W wagonie tłok niemiłosierny. Mogliśmy kupić bilety na I klasę, ale nam chodziło o to, by posmakować jazdy w warunkach Hinduskich. Pociąg rusza. Zbyszka zaczepiają Hindusi i już selfie gotowe. Można oszaleć. Za to widoki na zewnątrz cudowne. Przepiękne wzgórza. Przejeżdżamy przez góry Ghaty Zachodnie. Pociąg sapie, dyszy, bucha parą. No jazda super starym pociągiem. Pociąg zatrzymuje się na wielu stacjach. Ale na jednej wysiada większość pasażerów. I muszę powiedzieć, że od tego odcinka zaczyna się dopiero jazda. Teraz dopiero zaczyna się mozolna wspinaczka na szczyt. Pociąg ma dodatkowe koło zębate do hamowania Okazuje się, że na końcu naszego wagonika siedzi hamulcowy. Facet z przodu pociągu miał dwie chorągiewki i machał do hamulcowych dając im znaki, czy mają hamować, czy zwalniać hamulec. Od ich pracy zależy jak pociąg będzie jechał. Obserwuje ludzi jadących w pociągu. W pewnym momencie robię zdjęcie dwóm Hindusom siedzącym naprzeciwko mnie. I zaczęło się. Trzeba było zrobić sobie selfie z całym wagonem Hindusów po kolei. Każdy przychodził siadał obok mnie i gotowe. Niektórzy życzyli sobie by ich objąć. Na do zwariowania. Ale jakoś to dzielnie zniosłam. Zbyszek zresztą też. Bo jemu też nie darowali. Przejeżdżamy niezliczoną ilość tuneli, wiaduktów. Wspinamy się na szczyt góry a portem zjazd do jej podnóża. Naprawdę nie sądziłam, że to będzie tak ekscytująca jazda, Widoki gór pokrytych krzewami herbacianymi to już wisienka na torcie tej eskapady. Po 3,5 godzinach docieramy do Mettupalayan. Nasz Praven oczywiście na nas czeka, Nie zatrzymujemy się w hotelu gdzie planowaliśmy tylko jedziemy dalej do Coimbaatore. Stąd będzie jutro bliżej do Kochin. W hotelu mamy kłopot z Internetem. Zbyszek obleciał cały hotel znalazł miejsce gdzie sygnał najsilniejszy, ale nie można się dodzwonić na Whatsaapie. Ciekawe czy będę mogła wysłać bloga/
Aby zobaczyć te piękne widoki to można jechać i taką zabytkową ciuchcią. Zwiedzajcie, ale wracajcie szczęśliwie do domu
OdpowiedzUsuń