czwartek, 30 listopada 2017

Malediwy, 30 Listopada 2017r

 Malediwy

30 Listopada 2017r.


Rano budzi mnie telefon z recepcji. Facet mówi coś o  deszczu i płaszczu przeciwdeszczowym. Nie bardzo rozumiem o co mu chodzi. Wstaję jednak i wychodzę na balkon. Rzeczywiście leje jak z cebra. Nasze ubrania wczoraj powieszone na  barierce  balkonu kompletnie mokre.. Zbieram ciuchy i rozwieszam gdzie się da. Śniadanie całkiem znośne. Idziemy zrobić zakupy żywnościowe  na wyjazd na wyspę. Nie wiemy jakie tam będą ceny i czy w ogóle będzie można coś kupić. Mamy tylko wykupione śniadania. Boimy się, że ceny posiłków w restauracji mogą nas powalić. Zbyszek szuka baterii do aparatu fotograficznego. Przypuszcza, że padła mu bateria w aparacie. Niestety  sklep Canona jest zamknięty  ze względu na święto muzułmańskie. Wracamy do hotelu. Recepcjonistka mówi nam, że dzwonili z naszego ośrodka i że łódź będzie na nas czekać o 13., ma zapisany też numer telefonu. Taksówką jedziemy na przystań. Taksówkarz nie może znaleźć naszej łodzi. Pokazuję mu numer telefonu ośrodka. On tylko spojrzał i już gdzieś dzwoni. Przekazuje mi słuchawkę. Z drugiej strony facet mówi mi żebyśmy zaczekali w barze Mary Brown, bo łódź będzie  później. Ja się pytam skąd będę wiedziała kiedy przypłynie łódź. On mi na to, że  zadzwonią do Marybrown. Maryrown to  taki nasz McDonald. Postanawiamy coś zjeść. Gdy stoimy w kolejce podchodzi do nas facet i pyta Zbyszka czy on jest Halina. Zbyszek pokazuje na mnie. Facet mówi, że ze względu na pogodę dzisiaj  expres-boat został odwołany. Albo czekamy do jutra i rano popłyniemy, albo lecimy samolotem. Samolot jest o 100% droższy. Nie mamy pewności, ze jutro pogoda się poprawi, więc decydujemy się na samolot. Jest tylko jeden problem. Nie ma z nami łączności bez telefonu. My jemy  lunch, a facet gdzieś dzwoni. Twierdzi, że zarezerwował nam bilety na 20, ale  może przesłać je  później. Kłopot w tym, że z nami łączność jest tylko przez  Internet i to darmowy. Zbyszka telefon nie działa, mój  zablokowany. Pozostaje Whatsaap,ale musi być Internet. Facet mówi nam, że na lotnisku w Burger Kingu jest darmowe wifi i tam ściągnę przesłany mi bilet. Muszę jeszcze dać scan  paszportu Zbyszka, bo mój ma na swoim telefonie. Zastanawiamy się ze Zbyszkiem jak to wszystko działa. Kierowca w jednej sekundzie wie do kogo ma dzwonić. Przychodzi do nas facet z ulicy  dokonuje ustaleń. Ma  skan mojego paszportu. Nic nie wydumaliśmy . Jedziemy na lotnisko. Znowu przeprawa promem. Wody niesamowicie wzburzone. Widzimy jak  fale wysoko wyrzucają motorówkę płynąca do portu. Dostajemy kod i logujemy się do internetu. Ale kod na internet działa tylko prze pół godziny. Mówię to facetowi z przystani. On na to żebym się nie martwiła zaraz to załatwi. Nie mija chwila. gdy podchodzi do mnie facet z Burger Kinga i daje mi  kod di internetu bez ograniczeń czasowych. Prowadzę ożywioną korespondencję na Whatsaapie z facetem który załatwiał bilety. W końcu o 16 dostaję bilety na komórkę . Odlot za godzinę. Szybko do check-in oddajemy walizki i zadowoleni czekamy na otwarcie bramek. Strasznie leje i jest bardzo wietrznie. Gdy otwierają bramki  mnie zatrzymują. Mam iść z nimi do sprawdzenia walizki. Oczywiście wiem o co chodzi. O pustą butelkę. Na Malediwach alkohol jest zabroniony. Pokazuje butelkę. Kobieta szuka jeszcze czegoś, ale nie znalazła. Do samolotu idę na piechotę. Startujemy jeszcze przed zachodem słońca. Z góry przecudne widoki atoli. Morze turkusowe  atole zielone, z biała obwódką. Do tego wszystkie odcienie niebieskiego . Widok taki, że  nie odrywam głowy od  okna. Lądujemy przy silnym wietrze w potwornym deszczu. Na lotnisku czeka na nas przedstawiciel  hotelu. Mówi, iż  pewnie dzisiaj nie dotrzemy do hotelu, bo nie ma łodzi, by na przewieźć. Jest zbyt duża fala i jest niebezpiecznie. Po chwili  podbiega do jakiegoś faceta rozmawia z nim , przyprowadza go do nas i mówi,że mamy z nim płynąć. Po krótkim oczekiwaniu facet ten ładuje nas do mikrobusa, którym jedziemy na przystań.. Łódź wcale nie taka duża . Płynie jakieś 152 osób. Gdy wypłynęliśmy  z zatoki zaczęło się. Łódź co i raz  była wyrzucana przez fale do góry i z impetem spadała do wody. Wtedy my byliśmy podrzucani do góry. Fale ogromne. Ciemno, straszno, mokro i jeszcze rzuca człowiekiem. Strach się bać. Po pół godzinie docieramy na nasz atol. Tu czeka na nas właściciel hotelu i wiezie nas  elektrycznym tuk tukiem do hotelu. Powitanie  czyli  wilgotne ręczniczki do wytarcia twarzy i rąk,napój w kokosie itd. Pokój udekorowany płatkami  kwiatów na łóżkach. Na szczęście przestał padać deszcz. Tylko strasznie wieje. Facet na lotnisku powiedział mi, że dzisiaj z powodu pogody nie przylecieli goście z Kolombo. Dobrze że nam się udało wczoraj wylecieć. Teraz pozostał nam  tylko relax.  


widok z okna samolotu

widok z okna samolotu

widok z okna samolotu

lecimy na atol

port w Male

port w Male


przystań przed lotniskiem

widok z okna samolotu

lecimy na atol Ba

ulice w  Male

nasz hotel

ulica w Male

na promie na lotnisko

lotniskowy prom

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz