Sri Lanka
28-29 listopada 2017 r.
Wstaję wcześnie rano, bo wydaje mi się, że wczoraj dokonaliśmy z Malithem niewłaściwych planów. On już na nogach. Przekonuje mnie, żeby nie jechać do Rekawy na żółwie, bo można się zawieść. Dziwi się dlaczego tak uparłam się na tę Rekawę. Wyjaśniłam mu, że jestem taka zakręcona, że moja idea fix to zobaczyć żółwia na plaży składającego jaka. Pokiwał głową i zaakceptował mój plan. Wyruszamy po śniadaniu. Trochę siąpi. Jedziemy na pola herbaciane spełnić moja kolejną ideę fix czyli kobiety na plantacji zbierające ręcznie liście herbaty. chwilę szukamy, a właściwie to szuka Malith. W końcu są. Wspinamy się po glinie na wzgórze. Kobiety chętnie pozują do zdjęć. Oczywiście liczą na jakieś datki. Wracamy do samochodu i ruszamy w stronę oceanu. Jeszcze raz podziwiamy piękną dolinę Elli. Tym razem z drogi wijącej się wzdłuż jednego ze wzgórz. Zatrzymujemy się przy przepięknym wysokim wodospadzie. Wszędzie wokół jest mnóstwo małp. W pewnym momencie jedna z nich chciała się dobrać jakiejś turystce do plecaka. Wodospad Rawana Ella jest miejscem gdzie miejscowi zażywają kąpieli. . Dalsza droga wiedzie wzdłuż parku narodowego Yale. Wzdłuż drogi przeciągnięte są druty pod napięciem, by zwierzęta nie wychodziły na szosę. Duże nie wychodzą, ale ptakom i małym się udaje. Co i raz widzimy jakąś "atrakcje" na drodze. Warana i pawia nawet udało się nam sfotografować.. Docieramy do plaży Rekawa. Jest tu dużo ośrodków wypoczynkowych ze względu na przepiękną plażę. Większość jest całkiem pusta, bo to nie jest sezon plażowania. Zajeżdżamy najpierw do ośrodka , którego nazwę widzieliśmy na bookingu. Pusto zupełnie za to obsługi chyba z 10 osób. Gdy zapytaliśmy o cenę pokoju za noc to szukali w dwóch zeszytach. W końcu walnęli 150 dolarów bez śniadania. Oczywiście znaleźliśmy inny ośrodek. Turtles View Beach. Pięknie położone domki, ocienione palmami. Niedaleko do miejsca gdzie pojawiają się żółwice i dochodzi się tam plażą. Jedziemy do Tangelle, by coś zjeść i zrobić zapasy na śniadanie. Malith zawozi nas do fajnej restauracji tuż przy plaży. Ja oczywiście zamawiam rybę Tym razem jest pyszna. Potem idziemy na plażę. Robimy rekonesans, żeby wiedzieć jak tam trafić nocą. Opiekę nad plażą sprawuje specjalny ośrodek opieki nad żółwiami. Gdy zapada całkowita ciemność po 19 bierzemy czołówki na głowy, płaszcze przeciwdeszczowe i ruszamy. Niestety zaczęło padać. Odczekaliśmy największą ulewę i ruszamy. Piasek na plaży zapada się pod nogami, bo jest bardzo wilgotny. Ciemności, że oko wykol. Z daleka widzimy jakieś światełko. Gdy docieramy do niego okazuje się ,że to pracownik ośrodka czeka na turystów, by pomóc im znaleźć drogę do ośrodka. Gdy docieramy miłe zaskoczenie. Czeka tu już para młodych Polaków. Na dodatek instrukcja zachowania podczas obserwacji żółwi jest także po polsku. Nawiązujemy miłą pogawędkę z Agnieszką i Arturem., którą kontynuujemy w pobliskiej restauracji. Gdy pojawia się żółwica na plaży dzwonią do restauracji, żebyśmy wrócili do ośrodka. Idziemy grupą i z przewodnikiem w napięciu po plaży. Można używać tylko czerwonego światła. Gdy docieramy do miejsca, gdzie jest żółwica widzimy przeorany w poprzek plaży pas piasku. To ślad po żółwicy. Wygląda jakby przejechał mały czołg i zostawił ślady po gąsienicach. Musimy czekać w oddali, bo żółwica kopała dół i nie można było jej wypłoszyć. Czas oczekiwania mija nam niezwykle szybko w towarzystwie Agnieszki i Artura. Wreszcie możemy podejść. To żółwica żółwia zielonego. Waży około 140 kilogramów . Przewodnik podświetla miejsce , gdzie są okrągłe białe jajeczka. Wyglądają jak miniaturki piłeczek pingpongowych. Gdy samica złoży około 150 jaj zaczyna zasypywać gniazdo. Macha swoimi łapkami tak mocna, że czasem piasek dociera aż do obserwujących. Proces zasypywania trwa parę godzin, Przewodnik wbił mały patyczek w miejsce gdzie zostały złożone jaja. Żółwica zasypując jajka cały czas niezauważalnie przesuwa się do przodu, tak że za nią powstał kopczyk. W końcu wychodzi ze swego gniazda i zawraca do oceanu. Plaża ma szerokość około 150 metrów. Powoli zatrzymując się co chwilę podąża do oceanu. My jak procesja kroczymy w niewielkiej odległości za nią. W końcu niknie wśród nadpływającej fali. Musze przyznać, że ten spektakl natury zrobił na mnie niesamowite wrażenie. Jakiego chipa musi mieć żółwica, by po wielu latach od narodzin trafić właśnie tu na plażę, gdzie się urodziła. Gdy wracamy do hotelu około drugiej pakujemy się i szybkie spanie. Umówiliśmy się Malithem, że jutro pojedziemy na oglądanie wielorybów i delfinów. Niedaleko stąd teraz jest trasa migracji wielorybów. Musimy wyjechać o piątej rano. Dodatkowo Agnieszka i Artur też chcą z nami jechać. Musimy ich odebrać z hotelu, a nie bardzo wiemy gdzie są. Szybkie spanie i jeszcze szybsze zbieranie się rano. Na zewnątrz pada. Jakoś nie opuszcza mnie mój optymizm. Przecież deszcz nie szkodzi wielorybom. Rano szukamy hotelu, w którym zatrzymali się nasi znajomi, trochę błądzimy. Panują ciemności i nie ma kogo zapytać. W końcu akcja zakończona sukcesem. Ruszamy do Dondry. Docieramy do miejsca tuż przed siódmą. Statek jeszcze na nas czeka. Kupujemy bilety po 6000 rupii i wsiadamy na statek. Niestety w dalszym ciągu pada. Potem to już było tylko gorzej. Zaczęło lać, wody wzburzone statkiem, a właściwie stateczkiem rzuca na wszystkie strony. Woda zalewa nas z góry i z dołu. Jesteśmy przemoknięci , właściwie to wyglądamy jakbyśmy wyszli z wanny w ubraniu. Na dodatek daje o sobie znać choroba morska. Że też mnie zawsze diabeł podkusi. Już nigdy rejsów na oglądanie wielorybów. Po około półtorej godziny płynięcia docieramy do miejsca migracji wielorybów. Widzimy ich grzbiety wynurzające się z wody. Niestety zdjęcia nie istnieją. Zbyszkowi aparat odmówił posłuszeństwa. Ja nawet nie zdążyłam wyjąć spod pachy. Nie można było trzymać aparatów na wierzchu, bo by zalała je woda. Zresztą łódką tak bujało, że zrobienie zdjęcia z niej pokazującemu się wielorybowi w nieprzewidywalnym dla nas miejscu graniczyłoby z cudem. Gdy stateczek zawraca wszyscy jesteśmy dziwnie szczęśliwi i przyjmujemy z ulgą. Gdy wysiadamy na nią pełnia szczęścia mimo że leje nieprawdopodobnie. Jakby człowiek stał pod rynną w czasie największej burzy w Polsce. Podjeżdża po nas Malith. Kompletnie mokrzy wsiadamy do samochodu. Podwozi nas pod jakiś hotelik i namawia do przebrania. Najbardziej mokre rzeczy wkładam do torby plastikowej a pozostaję w bluzce i krótkich spodenkach. Wyjmowanie walizek na tym deszczu uważam za bezsens. Agnieszka bardzo cierpiała w czasie rejsu. Jest bardzo schorowana i nie chce jechać dalej. Ale nie bardzo odpowiada jej znaleziony przez Malitha pokój. Ruszamy dalej. W końcu przekonujemy ją, by jechali z nami i zatrzymali się w Negombo, skąd jutro zaczną zwiedzanie. W miejscowości Ahangana widzimy wbite w morze drągi, na których siedzą rybacy łowiący ryby. Jest to taka wizytówka Sri Lanki. Jednak jak mówi Malith sztuczna, bo oni robią to tylko dla zdjęć. Oczywiście kasując od turystów pieniądze Ze względu na deszcz i chorobę Agnieszki zmieniamy plany i zamiast jechać wybrzeżem do Galle i Kosgody wjeżdżamy na autostradę. Po południu docieramy do jakiegoś hotelu. Wszyscy jesteśmy jacyś zamuleni po tym rejsie. W pensjonacie, w którym zatrzymują się młodzi Polacy odpoczywamy przy zupce i pogawędce. Bardzo mili ludzie. Jutro Malith zabiera ich w sześciodniową trasę po Sri Lance. Mówi nam, że żona jest zła, że znowu nie ma go w domu, ale przecież on musi zarabiać. Rozumiem go doskonale. Chce zarobić na własny samochód.- ten wypożycza-. Chce by dzieci skończyły szkoły w Europie. Niestety coś za coś. Facet bardzo sympatyczny. Przynosi nam zeszyt z rekomendacjami. Jest wpisanych z 50 rekomendacji. Większość to Polacy. Gdy dochodzi piąta żegnamy się z Agnieszką i Arturem i jedziemy na lotnisko. Bardzo miłe pożegnanie z Melithem. Chłop ma łzy w oczach. Bardzo prosi byśmy go opisali na Trip Advisorze, bo to dla niego ważne. Na lotnisku okazuje się ze nasz samolot jest odwołany. Bilety kupiliśmy w październiku na Opodo w liniach Easter China. Szukamy biura tych linii na lotnisku w części biurowej. Nigdzie nie ma. Pytamy jakichś stojących przy windzie facetów. Okazuje się, że to przedstawiciele tych linii. Wracają z nami do biura. Na drzwiach żadnej tabliczki. Mówią nam, że Opodo powinno było nas zawiadomić że lot jest odwołany. Dzwoni gdzieś, ustala czy byliśmy zawiadomieni. ja się wściekam, że powinien szukać nam biletu a nie ustalać kto jest winien, że my nie zostaliśmy powiadomieni. W końcu każe nam usiąść i woła drugiego. Ten obiecuje znaleźć bilet do Male. Zbyszek w międzyczasie ustalił, że jest samolot o godzinę później linii Emiratów. Coś załatwiają i prowadzą nas do kontuaru Emiratów. dostajemy karty boardingowe. Mamy trochę czasu. Kręcimy się po lotnisku. Zbyszek proponuje byśmy już przeszli przez bramkę. Facet nas cofa twierdząc, że za wcześnie. Mija czas boardingu, a na wskazanym na karcie boardingowej wejściu ciągle nie pojawia się Male. Idę w miejsce, gdzie jest dobry Internet i sprawdzam pocztę. Nadlatuje Zbyszek. Okazuje się że wbili nam błędny numer bramki. Na ekranach widzimy, że odlot do Male z innego wyjścia. i na dodatek ostatni dzwonek. Znowu pędzimy po długich korytarzach lotniska. Docieramy do wejścia 7-8. Tu tłum jakieś poplątanie. Stoją ludzie na dwa samoloty do Dubaju i do Dohy. Przepychamy się przez tłum. Prześwietlają nas w pierwszej kolejności. I znowu spoceni padamy na siedzenie w samolocie. Samolot zapełniony w 50 procentach. On leci z Colombo do Male, zabiera pasażerów w Male i leci do Dubaju. Po godzinie z okładem lądujemy w Male. Odbieramy walizki. Zbyszka uszkodzona. Idziemy złożyć reklamację. trochę to trwa. Postanawiam wyjść przed lotnisko, bo nie wiem, czy hotel otrzymał moją wiadomość o zmianie naszego lotu. Ale niestety dzisiaj nic nie idzie łatwo. Przed wyjściem kolejne prześwietlenia walizki. Woła mnie celnik. Nie bardzo wiem o co chodzi. Pyta czy mam alkohol. Ja tłumaczę, iż tylko puszkę piwa jako prezent dla syna. Otwieram walizkę pokazuję pusta butelkę po piwie z nalepką i puszkę piwa. Niestety puszka idzie do depozytu. W międzyczasie przybiega Zbyszek, że musze się wrócić, bo wszystkie dokumenty na bagaż są na mnie. Zostawiam otwartą walizkę i wracam. Pełen cyrk. W końcu załatwiamy sprawę reklamacji i depozytu i ruszamy do miasta. Najpierw płyniemy łodzią. Jak ja to lubię. Rzuca znowu łodzią, ale do wytrzymania. Potem nasz przewodnik woła taksówkę i podwozi nas pod hotel. Inaczej wyobrażałam sobie ten transfer. W ten sposób sami byśmy sobie poradzili. W pokoju wyciągamy wszystkie mokre rzeczy i suszymy. Ja wieszam wszystko na balkonie. Gdy idziemy spać wszystko prawie suche . Musimy tylko kartka po kartce wysuszyć paszporty, bo również zamokły .
|
Malith i jego samochód |
|
ręczne zbieranie herbaty |
|
koiety na plantacji |
|
Tamilka zrywająca herbatę |
|
dolina Elli |
|
wodospad Rawana Ella |
|
czuję respekt przed małpa |
|
Zbyszek odważniejszy |
|
paw wyskoczył z parku narodowego |
|
waran tez poszedł na przechadzkę |
|
zatrzymał się do foto |
|
mój obiad |
|
to Zbyszka danie |
|
kolorowy autobus w Tangelle |
|
nasz domek w Rekawie |
|
rybacy łowią ryby |
|
unikalny sposób łowienia ryb |
|
paw przy plaży |
|
namorzyny przy plaży |
|
plaża w Rekawie |
|
Dodaj napis |
|
Zasady przy obserwacji żółwi |
|
plaża w Rekawie |
|
plaża w Rekawie |
|
Dodaj napis |
|
złożone jajeczka |
|
ślad po przejściu żółwicy |
.
Oglądanie na żywo procesu składania jaj przez żółwicę to rzeczywiście musi być niezwykły spektakl i niezapomniane przeżycie ...
OdpowiedzUsuńAż szkoda, że nie ma zdjęć z tej "morskiej przygody" na statku/stateczku - chociaż zdjęcia pawi chyba można traktować jako symboliczny "opis" choroby morskiej :):):)
TW
Z tymi pawiami trafiłaś Olu w dziesiąkę
OdpowiedzUsuń