poniedziałek, 29 stycznia 2018

Indie 2017 r

  Indie

3-4 listopada 2017r

Warszawa - Mumbaj
Dziś wyruszamy w doskonałych humorach do Indii Południowych na Sri Lankę i na Malediwy. Grupa dwuosobowa zgrana  znamy się przecież całe życie. Lecimy liniami tureckimi Mamy bardzo mało czasu w Stambule. Już na początku robi się nerwowo bo okazuje się, że samolot do Stambułu jest spóźniony. czekanie  przedłuża się a tym samym nasze szanse na złapanie samolotu do Mumbaju maleją. W końcu ruszamy a właściwie startujemy. Opóźnienie do przeżycia, mamy nadzieję, że nadrobi stracony czas. . Lądujemy spóźnieni. Właściwie według naszych informacji to pasażerowie wchodzą już na pokład. My cali w nerwach. Dobrze, że siedzimy  na początku samolotu więc szybko się zbieramy.  wychodzimy z rękawa. Okazuje się, że gdy wychodzimy na właściwy korytarz to  jest napis ,że do naszego wyjścia 20 minut drogi. Dajemy równo z buta. Z jęzorami wywieszonymi dopadamy naszej bramki. No zdążyliśmy. Byliśmy  na końcu. teraz  droga autobusem do samolotu. Ale już spokojnie. W samolocie pełno małych dzieci. Wrzask jak w przedszkolu. Jakoś musimy to przeżyć. Lądujemy w Mumbaju - dawniej Bombaju- punktualnie. Jest piąta rano. Teraz kolejka  po wizę. My mamy elektroniczne wizy i sądzimy, że wszystko pójdzie jak z płatka. Niestety mimo że kolejka niewielka   nic się nie posuwa.  Skanery do skanowania odcisków palców mają tak kiepskie, że  skanowanie trwa i trwa. W końcu sukces. Udaje się dostać pieczątkę w paszporcie. Mamy zarezerwowany hotel i zamówiony transfer do hotelu. Niestety nikogo nie ma. Facet z lotniska  dzwoni do hotelu. Po 15 minutach przyjeżdża po nas kierowca. W hotelu oczywiście jesteśmy za wcześnie. Musimy poczekać aż  zwolnią się pokoje i posprzątają je. Czekamy około godziny i dostajemy pokój. W między czasie zjedliśmy hinduskie śniadanie. Przyzwoite. Postanawiamy trochę się przespać, Trwa to niestety dosyć długo. Nie bardzo chce nam się wstawać po dwóch godzinach. W końcu jesteśmy na urlopie, ale z drugiej strony nie przylecieliśmy tu by spać w hotelu. Wychodzimy na  palące słońce. Zaczepiamy motorikszę ,by dojechać do  centrum . Okazuje się że oni mogą tylko po okolicy. Zaczepia nas kierowca. proponuje obwieźć nas po  wszystkich ważnych punktach miasta za  20 dolców. Wiemy że dojazd taksówką do miasta to około 10 dolarów. Trochę się z nim targujemy . jedziemy trasą szybkiego ruchu  do miasta. Ruch nieprawdopodobny. Wszyscy się pchają, Zasada ruchu drogowego to byle do przodu. Trudno jest ogarnąć jak oni to robią, że się wpychają, a nie ma stłuczek. Nie widać też specjalnie potłuczonych samochodów. Zaczynamy od  zwiedzenia domu Mahatmy Gandhiego. To był wielki mąż stanu i wielki człowiek. Jestem pod wrażeniem jego skromności łagodności. . Potem ruszamy na dawny dworzec Wiktorii. Teraz ma inną nazwę ale Hindusi skracającą do trzech liter albo nazywają SV czyli Station Victoria. Jest to niesamowity budynek dworca zbudowany w momencie gdy w Indiach  kolej była raczkująca. Ogrom budynku zaskakuje, a styl, a właściwie mieszanka stylów zachwyca. Dworzec oczywiści funkcjonuje w dalszym ciągu. Niedaleko dworca znajduje się skupisko bazarów. A bazary miśki lubią najbardziej. Nie  mamy specjalnie czasu by odwiedzić wszystkie, wiec decydujemy się iść na bazar przypraw i artykułów spożywczych. Tu feeria smaków zapachów no i uczta dla oczu. Piękne owoce równiutko poukładane, cieszą oko. Bazar Craford jest bazarem krytym zbudowany w stylu epoki wiktoriańskiej. Zresztą w Mombaju  jest mnóstwo obiektów z tamtej epoki. Wielkie gmaszyska budowane z rozmachem obrazujące potęgę imperium. Odwiedzamy też Sąd Najwyższy. Po korytarzach chodzą pracownicy ubrani w białe tuniki z czerwonymi pasami . Niestety ani budynku ani  wnętrz nie można fotografować. Po drodze do samochodu zatrzymujemy się przy budce, a właściwie zatrzymały nas nasze żołądki. Kupujemy  za 2 dolary dwie porcje placka z sosami. Placek pieczony przy nas z szynką  i warzywami. bardzo smaczny.. Obiad dla 2 osób  za 2 dolary to nam się podoba. Wprawdzie sterylnie to tam nie było, ale ostrość potraw zabije wszystkie bakterie. Na koniec zostawiamy sobie perełki miasta to jest Hotel Tadż Mahal Palace i Bramę Indii. Pod bramą nieprawdopodobne tłumy. Robimy mnóstwo zdjęć. Ale, ale zapomniałam napisać, że wszędzie zaczepiają nas Hindusi i chcą sobie robić z nami zdjęcia. Dosłownie robimy za modeli. Hotel odnowiony po zamachu w 2008 r robi piorunujące wrażenie. Wnętrza to szczyt elegancji tamtych czasów. Wszystko w pięknych marmurach. W Indiach ich nie brakuje. Czystość nieprawdopodobna.. Upojeni pięknem zatoki, bramy Indii i hotelu wracamy przez ponad godzinę do hotelu. Tłok niemożebny. Po drodze kupujemy  miejscowe piwko. Idziemy jeszcze coś przekąsić. Oczywiście interesuje nas tylko kuchnia hinduska. Jagnięcina masala i jagnięcina karma z chlebkiem nan i ryżem   - miodzio. Teraz szybko spać, bo jutro o 2.30 pobudka ,. samolot mamy o 5,15.




w mauzoleum

Spacer z M Gandhim

List Gandhiego  do Hitlera

dworzec Viktorii

dworzec Viktorii

Hinduskie handlarki


dom i jadłodajnia

rozgardiasz na ulicach

Sklep z przyprawami

na targu Crafford

Sąd Najwyższy

Dodaj napis


wśród kuzynów


Hotel Tadź Mahal

w hoteluTadż Mahal

Przed hotelem Transit

To też Indie

meczet i grób imama

Kobiety w meczecie mają odrębne wejście

dworzec Wiktorii

dworzec Wiktorii w całej okazałości

Rauysz

w sklepie z przyprawami

Na bazarze Crafford

nasz lunch

budynek Policji


Nowy hotel przy Tadż Mahal

Hotel Tadz Mahal

Dodaj napis

Zbyszek wśród krewnych


zatoka Mombajska
Hinduska rodzina jest duża





5 listopada Indie Aurabagad
Jaskinie Adżanty
W nocy nie zmrużyłam oka. Wstajemy o 2.30. Kierowca już czeka. Docieramy na lotnisko bez problemów. Gdy się odprawiamy okazuje się, że mamy power banki w walizkach. Musimy je wyciągać z zapakowanych walizek. Potem już jak po maśle. ale mocno zmrożonym, Samolot ma opóźnienie. Najpierw samolot się spóźnia. Potem  stoimy na płycie  lotniska. Trochę przysypiam. W końcu start. Jesteśmy spóźnieni ponad godzinę. Start o 6.60. Wprawdzie nam się nie spieszy,  ale kierowca na lotnisku kwitnie. Docieramy do Aurangabadu o 7.30. Wysiadamy z samolotu i tak się zagadaliśmy, że wyszliśmy z lotniska bez bagażu. Dwa czubki. Wracamy z powrotem. Dobrze, że nie ma ruchu na lotnisku i  wartownik nas wpuszcza z powrotem. Kierowca czeka na nas przed lotniskiem. Sprawnie się pakujemy i jedziemy szukać jakiegoś hotelu. Pierwszy, to zbyt wysoka półka,, drugi brud niesamowity, trzeci pełny na full wreszcie wydaje  się, że trafiamy na właściwy. Wszystko dograne. Pan prosi o paszporty. I tu niespodzianka. Nie możemy według niego mieszkać w jednym pokoju. Mamy inne nazwiska Musimy wziąć dwa pokoje. Zabieramy więc walizki. Pracownik  tego hotelu poleca nam nowy hotel Kailash, Jedziemy tam. Jest super. Nowiutki hotel, cena przystępna. Wszystko gra. Możemy jechać do jaskiń,... ale nie do końca. Pani  z recepcji zażądała kaucji 50% ceny hotelu. Pierwszy raz w życiu spotykam się z czymś takim. Ale trudno, Zostawiamy kasę i jedziemy. Droga do przejechania 105 kilometrów. Kierowca mówi, że zajmie nam to  dwie i pół godziny.  Wcale mnie to nie dziwi, bo gdy byliśmy w Indiach w 2003 roku to tak długo trwała taka podróż . Myślałam, że coś się zmieniło. Cała drogę do Adżanty praktycznie przesypiamy. Wysiadamy na parkingu. Potem zakup biletów. Cena  500 rupii od turysty a 30 rupii od Hindusa. Zawsze mnie wkurza  taka dyskryminacja. Z biletami wsiadamy do autobusu, który pamięta jeszcze czasy pradziadów, oczywiście dodatkowo płatnego, który zawozi nam do jaskiń. Jaskinie zostały wykute w skale.  Położone są w dolinie rzeki. Widok jest wspaniały. Groty te wykuwane były w okresie od  II w.p.n.e. do IX w.n.e. Znajduje się w nich mnóstwo malowideł doskonale utrzymanych. Wszystko naturalne barwniki. Do niektórych grot trzeba zdejmować buty. Gorące skały pieką nas w stopy. Biegamy jak po rozżarzonych węglach. No zresztą jesteśmy w Indiach, a tu są fakirzy,  We wszystkich  grotach są posągi Buddy. Niektóre groty są piętrowe. Zwiedzanie grot zajmuje nam prawie cały dzień. Po drodze  spotykamy wiele małp i pasiastych wiewiórek. Tą samą drogą wracamy na parking. Podróż powrotna to horror. nasz kierowca pirat drogowy. Wyprzedzanie pod górkę na zakręcie  ciężarówek to norma. Jak jedzie to trąbi, by  jadący z naprzeciwka wiedział że on  jedzie z naprzeciwka. W końcu zza zakrętu wysuwa się ciężarówka. My na jej  pasie . Z boku druga ciężarówka. A kierowca spokojnie przytula się do jadącej obok ciężarówki, która zjechała na bok i jakoś mieścimy się. Cztery pojazdy jednocześnie w jednej linii na drodze to norma. Do tego piesi, zwierzęta i mnóstwo motorów. Po drodze rekord 5 osób i niemowlę szóste na ręku na motorze. Muszę przyznać, że  specjalnie się nie bałam. Gdy widziałam z jaką wprawą kierowca   porusza się kierując po drodze, to  jakoś mniej się bałam Po zmierzchu  docieramy do miasta. Po drodze odwiedzamy warsztaty tkackie . Tu tkają jedwab. Pokazane są stare maszyny i metody  tkania wzorów na tkaninach. Oczywiście przy okazji zaglądamy do sklepu. Piękne rzeczy, ale ile można mieć szali. Wracamy do hotelu i  zaczyna się wielkie żarcie. Idziemy do restauracji hotelowej na  kolację. jest bufet plus grill. Objadamy się hinduskim jedzeniem. Jest bardzo pikantne ale smaczne.


Można skorzystać z lektyki ja tylko do zdjęcia
ale uzębienie


A tu Pan
wygodnicki


jestem do Ciebie podobna czy nie


Widok na jaskinie Adżanty


fragmenty malowideł


fragmenty malowideł


najsłynniejsze malowidło Adżanty


w jednej z jaskiń


potężne kolumny



w każdej jaskini jest Budda


wiewiórka czy nie ale podobna


w drodze do jaskiń


jedna z piękniejszych jaskiń


przed jaskinią


żebrząca kobieta


autobus wiozący nas do jaskiń



małpy nie bały się ludzi

ale fajny Hindus mi się trafił

sprzedawczyni owocu gojaka

w sklepie z pamiątkami

warsztat tkacki

kupił nie kupił potargować można

na szlaku

w jaskini





malowidła na ścianach


duża ilość różnorakich rzeźb


za nami widok na jaskinie


piękna fasada jaskini


panorama jaskiń


Zbigniew wśród kwiecia

Nic mi się nie podoba


zamiast  na rowerze to rower na motor


piękny portyk














6 listopada Indie
Jaskinie Ellury Aurabagad Bangalore

Dzisiaj mogliśmy pospać do 7 . Nie bardzo o tej porze kocham budziki. Trudno  trzeba wstawać. Kierowca ma być o 8.00. Śniadanie indyjskie bardzo dobre, Nawet rezygnujemy z jajecznicy. Po co jeść znajome potrawy jak można spróbować czegoś innego. Wymeldowujemy się z hotelu i ruszamy do jaskiń Ellury. Są to jaskinie wykute w skałach . Jest ich 30. Część buddyjskich część hinduskich i część dżinijskich. Droga 30 kilometrów to próba naszych nerwów i  nadzieja na przeżycie. Kierowca szaleniec nie wiadomo po co się śpieszy. Ale mam do niego jakieś dziwne zaufanie, choć przeżywamy momentami chwile grozy. Po drodze mijamy na wysokim wzgórzu ruiny XII wiecznej twierdzy. Szalony sułtan przeniósł do tego miejsca Daulatabad swoją stolicę i przesiedlił milion ludzi z Delhi. Oczywiście wszystko spaliło na panewce, bo na tym terenie nie było tyle wody, by zaspokoić potrzeby ludności. Więc znowu przeniósł ludzi z powrotem do Delhi. Ile osób zmarło z tego powodu kroniki milczą.. Docieramy do Ellury. Bilety oczywiście 500 rupii od osoby . Hindusi płacą 20 rupii. Jaskinie  wykute zostały w skale w VI-XI wieku. Chociaż jest 9 rano słońce pali niemiłosiernie. Zaczynamy zwiedzanie od jaskiń buddyjskich Jaskinie te to uosobienie spokoju. Niektóre są ogromne 36x18 metrów. Maja piękne kolumny. Najbardziej podoba się nam jaskinia oznaczona numerem 10. Jest piętrowa i posiada piękne zdobienia. Następny kompleks to jaskinie hinduistyczne. Jakże inne od buddyjskich. tamte surowe w swoim wyrazie. jedyna postać w nich to Budda. czasem jego żona. W jaskiniach hinduistycznych są ponętne kobiety, z obfitym biustem, wąską talią. Wszystko radosne. Święci też.. Grota 15  ogromna  dwupoziomowa . Wychodzimy zachwyceni. Nie wiemy jeszcze co nas czeka w następnej grocie. Następna grota to  świątynia Kajlasanatha Wybudowana w 760 roku. Świątynia od góry była wykuwana  w skale. Widok z góry zachwycający, ale wnętrza niesamowite. Zwiedzanie świątyni zajmuje nam około 40 minut. Nawet nie wiemy kiedy tak szybko minął czas. W świątyni całej ozdobionej rzeźbami jest wiele poziomów. Naprawdę arcydzieło, jeśli zważyć że  wykonano to   w VIII w bez programów komputerowych i to kuto od góry.  Po tej świątyni pozostałe świątynie groty hinduistyczne nie robią na nas większego wrażenia, chociaż warte są obejrzenia. Jest strasznie gorąco. Idziemy trochę odpocząć, bo przed nami jeszcze groty  dżinijskie. Wracamy przez bramę do strefy handlowej i zamawiamy najpierw kawę a potem  nan z czosnkiem. Nan to taki nasz chleb tylko, że  jest to placek  miękki  ale wyglądem przypomina  podpłomyk Płacimy dolara i wracamy  na dalsze zwiedzanie. Teraz druga część jaskiń. Podchodzimy by obejrzeć pozostałe świątynie  jaskinie hinduskie . Zostały nam jaskinie dżinijskie. podjeżdżamy  specjalnym autobusem zatrzymując go po drodze. Facet wprawdzie mówi, że się nie zatrzymuje ale wziął nas . Świątynie dżinijskie, a jest ich pięć pokazują swoich nauczycieli Parswanthe i Mahawirę założycieli dżinizmu. Bardzo podoba nam się sala zgromadzeń i  grota 33. Zmęczeni wracamy  autobusem do bramy. Tu czekana nas nasz kierowca i znowu powrót do Aurangabad czyli walka o przetrwanie na drodze. Po drodze zjeżdżamy do Bibi-Qam Maqbara, Jest to kopia mauzoleum Tadż Mahal . Syn zbudował swojej matce taki pomnik w XVII w Niestety jest to tylko kopia i  w wielu miejscach widać upływ czasu. Tu też wejściówka 200 rupii dla turysty 15 dla Hindusa. No cóż trudno. Potem zachęcona przewodnikiem  życzę sobie wycieczkę do ogrodów Pancakki. Tu też cena biletu 100 rupii a Hindus 10 rupii.  Są to baseny z pitną wodą sprowadzaną z gór.   Nazwa wskazywała, że będzie tam młyńskie koło. Jesteśmy jednak rozczarowani. Ogrody beznadziejne  raczej wszędzie bałagan. Zbyszek wchodzi tylko do mauzoleum sufickiego świętego. Mnie nie wpuścili. Wracamy zdegustowani. Teraz tylko  bagaże i hajda na lotnisko. Rozliczamy się z kierowcą /dajemy mu napiwek/ i chcemy wejść na lotnisko. Okazuje się, że mam  wydrukowany tylko mój bilet. Zaczyna się szukanie biletu Zbyszka. Zbyszek idzie do linii lotniczych, by mu wydrukowali, a ja szukam w komórce. Wprawdzie nie ma Internetu, ale znajduję bilet wystawiony na nas dwoje. Nie wiem dlaczego wydrukował się tylko na mnie. Na lotnisku okazuje się, że mamy opóźnienie 45 minut. Ciekawe czy złapiemy samolot do Bengaluru. Na razie przede mną kolejka do bramki zwanej z angielska gatem. Ruszamy z ogromnym opóźnieniem. Do Mumbaju docieramy około 21. Samolot nasz miał odlecieć o 20.20. Właściwie  nie liczę na szczęście, chociaż mu pomagamy, bo znowu biegiem po lotnisku. jedna kontrola, druga kontrola. Patrzę na tablicę, a nasz samolot opóźniony. Za 15 minut odlot. Dobiegamy do bramki. Facet w tym momencie ją zamyka. Ja z obłędem w oczach pokazuję mu karty boardingowe, a on na to." spokojnie za 10 minut". Czekamy jeszcze 20 minut i wreszcie nas wpuszczają. Ja wyobrażałam sobie, że  wszyscy siedzą w samolocie i tylko my  sieroty czekamy. Wchodzimy do samolotu, a on pusty. Okazuje się, że weszliśmy jako pierwsi,, a wszyscy pasażerowie czekali obok. Do Bangalore  docieramy o 23.30. Na szczęście  czekał na nas właściciel firmy  Tharani Tours i kierowcą. contact@tharanitours.com Z lotniska  jedziemy ponad godzinę do hotelu. Teraz tylko szybko spać.

groty buddyjskie w Ellurze

groty buddyjskie w Ellurze


w świątyni buddyjskiej

w jaskini buddyjskiej

w Hinduskiej świątyni

świątynia 9 z pięknym gzymsem

jedna z piękniejszych świątyń buddyjskich

oczywiście świątynia hinduska

Dodaj napis

Dodaj napis

świątynia Kajlasanatha

świątynia Kajlasanatha

tu składa się  życzenia i pieniądze

świątynia Kajlasanatha

Dodaj napis

widok na jaskinie Ellury

piękne świątynie hinduistyczne

w hinduskiej świątyni

to też świątynia hinduska

świątynie w Ellurze

droga wzdłuż grot

w lokalnym autobusie

selfie z dziewczynami

Zbyszek dostał dziecko do adopcji

Dodaj napis

w świątyniach dżynijskich

transport osób

replika Tadż Mahal

detale repliki Tadż Mahal

detale repliki Tadż Mahal

grobowiec pokryty banknotami

ogrody przy mauzoleum




świnia w ogrodzie

biało-czarna koza




7 listopada.  Indie
Bangalore Hopset 

Zapomniałam napisać, że na lotnisku czekał na nas komitet powitalny w postaci kierowcy i właściciela firmy wypożyczającej samochód. Udekorowali nas naszyjnikami kwiatów i wręczyli po butelce wody mineralnej. Zawieźli nas do fajnego hotelu. Z kierowcą umówiliśmy się o 7.30. Niestety na urlopie się nie pośpi. Śniadanie super. Wprawdzie wegetariańskie, ale pyszne potrawy i wcale nam nie brakuje mięsa ani chleba. Ruszamy w drogę. Przejazd przez Bangalore to  stanie w korkach. Ten kierowca jest dużo spokojniejszy niż poprzedni.  Wyjeżdżamy z miasta i jedziemy autostradą. To nasza pierwsza autostrada w Indiach. Trochę czyściej i samochody przynajmniej jadą w jednym kierunku.  Nie trzeba się kryć przy mijankach. Po drodze zatrzymujemy się na kawę. Jestem zaskoczona  wyglądem lokalu wszędzie marmury . To już nie te Indie które widziałam 14 lat temu. Po drodze oczywiście odrabiamy zaległości w spaniu i ucinamy drzemki. Gdy zjeżdżamy z autostrady podróż staje się bardziej emocjonująca. Ciągle musimy zjeżdżać na pobocze, by  nie doszło do zderzenia czołowego. Jest mnóstwo ciężarówek bardzo przyozdobionych i pomalowanych w różne jaskrawe kolory. Po drodze zajeżdżamy do restauracji na  obiad. Z zewnątrz okazale . W środku  już bardziej swojsko po hindusku. Niby czysto, ale tylko niby. Zjadamy kurczaka z warzywami za cała 3 dolary za  dwie osoby i dalej w drogę. Dojeżdżamy do Hospet miasteczka wypadowego do zabytków Hampi. Hotel Hampi International super. Wyruszamy na spacer po miasteczku. No tu cała gama  różnych ciekawych typów, krowy, świnie na ulicy  ludzie motoriksze, motory samochody, wszystko. Jeśli ktoś może to trąbi jak nie może to odskakuje. Trzeba jednak przyznać, że kierowcy jeżdżą bardzo uważnie. Na ulicy toczy się życie, prasowanie,  naprawa obuwia, wszystko się tu załatwia Z naszym  kierowcą umówiliśmy się na jutro na 7.30.Chłopina nie pośpi przy nas. Wieczorem kolacja . Poprosiliśmy  o jedzenie mniej piekące. Przyniósł nam pyszną jagnięcinę zrobioną po kaszmirsku z małą ilością przypraw. Do tego  nan z czosnkiem i ryż. Za taką kolację zapłaciliśmy 30 zł za dwie osoby. Żyć nie umierać. Ale benzyna jest droga 3,30 zł za litr.


powitanie na lotnisku




mijanki ciężarówek


na lunchu


ruch na drodze


uczestnicy drogi


na drodze


prasowalnia


pralnia


woźnica


mała świątynia hinduska


świnie w rynsztoku


kobiety w sari


policjantka bezradna przy takim ruchu


salon obuwniczy


mieszkaniec Hospet


muzułmanki


próbowanie nieznanych  owoców


ze sprzedawcą bananów


chciał mieć selfie


smażone ananasy


girlandy kwiatów na sprzedaż


to naprawdę oryginały


przed meczetem


spacer krów po ulicach


na ulicy


mieszkanka Hospet


dzieci chciały mieć selfie


miejska studnia


kolacja krowy trzcina cukrowa


praca na ulicy


 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 


8 listopada Indie

Hampi
Rano pobudka przed siódmą. Biegiem na śniadanie. Niestety hinduskie jeszcze nie jest gotowe. Zjadamy  omlet   tosty i jedziemy do Hampi. Hampi to miasto  wymarłe . Położone na powierzchni 36 km2 Powstało w XII-XIV w. Mieszkało w nim  około 500000 osób. Było ważnym punktem handlowym . W 1565 roku zniknęło za sprawą muzułmańskich władców z północy. Zapomniane przez lata popadło w ruinę. Muzułmanie wszystko co związane z religią hinduistyczną zniszczyli. Jedziemy z przewodnikiem, bo tak  sugeruje nam  kierowca. Rozrzucone po  wielkich przestrzeniach  budowle są trudne do ogarnięcia, Targujemy się z przewodnikiem. W końcu ustalamy moim zdaniem wygórowana cenę 1500 rupii za całodzienną  wycieczkę. Wychodzi jakieś 75 złotych. Trudno jakoś to przeżyjemy. Zaczynamy od części świątynnej, Najpierw upieram się, żeby zobaczyć Lakszmi (Lakszmi to żona Boga  Wisznu) Wyczytałam w przewodniku, że  zażywa kąpieli w  świątynnych basenach o 8 rano/ Gdy docieramy na miejsce wpadam w osłupienie. Lakszmi to słonica. Oczywiście pięknie pomalowana Przyjmuje banknoty i przekazuje  opiekunowi. Potem trąbę kładzie na  twojej głowie w podzięce . Gdybym była uważna to oczywiście doczytałabym, że to słonica, ale ja pędziwiatr tego nie doczytałam. Stąd moje osłupienie. Ale fajna niespodzianka. Niestety dziś słonica się nie kąpie , bo wczoraj miała ciężki dzień. Mniejsza o to . Jestem ubawiona moim wyobrażaniem o bogini Lakszmi. Po świątyniach chodzimy na bosaka. Niestety nie ma parkietu tylko kamienie. Stópki księżniczki bardzo cierpią. Nie mogę  stawać na  drobnych kamieniach. Ale czego się nie robi dla pasji zwiedzania. Przechodzimy do najstarszej świątyni Wirupakszy. Wznosi się nad nią wysoka na 50 m wieża bramna. Wirupaksza to  kolejne wcielenie Siwy. Mamy już takie poplątanie z bogami hinduistycznymi, że odróżniamy tylko Szivę i jego zone Parwati i syna mojego ulubionego boga Genejshę. Potem Wishnu z żoną Lakshmi oraz Krishna grający na flecie. Reszty nie ogarniamy, zresztą nawet nie próbujemy Potem ruszamy do dzielnicy królewskiej. Została ona całkowicie zdewastowana przez muzułmańskich  najeźdźców, ale  częściowo została zrekonstruowana. Robi niesamowite wrażenie. Basen,  rzeźby w granicie liczne   pozostałości po pawilonach audiencyjnych, studnie, akwedukty dostarczające wodę do miasta . Największe wrażenie robi na nas  Świątynia Wittali. Jest po prostu cudowna. Praktycznie zachowała się  w całości. Delikatne kolumny które po uderzeniu wydają  różne dźwięki w sumie 81różnych  dźwięków.  Przepiękne rzeźby. Wszystko oszałamiające. To trzeba  było zobaczyć. Nic to że upał 37 stopni. Z wrażenia nie czujemy tego. Po środku świątyni stoi kamienny rydwan procesyjny. jest tak zrobiony, że jego koła kamienne się obracają. Cudownie rzeźbiony jest symbolem Hampi. Na terenie świątyni jest jeszcze sala  ślubna i modlitewna. Wszystkie  cudowne. W przerwie zwiedzania  idziemy na lunch. Oczywiście wybór lokalu należy do przewodnika. zawozi nas do  lokalnej Green Restaurant, zapewnia, iż wspaniałe lokalne jedzenie. Sugeruje Thali; wiele przystawek z ryżem i plackami. Miejsce podoba się nam. Jest nawet kibelek. Wszystko w gaju bananowym. Kibelek to sławojka. Ale przed nią umywalka i lusterko na drzewie. Przynoszą nam  w małych miseczkach różne dania do tego dwa rodzaje ryżu  i dwa rodzaje ich placków. Tak porcja 7.50 zł za osobę. Najedliśmy się do syta. Trochę palące, no ale trudno. Przyjechaliśmy do Indii. Zaskoczeniem dla nas był rachunek. Kelner doliczył obiad przewodnika i kierowcy. Nie tak się umawialiśmy. Wprawdzie to 15 zł w sumie, ale niesmak pozostał. Jednak jesteśmy traktowani jak bankomaty. Po popołudniu odwiedzamy muzeum archeologiczne. Znajdują się tu pięknie zachowane fragmenty rzeźb. Niestety nie wolno  fotografować. Wkurza mnie to, bo  niby dlaczego. Co się stanie tym granitowym kamieniom od zrobionego zdjęcia? Na koniec jedziemy do Anegungi. Jest to wioska również wpisana na  listę UNESCO. Tu na szczycie góry znajduje się świątynia  .zwana świątynią małp. Tak naprawdę to małpy są na dole. na górze ich nie widziałam Trzeba się wspiąć po 575 stopniach. Widok z góry boski. W świątyni mnich odprawia modły. Gdy na migi pytam czy mogę zrobić mu zdjęcie  uśmiechem wyraża zgodę. Gdy odpoczywam w cieniu czekając na Zbyszka  siada niby przypadkiem  koło mnie facet. Drugi niby przypadkiem robi mu zdjęcie. Oczywiście domyślam się o co chodzi i uśmiecham się. To wystarczyło, by cała rodzina rzuciła się  do mnie i otoczyła, by zrobić sobie zdjęcie ze mną. Oni maja hopla na tym punkcie.. Rozliczamy się z przewodnikiem i wracamy do hotelu. Po trudach dnia dzisiejszego idziemy do miejscowego baru na piwo. Tu po raz pierwszy widzimy kompletnie pijanego Hindusa. Wracamy do hotelu po zmroku. Jeszcze lekka kolacja. Dzień wspaniały. To trzeba było przeżyć. szczególnie słonica Lakszmi i świątynia Wittali. Bajkowa. Muszę dodać, że wszystko to w bajkowej scenerii ogromnych przeogromnych głazów granitowych wyglądających jakby ktoś je porozrzucał




błogosławieństwo od Lakszmi

ozdoby w świątyni Lakszmi

Sziwa z kobrą

Sadhu

gopuram w świątyni Wirupakszy

świątynia Wirupakszy


pawilon w Swiątyni Wirupakszy




posąg Genejszy

Kriszna jako dziecko




w swiątyni Kriszzny

Lakszmi w innym wydaniu

bananowy gaj

świątyni Kriszny


wszędzie ogromne kamienie

wejście do podziemnej świątyni

zdobienia na  filarach

świątynia Achytuaraja

zielona papużka

Lotos mahal

pachnące kwiaty może jakiegoś fikusa

ozdobna koza?????

a w oddali skały, skały

strzyżenie trawy

w tajemnym pokoju króla

jaszczurka wygrzewa się na słońcu

ściana w rzeźbach


w łaźni królowej

wejście do Swiątyni Wittali

kamienny rydwan symbol Hampi

pawilon w świątyni Wittali

brama do świątyni

w razie czego tu zanocujemy

pole trzciny cukrowej

gniazdo wikłacza

nasz obiad

paść można się nawet na drodze

pola ryżowe

drewniany rydwan procesyjny

575 schodów pokonano




w świątyni małp



 





 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 


































9 listopada Indie

Hopset- Hassam
Halebid Bellur

Rano niespiesznie zbieramy się na śniadanie. Jak to w życiu bywa jak się nie spieszysz i rozwlekasz czas to potem masz go za mało. Umówiliśmy się z kierowcą Pravenem na 9.00. Tak nam zeszło na śniadaniu, że  spóźniliśmy się. Wprawdzie nic się nie stało, ale jak się umawiam , to nie lubię wystawiać ludzi do wiatru, Ruszamy w powrotne drogę. Wprawdzie nie do Bengaloru, a do Hassam ale mamy do przebycia ponad 300 kilometrów, co zważywszy na ruch panujący na drogach zajmie nam około 7 godzin. Początkowo obserwuje drogę. Co chwila łapię się za głowę, bo jak można tak jeździć. Na szczęście  obecny nasz kierowca jest bardzo spokojny ale inni wymuszają drogę i trzeba uciekać do rowu. Na drogach jest mnóstwo ciężarówek. Tworzą całe ciągi pojazdów ciężarowych i nie można ich wyprzedzić. Niektóre stare trupy nie dają rady jechać szybciej niż 40 km/h. W trakcie jazdy dochodzę do wniosku, że należy zmienić plan dzisiejszej wycieczki. Należy zajechać do  Halibed i Belur. Po co jutro mamy się tam wracać. Kierowca akceptuje moja propozycję. W trakcie jazdy zatrzymujemy się na kawę  3 kawy 43 rupii czyli 15 groszy. Takie ceny lubimy. Wprawdzie to nie  wypasiona knajpa, a przydrożny bar, ale kawa postawiła nas na nogi i o to chodziło.. Około 16 docieramy do miejscowości Halibet. Tu znajduje się świątynia Hoysaeswara. Budowę zaczęto w1121 r i trwała 190 lat, Budowli nigdy nie ukończono, ale  i tak klękajcie narody. Wykuta w jednym bloku skalnym świątynia po prostu rzuca na kolana. Z takim pietyzmem wykonane rzeźby narzędziami  XII wiecznymi z taką wyobraźnią przestrzenną. Chylę czoła. Z Halebid ruszamy do drugiej  świątyni w Belur. Ta świątynia była budowana mniej więcej w tym samym czasie . Ty też  niesłychane przywiązanie do detalu. Przepiękne  granitowe  świątynie rzucone gdzieś w głębi lądu. W zasadzie gdyby nie namowa  właściciela  firmy, od której pożyczyliśmy samochód to nigdy bym się nie zdecydowała tu przyjechać. nawet przewodnik Lonely Planet nie rozpisuje się o tych świątyniach. Na nas zrobiły kolosalne wrażenie. Około 18.30 docieramy do hotelu. najpierw okazuje się że nastąpiło jakieś nieporozumienie i kierowca zawiózł as do niewłaściwego hotelu. Potem  już nie było pudła. Hotel Southern  Star okazuje się być naszym dzisiejszym lokum. W hotelowej restauracji zjadamy drugi tego dnia posiłek. Niestety nie rzuca nas na kolana. nawet powiem więcej jest najgorszy ze wszystkich z naszego pobytu. Idziemy na krótki spacer. Ale nic ciekawego nie ma . Wracamy do pracy w hotelu.


czynny pisuar?


Dodaj napis

przerwa na kawę


ogrody przed  świątynią Hojsalewary


ogrody przed  światynią Hojsalewary

Świątynia Hojsaleswary

detale w
Świątyni Hojsaleswary

w świątyni

w świątyni


główny ołtarz

Zbyszka znowu dopadli wielbiciele selfie


posąg byka wierzchowca Nadi

Dodaj napis


cała świątynia w rzeźbach

cała świątynia w rzeźbach

na ulicach Belur

Świątynia w Belur


Dodaj napis

szelfie

główne wejście

detale na ścianach

ołtarz w Belur

zdobienia świątyni w Belur

rytualne pozy na ścianach

rytualne pozy na ścianach

rzeźby na ścianach

rzeźby na fundamentach


wierni w świątyni


sklep z alkoholem


ja wolę ciastka


detale na ścianie świątyni































































10 listopada Indie
Mysore
Po śniadaniu mieszanym  hindusko  europejskim - omlet ruszamy do Mysore. Po drodze zjeżdżamy z głównej drogi by wejść na górę Srawanabelagola. Oczywiście nazwę przepisałam z przewodnika, bo nawet wymówić jej nie potrafię. Na  szczycie zupełnie nagiej granitowej góry stoi posąg także nagiego dżinijskiego świętobliwego Gomateśwary. Posąg ma wysokość 17,5 metra i jest największą monolityczną rzeźbą na świecie. Wykonany został 981 r. Posąg jest całkowicie nagi  by pokazać  wyrzeczenie się wszelkich dóbr  ziemskich przez tego świętobliwego. By dotrzeć do posągu trzeba pokonać 635 stopni . Idzie się w pełnym słońcu. Na dodatek bez butów. My mamy skarpety. Nam jakoś dziwnie szybko udaje się dotrzeć na szczyt. Na szczycie  oprócz posągu jest też  świątynia oraz niewielkie muzeum z rzeźbami. Droga powrotna nie sprawia nam większych trudności. Zmorą całego pobytu są ludzie proszący, by zrobić z nimi zdjęcie. Nigdzie nie można się ruszyć, by nie zaczepiali nas z prośbą o selfie. Ruszamy w dalszą drogę. Początkowo droga to w zasadzie dróżka, a na niej kozy, krowy , ludzie no i motorynki i samochody. Dobrze  że mało jest ciężarówek. Droga jest tak wąska, że  jak się dwa samochody mijają to kołami zjeżdżają na "pobocze" Piszę w nawiasie bo praktycznie pobocza nie ma . Jest tylko rów. Wczesnym popołudniem docieramy do Mysore. Po drodze wstępujemy do katedry św. Filomeny. Katedra ma  bryłę zbudowana na wzór katedry kolońskiej. Wnętrze niezbyt ciekawe. Najbardziej wkurza nas to, że nie można fotografować wnętrza. Powariowali. Wprawdzie nie ma czego żałować. Kierowca zawozi nas do dobrej wegetariańskiej restauracji. Nawet czysto. Jedzenie też niezłe, ale doprowadza mnie do szału chłopak z wózkiem zbierający  brudne naczynia. Nałożone ma stosy brudnych talerzy i przejeżdża z nimi koło stolików zbierając   kolejne. Potem staje pod ścianą z tym wózkiem i czeka, aż ktoś skończy i znowu z tymi garami przejeżdża, Policzyłam, że koło nas przejechał 10 razy. Naprawdę odbiera to apetyt. Ale co tam przed nami największa atrakcja Pałac. Piszę przez duże P ponieważ zaliczany jest do najwspanialszych pałaców w Indiach/ a tu pałaców nie brakuje/. Stary pałac spłonął i obecny został odbudowany  na początku XX w. kosztem 4,5 mln rupii. Najpierw wielkie pozytywne zaskoczenie. Płacimy za bilety tyle co Hindusi tj. po 50 rupii/ Niestety pałac zwiedza się na bosaka. Trzeba zostawić obuwie w przechowalni. Już samo wejście do pałacu przepięknie kutą bramą słoni zapowiada  moc wrażeń. Potem pawilon lalek . Kolekcja lalek  z całego świata, ale nie byle jakich  tylko  robionych z cennego materiału. Na końcu tej kolekcji znajduje się złoty- pokryty 80 kilogramami  złota  fotel  w którym siedział maharadża w trakcie jazdy na słoniu. Sale  pawilon ślubów  publiczna sala dworska i prywatna sala dworska to  pięknie zdobione sale z kolumnami malowidłami. Szczególną naszą uwagę zwracają drzwi z drzewa różanego bogato inkrustowane. Gdy wychodzimy z pałacu okazuje się, że to nie koniec zwiedzania. jest drugie skrzydło  nazwane sale reprezentacyjne.  Oczywiście  procedura ta sama . Trzeba oddać buty. Niestety tu bilety dużo droższe, bo po 280 rupii, . Zastanawia mnie tylko dlaczego nie ma o tym w przewodniku. Gdy wchodzimy okazuje się, że to  część prywatna maharadży. i jego wystawa. Tu jest dużo przedmiotów związanych z prywatnym życiem maharadżów. Ekspozycja byłaby ciekawa, gdy ją ciekawie przedstawić. Tu wszystko zrzucone na kupę. Piękne meble  ustawione obok siebie jak na giełdzie staroci. Najbardziej zaskakuje nas  to że ta część budynku jest zaniedbana. W niektórych miejscach ściany są wprost wytarte, bądź kleją się od brudu. . Niezależnie od tego pałac rzeczywiście jest piękny.. Z pałacu jedziemy do muzeum kolejnictwa. Indie mają najlepiej rozwiniętą  sieć kolei na świcie. Lokomotywy, wagony wszystko otwarte, można  wchodzić  robić zdjęcia, próbować /nieskutecznie/prowadzić pociąg. Na koniec zostawiamy sobie bazar. Boże co to za bazar. Pachnący, kolorowy. I na to zarówno wpływ mają ludzie szczególnie kobiety  ubrane w barwne sari jak i towary tam sprzedawane. Pierwszy raz wiszę girlandy kwiatów sprzedawane na metry. Na stoiskach mężczyźnie  uplatający bądź nawlekający na sznurek różnorodne kwiaty. Na dodatek  sprzedawane są  same kwiaty na worki, bądź pączki kwiatów. Od kolorów zapachów  może zakręcić się w głowie. Biegam jak oczadzona  i robię zdjęcia facetom robiącym girlandy kwiatowe. Druga  atrakcja to stoiska z oszałamiającymi  kolorem stożkami kurkumy. Kurkuma to proszek używany do rytualnych obrzędów , malowania twarzy a także  rąk. Kolory niesamowite aż rażą oczy. Zaczepia nas Hindus i  gdy się dowiaduje, że jesteśmy z Polski prosi o przetłumaczenie listu Polaka  na angielski. Trochę zdziwiona  idę z nim. Okazuje się, że chłopak wyciąga zeszyt w którym różni klienci z Polski piszą recenzje o jego towarze / pewnie ma zeszyty dla innych nacji też/. Czytamy mu,  że jest wspaniały i takie tam duperele. A za chwilę okazuje się, że to wysokiej klasy trick reklamowy. sadza nas na stołkach i pokazuje różne rodzaje olejków zapachowych namawiając do kupna. Myślę, że Bożena miałaby dużo do powiedzenia w tej kwestii. My nie dajemy się namówić na żadną paczulę, wanilię, kwiat lotosu. Obiecujemy, że przyjdziemy później. Kupujemy jakieś bliżej nieznane nam owoce i jedziemy do hotelu Cristal Palace. Tu szybciutko  przebieramy się i jedziemy na kolację. Kierowca zaproponował nam, że zawiezie nas do dobrej knajpy. Rzeczywiście jest bardzo smacznie.  Dzień pełen wrażeń upłynął szybko, trochę za szybko.


wycieczka szkolna  na górę Srawanabelagola

nasz hotel Southern Star

worki z butami pielgrzymujących na górę

w drodze na górę

635 schodów zaliczone

widok  na miasto wart był trudu

posągi z czarnego granitu

wokół  posągu liczne rzeźby

posąg świętobliwego


rzeźby w czarnym granicie

rzeźby na bramie wyjściowej


widok na dżinijskie świątynie


ogromne głazy na szczycie

atrakcyjna wioska po drodze

katedra św. Faustyny

wnętrze Katedry  św. Faustyny 

na lunchu w veg. restauracji

jedna z bram pałacowych

pałac  w Mysuru

pawilon zaślubin

korytarze pałacowe

dach pawilonu zaślubin

1 skrzydło bramy słoni


robimy zdjęcia sobie czy lustra

ten facet pilnuje by nikt nie robił zdjęć

drzwi pałacowe

widok na dziedziniec

lalki z kolekcji maharadży

Genesha w kłach słoniowych

80 kilo złota w tej kolebce

obraz na ścianie



znowu selfie


drzwi z drzewa różanego inkrustowane


prywatna sala dworska



drzwi ze srebra



kolorowe stroje Hindusek


Mój Genesha



w prywatnej części pałacu


malutka lektyka


mój ulubiony Genesha


lektyka


piękna balustrada i brudna ściana


fajne siedzisko


meble pałacowe


w części prywatnej pałacu


na dziedzińcu pałacu


pałac w Mysore


brama wejściowa do pałacu


samochód na parę


odjeżdżam


wagon osobowy


Zbyszek maszynista


kolorowy parowóz


samochód na szyny


w muzeum kolejnictwa


sprzedawca zieleniny


w dziale warzywnym


na bazarze


dział warzywny


bajecznie kolorowe kumkum


girlandy na metry


gotowe wieńce


główki kwiatowe do girland


w dziale owoców


sprzedawca pomidorów


powrót krowy do domu


stoisko już nieczynne


podstawki z  cukru na świeczki











11 listopada Indie

Mudumalaj
Po fajnym hinduskim śniadaniu opuszczamy hotel. Najpierw ruszamy na wzgórze Hamundi. Na jego szczycie znajduje się świątynia tej, która zabiła demony. Specjalnie nie piszę  oryginalnej nazwy bo  ani do przeczytania, ani do powtórzenia a tym bardziej do zapamiętania. Przed świątynią targowisko wszelkich dóbr. Jest sobota i  mnóstwo wiernych. Wszyscy  odświętnie ubrani i niosą  kwiaty. Żeby wejść do świątyni trzeba odstać w kolejce. Decydujemy się postać. Gdy wchodzimy przez piękne srebrne drzwi okazuje się, że nie można fotografować i niestety jest to ściśle  przestrzegane. Dzisiaj jest jakieś święto i  posąg  patronki świątyni  jest wieziony na wózku procesyjnym ciągniętym przez wiernych. Przed świątynią zaczepia nas jakiś Hindus i zaczyna opowiadać o tej ceremonii. Jest to święto złotej kobry. Przy okazji zaprowadza nas  do świątyni Sziwy. Tu poddaje  nas obrządkom hinduskim, Daje kurkumę ,  poleca wysypać na posąg a potem położyć kwiaty. Na koniec smaruje nas tą kurkumą. Ja tylko myślę o tym, by mi nie zapaskudził białej czystej bluzki. Oczywiście robi nam przy tym zdjęcia. Żegnamy się z Hindusem  rekompensując mu stracony czas,  z którym zapewne i tak nie miał co zrobić kwotą 40 rupii czyli około 2 złotych. Wracamy do naszego samochodu. Po drodze widzimy scenkę jak mała małpka siedzi na środku drogi i je  banana. Podjeżdża radiowóz policyjny i karnie zatrzymuje się przed małpką. Trąbi, ona nic tylko  przesunęła się bliżej pojazdu. Gdy skończyła konsumpcję pozwoliła władzy przejechać i ruszamy w dalszą drogę. Kolejnym punktem naszej podróży jest trzecia  z najpiękniejszych świątyń z okresu panowania Hosajnów. Dwie  oglądaliśmy już w Belur  i Halebid. Wejście znowu z dyskryminację  cudzoziemców. My płacimy po 200 rupii a oni po 15. Świątynia jest zbudowana na planie gwiazdy. Również cała  pokryta rzeźbami przedstawiającymi sceny z hinduskich poematów. Jest mniejsza niż poprzednie, ale również piękna. Teraz już prosta droga do  rezerwatu narodowego Mudumalaj. Gdy skręcamy z głównej drogi zaczyna się wszechogarniająca zieleń. Niesamowicie bujna roślinność. Spotykamy  stado słoni , a przede wszystkim kilka stad   jeleni kropkowanych. Nie są to daniele. Mają poroże jak jelenie , są duże i  mają kropki na  brązowej sierści. Docieramy do naszego lokum w parku. Ośrodek w samym środku rezerwatu. Dostajemy pokój z werandą. Po prostu etnika. Ośrodek jest ogrodzony  drutem pod napięciem. To ze względu na dzikie zwierzęta. Żyje tu 64 tygrysów i mnóstwo dzikich słoni. Zjadamy kolacje i ruszamy na safari. Pełni nadziei na spotkanie fajnych zwierząt przygotowaliśmy aparaty. Safari trwało dwie i pól godziny. Niestety tygrysa nie zobaczyliśmy. Oprócz takich zwierząt, które widzieliśmy po drodze natknęliśmy się na pawie, wielkiego  sambodeera czyli  odmianę jelenia, dziki, i na koniec  zając nam się trafił. Najbardziej zawiedziony był Zbyszek. Mnie upajały dźwięki dżungli. Gdy kierowca wyłączał silnik słychać tysiące różnych dźwięków. Kakofonia dźwięków jest niesamowita. Po ciemaku wracamy do  ośrodka. Mimo, że nie widzieliśmy zbyt dużo jestem bardzo zadowolona. Lubię  ośrodki trochę prymitywne, ale w rezerwatach. Spotkanie z przyrodą w rezerwacie zawsze jest przeżyciem. Gdy wróciliśmy rozpalono ognisko. Jakiś miejscowy John Lenon  wyśpiewywał znane piosenki przygrywając na gitarze. Siedzimy na werandzie coś  wokół  kwiczy, piszczy kląska, gitara gra, jest ciepło. Nic nas nie gryzie, ani sumienie, ani robale, a więc gitarka jak to mówi mój syn, gdy wszystko gra.


przed wejściem do świątyni

wianki z kwiatów dla  bogini

to jest kwiat lotosu

małpy urzędują wszędzie

gopuram przed wejściem do świątyni

kolejka wiernych

 kapłani przygotowują się

posąg bogini pod parasolem

uroczystościom towarzyszy orkiestra

ozdobiony kwiatami posąg bogini


orkiestra idzie na przodzie procesji

brama wejściowa





rydwan ciągnięty jest przez wiernych









obrzędy hinduistyczne


Dodaj napis


Dodaj napis


pilnie słuchaliśmy  poleceń Hindusa


detale ze świątyni


wierni niosą kwiaty do świątyni


wierni niosą kwiaty do świątyni


małpa zjada antenę


krowa korzysta z pasów


posąg Matki Indii


świątynia Tekava

ozdoby w świątyni


ozdoby w świątyni

we wnętrzu


świątynia w całej okazałości

rozłożyste drzewo banjana

kropkowane jelenie

Dodaj napis

piękne poroże

jeszcze jeden jeleń






przywódca stada



Pan Zbyszek odpoczywa

 pięknie kwitnąca bougenvilla



Dodaj napis


sambadeer

a tu dziki

ogromny bufallo
nasz domek
widzieliśmy też pawie

i po safari

 

 12 listopada Indie

Mettypalayam

Wstaję  po szóstej. Zbyszek smacznie chrapie. Postanawiam uzupełnić  bloga. Po cichutku wychodzę z domku i stoję jak osłupiała. Cudowny poranek. ciepło, lekka mgiełka i tylko niesamowity jazgot różnych ptaków. Wracam po aparat. Udało mi się trochę sfotografować. Ale niestety tego co najpiękniejsze czyli ich porannego śpiewu nie nagrałam. Przez ponad godzinę siedziałam na tarasie i delektowałam się cudny porankiem. W jadalni/ bo tam był tylko internet / uzupełniłam bloga i wróciłam budzić Zbyszka. Śniadanie  jak zwykle hinduskie a na okrasę jajecznica smażona na maśle - na wyraźne moje życzenie. Nie był to smak jajecznicy, którą jadłam na pustyni Atakama, ale była dobra. Przed  śniadaniem przysiadł się do mnie właściciel  tego obiektu. Pytał dlaczego nie byliśmy na jego wczorajszym koncercie przy ognisku. Zapewniłam go, że  koncert  był wspaniały, bo my przecież wszystko słyszeliśmy pracując na komputerach obok. Facet dał mi adres na YouTube, bym mogła go posłuchać . Ruszamy z Pravenem do Ooty. Jest to miejscowość położone w górach. Gdy docieramy do miasta najpierw  kupujemy bilety  na pociąg do Mettupalayan Koszt biletów  za dwie sztuki 30 rupii czyli 1,50 zł Podróż ma trwać 3,5 godziny..Ooty jest miejscowością taką jak nasze Zakopane dla mieszkańców Tamilnadu.. Oczywiście wszystko w wydaniu Indyjskim. Tu powietrze jest ostrzejsze. Przebieramy się w długie spodnie. Idziemy zwiedzić największą atrakcję miasta  Ogród botaniczny. Na parkingu gdy wysiadamy na ścianie otaczającej  parking napis "Please don't urinal here.Fine 100rs" czyli nie sikać po ścianach kara 100 rupii. Jest faktem że już parę razy widzieliśmy facetów obsikujących bez skrępowania ściany, ale takiego napisu tośmy jeszcze nie widzieli .  Pełno ludzi bo to niedziela. Ogród jest położony na wzgórzu i dzięki temu pięknie prezentują się rośliny .Spacerujemy przez ponad godzinę po parku. Wracamy do naszego kierowcy Pravena. Zawozi nas do fajnej knajpki na lunch. Planujemy zjeść  zupę, ale jak zwykle to bywa  zdecydowaliśmy się na thali czyli ryż z wieloma przystawkami. Było tego tak dużo ,że nie daliśmy rady zjeść. Byłam zła, żeśmy się tak przed podróżą najedli osładza mnie tylko myśl , że to wszystko za 15 zł na dwie osoby. Jedziemy na dworzec. Pociąg mamy o 14 ale  kierowca mówi że trzeba być wcześniej bo  trzeba zająć miejsca.. Jest to pociąg  miniaturowy  kilka wagoników. Oficjalnie to Nilgiri Mountain Railway. Lokomotywa ma specjalne koło zębate do hamowania  na trzeciej szynie. Gdy przychodzimy kierowca sadza nas na  ławce i każe czekać. Po pół godzinie dyżurny ustawia kolejkę. My jesteśmy drudzy, Po jakiejś sprzeczce wyrzuca stojących przed nami Hindusów i już mamy pierwszą lokatę. Oczywiście o wszystko dba  nasz kierowca, który traktuje nas jak niepełnosprawnych umysłowo. Ale facet jest super. Stacyjka jest jak z bajki. Malutka, stare perony, stare zegary, stare tablice informacyjne. Gdy przyjeżdża pociąg oznajmiając to głośnym trąbieniem kolejka dalej stoi karnie. Gdy pasażerowie wysiadają   dostajemy zgodę na wejście do wagonu. Hindus pokazuje nam najlepsze miejsca. Oczywiście  natychmiast je zajmujemy. Dwie miejscówki przy dwóch oknach.  Wagon zapełnia się do maksimum. A mnie chce się do kibelka. Zastanawiam się czy wytrzymam  3,5 godziny. Zostawiam plecak, każę Zbyszkowi pilnować miejsca i gonię do kibla. To co zobaczyłam wprawiło mnie w osłupienie. Same "małyszówki" bez przegród. i prawie wszystkie zajęte. Cóż było robić dołączyłam do wielbicieli zborowego sikania. Potem biegiem do  pociągu , bo za chwilę rusza. Zbyszek dzielnie pilnował miejsca. Nawet nikt nie zajął miejsca obok mnie. Jakoś Hindusi nie mieli odwagi powiedzieć żebym się przesunęła. Ruszamy. W wagonie tłok niemiłosierny. Mogliśmy kupić bilety na  I klasę, ale nam chodziło o to, by posmakować jazdy w warunkach Hinduskich. Pociąg rusza. Zbyszka zaczepiają Hindusi i już selfie  gotowe. Można oszaleć. Za to widoki na zewnątrz cudowne. Przepiękne wzgórza. Przejeżdżamy przez góry Ghaty Zachodnie. Pociąg sapie, dyszy, bucha parą. No jazda super starym pociągiem. Pociąg zatrzymuje się  na wielu stacjach. Ale  na jednej wysiada większość pasażerów. I muszę powiedzieć, że od tego odcinka zaczyna się dopiero jazda. Teraz dopiero zaczyna się mozolna wspinaczka na szczyt. Pociąg ma dodatkowe koło zębate do hamowania Okazuje się, że na końcu naszego wagonika siedzi hamulcowy. Facet z przodu pociągu miał dwie chorągiewki i machał do hamulcowych dając im znaki, czy mają hamować, czy zwalniać hamulec. Od ich pracy zależy jak pociąg będzie jechał. Obserwuje ludzi jadących w pociągu. W pewnym momencie robię zdjęcie dwóm Hindusom siedzącym naprzeciwko mnie. I zaczęło się. Trzeba było zrobić sobie selfie z  całym wagonem Hindusów po kolei. Każdy przychodził siadał obok mnie i gotowe. Niektórzy życzyli sobie by ich objąć. Na do zwariowania. Ale jakoś to dzielnie zniosłam. Zbyszek zresztą też. Bo jemu też nie darowali. Przejeżdżamy niezliczoną ilość tuneli, wiaduktów. Wspinamy się na  szczyt góry a portem zjazd do jej podnóża. Naprawdę nie sądziłam, że to będzie tak ekscytująca jazda, Widoki gór pokrytych krzewami herbacianymi to już wisienka na torcie tej eskapady. Po 3,5 godzinach docieramy do Mettupalayan. Nasz Praven oczywiście na nas czeka, Nie zatrzymujemy się w hotelu gdzie planowaliśmy tylko jedziemy  dalej do Coimbaatore. Stąd będzie jutro bliżej do Kochin. W hotelu  mamy kłopot z Internetem. Zbyszek obleciał cały hotel znalazł miejsce gdzie sygnał najsilniejszy, ale nie można się dodzwonić na Whatsaapie. Ciekawe czy będę mogła wysłać bloga/
Zapomniałam dodać, że pociąg wpisany jest na listę światowego dziedzictwa UNESCO.

moje poranne safari


efekt  porannego safari

to nie sroka

dostojnie spaceruje

a to biega



krowa przy drodze norma

w ogrodzie botanicznym

droga do Ooty

przed kasą biletową

proszę tu nie sikać

bazar różności

hinduski na spacerze






w ogrodzie botanicznym




w ogrodzie botanicznym
takim dziewczynom Zbyszek nie odmawia selfie







w ogrodzie botanicznym
w ogrodzie botanicznym










pan odpoczywa

na targu

ulica w Ooty

w Ooty

nasz obiad

certyfikat  Unesco

jedzie pociąg z daleka

zabytkowa kolejka

tablice na  pociągu

na peronie

wsiadamy do pociągu

wagonik


widoki z okna

widoki z okna


widoki z okna

przejeżdżamy liczne tunele

pociąg ma trzy szyny

towarzysze podróży

widoki z okna

po drodze

pola herbaciane

ten też chciał selfie

mała stacyjnka

widoki z okna

pola herbaciane

nasz parowóz

dziewczyny chętnie pozują

maszynista

nasza lokomotywa

Dodaj napis

torowisko

Dodaj napis


Dodaj napis

przejeżdżamy wiele wiaduktów

palma kokosowa

to kolejny tunel

wjeżdżamy do tunelu

docieramy do celu

mijane po drodze chałupki

zachód słońca
w ogrodzie botanicznym


13 listopada Indie
Kochin

Dziś wyjazd wcześniej, bo o ósmej. Chcemy trochę więcej czasu spędzić w Kochin. Kochin to miasto do którego przybył Vasco da Gama gdy szukał drogi do Indii. Droga częściowo po autostradzie, ale niech nikogo nie myli nazwa. Tu na autostradzie można spotkać pieszego , krowę. Nikogo to nie dziwi Gdy zatrzymujemy się, by  załatwić formalności związane z wjazdem do Kerali widzimy jak stado kóz objada  kwiaty, którym przyozdobiony jest samochód stojący przed nami. Nikogo to nie dziwi. Po drodze łapie nas policja na radar. Kosztuje to kierowcę 500 rupii. Nie wiem o ile kierowca przekroczył prędkość, ale moim zdaniem nie jechał szybko. Zresztą nie widziałam , by przekraczał 100km/h. Wczesnym popołudniem docieramy do Kochin. Zajeżdżamy do hotelu. Jest to pokolonialny budynek. Pokoje przestronne. i fajnie urządzone. Wypijamy kawę i ruszamy na zwiedzanie miasta. Najpierw kościół św. Franciszka. Tu znajduje się  pierwsze miejsce pochówku Vasco da Gama. Kościół raczej skromny. Potem fort Kochin, czyli stare nabrzeże, przy którym kiedyś znajdował się fort Immanuela zbudowany przez Portugalczyków.. Prawie nic z niego nie zostało. Atrakcją tego nabrzeża są sieci chińskie, Są to sieci wynalezione w XV w przez Chińczyka. Dzięki nim połów ryb w ławicach jest bardzo wydajny. Na tym nabrzeżu stoi 6 takich wielkich podobnych do ogromnych  pająków sieci. Facet pokazuje nam jak to działa. W drodze powrotnej zatrzymujemy się przy handlarzach ryb. Demonstrują nam coś przypominające ogromnego raka z długimi około 40 cm odnóżami na dodatek niebieskimi. Ruszamy do dzielnicy żydowskiej, Tam znajduje się pałac  holenderski i  stara synagoga. W pałacu dużo ciekawych obrazów, malowideł na ścianach, ale niestety nie można fotografować. Na mnie największe wrażenie zrobiły przepięknie zdobione sufity. Obok pałacu jest synagoga. niestety tu też zakaz fotografowania. Nie bardzo wiemy dlaczego. W synagodze jest piękną posadzka wyłożona portugalską ceramiką. Z sufitu zwisają stare belgijskie żyrandole. Jesteśmy zaskoczeni, bo zarówno w pałacu jak i w synagodze jest mnóstwo ludzi.. Praven zawozi nas do fajnej knajpki nad brzegiem morza. Wprawdzie radzi nam byśmy wypili tylko kawę , a wieczorem coś zjedli, ale my byliśmy zbyt głodni. Zamawiamy rybę. Wprawdzie nie cała tylko steki z grilla. Miały mieć około 300 gram. Moim zdaniem może dwa miały tyle. Ale nie to jest najgorsze. Niestety ryba nie była dzisiejsza. Wprawdzie dała się zjeść ale to już nie to. Za to rachunek jak za homara. My zawsze musimy mieć na wyjeździe wpadkę z ryba. Na wieczór mamy kupione bilety na pokaz tańca kathakali. Aktorzy pokazuję historię za pomocą ruchu rąk, wyrazu twarzy. Wtórują im bębniarze. Spektakl to cały rytuał. Najpierw  widzowie oglądają  makijaż, proces przetwarzania człowieka w bożka, lub demona,, Spektakl trwał dwie i pół godziny. W połowie spektaklu Zbyszek stwierdził, iż na takie przedstawienia powinni brać więźniów za karę.Jednak druga połowa, gdy pojawiła się akcja trochę go rozruszały. Maski, makijaże, stroje niesamowite. Gesty rąk, chociaż  pokazano nam wcześniej co niektóre oznaczają niewiele nam mówiły. Dobrze, że mieliśmy po polsku przebieg całego przedstawienie w skrócie. Tłumaczenie to dostaliśmy  przy wejściu. Recepcjonistka zapytała w jakim języku chcemy opis przedstawienia. Zbyszek zażartował, że po polsku., a kobieta wyciąga nam tekst przetłumaczony na polski. Byliśmy mile zaskoczeni. Chyba jednak przyjeżdża tu trochę wycieczek. Po spektaklu kupujemy  piwo i wracamy do hotelu. Jutro czeka nas noc na łodzi więc zapewne nie będzie co czytać do porannej kawy.
opuszczamy hotel

kozy objadły kwiaty z samochodu

tubył pierwszy grób Vasco da Gama

w kościele św. Franciszka

sieci chińskie

przy sieciach chińskich

ten puch to sieci do rozplatania

dzisiejszy połów na sprzedaż

dziwny stwór


Dodaj napis

wrony polują by coś ukraść


Dodaj napis

bazylika  świętego Krzyża

w kościele Santa Cruz

zajrzeliśmy do szkoły

sufit w pałacu holenderskim

malowidła na ścianie w  pałacu holenderskim

siedzisko do jazdy na słoniu

uliczka w Kochin

same zabytki

w synagodze

w synagodze

Dodaj napis

nasz skromny obiad za duże pieniądze

Dodaj napis

przy teatrze

przygotowania do spektaklu

spektakl kathakali

spektakl kathakali

spektakl kathakali





















































































































14 listopada Indie

  O 9 po mieszanym  europejsko hinduskim śniadaniu ruszamy do Allapuży zwanej dawniej Allepey. Jest to  miasteczko skąd wypływa się na rozlewiska Kerali. W Kerali jest około 900 kilometrów kanałów. Żyją nad nimi ludzie używając zamiast rowerów łódek , Droga bardzo różna , to kawałek czegoś przypominającego autostradę, to kawałek zwykłej utwardzonej gliny, to znowu asfalt. Wszędzie  za to  pełno  pojazdów wszelkiej maści, ludzi i zwierząt. Muszę przyznać, że Hindusi są mistrzami w kierowaniu pojazdami. Naprawdę w tym rozgardiaszu jest jakaś metoda. Każdy się wpycha, trąbienie jest znakiem ostrzegawczym, że się wjeżdża lub wyprzedza. Nikt na nikogo się nie piekli, nie obraża.  Około 11,30 docieramy do Allapuży. Kierowca prowadzi nas na  łódź mieszkalną. Jest to łódź z  salonem, sypialnią, łazienką i kuchnią. Tu mamy spędzić dobę. Do obsługi 3 osoby. Mieszkalne łodzie to bardzo popularny sposób  zwiedzania kanałów Kerali. Ruszamy około 12. Wpływamy w kanały i obserwujemy  ludzi mieszkających wzdłuż kanałów. Łodzie płyną,  życie płynie i toczy się normalnym rytmem. Na brzegach kanałów kobiety  piorą, ludzie się kąpią, łowią ryby, Na lunch dostajemy pyszną rybę i mnóstwo keralskich "przystawek" Piszę w cudzysłowie bo oczywiście jest to  coś jak sałatka, trudno nazwać. Ryż i do tego  te sosy- sałatki. Jedna nawet zrobiona na bazie ananasa. Jest pyszna, chociaż wszystkie nam bardzo smakują. Po lunchu podjeżdżamy do wąskiego kanału. Tu przesiadamy się do małej łódki i w towarzystwie właściciela łódki, który wiosłuje dość zniszczonym wiosłem wpływamy w kanał. Kanał ciągnie się wokół wioski, w której mieszka około 2000 osób. Nad kanałem kobiety łowią ryby, dzieci wracają ze szkoły, niektórzy się modlą. Gimbus rozwozi dzieci do domów, Widzieliśmy jak ojciec przepchnął malutką łódeczkę na drugi brzeg, by córka wracająca ze szkoły mogła przepłynąć do domu. Po godzinie wracamy na naszą łódź. Płyniemy dalej. Widzimy rozległe tereny,  na których rośnie ryż, nawet na tym polu  pracują kombajny. Zastanawiamy się jak one dotarły na te pola zalewane wodą. Tuż przed zachodem słońca cumujemy przy nabrzeżu. Załoga zakłada siatki   w ochronie przed komarami i wężami. Ja  się śmieję że przed krokodylami, ale oni gorąco zapewniają, że tu tylko węże i nie jadowite. Wokół zapada zmrok, Cisza dookoła. Woda prawie się nie rusza. Tylko żarówka miga jak świeczka.Przyszedł w tym momencie facet i poprawił nam światło. Teraz  można pisać. Miejsce niezwykłe, zwane Wenecją Indii, ale obszar wielokrotnie  większy niż w Wenecji i cóż Wenecja to miasto, kamienie i zabytki a tu przyroda i życie w zgodzie z ta przyrodą.   Siedzimy  na pokładzie  ciesząc się ciepłym wieczorem. Gdy położyliśmy się spać zaczęły się nowe emocje. Po dachu naszej kajuty  ganiały szczury. Tak orzekł znawca szczurów Zbyszek. Oczywiście przemyślałam sprawę i doszłam do wniosku, że tam niech sobie ganiają byle nie w środku i nie zawracałam sobie tym głowy.


nasz hotel w Kochin

świeżo złowiony połów


sprzedaż ryb

łodzie mieszkalne czekają na  pasażerów


Dodaj napis
owoce podano



w kajucie

przewóz worków z piaskiem

domy na nabrzeżach

wejście wprost do wody



zagroda dla kaczek


salon na statku

pływający dom

Dodaj napis

lunch podano

tu dom się zapadł

8
mijali nas weseli chłopcy


wał przeciwpowodziowy

wejście wprost do wody

Dodaj napis

kapiel w kanale

Dodaj napis

łowienie ryb

dzieci wracają ze szkoły

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

dom na wyspie

kombajn na polu ryżowym

Dodaj napis

Dodaj napis

droga do portu

ptak suszy skrzydła

leżący Budda

na kanałach

wpływamy na jezioro

częśc domów jest na słupach

Dodaj napis

zimorodek czy nie?

ruszamy do wąskich kanałów
                                                                                                                                              
przy kolacji














15 listopada Indie
Spało nam się znakomicie. Dopiero o  ósmej wyskakujemy z łóżek. Łódź już płynie. Wpływamy do bardzo wąskiego kanału. A tu widoki jak w każdym domu o poranku. Jedni się myją. drudzy piorą, inni myją garnki. A wszystko  w kanale. Docieramy do portu około 9. W porcie czeka na nas niezawodny Praven. Ruszamy do Munnar. Odległość nie jest zbyt duża około 180 kilometrów, ale droga  nie daj Boże. Jedziemy czymś takim co przypomina  wąziutką drogę w mieście a przy niej z obu stron stragany. No i oczywiście pojazdy wszelkiej maści wszędzie. Zauważyłam, że w Kerali jest mniej wałęsających się krów. Wynika to chyba z tego, że Kerala w dużym stopniu jest chrześcijańska. Spotykamy tu bardzo dużo kościołów. Po drodze zatrzymujemy się przy  pięknych wodospadach. zajeżdżamy też do ogrodu przypraw. Rosną tu  najróżniejsze przyprawy używane w Indiach. Trzeba pamiętać iż do Kerali dotarł Vasco da Gama po przyprawy. Rośnie tu mnóstwo  roślin których nazw nie potrafimy przetłumaczyć na polski. Wiele ma właściwości lecznicze. Niektóre mają owoce, wiec próbujemy takie zielone nie ususzone. Przegryzam  jakąś przyprawę podobną do pieprzy ale tak ostra - nie pierną- że mnie zatyka. Przewodnik nazywa ją all spices. Nie wiem co to jest.Praven po drodze zawozi nas do muzeum herbaty. Najciekawsza część to  pokaz produkcji. Nie do końca wiemy jak oddziela się  z zerwanych  liści pączek, który jest przeznaczony do produkcji białej herbaty.  Po wycieczce kupujemy nie herbatę , a kakao, które tutaj jest prawdziwe nie z łusek kakaowych a z ziarna. Do Munnar docieramy o czwartej. Nic do tej pory nie jedliśmy. Idziemy na bazar i tam wpadamy do pierwszej  knajpy. Facet zachęca nas do pozostania napisami po polsku iż jest to znakomita knajpa. Dajemy się skusić. Powiem krótko może być, ale też  niczego nie urywa. Może spodziewaliśmy się czegoś więcej po  takich reklamach w restauracji. Postanawiamy jednak dokonać zakupu przypraw. W końcu jesteśmy w Kerali. Oczywiście kupujemy różne przyprawy typu sambar masala i jakaś inna masala. Okaże się w praniu czy zostanie wykorzystana. Pewnie Bartek się ucieszy z przypraw.. Do hotelu jedziemy cudowną drogą wspinając się na wzgórze. Wszędzie pola  herbaciane. Nie robimy zdjęć bo jest już zbyt późna. Spieszymy się na  kolejną atrakcję pokaz tradycyjnej sztuki walki  Kalaripajattu. Według  znawców  dała ona początek wszystkim sztukom walki, a powstała w III tysiącleciu przed naszą erą. WW niewielkiej salce mężczyźni  demonstrują  walkę przy użyciu różnych narzędzi, kija, miecza, noża, walki wręcz. na koniec pokaż walki ogniem. Pokaz kończą skoki prze płonące obręcze.




Droga do miasta

poranne czynności

rozplątywanie sieci

przy wodospadzie

Dodaj napis

drugi wodospad


Dodaj napis

pandanus to roślina lecznicza


krzew kardamonu

Dodaj napis

pieprz

ziarna kawy

ananas

owoc kakaowca

kwiat jak z plastiku

żywopłot z krzewów herbacianych

centralka, która pracowała do 1997 r

w wytwórni herbaty

w wytwórni herbaty

urządzenie do suszenie herbaty

ususzona herbata

separator różnych wielkośc liści

w sklepie z herbatą

na ulicach Munnar

w Munnar

na pokazie walki

na pokazie walki

na pokazie walki

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 












16 listopada Indie

Wstajemy wcześniej niż zwykle,. Chcemy zrobić zdjęcia pól herbacianych. No i pudło. Po pierwsze  mgiełka, po drugie pól ani widu ani słychu.. Okazuje się, że jechaliśmy wczoraj wśród pól , a potem nie zauważyliśmy jak  dojechaliśmy na szczyt wzgórza. Tu jest już za wysoko. lekko zaskoczeni wracamy do hotelu. Praven oczywiście uśmiechnięty, mówi że  po drodze będzie mnóstwo pól herbacianych i żeby się nie martwieć. Zjadamy szybko śniadanie i w drogę.. Przed nami Maduraj. No i oczywiście czekamy na te pola. Jedziemy i nic,. Ja nerwowa, pytam Pravena gdzie te pola, a on jak
zwykle uśmiechnięty  odpowiada , że będą. Zjeżdżamy z gór. Widoki przepiękne. Malownicze góry i rzeki w dolinach. Niestety zdjęcia nie oddają piękna ze względu na unoszącą się mgiełkę. No i są. Przepiękne malownicze, szmaragdowe plantacje herbaty. W jednym miejscu nawet  ułożone tarasowo. Robimy dziesiątki zdjęć. latamy między krzewami  herbacianymi wypatrując jak najlepszego zdjęcia. Muszę przyznać ,że z żalem wsiadam do samochodu. Ujeżdżamy  parę kilometrów, a tam następna plantacja i pracujące na niej kobiety. One ścinają  herbatę nożycami. Nożyce są tak skonstruowane, że ścięte liście wpychają do pojemnika. Robimy sobie z nimi zdjęcia. Maja akurat przerwę śniadaniową. . W pełno usatysfakcjonowani  jedziemy dalej, Około pierwszej docieramy do  Maduraj, Praven chce nas zawieźć na lunch. Ja proszę o punkt wymiany pieniędzy. No i zaczęło się szukanie. W końcu dotarliśmy do naszego hotelu. Oni pokazali nam  biuro turystyczne, gdzie jest wymiana pieniędzy.. Dają dobry kurs, ale jak chcę wymienić, to zaczynają kombinować i  stwierdzają, że muszą wziąć prowizję. Wkurzyłam się i chcę zabrać kasę. To oni, że dobrze ale musimy poczekać, bo muszą jechać po rupie. Czekamy 20 minut i  w końcu  wymiana  zakończona. Praven zawozi nas do fajnej knajpki. zamawiamy zupę. Ja pomidorową. Jest po prostu boska. Tak pysznej pomidorówki jeszcze nie jadłam. Drugie też nie najgorsze, kurczak z ryżem po  ichniemu.. Bardzo dobre sosy. Najedzeni ruszamy zwiedzać Maduraj. Na pierwszy ogień Gandhi Memorial Museum. Jest to muzeum, które przedstawia  walkę Hindusów   w okresie od 1757 r do 1947 o niepodległość. Muszę przyznać, że dopiero to muzeum uświadomiło mi, iż Indie o niepodległość walczyły i Hindusi wywalczyli sobie ją sami. Jest też wątek muzułmański. Oni cały czas siedzieli cicho, a jak przyszło do podpisywania  pokoju, to zażądali  praw dla siebie. W końcu Hindusi musieli się zgodzić na powstanie państwa Pakistan, bo nie mieliby w ogóle niepodległości. Jest w tym wszystkim pokazana ogromna rola Mahatmy Gandhiego jako przywódcy narodu. W muzeum znajduje się też jego dhali czyli szata hinduska, w którą ubrany był Gandhi w dniu zabójstwa. Wyszłam z muzeum mocno poruszona. Drugim obiektem do zwiedzania  był pałac Tirumala, a właściwie jego czwarta część. Masywne  wysokie kolumny przytłaczają wielkością. Widać, że pałac miał robić wrażenie. Sala tronowa wysoka na 25 metrów zwieńczona ogromna kopułą. Kolumny  tak grube, że nie obejmie się rękoma. Liczne zdobienia stiukowe i malowidła  dodają lekkości temu kolosowi. Teraz największa atrakcja Maduraj świątynia Minakszmi. Według wierzeń Hindusów Minakszmi, to piękna dziewczyna, która urodziła się z trzema piersiami. Ta trzecia miała stracić w
chwili zamążpójścia. A tak nawiasem to to Minakszi to kolejne wcielenie Parwati żony Siwy. . I Sziwa się z nią ożenił, a ślubu udzielał Wisznu. Z tymi Hinduskimi bogami to można zwariować. Ale wracając do świątyni. Nic nie mówiłam Zbyszkowi na temat tej świątyni. Czekałam na jego reakcję. Powiem krótko zamurowało go. Świątynia jest ogromna. Ale pierwsze wrażenie to ogromne  bramy wejściowe z niezliczoną ilością bogów, bożków i scen z wierzeń Hinduskich. Na jednej z bram naliczono 1511 takich  scen. Wszystko wykute w kamieniu i pomalowane na nieprawdopodobne kolory. Całość rzuca na kolana.. Oglądałam tą świątynię wcześniej na  zdjęciach i wiedziałam, że muszę ją zobaczyć w rzeczywistości. Wrażenie  przeszło moje oczekiwanie. Do świątyni nie można wnosić aparatów  fotograficznych, ale można robić zdjęcia komórką. Oczywiście  jakaś głupota Hinduska, ale my jej nie zwalczymy. Przed wejściem każdy przechodzi osobista kontrolę. Sprawdzają nawet paszporty, Wnętrze świątyni przeogromne.  Wchodzimy do sali tysiąca kolumn.Zznajduje się tu muzeum sztuki. Jest tu  oprócz pięknych kolumn rzeźbionych dużo rzeźb  w kamieniu i brązie. sala jest ogromna. W dalszej części świątynia , która jest jak miasto  znajduje się posąg byka Nandi, Byka Boga Sziwy, Niestety do najświętszych miejsc Hindusów  kaplic  Sziwy i kaplicy Minakszmi wstęp mają tylko Hindusi. Oglądamy jeszcze basen ze złotym kwiatem lotosu i nieukrywanym żalem opuszczamy świątynię.. Wychodzimy innym wyjściem niż weszliśmy i teraz musimy na bosaka  drałować po brudnej ulicy . Została nam do zobaczenia Pudhu Mandapa. Ogromna sala  z przepięknie  zdobionymi  kolumnami. Tu znajduje się  posąg  Minakszi z trzema piersiami i scena zaślubin Minakszmi z Sziwą.. Cała sala to jeden wielki barwny bazar. Sprzedawcy, krawcy szyjący na swoich malutkich maszynach, Barwny pachnący przyprawami świat Indii. Wypijamy kawą za 50 groszy w jakiejś budce. najsmaczniejsza ze wszystkich jakie piliśmy w Indiach. Po drodze do hotelu  kupujemy owoce. Popełniamy szaleństwo ananas, kilo mandarynek i wielka kiść  małych bananków. Wszystko  za 8 złotych.  Wracamy do hotelu. Pełni wrażeń zmęczeni upałem ale bardzo, bardzo szczęśliwi.



nasz hotel

zamiast pól herbacianych kwiaty

poranne zdjęcia

szmaragdowe pola herbaciane

przepiękne pola herbaciane

jakby ktoś wstążki poukładał

krzew agawy?

krzak herbaty

Nozyce do zbioru herbaty

rwaczki na polu

kobiety zbierające liście herbaty

przerwa śniadaniowa

z jedną  z kobiet rwaczek

przepiękne widoki po drodze

idziemy na lunch

Gandhi Memorial Muzeum

pomnik Gandhiego

w pałacu Tirumala

w pałacu Tirumala

w pałacu Tirumala

w pałacu Tirumala

malowane sufity
w pałacu Tirumala

sprzedawczyni biżuterii

stragan z owocami

po drodze do toalety selfie a potem zdjęcie


zdobienia przed świątynią Minakszi

jedna z 12 ogromnych bram świątynnych

w świątyni

detale z bramy

detale z bramy

krowa żywi się wszystkim

sprzedaż koralików

jedna z  bram wejściowych

stoisko w Pudhu Mandapa

detale z bram świątynnych

ta suka to już chyba jak krowa

kolejna brama świątynna

wnętrze świątyni Minakszi

w sali tysiąca kolumn

w sali tysiąca kolumn

wnętrze świątyni Minakszi

Dodaj napis

posąg Nandi

wnętrze świątyni

posąg Geneshy

basen złotego lotosu





basen złotego lotosu

wnętrze świątyni

pyszna kawa

zaślubiny Minakszi z Sziwą, ten trzeci to Wisznu

zakłady krawieckie na bazarze

pasmanteria

maski Minakszmi









































































17 listopada Indie


Śniadanie znakomite i w znakomitych humorach ruszamy na bazar kwiatowy. Właściwie jest to hurtownia kwiatów. W wielkich worach i w mniejszych torebkach są wystawione na sprzedaż  kwiatki. Sprzedaje się je na wagę. Przeznaczone są do robienia wieńców girland  i innych ozdób z kwiatów. Różnorodność niesamowita, róże, rumianki, kwiat lotosu wszystkie możliwe kwiatki z babcinego ogródka no i kwiatki miejscowe. Oprócz rozkwitniętych główek kwiatowych również pączki  jaśminu, stephanoptisa, lotosu. Od rodzajów, kolorów, zapachu może zakręcić się w głowie. Z bazaru jedziemy do ogromnego zbiornika Mariamman który jest  napełniany wodą na święto Teppam. Wówczas  bóstwa ze świątyni Minakszi Sziwa i Minakszi są w procesjach noszone po mieście i puszczane  w mini świątyni na wodę. Na noc bóstwa są wnoszone z powrotem do świątyni, by mogły się kochać  i odrodzić świat. Gdy nie ma święta woda jest spuszczana ze zbiornika  i dno porośnięta trawą na której  młodzi Hindusi grają w piłkę. Przed nami droga do Rameśwaram. Jak na Indie całkiem niezła. Po drodze  wypijamy kawę nawet niezłą jak na Indie  i zjadamy po ciasteczku zrobionym z mleka. Ramaśwaram jest  jednym z najświętszych miejsc hinduizmu. Leży na wyspie Pamba. Łączy ją z lądem most kolejowy i most  drogowy. Droga kolejowa przez ten most jest uważana za najniebezpieczniejszą na świecie. Most znajduje się tuż nad powierzchnią wody, jest  tak wąski jak szerokość pociągu. Gdy jedzie pociąg wygląda tak jakby jechał po wodzie. na dodatek w tym moście jest zainstalowany most zwodzony i na dużej długości most niema podpór. Szczególnie niebezpieczna jest jazda w czasie wzburzonego morza. Gdy przeczytałam o tej trasie w internecie to postanowiłam zobaczyć to i spróbować jazdy. I właśnie dzisiaj nadszedł ten dzień próby. Praven ustalił że pociąg mamy o 14 .Gdy przejeżdżamy most drogowy zatrzymujemy się by zrobić zdjęcia  . Wszędzie są zakazy postoju, ale to jakby nikomu nie przeszkadza. Stoi mnóstwo samochodów , bo ciekawscy chcą zobaczyć na własne oczy most i pociąg. Gdy zatrzymaliśmy się właśnie przejechał pociąg. Widoki z mostu super. Z jednej strony  niezwykły most kolejowy, a z drugiej łodzie rybackie na turkusowym oceanie. Bajecznie. Dojeżdżamy do stacji Pamba, by kupić bilety. kasa zamknięta. Dowiedzieliśmy się, że otwierają tuż przed odjazdem pociągu. I słusznie. Po co ktoś ma siedzieć bezużytecznie. ten co ma jechać musi przyjść przed odjazdem i wtedy kupi bilet. A wcześniej po co komu bilet. Jedziemy do Rameswaran. Wpadamy na pomysł iż z tej początkowej stacji też możemy  ruszyć w naszą podróż. kupujemy bilety  za całe 20 rupii dwa . Trasa liczy 18 kilometrów. Podróż koleją w Indiach to przeżycie samo w sobie. Wsiadamy do prawie pustego pociągu. zajmujemy naszym zdaniem najlepsze miejsca i czekamy. Pociąg powoli się zapełnia. jest to druga klasa bez miejscówek. Wagon wygląda tak jakby były przedziały, ale bez drzwi. Z tym że są dwa poziomy. na dole  pasażerowie siedzą, albo leżą , a na wyższym poziomie śpię.. Po drugiej ścianie wagonu znajdują się dwa pojedyncze miejsca siedzące. Przed odjazdem wagon jest zapełniony. Trzeba pamiętać, że to stacja początkowa, a pociąg jedzie do Trici. Ludzie są bardzo sympatyczni. Najbardziej cieszą się jak się im robi zdjęcia. Przychodzą do nas zagadują. . Tuż przed drugą ruszamy. Ku naszemu zdziwieniu pociąg osiągał prędkość 87 km/h. Stoimy w otwartych drzwiach pociągu. Tu nikt nie dba o to by były zamknięte. Gdy dojeżdżamy do mostu pasażerowie siłą przesadzają mnie na drugą stronę wagonu. Sadzają przy oknie i każą siedzieć. No i mieli rację. W ten sposób widziałam wysoki most drogowy i nisko jadący pociąg. Mogłam się wychylić i robić zdjęcia. naprawdę fajni ludzie. Po przejechaniu mostu wysiadamy na pierwszej stacji. Tu czeka na nas Praven. jedziemy do hotelu. Znowu kłopot. Internet nie działa. Trudno wszystko wyślemy jutro. jedziemy zwiedzać miasto. Najpierw jedziemy na sam cypel wyspy. Cypel jest długi . Jedzie się mierzeją. Po środku droga  na bokach wydmy, a za nimi ocean. Po drodze mijamy ruiny  miasteczka Dhanushkodi. Było ono  tętniącym życiem portem W 1964 roku potężny cyklon zmiótł je z powierzchni ziemi. Zostały tylko ruiny kościoła, dworca kolejowego i poczty. Pomiędzy nimi powstały teraz zbudowane ze słomy chaty rybaków. Na końcu cypla znajduje się piękna plażą. Do Sri Lanki tylko 30 kilometrów. Sri Lankę z Indiami łączy tzw. Most Adama. Jest to podwodny łańcuch  koralowców. Wędrujemy po plaży. Cieszymy się słońcem i ciepła wodą oceanu. Woda jak zupa. Zbyszek stwierdził że prawie jak w Bałtyku. Obserwujemy Hindusów na plaży. Gdy słońce zaczyna  zjeżdżać do wody ruszamy do świątyni Ramy  położnej na  koralowej wyspie  połączonej  z cyplem droga, Wieczorem jedziemy do  największego sanktuarium Hindusów świątyni Ramanathaśwamy.. Jest tu najbardziej czczony kopiec z piasku i jedna z najstarszych świątyń w Indiach. Niestety. Możemy sfotografować tylko  bramę wejściową. Aparaty, komórki muszą być pozostawione w depozycie. Buty też. Świątynia jest ogromna. cechą charakterystyczną są tu studnie w których wierni myją się przed odwidzeniem bogini. Studnie znajdują się pomiędzy  stu kolumnowymi salami. Chodzimy na bosaka po mokrej posadzce. Jest dosyć śliska. W niektórych miejscach położone  są maty, ale one iglaste i  trudno mi po nich iść. Moje stopy po prostu cierpią.. Co i raz gubimy się w świątyni. ma tyle różnych zakamarków, pomieszczeń, korytarzy i wszędzie mokro. W końcu widzimy jakąś kolejkę. Stajemy na jej końcu. początkowo idzie szybko. Nie wiemy do czego ta kolejka. Potem się zatkała. A tu nie ma odwrotu.. Barierki są tak wąskie że nie można się wycofać. W końcu docieramy do tego co smaruje  czoła białym proszkiem. Zrobiło się późno. Postanawiamy wyjść ze świątyni. Nie jest to takie proste. Już nam się wydaje , że trafiliśmy na drogę do wyjścia i  pudło. W końcu światełko w tunelu. Wychodzimy na zewnątrz. Ale niestety inną bramą. I znowu ganiamy po  brudnych hinduskich ulicach na bosaka.. Wyszliśmy  dokładnie po przeciwnej stronie po której mieliśmy wyjść. Musimy obejść pół świątyni, która zajmuje ogromną powierzchnię. No ale w końcu odbieramy buty z depozytu i nasze aparaty i wracamy do hotelu. Kolacja to kolejne przeżycie samo w sobie. Kelner przynosi nam kartę. Co chcemy zamówić to nie ma, Restauracja jest wegetariańska. Obok kelnera stoi jeszcze dwóch. Potem dochodzi jeszcze dwóch, W piątkę stoją przy naszym stoliku i gapią się. Gdy zamówiliśmy  kelner na chwilę odszedł a  czterech zostało i się gapi. Kelner wrócił i również stoi i się gapi. Przyniósł zupę i w pięciu stoją nam nami i się gapię. nie wiem czy my to małpy w cyrku Zamówiliśmy zupę pomidorową. Zupełnie inna niż wczorajsza. Ostra ale też dobra. Gdy przyniósł drugie danie liczba gapiów wrosła do sześciu. Kelner cały czas się pyta czy jest to smaczne, jakby każdy kęs był inny. Zbyszek w końcu się wkurza i pyta czy oni coś od nas chcą  . Kelner przegonił ich ale sam stoi jak słup. za chwilę  znowu jak hydrze głowy pojawiają się  pracownicy restauracji i gapią się. Na szczęście to już koniec  naszej wegetariańskiej kolacji.

na bazarze kwiatowym

sprzedaż kwiatów w hurcie

sprzedaż kwiatów w hurcie


sprzedaż kwiatów w hurcie

sprzedaż kwiatów w hurcie

sprzedaż kwiatów w hurcie

gotowe wieńce


sprzedaż kwiatów w hurcie

sprzedaż kwiatów w hurcie


sprzedaż kwiatów w hurcie

zielone do ozdobt

sprzedaż kwiatów w hurcie

na bazarze kwiatowym

sprzedaż kwiatów w hurcie

gotowe naszyjniki



pociąg na moście kolejowym

z Pravenem na moście

na moście drogowym

most kolejowy tuż nad wodą

most na wyspę Pamba

widok z drugiej strony mostu

most zwodzony na moście kolejowym

spotkany Hindus

panowie raczą się wodą ognistą

przed dworcem kolejowym

kolejna prośba o zdjęcie

mnie też nie  pozbawiono przyjemności

nasz samochód i kierowca Praven

stacja kolejowa

na peronie

to też na peronie

na peronie

ubikacja w pociągu

sprzedawca kawy

nasz bilet kolejowy

klimatyzacja

chłopczyk z pociągu

górna  półka pasażerów

pociągi w Indiach to potęga

w wagonie klasy II



widok z okna pociągu

widok z okna pociągu


w wagonie

pociąg tuż nad wodą




łodzie rybackie

klima w pociągu

woda tuż tuż

dziewczynka z pociągu

w wagonie

dwa mosty jeden nisko drugi wysoko

most drogowy widziany z pociągu



na moście  stają turyści i patrzą na pociąg

to już koniec podróży

szerokie tory

mimo zakazu wszyscy parkują

wioska rybacka na cyplu

ruiny pozostały po cyklonie

przed kościołem spotykamy tego pana

ołtarz w kościele

to co pozostało po cyklonie

oglądamy koraliki

spacer plażą

woda ciepła

Hindusi w kąpieli

Muzułmanki w kąpieli

Dodaj napis

zachód słońca nad oceanem










 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

krowa z cielątkiem


wszędzie warsztaty






 


warsztat krawiecki

krowa spotkała byka

brama wejściowa do świątyni

pralnia pierze w 4 godziny





Dodaj napis

 

 

 

 

oni stali i patrzyli jak my jemy

 

 

 

 

 

 

  18 listopada Indie


Przed nami trudny dzień. Śniadanie  mamy o 7.30. Wchodzimy do restauracji i szok. W restauracji nie ma  nawet jednego wolnego miejsca. Pełno Hindusów wcinających na liściach bananowca swoje  śniadanko. czekamy chwilę, aż się coś zwolni. Oczywiście są to klienci z ulicy a nie z  hotelu. Śniadanie  hinduskie. Pełno sosów placki   dosi  oraz  sosy. My jemy sztućcami. reszta rękoma,. Zbyszek trochę się złości, ale nie ma wyjścia. Mnie nawet smakuje. Właściwie nie jemy tu mięsa i czujemy się znakomicie. Ruszamy w drogę do Trichy. Jest to skrót strasznie długiej nazwy. Hindusi też ja stosują.. Jest to środek Tamilnadu, ale i centrum turystyczne.Dojeżdżamy  około  południa. Gdy wysiadamy z samochodu skwar powala nas na kolana. Do tego wszystkiego tłok, gwar, pełno handlarzy. Wysiedliśmy  na terenie świątyni podobno największej w Indiach. W świątyni jeżdody, są sklepy ulice.  jest to świątynia poświęcona Wisznu. Zaczynamy od pierwszej gopury czyli bramy,. Jest to najwyższa gopura w Indiach . Ma 73 metry wysokości. jest cła malowana.Nie ma tylu rzeźb co świątynia w Maduraj. Stwierdziliśmy, że jeśli widziało się Maduraj to  już nic piękniejszego się nie zobaczy. Ale trzeba przyznać, że ta gopura też jest ładna i gdybyśmy oglądali ją jako pierwszą na pewno  jęczelibyśmy z zachwytu. W świątyni jest wiele gopur.Przechodzimy kolejne kolorowe o wiele niższe, ale z  rzeźbionymi postaciami. Właściwa świątynia zaczyna się dopiero  po przejściu 4 gopury. Po drodze kupujemy granaty i oczywiście od razu je zjadamy. Upapraliśmy się jak prosiaki, a papier zostawiliśmy w samochodzie. Przy czwartej gopurze trzeba zostawić  buty. i tu zaczyna się problem, Granit, którym wyłożone są świątynie nagrzany jest  niesamowicie. Trudno nam jest iść . Hindusi się z nas śmieją, że skaczemy jak małpy poparzone. Kupujemy bilety na  punkt widokowy. Zbyszek marudzi,ze nic nie będzie widać, bo za niski. Na dachu  jednej ze świątyń można zrobić zdjęcia  wszystkich gopur. Tu na szczęście  granit pomalowano na biało i spokojnie można chodzić.W świątyni oprócz kaplic jest dużo sal podpartych wieloma  kolumnami. Tu wierni odpoczywają, jedzą posiłki. Sale  te zwykle są ogromne, a kolumny pięknie rzeźbione. Jedna z piękniejszych  Szeszgidrija Mandapa  ma piękne kolumny z końmi stającymi dęba w trakcie bitwy. Gdy chcemy wejść do muzeum sztuki okazuje się ,że  brama zamknięta. Stoimy chwile,  ale podłoże tak gorące, że ja podkładam przewodnik pod stopy. Zbyszek  rezygnuje z wejścia. W końcu facet przychodzi i mówi , że zamknięte. Dla mnie ta świątynia to  bazar, modlitwa, czyli coś dla ducha, coś dla ciała. . W wielu Hinduskich świątyniach   jest część  przeznaczona na handel, część na odpoczynek a część na modlitwę. Tu gdzie odbywa się modlitwa zwykle turyści nie mają wstępu, a tym bardziej nie mogą robić zdjęć.. Spoceni z poparzonymi stopami wychodzimy ze świątyni. Jedziemy do Rock Fort. Jest to kolejna świątynia usadowiona na wysokiej 83 metrowej skale. świątynie widać z daleka. Skała została w ociosana i wyryto w niej groty świątynne. Potem następcy wykorzystali  to miejsce budując świątynię. Tym razem zabieramy ze sobą skarpetki. Do świątyni idzie się po schodach. jest ich 400. bagatela, ale zważywszy że jest ponad 35 stopni w cieniu nie  ma czego zazdrościć. Schody są wykute w skale, ale są tak krzywe, że człowiek się zatacza jakby coś wypił.Z góry przepiękny widok na kolorowe, pastelowe miasto. Zwijamy sie stosunkowo szybko, bo jesteśmy strasznie głodni. Praven niezawodny zawozi nas do  restauracji na lunch. Zamawiamy  hinduskie specjały. Opychamy się na maksa i ruszamy do Tandźawur. To miasto było stolicą za czasów dynastii Colów. Znajduje się tutaj przepiękna świątynia hinduistyczna Brihadiśwary. wpisana na listę UNESCO. Światynia  prezentuje się zjawiskowo. W blasku zachodzącego słońca  gdy mieni się barwami ,złota, pomarańczu , a nawet czerwieni. Wchodzimy prze  kolejne gopura, zachwycając ię pięknem  kolejnych  kaplicy gopur. Dochodzimy do  6 metrowego posągu byka Nandi. Widzimy jak wierni  modlą sie przed tym  posagiem Wchodzimy do najważniejszej świątyni. Tu  ogromna kolejka wiernych. staramy się ja ominąć., ale w końcu docieramy do miejsca, gdzie trzeba czekać.Wierni stoją by oddać cześć bogowi Sziwie. Jest strasznie gorąco. Rezygnujemy z kolejki  i zwiedzamy dalej.Robimy zdjęcia przepięknej najwyższej gopurze. jest skąpana w słońcu. Żal opuszczać świątynię, ale  przed nami jeszcze pałac. Gdy dojeżdżamy do pałacu facet w kasie biletowej oświadcza nam,że  koniec zwiedzania. Ja targuję się, że w przewodniku jest  do 18 zwiedzanie. Facet się poddaje i każe nam iść zwiedzać bez biletów. Oczywiście pierwsza bramka i stop. Ale nasze argumenty o facecie z budki przekonują strażników. Oglądamy  barwną salę audiencyjną, potem bibliotekę z manuskryptami. bardzo ciekawe zbiory. Gdy chcemy wejść do muzeum Sztuki  kolejny strażnik nie chce nas wpuścić bez biletu. je wchodzę, Zbyszek walczy. W końcu facet zostawia nas i idzie do budki wyjaśnić sprawę. My  zwiedzamy cały  pałac. Niewątpliwie jest bardzo interesujący ale niestety wymaga  renowacji. jest już po 18 i ruszamy do Kumbakonam. Zrobiło się ciemno. Jazda horror. Nie dość że ruch koszmarny, pełno ludzi i wszelkich pojazdów to jeszcze oślepiają światłami. Jakoś  przejechaliśmy  te 40 kilometrów. W Kumbakonam szukamy piwa. Znajdujemy sklep z alkoholem. Speluna straszna, śmierdzi, na dodatek tłumek pijaczków kupujących małpki Gdy pytamy o piwo  każą nam wejść głębiej.Już sam korytarz odstrasza, ale idziemy,. Wchodzimy do jakiegoś pomieszczenia, a tu melina. Siedzą pijaczki pija.. Tam bar zakąskowy i lodówki z piwem. Kupujemy i zostajemy wyprowadzeni innym tajemnym wejściem.Tak rząd Indii walczy z alkoholizmem w kraju. docieramy do hotelu Sara Regency . Hotel w porządku. Internet też.Wszystko do czasu, Internet strasznie  urywa się ,a w hotelu wciąż gaśnie światło.




hotel niby elegancki a dziury w fotelu

granitowe wnętrze holu

hotelowa restauracja o poranku

swiatynia w Trici

przed świątynią stał słoń i pobierał jałmużnę

jedna z gopur w Trici

detale w gopurze

inna gopura

detale w goprze

73 metrowa gopra

Hinduski pątnik

można zadzwonić

pożywiamy się granatem

na trenie świątyni

widok z dachu świątyni

na dachu w koszulkach firmowych

kaplica w świątyni

zwieńczenie kaplicy

w ogromnych salach w świątyni Hindusi posilają się

tu trzeba włożyćpięć palców nie wiem po co

malowidła w jednej z kaplic

detale na gopurze

Hindusi zażyczyli sobie selfie

biała gopura

Konie w Szeszgidrija mandapa

Hinduski wracają ze świątyni

drzwi wejściowe do świątyni

 Rock Fort świątynia na szczycie góry

kolorowe Trichy

w tle kościół Lourd

panorama Trichy w tle gopura

zmęczony pątnik

Rock Fort

nasz obiadek

Wejście do świątyni w Tandźawur

Zbiórka datków na biednych

Swiatynia w Tandźawur

6 metrowy Byk Nandi

wświątyni w Tandźawur

Dodaj napis

w świątyni w Tandźawur

strażnicy strzegący świątyni

Dodaj napis

jedna z kaplic w Tandźawur

pielgrzym odpoczywa

Gopury w Tandźawur

kolorowe ciężarówki są wszędzie

przed saląaudiencyjną

sala audiencyjna w zamku królewskim

wieża zamkowa

Dodaj napis

zdobienia w pałacu

słoń przed wejściem do sal pałacowych

na terenie pałacu

\głowa z nakryciem radży leży pod ścianą- ścięta?

na terenie pałacu

ozdoby na ścianach  pałacowych

ozdoba z sali audiencyjnej

ozdobne balkony pałacowe

pierwszy supermarket

piwko na koniec dnia

nie mam czasu na piwo -pracuję

drzwi w pałacu
   






































































































































































19 listopada Indie


Po hinduskim śniadaniu z wkładką  europejską w postaci  silnie przesmażonych jajek ruszamy zwiedzać Kumbakonam najpierw świątynia Wisznu. Niezwykle piękna jest 45 metrowa brama świątynna. rzeźbione postaci bóstw i sceny pomalowane na  pastelowe kolory.  Wewnątrz świątyni  ciekawostką jest przedstawienie najważniejszego sanktuarium w postaci rydwanu z  pięknie rzeźbionymi kołami. Rydwan ciągnięty jest przez słonie. Niedaleko świątyni znajduje się ogromny zbiornik wodny  otoczony  17 pawilonami. Oczywiście służy on do modlitewnych ablucji. Jest to niezwykle święte miejsce dla Hindusów. Wierzą oni że co12 lat do tego zbiornika wpływa woda ze świętych rzek Indii w tym Gangesu. Widzimy jak w zbiorniku kapią się wierni. Ruszamy w dalszą drogę do miasteczka Darasuram. Tu znajduje się  kolejna świątynia  zbudowana za panowania dynastii Colów i wpisana tak ja k ta w Tandźawur na listę Unesco. Świątynia zbudowana jest z kamienia koloru piasku. Wygląda z daleka jak usypany zamek z piasku. . Zostawiamy buty w samochodzie i idziemy w skarpetach. Okazuje się że wejście do Świątyni dużo niżej od poziomu ziemi jest zalane. Pozostaje nam tylko zdjęć skarpety iść przez wodę,. Tutaj tez główne sanktuarium przepięknie rzeźbione  jest przedstawione  jako rydwan ciągnięty przez konie i słonie.. W każdym  rogu dziedzica stoi  mandapa, czyli pawilon na filarach . Te są pięknie zdobione. Świątynia jest przepiękna. Niewątpliwie uroku dodaje jej to że jest tu pusto. Tylko nieliczni wierni. Nie ma turystów, a niech żałują, ba naprawdę jest warta odwiedzenie. Po obejrzeniu świątyni Praven prowadzi nas do zakładu tkackiego, gdzie produkują sari z jedwabiu. Okazuje się, że na tkaninę  do sari potrzeba 10000 nitek osnowy w przypadku  tkania jej z jedwabiu. Kobiety zapraszają nas na zakupy. Pokazują przepiękne jedwabne tkaniny na sari. Niestety mimo zachwytów nad kolorystyką tkanin nie znajdują w nas  kupców. Pozostała nam trzecia ze świątyń z okresu Colów. Położona jest w mieście którego nazwa przetłumaczona na Polski brzmi "miasto Colów którzy zdobyli Ganges". mamy do przejechania 37 kilometrów. Po drodze  zaczął padać deszcz. krople spadające na szybę samochodu były ogromniaste. Po drodze mijamy szmaragdowe pola ryżowe. Właściwie były to pola ryżowe we wszystkich stadiach rozwoju, puste zbiorniki, wodne, zieloniutkie młode rośliny wystające z wody, dywany szmaragdowe  i lekko pożółkłe  poletka. Zatrzymujemy się  by przyjrzeć się  pracy osób sadzących ryż. mężczyzna w maszyną chyba wzruszającą ziemię to jedyna mechanizacja przy tej pracy. resztę trzeba zrobić ręcznie. Gdy  podjeżdżamy jeszcze parę kilometrów nagle stop. Korek. Okazuje się, że woda padająca spowodowała taki wzrost poziomu rzeki, że zamknięto most na co najmniej 3 godziny. nasz niezawodny Paven  zawraca i jedzie objazdem Oczywiście drogi przybywa, czasu ubywa. Około 13 docieramy do świątyni. Ogromną gopurę widać z daleka. Świątynia znajduje się w ogrodzie. Przed świątynią ogromny possą Nandi. Najwyższa gopura  jest bardzo smukła . Na jej ścianach znajduje się mnóstwo rzeźb przedstawiających Sziwę, np. Sziwa żebrak, Sziwa pół  mężczyzna pół kobieta, Sziwa dekorujący wiernego wiecem. Młodzi Hindusi też zwiedzający świątynię pokazują nam  te rzeźby oraz napis na jednej ze ścian w języku staro-tamilskim którego alfabet jest bardzo zbliżone do alfabetu Majów. Wokół świątyni na pięknie utrzymanej trawie siedzą wierni, jedzą, odpoczywają i bawią się.  Ruszamy teraz do dystryktu Pondicherry. Po drodze zatrzymujemy się na lunch. Kończy się wypiciem kawy i ciastkiem, bo na nic lepszego nie mamy ochoty. Kawę przynoszą nam  w metalowych kubeczkach umieszonych w metalowych miseczkach. tak jest dużo nalane, że kelner niosąc ją porozlewał do tych miseczek Docieramy do Pondicherry jest to teren dawnej kolonii francuskiej. Za wjazd turystyczny trzeba wnieść opłatę. Miasto jak z innej bajki. Piękne wille w ogrodach, czyste ulice, zacienione drzewami. Po drodze do hotelu zaglądamy do ogromnej bazyliki Serca Jezusa. Ma ona przepiękne witraże.Słońce wpadające przez nie rzuca piękne blaski na ściany Zauważyliśmy, że  miejscowi wierni wchodząc do Katedry zdejmują buty. Ta sama sytuacja była w drugim kościele  biało różowym Notre Dame de Anges. Zajeżdżamy do hotelu. jest bardzo wypasiony. Zostawiamy  bagaże i jedziemy do Aśramu Śri Aurobindo. To miejsce medytacji jogi. Wchodzimy do środka i obserwujemy ludzi  medytujących. Obok Aśramu jest ogromna świątynia Geneshy. Przed świątynią żywa   postać Geneshy w postaci słonia. Wchodzimy do świątyni z butami w rękach. Facet każe nam zostawić przed świątynią. Zostawiamy je z boku jednych z  5 drzwi. Wnętrze pomalowane jak strój łowicki. Wokół świątyni  rzeźby przedstawiające  Geneshę  w różnych  cieleniach. Gdy wychodzimy zer świątyni okazuje się że nie ma naszych butów. szukamy przy kolejnych drzwiach, ale nie ma gdy dochodzimy  do przechowalni butów facet  woła me i mówi że 100 rupii i wyciąga moje sandały, potem Zbyszka. Skąd on wiedział, że to nasze buty nie mamy pojęcia. Przecież buty zostawiliśmy zupełni gdzie indziej, facet nie mógł nas widzieć. . Wracamy do hotelu. Umawiamy się z Pravenem na jutro i idziemy na spacer na promenadę. W godzinach 18-20 zamykana jest ulica, by mieszkańcy mogli spokojnie spacerować. zastanawia nas jak to możliwe żeby taka enklaw  francuska utrzymała się. Gdyby nie sari w które ubrane są kobiety nie uwierzyłabym, że jestem w Indiach. W drodze powrotnej zachodzimy do knajpki na  obiad. Wreszcie zamawiam rybę z frytkami a Zbyszek kurczaka z rożna. Trochę odmiany  od hinduskiego jedzenia dobrze nam zrobi.

zbiornik do  kąpieli dla wiernych

sporo takich starych samochodów

gopura w Kumbakonam

detale z gopury

detale z gopury

wnętrze świątyni

z boku koło rydwanu

Dodaj napis

Swiatynia w darasuram

świątynia w wodzie

Dodaj napis

pięknie zdobione filary

w warsztacie tkackim

tkanina na saro

ozdoby na palcach nóg

ruina i  satelita

mijany Hindus

pola ryżowe

pola ryżowe


prace na polu ryżowym

sadzonki przygotowane do sadzenia

maszyna do spulchniania

woły albo i nie woły

świątynia w mieście Coló

Ogromy Nandi

świątynia w mieście Colów


Hindusi  pokazują mi swój przewodnik no i te skarpety

bogato zdobiona gopura

strażnicy świątyni i ja

Sziwa w postaci pół kobiety pół mężczyzny

Sziwa  prosi o jałmuznę

napis w alfabecie  starotamilskim

porozlewana kawa w miseczce

bar szybkiej obsługi

katedra Serca Jezusa

wnętrze świątyni

wnętrze Kościoła


Kościół Notre Dame

wnętrze kościoła Notre Dame


witraż w kościele Serca Jezusa

medytujący w Aśramie

przed świątynią Geneshy

żywy Genesha

w świątyni Geneshy

w świątyni Geneshy


w świątyni Geneshy

jedna z kapliczek Geneshy

w świątyni Geneshy

w świątyni Geneshy

napotkany Hindus

w świątyni geneshy

Zbyszek dorabia  wożąc Hindusów rikszą

w pokoju hotelowym

na promenadzie

nawet gra muzyka na promenadzie

a porządku pilnują policjanci

nie hinduska kolacja


nasz hotel







20 listopada Indie


W nocy walczyliśmy do trzeciej szukając hotelu na Malediwach, a potem normalna praca ze zdjęciami z blogiem. Zbyszkowi wszystko się rozlatywało, więc siedział jeszcze dłużej. We wspaniałym hotelu wspaniałe śniadanie. nawet jajka zostały prawidłowo usmażone. Najpierw jedziemy po bagietkę do sklepu  francuskiego. Jesteśmy po śniadaniu, więc nie bardzo mamy na nią ochotę, ale nie zmarnuje się. W końcu zgłodniejemy. Koło Poundicherry znajduje się Auroville    "Miasto Świtu" Mieszkają tu ludzie różnych narodowości. Dla nich najważniejsze wartości to pokój, harmonia, zrównoważony sposób życia. Stworzyli tu w przepięknych ogrodach swój świat. Idziemy pięknie zadbanymi  alejkami wśród kwiatów. Upał niemiłosierny. Leje się z nas  pot jakbyśmy byli pod prysznicem., Na terenie ogrodu znajduje się Matrimandiru. Jest to ogromna złota kula  podobna trochę do piłeczki tenisowej. . W kuli tej można pomedytować. Nam na medytacje jakoś się nie zbiera więc wracamy do samochodu, Korzystamy z  podwózki jadącym samochodem przeznaczonym
dla  starców i inwalidów. Zastanawiamy się do jakiej grupy nas zaliczyli. Zgrzani wsiadamy do schłodzonego przez Prawena samochodu. Teraz już  przed nami Mahabalipuram. . Jest to miasto, w którym znajdują się  zabytki dawnego portu. Znajdują się tu wykute w skałach świątynie. Wpisane są na listę UNESCO. Już na dzień dobry wkurzają nas. Hindus płaci 30 rupii my po 500. Skandal, ale co zrobić. Trzeba płakać i płacić jak się chce oglądać.  Świątyń  jest bardzo dużo. My interesujemy się tylko najważniejszymi. Świątynie zostały wykute w VIII wieku. Są o wiele skromniejsze od tych które widzieliśmy wcześniej. Dosłownie w pocie czoła zwiedzamy świątynie. Są  rozrzucone na dużej przestrzeni Trzeba chodzić po nagrzanych przez słońce skałach W pewnym momencie widzę  kierunkowskaz Przeczytałam tylko słowo Kriszna. Ponieważ mieliśmy znaleźć świątynię Kriszny idziemy w tym kierunku wspinając się na skałę.. Łazimy wszędzie , pytamy nikt nic nie wie. W końcu natykamy się na jakichś Anglików. Trzymają też przewodnik Lonley Planet. Pytam ich o Kryszna mandapa, a oni tez pokazuję mi na mapie ten sam obiekt. zastanawiamy się nad   znakiem. Gdy schodzimy na dół .Okazuje się, że kierunkowskaz był do Kriszny-  maślanej kuli, a nie do mandapy czyli  świątyni. A  ta kula to ogromny kamień, który oparł się prawu grawitacji i dziwnie tkwi w miejscu. Praven proponuje nam przerwę na lunch. Zawozi nas do restauracji Moonakers. Kelner  cwaniaczek podbiega i oferuje Zbyszkowi piwo. ale nie wie że Zbyszek cwana gapa. Najpierw pyta o cenę. Gdy słyszymy, że mamy zapłacić za piwo 300 rupii / w wczoraj kupowaliśmy po 70 rupii za butelkę/, rezygnujemy. Wybieramy  Limon soda za 40 rupii czyli 2 zł. Obiad nieszczególny. Znowu dostałam rybę ale miała być w czosnku, a była polana jakąś  zżelowaną  masą zieloną, w której  był czosnek. Ryżu nie przyniósł. Zbyszka kurczak zimny. Kelner zniknął jak kamfora. Zjadamy, aczkolwiek niechętnie, W końcu kelner się pojawia, . Przynosi ryż. Posyłam go do diabła, bo  skończyłam  jeść rybę i nie będę jadła suchego ryżu. Kontynuujemy zwiedzanie. Najbardziej podoba mi się  ogromna megalityczna płaskorzeźba przedstawiająca Ardźuna jednego z bohaterów hinduskich. Ostatnim punktem programu jest świątynia  położona nad oceanem świątynia Shore. Nie jest duża ale za to niezwykle proporcjonalna. Pomyśleć, że w VIII wieku potrafili takie zgrabne cacka budować Groty, świątynie piękne, ale chyba na razie mamy dosyć . Uważam, że jak się widziało świątynie Tandźawur, Maduraj  to trudno jest  już tego kogoś zadowolić .Z radością jedziemy do hotelu. Hotel z basenem. . za nim urokliwa restauracją. Prysznic to jest to co ma w tym momencie dla mnie  pierwszorzędne znaczenie. W kranie nie ma ciepłej wody, ale może  to i lepiej. Chłodna doskonale  schładza.. Wieczorem ruszamy do miasteczka, by kupić owoce. Jak zwykle pada na ananasa i mandarynki. Po drodze przypominamy sobie o bagietce. szukamy Pravena. zabieramy naszą bułę i idziemy na zupę. Bagietka z zupą krewetkową pycha.  Jutro nasz ostatni dzień w Indiach. Bardzo żałuję. Cudowny kraj, cudowni ludzie, pełni witalności ale i spokoju i życzliwości. Do tego wszystkiego należy dodać mistycyzm Indii,  niesamowitą religię, wspaniałą kuchnie i  powalające na kolana zabytki.
                                                                                                                                                                         
w ogrodach Auroville

w ogrodach Auroville

w ogrodach Auroville

piękne drzewo w Auroville

instrukcja korzystania z  kibelka

Matrimandir  miejsce medytacji

przed samochodem dlastarców

panorama na ocean


Dodaj napis

ceny biletów do zabytków

świątynie w zespole Pancia Ratha

znowu robię za modela

tu Zbyszek wśród Hindusek

sliczna , zgrabna świątynka

przed jedną ze świątyń

przed jedną ze świątyń

widok z latarni morskiej

latarnia morska

schodydo latarni morskiej

panorama  latarni morskiej

panorama miasteczka

kolejna  świątynia-grota

na samym szczycie stały dwie bliźniacze świątynie

świątynia - grota


piękna mandapa

Maślana Kula Kryszny

ogromne skały

świątynia Trimurti poświęcona Sziwue

Lingam przedstawiający Sziwę

Megalityczna rzeźba medytacje Arjuny

świątynia Kriszny

rzeźby na skale

widok na ocean

mój obiad

świątynia Shore

świątynia Shore

na poczcie

wysyłam kartki

meldujemy się w hotelu

 do ogrodu się nada






rzeźbiarz przy pracy

























































































































































21 listopada Indie

 Dziś dzień relaksu. Jak to zwykle bywa wstałam w związku z tym o 6. Zbyszek spał, wiec  poszłam na balkon delektować się porankiem. Przeszkadzały mi tylko skrzeczące wrony. Jest bardzo ciepło.. Zbyszek też mimo, że mógł pospać  wcześnie  wstał. Okazuje się, że gdy nie nastawi się budzika  człowiek dobrowolnie wstaje wcześniej. Śniadanie w pięknej scenerii. Basen, mnóstwo zieleni, Do tego doskonale usmażone jajka . Dzisiaj dzień leniuchowania. Idziemy na plażę. jest  długa i szeroka. Na niektórych odcinkach stoją łodzie rybackie. Woda super ciepła. Wędrujemy brzegiem morza ciesząc się słońcem. Gdy wracamy  widzimy jak rybacy próbują wciągnąć łódź na brzeg. Nie dają rady. Zbyszek postanowił znaleźć zatrudnienie w Indiach i pokazał im  jaką siła dysponuje.Łódź błyskawicznie została wyciągnięta na brzeg.  Zaglądamy do sklepów z pamiątkami. Jednak już jesteśmy rozkapryszeni i nic nam nie odpowiada. Zbyszek zauważa   stoisko z  gotująca się kawą. Bardzo prymitywne. Ale decydujemy się. Facet robi nam znakomitą kawę. Gdy ją pijemy siedząc na ławce, zauważamy, że obok nas pracuje szewc. Zbyszkowi wytarła się wkładka w sandale. Pokazuje szewcowi. Ten nie widzi problemu. Targujemy ostro i  zamawiamy w wymianę wkładek w sandałach. Praca ręczna trwa  ponad pól godziny. Facet bierze miarę, przycina, przykleja. Wszystko zgodnie z procedurami Myślę, że sandały się rozlecą ,a wkładki będą się trzymały. Wszystko za 10 zł z mięciutkimi skórzanymi wkładkami. Wracamy na lunch do hotelu. Pakowanie i o 14 wyjazd do Chennai. Po drodze Praven podjeżdża na parking i  mówi coś niezbyt wyraźnie. Zrozumieliśmy tylko jedno słowo "Tiger" Idziemy do bramki. jesteśmy bardzo ciekawi co za tygrysy zobaczymy. Bramka obrotowa. Wchodzimy,   nic nie widać. Jakiś Hindus siedzi na ziemi i to wszystko. Ale on pokazuje nam drogę. a właściwie wskazuje na  jakiś staw. Idziemy coraz bardziej zdziwieni. Tym bardziej, że oprócz tego Hindusa nie widzimy żywego ducha. Gdy dochodzimy do stawu  okazuje się, że  przy nim jest   wykuta w skale jaskinia tygrysia. Jej nazwa  pochodzi z  tego że wokół wejście do jaskini wyrzeźbione są głowy tygrysie. Śmiejemy się ze Zbyszkiem , szczególnie z jego komentarza gdy Hindus pokazał nam drogę. Co tygrysy żyją w wodzie? Chennai to jedno z największych miast Indii. Ma ponad 10 milionów mieszkańców. Tu jest jeszcze większa mieszanka ludzi. Jest duża grupa chrześcijan. Praven zawozi nas do kościoła św Tomasza. Niewierny Tomasz  po śmierci Chrystusa przybył do Chennai i tu nauczał prze wiele lat. Został zabity .Jego grób znajduje się w tym kościele. Nie ma jednak w nim jego zwłok. Jest tylko   relikwia w postaci kawalątka kości. Przy kościele jest pomnik Jana Pawła II. W kaplicy  grobu św. Tomasza są też zdjęcia papieża z  jego pielgrzymki do Chennai w 1987 r. Z kościoła jedziemy do świątyni hinduskiej. Ma kolorową gopurę. Tu Parwati jest przedstawiana jako paw, bo Sziwa się na nią zdenerwował i zamienił w pawia.Widzimy znów tłumy wiernych stojących w kolejce po  otrzymanie błogosławieństwa od mnichów. Stwierdzamy, że Hindusi to bardzo wierzący i przestrzegający zasad  religii naród. Zajeżdżamy na plażę Marina. Jest  długa na 3 kilometry i bardzo szeroka. Na plaży mnóstwo ludzi. Widać, że życie popołudniowe toczy się  na plaży. Praven pokazuje nam jeszcze budynek sądu, jeden z najstarszych na świecie, dworzec kolejowy. Jedziemy do firmy Tharani Tours,  <tharanitours@gmail.com w której wypożyczyliśmy  samochód. Szef  zaprasza nas na kolację. Restauracja super, jedzenie jeszcze lepsze. Odwożą nas na lotnisko. Żegnamy się z Pravenem. Oczywiście dajemy mu tipsa. Widzimy, że jest bardzo zadowolony z naszej hojności. Należało się chłopakowi. Ogarniał wszystko, był bardzo usłużny, dyskretny i zawsze uśmiechnięty. A przede wszystkim bezpiecznie nas przewiózł po hinduskich drogach. Z wyboru firmy jesteśmy nadzwyczaj zadowoleni . Koszt samochodu z kierowcą hotelami  ze śniadaniem  wycieczką z noclegiem po Kerali i występami  w Kerali zapłaciliśmy 1400 dolarów. Była to najkorzystniejsza cena Wprawdzie muszę przyznać, iż mimo panującego rozgardiaszu na drogach nie widzieliśmy ani jednej stłuczki. Samochody też nie jeżdżą poobijanie.  Do odlotu  samolotu mamy trochę czasu. Idę kupić kawę, a tu zimny prysznic. 160 rupii za jedną czyli 10 zł. Chyba oszaleli. Wszystko tu strasznie drogie porównując z miastem. Gdy  odprawiamy się na check-in facet prosi bym pokazała kartę kredytową, którą były zapłacone bilety. Tego jeszcze nie grali. Dobrze, że miałam tę kartę. Ale gdyby płacił ktoś inny mogiła. Podobno w warunkach podróży tak jest zapisane, że trzeba mieć kartę, którą były zapłacone bilety. Musimy to sprawdzić. Na lotnisku jak na hinduskim lotnisku, nikt się niczym nie przejmuje. Przy taśmociągu  do prześwietlania bagażu siedzi dwóch młodych chłopaków. Są bardziej zajęci sobą niż pracą. Jeden cały czas trzyma drugiego za ucho. Nawet nie ruszą się by podać  pojemniki na  komputer. Samolot mamy pięć minut po północy. , czyli krótko mówiąc noc z głowy.
Indiami jestem zachwycona. Zapachy kolory, mistycyzm ludzie wszystko cudowne kolorowe, pachnące .


długo celebrujemy śniadanie

owoce  z drzewa  rosnącego pry naszym balkonie

na plaży

kolorowe łódki na plaży

ryba nie zdążyła do morza

wysokie fale na oceanie

leniuchowanie na plaży

jakieś dziwne tratwy

Zbyszek wygiąga łódkę

ma się nowy fach w ręku

facet omiótł mi nogi z piasku

mała Hinduska

tygrysia jaskinia

proces naprawy butów

przygotowanie kawy

kościół  św. Tomasza

tu znajduje się relikwia św Tomasza


kościół św Tomasza

świątynia Kapileswrar w Chennai

Detale z gopury

detale z gopury













Brak komentarzy:

Prześlij komentarz