Sri Lanka 22 listopada 2017 r.
Na Sri Lankę lecimy z Chennai nocnym samolotem. Odebrać ma nas Malith kierowca którego namiary znaleźliśmy w internecie adres mammothmalith@gmail.com . Planowaliśmy trochę się przespać w hotelu, który zarezerwowaliśmy przez booking i ruszyć dalej około 9 rano Kupując bilety na nocny samolot liczyliśmy się, że noc będzie z głowy, ale za to mieliśmy cały dzień do dyspozycji, a na urlopie zdążymy się wyspać. . Noc
rzeczywiście z głowy. Samolot wprawdzie wystartował o czasie i
przyleciał punktualnie, ale była to za piętnaście druga. Formalności
związane z przekroczeniem granicy przeszły bardzo sprawnie. Wizę
wklejono nam od ręki. Mieliśmy załatwioną wcześniej promesę wizy, więc
nie musieliśmy ganiać i płacić za wizę. Chcemy wymienić przywiezione z
Indii rupie na lankijskie , a tu niespodzianka. Nikt ich nie chce
wymienić. Dziwimy się, ale trudno. Spróbujemy gdzieś indziej. Na
lotnisku czeka na nas kierowca. Gdy mówimy mu o zarezerwowanym hotelu
przekonuje nas, że lepiej jechać od razu do Sigiriji, bo szkoda czasu.
My będziemy spali w samochodzie, a on będzie prowadził. Próbujemy
skontaktować się z hotelem, i odwołać rezerwację. Facet w recepcji jest
nieugięty i twierdzi że sami powinniśmy odwołać rezerwację. Decydujemy
się jechać do Sigiriji, nie tracąc czasu na spanie w hotelu. Droga
pusta. Kierowca Malith dobrze prowadzi. Docieramy na miejsce około 6
rano. Szybko do hotelu. Śpimy jak zabici. Śniadanie powiedzieć, że
skromne to dużo powiedzieć, ale "nic to" nie przyjechaliśmy tu dla
śniadań. Ruszamy do Anuradhapury. Po drodze wybieramy z bankomatu
lankijskie rupie, bo nie wymieniliśmy nic na lotnisku. Złodzieje biorą
10 zł za transakcję. Sri Lanka to kraj głównie buddyjski. Od razu na
ulicach widać różnicę. Wprawdzie kobiety chodzą ubrane w sari, ale nie
ma mężczyzn ubranych w dhoti. A przede wszystkim jest czysto na ulicach
i jakoś tak spokojnie. Anuradhapura to dawna stolica kraju Jej czasy
świetności to okres od IV w p.n.e. do X w n.e. Było to ogromne miasto i
to je właśnie zgubiło. Rozrosło się do tak niebotycznych rozmiarów, że
trudno było je obronić. Dlatego władcy przenieśli stolicę do
Polonaruwy . Jednak przez okres świetności wybudowano tu monumentalne
stupy .Dowiadujemy się, że wejście dla cudzoziemca to kwota 25 dolarów
od osoby. Naprawdę traktują nas jak dojne krowy. Ale nie mamy wyjścia.
Skoro już tu przyjechaliśmy. Zaczynamy od ogromnej stupy zbudowanej z
cegieł Dźetawanarama. Ma 70 metrów wysokości. W oryginale 120 ale
utraciła iglicę. Stupa wygląda jak gigantyczna półkula zakończona
znajdującym się na szczycie budynkiem. Podziwiamy kunszt i sztukę
budowniczych . Nikt nam nie przeszkadza. Prawie nie ma turystów i
pielgrzymów. Wreszcie cisza i kontemplacja. Chociaż nie wiem, czy nie
wolę mimo wszystko hinduskiego gwaru i kolorytu. Na terenie miasta
rośnie święte drzewo Sri Maha Bodhi. Jest to drzewo pochodzące z III w
p.ne. jest to podobno historycznie udokumentowane. Sadzonkę tego drzewa
przywiozła mniszka jako szczep oryginalnego drzewa rosnącego w Indiach
pod którym Budda doznał oświecania. W drodze do drzewa łapie nas
ulewa. I to dosłownie i łapie i ulewa. Spadła nie wiadomo skąd. Lało jak
z cebra. Ciepły rzęsisty deszcz. Zanim dobiegliśmy do pobliskiej budki
byliśmy cali mokrzy. Deszcz trwał 10 minut i zaraz zrobiło się z
powrotem gorąco i parno. Drzewo "Bo" tak nazywają Lankijczycy to święte
drzewo jest ogrodzone, podparte złotymi podporami. Jednak jest
ogrodzone i niewiele go widać. Nie jest wcale takie ogromne jakby na to
miał wskazywać wiek.. Gdy wracamy do samochodu widzimy jak pies zjada
zdechła małpę. Tu wszędzie jest dużo psów. Są wychudzone i jakieś
takie pokaleczone. Gdy ten jadł, żaden inny się nie odważył podejść.
Potem mijamy siedzącego na chodniku samca małpy, których tu też
mnóstwo. Na trawniku siedzi matka i karmi małe. Samiec pilnuje. by jej
się nic nie stało. Jak się Zbyszek do niego zbliżył to wyszczerzył na
niego zęby. Po drodze mijamy Brazen Palace. 1600 kolumn pozostałych po
pierwszej kondygnacja pałacu. Pałac miał dziewięć kondygnacji i1000
pokoi. Niestety zostały tylko kolumny pierwszej kondygnacji. Jednak 1600
kolumn wbitych w ziemię robi wrażenie. Kolejna budowla zapierająca
dech w piersiach to biała stupa . Otoczona jest fundamentem 344 głowami
słoni. Obchodzimy świątynię. Obok niej znajduje się niewielki pięknie
zdobiony budynek. Słyszymy głosy śpiewających kobiet. Kolejnym
kompleksem klasztornym. który dotrwał do naszych czasów jest Abajagiri.
Tu też główny punkt to ogromna ceglana stupa wysokości 70 metrów.
Niedaleko niej pięknie zachowane bliźniacze baseny do ablucji. Do
zespołu klasztornego Isurumunija jedziemy na końcu. Tu niestety trzeba
dodatkowo płacić. Klasztor jest niezwykły, bo pomiędzy ogromnymi
głazami, a przed nim piękny basen. Po drugiej strony drogi przepiękny
basen z liliami wodnymi. a przy nim ostrzeżenie - uwaga na krokodyle_.
Wracamy do hotelu. po drodze kupujemy mango i banany. Teraz jest sezon
na mango. więc nie będziemy sobie żałować. Ustalamy program na jutro i
do pracy, czyli obróbka zdjęć i blog
|
bananowiec, papaja i mango |
|
nasz samolot do Colombo |
|
w samolocie |
|
na lotnisku już święta tylko nie buddyjskie |
|
skromne śniadanie |
|
nasz domek |
|
muzeum |
|
baseny do ablucji |
|
Dotyle ptaków chyba są rybyaj napis |
|
muzeum na świeżym powietru |
|
największa stupa ceglanaodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
małpy są wszędzie |
|
biała stupa |
|
chorągiewki przekazuję prośby do nieba |
|
pogodny mnich buddyjski |
|
1600 kolumn |
|
Lankijski szpak |
|
344 słoni przed białą stupą |
|
ozdobne zamki |
|
procesja |
|
przed białą stupą |
|
kamień księżycowy |
|
z młodymi mnichami |
|
stupa w Abajagiri |
|
ładny kogut |
|
przed posągiem Buddy |
|
basen bliźniaczy |
|
klasztor Isumurija |
|
wygodne siedzisko |
|
wisząca skała |
|
Dodaj napis |
|
panorama ze szczytu góry |
|
klasztor Isurumunija |
|
uwaga na krokodyle |
|
Zbyszek ima się każdej pracy |
23 listopada Sri Lanka
Śniadanie
dzisiaj obfitsze, naleśniki z jakimś nadzieniem kokosowym i omlet po
lankijsku. Niestety nie moja bajka. Ruszamy w drogę do Polonnaruwy. Jest
to była stolica Sri Lanki.Wprawdzie przez dwa wieki ale dwa wieki
wystarczyły najpotężniejszym władcom Sri Lanki na stworzenie potężnego
miasta. Teraz wszystko jest w ruinie. Praktycznie nie ma żadnej budowli
w dobrym stanie.. Ale rozmach , wielkość miasta z XII-XIV wieku
pokazują potęgę kraju.Zaczyna się oczywiście od golenia turysty
zagranicznego. Wstęp 25 dolarów od osoby. Skoro napisane że 25 dolarów
pytamy czy można dolarami płacić. Kobieta mówi że tak. No to Zbyszek
przynosi jej pakiet jednodolarówek. i płacimy
jednodolarówkami.Zaczynamy zwiedzanie od muzeum. Tu znajdują się
odtworzone makiety budowli istniejących w Polonnaruwie. jest też trochę
rzeźb. Oczywiście zakaz fotografowania. Można kupić książkę ze zdjęciami
w księgarni za muzeum. Taka jest informacja pod zakazem
fotografowania.Zaczynamy od pałacu królewskiego . Pozostały tylko grube
mury z ogromnymi dziurami pozostałościami po belkach stropowych. Pałac
został spalony przez Colów.najlepiej zachowane są wszędzie baseny. One
przetrwały wszystkie kataklizmy.Mnie najbardziej podobał się basen w
kształcie kwiatu lotosu. Nigdzie nie mogłam go znaleźć. W przewodniku
tylko o nim wspomniano. Natomiast ja widziałam go na zdjęciu. Ale sukces
został osiągnięty. Kierowca zawiózł nas tam na końcu naszej
trasy.Ciekawymi miejscami były też świątynia penisa Sziwy, obiekty w
świętym kwadracie. Są zachowane w bardzo dobrym stanie. Oczywiście
większość nie ma zadaszenia, ale daje wyobrażenie o rozmachu z jakim
budowano w ówczesnych czasach.W świątynią Trupanamana, w której
znajdował się posąg Buddy z oczami z szafirów widzieliśmy jak dwie
turystki weszły z przewodnikiem i po zakończeniu jego wyjaśnień zaczęły
wykonywać modlitewne tańce. Najpiękniejsza świątynia moim zdaniem to
Vantage. Okrągła przypominająca świątynię Nieba w Pekinie, ale tez tu
jest pozbawiona dachu. Widzieliśmy też ogromną kamienną księgę ważącą 80
ton. W mieście tym znajduje się również klasztor z grobami mnichów.
Obok największa atrakcja miasta cztery posągi Buddy w tym jeden posąg
leżącego Buddy. Niektórzy uważają, że umierającego. Zwiedzanie zajmuje
nam ponad pięć godzin. Pięć godzin w upale z ogromną wilgotnością
powietrza. W nocy lało. Musze przyznać, że wszędzie jest pięknie
posprzątane, trawniki zadbane. jest trochę więcej turystów niż wczoraj.
Malith to nasz kierowca zawozi nas po drodze na lunch. Znowu stół
szwedzki. Wybieramy jakieś dania. dzisiaj smaczniejsze niż wczoraj,
chociaż moim zdaniem daleko im do kuchni indyjskiej. O 15 ruszamy na
safari do parku Minnerija. Jest to park narodowy. Mieszkańcami bogatej w
zieleń i wodę krainy są przede wszystkim słonie. Potrafią tworzyć stada
złożone z kilkuset osobników. Oprócz słoni jest mnóstwo ptaków.
Ruszamy z szalonym kierowcą dżipem bez dachu. jazda po asfalcie
super.Wiatr we włosach tak jak kiedyś w młodości na motorze. Jazda po
parku to już inna sprawa. Dróg właściwie nie ma , Wszędzie błoto, bez
przerwy wpadamy w jakieś dziury i wyrzuca nas do góry. Ale są słonie.
Mnóstwo słoni. Oczywiście najpierw rzucamy się jak szaleni do robienia
zdjęć. Ale ile razy można pstrykać. W końcu zaczynamy obserwować
zwierzęta. One cały czas jedzą. Ale wybierają co lepsze kąski. . Stado
liczy ponad 50 osobników. Jest między nimi malutkie słoniątko pilnowane
przez 2 samice. W pewnym momencie jednemu ze słoni nie podoba się nasza
obecność. zaczyna ryczeć. Kierowca przesuwa się w bok. Obok widzimy jak
dwa młode samce bawią się walcząc ze sobą.Stad takich jak oglądaliśmy
jest wiele. zatrzymujemy się przy kilku. Potem zajeżdżamy nad jezioro.
Tu z kolei raj ptactwa. na szczycie drzewa siedzi orzeł. niestety
odwrócony jest do nas tyłem. Widzimy stado marabutów. Wreszcie
zobaczyłam marabuty. Stasiu będzie się śmiał jak mu o tym powiem. Po
zachodzie słońca opuszczamy park. Do hotelu docieramy po zmroku.
Kupujemy po drodze banany i mango To nasza kolacja.
|
słoń to też środek transportu |
|
makieta odtwarzająca świątynię Vatadage |
|
młoda para na sesji zdjęciowej |
|
posąg Buddy |
|
ruiny światyni |
|
pośród kolumn |
|
ruiny pałacu królewskiego |
|
pozostałość po pałacowym budynku |
|
zdobienia nabudynku rday ministrów |
|
rzeźba przy sali rady ministrów |
|
Dodaj napis |
|
małpy iskają się |
|
światynia w stylu hinduskim Tuparama |
|
okrągła świątynia Vatagede |
|
ozdoba schodów |
|
Dodaj napis |
|
tu byl przechowywany ząb Buddy |
|
precyzyjnie dopasowane kamienie |
|
trzy posągi Buddy |
|
Dodaj napis |
|
przed Nissankandal mandapą |
|
ruiny świątyni buddyjskiej |
|
Dodaj napis |
|
woda kokosowa i miąższ gaszą pragnienie |
|
posąg leżącego Buddy |
|
a to pierwowzór |
|
stupa Rankot Vihara |
|
iguana przecina nam drogę |
|
iguana szuka schronienia |
|
świątynia Gal Vihara |
|
stupa Kiri Vihara i mogiły mnichów przed nią |
|
porośnięte mchem stupy |
|
basen w kształcie lotosu |
|
kroczący marabut |
|
stado słoni w parku |
|
ustąpiliśmy z drogi słoniom |
|
Dosłonica z młodym |
|
siusiający słoń |
|
kierowca sprawdza głębokość wody |
|
pawi żyją dziko |
|
stado marabutów |
|
na safari |
|
jezioro w parku raj ptactwa |
|
zachód słońca |
|
gniazdo pszczół |
|
wieczOr w parku |
24 listopada Sri Lanka
Wymeldowujemy
się z hotelu i jedziemy zwiedzać Sigiriję. Sigirija to pałac na
szczycie góry. Góra ma 200 metrów wysokości. Władca, wybudował na
szczycie góry pałac . Sprowadził piękne kobiety z całego dostępnego mu
świata. U podnóża góry zbudował mnóstwo basenów, fontann, kaskad itp.
Kobiety kapały się, a król je oglądał. Wejście do tego obiektu wpisanego
na listę UNESCO to bagatela 30 dolarów od głowy. Trudno zdzierstwo . A
narzekaliśmy na Hindusów. Zaglądamy do muzeum, ale po pierwsze nie
można robić zdjęć a po drugie nawet nie bardzo jest co fotografować,
Zbieramy się na górę. Przed nami idzie tłum dosłownie tłum Chińczyków
początkowo zakwalifikowanych przez nas jako Japończycy. Chyba dwa albo
trzy autokary. Oni są jak szarańcza, Wszędzie ich pełno na dodatek są
tak krzykliwi, nie patrzą, wchodzą w obiektyw. Trudno ich nawet
wyprzedzić, tym bardziej że droga stroma. W niektórych miejscach jest
tak wąsko, że może iść tylko jedna osoba. Skręcamy do jaskinio w której
mają być malowidła. Jest nieoświetlona. Gdy zapalamy latarkę widzimy
mnóstwo nietoperzy, które spłoszyliśmy tak, że zaczynają latać nam
ponad głowami. malowideł nie zobaczyliśmy. Dochodzimy do grot w
których są namalowane freski z dziewicami niebiańskimi. Nie wolno robić
zdjęć. Ja mam aparat na szyi. W pewnym momencie podbiega do mnie
ochroniarz i każe pokazać zdjęcia w aparacie. Właściwie mogłam mu
powiedzieć żeby mnie cmoknął, ale dla świętego spokoju pokazuję. Gdy
się przekonał że nie mam zdjęć odszedł a, a ja za nim i mówię że mi się
coś należy. On zdziwiony a ja mu na to " należy się chociaż
przepraszam". Wejście na górę po stromych stopniach nie jest zbyt
wygodne, a jeśli wziąć pod uwagę wysoką temperaturę i dużą wilgotność
powietrza to nawet trudne. My wchodzimy bez trudu, ale Chińczycy
stękają, sapią. Po drodze mijamy platformę zwaną lwią . Ogromne lwie
łap,y a pomiędzy nimi schody do komnat królewskich. Wchodzimy wąską
klatką schodową na szczyt góry. Tu dobrze zachowany jest basen i tron
królewski, który posiadał klimatyzację. Widok z góry na zieleń
otaczająca górę i pozostałości po budowlach piękny. Tym bardziej, że
poprawiła się widoczność i nie ma porannej mgiełki. schodzimy powoli
do samochodu. Teraz ruszamy do kolejnego miasteczka z ciekawymi
obiektami. To Dambula. Tu znajduje się złota świątynia.. Niestety tu też
trzeba wejść na górę. Po zdjęciu butów i wniesieniu opłaty w wysokości
10 dolarów od osoby wchodzimy do zespołu 5 jaskiń. Jaskinie świątynie
zostały wzniesione w I w p.n.e. Potem była rozbudowywana. Pięć jaskiń
pięknie malowanych. Kolory utrzymują się doskonale przez tyle wieków. W
świątyniach w sumie ponad 150 statuetek buddy w różnych pozach.
najczęściej medytującego . Jednak najpiękniejsze są freski na ścianach
jaskiń. Z Damulai jedziemy do Kandy. Po drodze zajeżdżamy do ogrodu
przypraw. Tu facet pokazuje nam różne przyprawy rosnące na Sri Lance.
Część już widzieliśmy w Indiach. Jednak tu wykład jest ciekawszy. Facet
posmarował mi maścią zrobioną z roślin rękę.w celu depilacji. Po chwili
ręka jak pupcia noworodka. Kończymy masażem relaksującym. Tak nas
masażyści wymasowali, że odechciało nam się spać.. Prócz tego
poczęstowano nas herbatą mieszaniną kardamonu, goździków, cynamonu i
imbiru. Bardzo rozgrzewająca herbatka. Tylko nie na taki upał. Kupujemy w
sklepie ekstrakt waniliowy i ruszamy do Kandy. Tu nasz kierowca
namówił nas na występ folklorystyczny .Rzeczywiście fajny pokaz. Po
wyjściu idziemy w kierunku Świątyni Zęba. Przez głośniki słychać modły
mnichów. Gdy docieramy do świątyni okazuje się ,że trzeba zapłacić po
1500 rupii za wejście. Rezygnujemy z wejścia wieczornego pozostawiając
sobie wizytę na rano. Może nie będzie takich tłumów. Do świątyni szły
tłumy turystów. Poza tym zrobiło się ciemno i nie da się zrobić fajnych
zdjęć. Idziemy połazić po mieście. Miasto położone jest prześlicznie. W
środku miasta jest jezioro. Idziemy promenadą wokół jeziora. Widok
miasta odbijającego się w wodzie fantastyczny. Zaglądamy do sklepów. W
końcu czas na kolację. cały dzień nie mieliśmy czasu, by coś zjeść.
dania w karcie hinduskie i chińskie. ja biorę rybę w zielonej masali
Zbyszek kurczaka z orzeszkami nerkowca Niestety mieć przyprawy , a umieć
je zastosować to dwie różne sprawy. Co z tego że tyle przypraw u nich
rośnie jeśli te potrawy nie pachną tak jak w Indiach. Tam chciało się
wejść do każdej nawet najmniejszej knajpki. Trudno taki kraj taka
karma. Tuk-tukiem wracamy do hotelu.
|
znak drogowy |
|
znak drogowy |
|
pozostałości basenów w Sygriji |
|
tu były liczne baseny |
|
jaskinia z nietoperzami |
|
200 metrowa góra Sigirija |
|
schody na górę |
|
Góra Sigirija |
|
wejście na górę |
|
fresk niebiańskie dziewice |
|
panorama z góry |
|
droga na górę |
|
lwia łapa |
|
pozostałości po pałacu |
|
na terenie pałacu |
|
tron królewski |
|
fresk z niebiańskimi dziewicami |
|
fresk z niebiańskimi dziewicami |
|
fresk z niebiańskimi dziewicami |
|
fresk z niebiańskimi dziewicami |
|
przed pocztą |
|
małpa mijana po drodze |
|
Dodaj napis |
|
freski w Dambula |
|
Świątynia w Dambuli |
|
leżący Budda |
|
w świątyni w Dambuli |
|
w świątyni w Dambuli |
|
w świątyni w Dambuli |
|
kwiat lotosy |
|
przed Złotą Świątynią |
|
Radio telewizja Mnichów |
|
owoc kakaowca |
|
wanilia |
|
Dleczniczy ananas |
|
Dodaj napis |
|
na ręce to maść do depilacji |
|
masaż |
|
poszliśmy na całość |
|
przed naszym hotelem |
|
pokaz folklorystyczny |
|
pokaz folklorystyczny |
|
na pokazie folklorystycznym |
|
na pokazie folklorystycznym |
|
na pokazie folklorystycznym |
|
na pokazie folklorystycznym |
|
na pokazie folklorystycznym |
|
w naszym pokoju |
|
tu też już Boże Narodzenie |
|
stoisko owocowe |
|
zakupy w sklepie |
|
brama zegarowa w Kandy |
|
do domu wracamy tuk-tukiem |
25 listopada Sri Lanka
Wczoraj
umówiliśmy się z naszym kierowcą, że o 9 się spotykamy. Jego pierwsze
słowa rano to "czy byliśmy już w świątyni". Chyba nasze miny były
bezcenne. Okazuje się, że on myślał, że my o 7 rano pogonimy do
świątyni. Ruszamy na piechotę po śniadaniu. Kupujemy bilety 1500 rupii
od głowy i wchodzimy. Cieszymy się, że jest mało ludzi. Do czasu.
Oddajemy buty. Słychać dochodzące dźwięki bębna i trąbki. Gdy wchodzimy
okazuje się, że wewnątrz jest mnóstwo wiernych. Najważniejsza relikwia
ząb Buddy znajduje się na piętrze. Stoimy pokornie w kolejce, by
stanąć przed drzwiami do relikwii. Na górze nieprawdopodobny ścisk.
Wierni przed drzwiami bogato zdobionymi zostawiają kwiaty, owoce.
Okazuje się, że dzisiaj drzwi do pomieszczenia gdzie znajduje się
relikwia są otwarte. Relikwia znajduje się wewnątrz siedmiu stup.
Zewnętrzna złota jest widoczna gdy drzwi są otwarte. W tym tłoku
bałaganie pielgrzymi idą, a właściwie nacierają , z dwóch stron.
Praktycznie nic nie widać. My jesteśmy wysocy w stosunku do
Lankijczyków. Nie wiem jak można się tu skupić i modlić. Staramy się
wydostać z tego tłumu. W końcu po licznych przepychankach udaje nam się
wyjść na zewnątrz. Wchodzimy do oktagonalnej biblioteki. odwiedzamy
muzeum słonia Raja . Słoń, który uczestniczył przez wiele lat w
uroczystościach świątynnych zdechł w 1988 r . Wypchano jego skórę i
zrobiona gablotę z pamiątkami po nim. Wchodzimy do nowej świątyni Zęba
Buddy. Jest nowoczesna, ale w stylu z epoki. Niedaleko znajduje się
pałac królewski. Nie jest on specjalnie wyposażony. Postanawiamy wracać
do hotelu. Zbyszek nastawił GPS i idziemy. Mnie wydaje się że powinniśmy
iść na dół do jeziora. On twierdzi, że GPS pokazuje pod górę , a potem w
prawo do jeziora. Idziemy coraz wyżej. Zawracamy, bo to chyba nie ta
droga. wprawdzie GPS pokazuje inaczej. Po przejściu około 300 metrów
Zbyszek się upiera, że szliśmy dobrze. zawracamy, ale po przejściu
kolejnych metrów, gdy okazuje się że droga na GPS jest, a w
rzeczywistości jej nie ma zawracamy do drogi która biegnie do jeziora.
Jakby ktoś obserwował, to chodziliśmy jak kołowate z "Samych Swoich". W
hotelu wypijamy kawę i ruszamy do położonego nieopodal Kandy ogrodu
botanicznego. Powiem krótko. To co zobaczyłam rzuciło mnie na kolana.
Naprawdę widziałam dużo ogrodów botanicznych , ale tak pięknego,
zadbanego i zaplanowanego nie widziałam. Po prostu cudo. Zbiór roślin
nieprawdopodobny, a ich dobór fantastyczny. Aleje palmowe palm
królewskich palm Coco z Seszeli, aleja piniowa. Przecudne. Do tego
mnóstwo wspaniałych figowców i ten największy figiwiec o powierzchni
2500m kwadratowych. Ogród storczyków, z którego nie chciało się
wychodzić. Ogród został założony w XIV w. przez królów syngaleskich. a
rozwinięty przez Anglików. Znajduje się tu drzewo nowozelandzkie Kauri,
które nawet na Nowe Zelandii jest pod ścisłą ochroną. Ogromne bambusy,
powyginane araukarie, rozłożyste figowce. Wszystko nas zachwycało.
Niestety pod koniec zwiedzania wypłoszył nas deszcz. Musieliśmy
szybko podążać do samochodu. Ale na szczęście była to już końcówka
parku. Jak dla mnie to największy do tej pory hit Sri Lanki. Malith nasz
kierowca zawozi nas na lunch. Oczywiście szwedzki stół. Bardzo smaczne
hinduskie jedzenie. Wspaniały deser był wisienką na torcie. Trzeba
zauważyć że wisienka na torcie w realu trafiła się mojemu bratu.
Ruszamy do miejscowości Peak Adama, by w nocy wejść na górę. jedziemy
przez 3 godziny przez góry bardzo wąskimi drogami. Gdy nadjeżdża z
przeciwka samochód jeden musi się zbliżyć do skały, by drugi mógł
przejechać. Widoki są wspaniałe mimo panującej mgiełki. Liczymy, że
jutro będzie lepsza pogoda. Przecudne pola herbaciane na wzgórzach. Po
prostu marzenie. Po drodze spotykamy tamilskie kobiety powracające z
plantacji herbacianych. Niosą na plecach kosze z herbatą. Kosze
umieszczone są w taki sposób że chusta jest przywiązana do kosza i
zawiązana na czole. Mają bardzo smutne miny. Widać że mają bardzo
ciężką pracę. Około 6 docieramy do naszego hotelu. Położony jest na
stoku góry. Każde piętro to inny taras. My dostajemy najbardziej
komfortowy na samym szczycie. Widok może i będzie piękny, jeśli będzie
słońce. Okazuje się, że jest uszkodzona rura w łazience i próba
skorzystania kończy się zalaniem łazienki. Przenoszą nas taras niżej.
Tu z kolei nie działa spłuczka. W końcu trzeci pokój bez pudła. Idziemy
kupić wodę i pelerynę dla Zbyszka. Na razie nie pada. Ale niestety po
dwudziestej zaczęło lać. Liczę na to że do drugiej w nocy przestanie,
chociaż prognozy nie zapowiadają tego. Idziemy wcześniej spać , bo o 2 w
nocy wychodzimy na trasę.
|
Kandy leży wokół jeziora |
|
świątynia zęba |
|
bębniarze w świątyni zęba |
|
wierni składają kwiaty |
|
w świątyni zęba |
|
tu pali się świece |
|
widok na świątynię zęba |
|
w nowej świątyni zęba |
|
w firmowych koszulkach |
|
pielgrzymi podążają do świątyni |
|
w ogrodzie botanicznym |
|
w ogrodzie botanicznym |
|
w ogrodzie botanicznym |
|
w ogrodzie botanicznym |
|
z kolekcji orchidei |
|
z kolekcji orchidei |
|
z kolekcji orchidei |
|
z kolekcji orchidei |
|
z kolekcji orchidei |
|
z kolekcji orchidei |
|
z kolekcji orchidei |
|
z kolekcji orchidei |
|
kwiatowa część ogrodu botanicznego |
|
Zbyszek padł na kolana z wrażenia |
|
kwiatki w misie |
|
w ogrodzie botanicznym |
|
ciekawe drzewo |
|
w ogrodzie botanicznym |
|
w ogrodzie botanicznym |
|
w ogrodzie botanicznym |
|
w ogrodzie botanicznym |
|
Zbyszek też znalazł kwiatka |
|
aleja palmowa |
|
Dodaj napis |
|
potężne korzenie |
|
małpa wysysa z kwiatów nektar |
|
nowozelandzkie drzewo kauri |
|
pod kauri |
|
w ogrodzie botanicznym |
|
aleja palm z Palmyry |
|
drzewo z Gujany |
|
drzewa odpoczywają |
|
rozłożysty figowiec |
|
ogromny figowiec |
|
kolekcja agaw |
|
kolekcja palm |
|
obiadek Zbyszka |
|
deser w z wisienką |
|
tamilska kobieta zbieraczka herbaty |
|
kobiety wracające z plantacji |
|
piękny wodospad |
|
kaskadowo ułożone pokoje |
|
dotarliśmy do hotelu |
|
komary to tu są bo po co moskitiery |
26 listopada Sri Lanka
Zasypiałam
z trwogą co będzie, gdy w nocy będzie lał deszcz. Wstajemy o wpół do
drugiej. Wychodzę na taras przed pokojem słyszę szum wod,. ale nic na
mnie nie kropi. Nic nie mówię Zbyszkowi, gdy mnie pyta odpowiadam, że
nie czułam deszczu. On otwiera drzwi i stwierdza, że leje. Ale ubieramy
się. Wychodzimy przed drugą. Ciemno jak u Murzyna. Przed hotelem nikogo
nie ma. Zbyszek stwierdził, iż na pewno już poszli. Próbujemy iść sami.
Ale wczoraj nie ustaliliśmy dokładnej drogi wyjściowej. Za to
niespodzianka. Wcale nie pada. Szum, który słyszał Zbyszek to szum
strumienia. Trochę błądzimy po wsi. Zbyszek każe wyłączyć mi czołówkę,
bo wyczerpią się baterie. Gdy wyłączam, potykam się o coś i leżę jak
długa. Zbieram się szybko. Najgorsze, że noga mi się podwinęła i boli
mnie. Nic nie mówię. Może się rozchodzi. Zawracamy by ustalić drogę.
Spotykamy młode Angielki. One znają drogę, więc idziemy kawałek z nimi.
Jak pisałam ciemno, że oko wykol. Gwiazdy śliczne na niebie. Trzeba
mieć jednak trochę szczęścia, by z wieczornej ulewy zrobiła się ładna
pogoda. Idziemy przy świetle latarek. Przekraczamy bramę
rozpoczynającą trasę.
Tu
musimy się zameldować. Wpisujemy swoje dane, a mnich buddyjski
zawiązuje nam na szczęście biały sznureczek na ręce modląc się przy
tym. Po drodze mijamy jeszcze oświetloną statuę Buddy odpoczywającego.
Włączona jest muzyka ze śpiewami mnichów buddyjskich. Jest to przecież
trasa pielgrzymkowa. Góra Adama jest najwyższą górą Sri Lanki.
Jednocześnie jest świętym miejscem buddystów, którzy szczególnie w
czerwcu i lipcu przybywają tu z pielgrzymką. Teraz ich nie widać. W
czasie sezonu pielgrzymkowego trasa jest oświetlona. Teraz niestety nie.
Czas podejścia to 4 godziny. Cały czas schody o różnej wysokości i
rozstawie. Zbyszek sieje defetyzm obwieszczając, że ostatni odcinek jest
bardzo stromy. Idzie sporo ludzi. My to już starcy przy nich. Jest
ciepło. Zdejmuję nieprzemakalny goretex bo jestem cała zgrzana. Droga
bardzo wymagająca, szczególnie kondycji. Pot spływa jakby człowiek był
pod prysznicem.Zżymam się na siebie że "mnie to zawsze gdzieś poniesie,
zamiast spać w łóżku zachciało mi się po nocy zdobywać szczyty". Tuż
przed samym szczytem zaczyna strasznie wiać. Zimny porywisty wiatr. Jest
też wiata, w której sprzedają herbatę. Większość osób ubrana bardzo
ciepło. My też zakładamy wszystko co mamy. Po chwili odpoczynku
atakujemy szczyt. Schody rzeczywiście bardzo strome. Gdy docieramy na
wschodzie zaczyna się przejaśniać. Na szczęście na samym szczycie nie
wieje. Stajemy u podnóża świątyni buddyjskiej i czekamy na wschód. Jak
zwykle nie było to na co się czeka. Trochę chmur na wschodzie skutecznie
zasłoniło słońce. Za to widok poniżej zachwycający, Gruba warstwa chmur
i wystające z niej szczyty gór. Prześliczny widok. Podziwiamy
spektakl budzenia się dnia i wracamy. Świątynia niestety zamknięta. Nie
zobaczymy odcisku stopy Buddy, Allacha i Jezusa jednocześnie,. Każda z
religii ma co do tego odcisku swoją teorię.Powrót wcale nie lepszy niż
droga w górę. Zbyszka bardzo bolą kolana. Przy schodzeniu jeszcze
bardziej dają znać o sobie. Mnie boli skręcona noga. jak szłam pod górę
jakoś było. Teraz stąpanie na bolącą nogę sprawia większy problem. Po
dwóch i pół godzinie zmachani docieramy do hotelu. szybki prysznic i na
śniadanie. Potem godzina snu i jazda dalej. Jedziemy do Nuwara Elija.
Jest to miasto położone wśród pół herbacianych. Trochę mży więc nie
robimy zdjęć, ale za to chłoniemy piękno krajobrazu. Jest przepięknie.
Wszędzie , gdzie okiem sięgnąć szmaragdowe pola herbaciane. Teren jest
górzysty, więc prezentują się naprawdę przepięknie. Widzimy kobiety
zbierające liście herbaty. Po drodze zatrzymujemy się , by przyjrzeć
się pięknym wodospadom. Kierowca Malith przywiózł nas do hotelu.
Zostawiamy bagaże i jedziemy na lunch. Restauracja, którą nam
zaproponował nieszczególna. Ale jesteśmy głodni więc zostajemy. Potem
wizyta w fabryce herbaty. Trochę inaczej przedstawiono proces
wytwarzania herbaty, ale wszystko w końcu sprowadza się do jednego,
żebyśmy zrobili u nich zakupy. Malith radzi byśmy wstrzymali się do
jutra, gdy będziemy w Elli. Częstują nas herbatą. jest rzeczywiście
bardzo dobra. Nuwara Elija to miast stworzone przez Anglików. To centrum
produkcji herbaty cejlońskiej. Odwiedzamy stary Grand Hotel. Atmosfera
jak za czasów wiktoriańskich. Obok pole golfowe i Hill Club dla
angielskich dżentelmenów. Wszystko wymuskane i takie jak w ówczesnych
czasach. Tylko inne samochody stoją i inna flaga powiewa na maszcie.
Przed hotelem pracownicy ubierają choinkę. Na starej angielskiej
poczcie wrzucam resztę kartek pocztowych. Duża drewniana skrzynka na
listy na pewno była świadkiem wielu historii. Idziemy na bazar, który
jest niezwykle kolorowy. Niesamowita ilość najróżniejszych warzyw. W
ogóle niektórych nie znamy. Pyszną kawą z ekspresu kończymy wędrówkę po
mieście i wracamy do hotelu.
|
na szczycie Góry Adama |
|
ten dymek to chmura nie wulkan |
|
słońce wzeszło |
|
mina nieszczegółna |
|
tu za to nieukrywana radość |
|
na szczycie góry Adama |
|
wejście do buddyjskiej świątyni na szczycie |
|
widoki ze szczytu |
|
schodzimy |
|
widoki z góry |
|
góra Adama |
|
kamienie na dnie strumienia |
|
panorama ze szczytu |
|
góra Adama |
|
produkcja figurek Buddy |
|
widoki w powrotnej drodze |
|
brama na trasę pielgrzymkową |
|
plantacje herbaty |
|
tu tak się transportuje wszystko |
|
pola herbaciane |
|
we wsi Adams Peak |
|
wszystko na głowie |
|
rozbiórka pawilonu |
|
Dodaj napis |
|
kobiety zbierają herbatę |
|
kolorowa ciężarówka |
|
wodospad Devon |
|
drugi wodospad st George |
|
pola herbaty |
|
pociąg na Sri Lance |
|
różne rodzaje ryżu |
|
w fabryce herbaty |
|
Do twarzy mu w fartuszku |
|
Zbyszek i Melith piją herbatę |
|
kolorowa ciężarówka |
|
choinka przed Grand Hotelem |
|
w Grand Hotelu |
|
w Grand Hotelu |
|
królewska biżuteria |
|
lord Zbigniew w Grand Hotelu |
|
w Grand Hotelu |
|
Przy Hill Club |
|
herbatka zostanie podana? |
|
ten pan tez na coś czeka |
|
na ulicach Nuwara Elija |
|
przed sklepem monopolowym |
|
stoisko na bazarze |
|
stoisko na bazarze |
|
stoisko na bazarze |
|
tu śmierdziało bo suszone ryby |
|
świeże ryby |
27 listopada Sri Lanka
Budzimy
się, a tu leje. Czyżby skończyła się nasza dobra passa do pogody.
Jedziemy na dworzec kolejowy. Pociąg towarowo-osobowy na trasie do Elli
jedzie malowniczą trasą pośród wzgórz porośniętych sosnami , a przede
wszystkim polami krzewów herbacianych. Kupujemy bilety - tylko trzecia
klasa. Koszt złoty pięćdziesiąt na osobę. Część miejsc już zajęta.
Oczywiście wszystkie przy oknie. Zajmuję miejsce przy otwartych
drzwiach. Tutaj nikt się nie przejmuje drzwiami w pociągu. Można stać
nawet na schodach. jedziemy wśród niezwykle malowniczych wzgórz
porośniętych krzewami herbacianymi. Dzisiaj w hotelu, w którym
nocowaliśmy mieszkało również sympatyczne małżeństwo z Polski. W pociągu
ucinamy sobie pogawędkę dzieląc się doświadczeniami z podróży. W
wagonie podróżują również Chińczycy Rosjanie. Ich zachowanie pozostawia
wiele do życzenia, Chińczycy, by siedzieć wygodnie postawili plecaki na
siedzeniach i nie pozwalają nikomu usiąść. Rosjanie, a właściwie
Rosjanki przepychają się, każą odsunąć, bo one właśnie muszą zrobić
zdjęcie. Podróż miała trwać około 2,5 godziny . Trwała 4 godziny.
Uczciwie powiem mimo takiego opóźnienia wcale nam się nie dłużyło.
Górzysty krajobraz, piękne widoki rekompensowały opóźnienie. Na koniec
wisienka na torcie, Stoję w drzwiach pociągu. Przy drzwiach na przeciwko
stanął facet. Prawdopodobnie Anglik. Zdziwiłam się, bo po drugiej
stronie nie było żadnych widoków. No ale niezbyt się nim przejmowałam.
Gdy zatrzymaliśmy się na stacji i wszyscy wysiedli słyszę dziwny
dźwięk. Oglądam się, a ten facet sika z pociągu na torowisko. Miałam
ochotę puknąć go w plecy i pokazać, że obok jest toaleta, ale zrobiłam
tylko zdjęcia. Na peronie czekał na nas Malith. Najpierw zawiózł nas
na lunch. W restauracji Chill zamówiliśmy francuską/ a co?/ zupę
cebulową. Potem po zakwaterowaniu ruszamy na zdobycie kolejnego
szczytu, a właściwie pagórka. Oczywiście pogoda w momencie gdy
wsiedliśmy do pociągu się poprawiła i świeciło nawet słońce. Trzeba
zaznaczyć, że jest to najbardziej deszczowy region Sri Lanki. W Elli
gdzie się zatrzymaliśmy podobno pada codziennie ze wskazaniem na
popołudniu. Na razie świeci słońce. Malith radzi nam wziąć parasole. No
nie wyobrażam sobie siebie z parasolem w górach. Idziemy ścieżką wśród
pól herbacianych. Jest ślicznie. Do tego widoki pokrytych zielenią gór
wapiennych. Gdy docieramy na szczyt chmura zasłoniła nam
najpiękniejszy widok na dolinę Elli. Zbyszek chce wracać. Ja nie daję
za wygraną. Czekamy. W końcu wiatr przewiewa chmurę i ukazuje nam się
piękna dolina Elli w całej okazałości. Słońce świeci, jest ciepło i do
tego piękne widoki. Jak tu nie cieszyć się życiem. Wracamy powoli do
miasta. Malith czeka na nas na parkingu. Jedziemy z nim do sklepu z
herbatą. Robimy większe zakupy. Ella to turystyczne miasteczko. Główna
uliczka ta tylko sklepy dla turystów i restauracje. Ale do tego
wspaniały klimat. Nie tylko w znaczeniu meteorologicznym ale i
duchowym. Do późnego wieczora zaglądamy do sklepów. W końcu czas na
kolację. Wracamy do restauracji z pory lunchowej. Ja zamawiam jakiś
specjał lankijski. Przynoszą mi zapakowane w liść bambusa danie. Jest
to ogromna porcja. Ryż z kurczakiem i warzywami z przyprawach. Smaczne,
ale Hindus zrobiłyby z tego poezję. Wracamy do hotelu i okazuje się, że
nie możemy po ciemku trafić. Zapomnieliśmy drogę, bo wiózł nas
kierowca. Po chwili zwątpienia odnajdujemy właściwą drogę. Na tarasie
pokojowym siedzimy popijamy piwko i pracujemy nad blogiem. Jest
ciepło, wokół coś skrzeczy, kląska grzechocze. Cała feeria dźwięków. Na
puszce od piwa usiadła modliszka. Bawimy się ze Zbyszkiem robiąc jej
zdjęcia.
|
pociąg już czeka |
|
pola herbaciane |
|
widoki po drodze |
|
widoki po drodze |
|
widoki po drodze |
|
nasz pociąg |
|
sprzedawca orzeszków piniowych |
|
w pociągu |
|
widoki po drodze |
|
widoki po drodze |
|
widoki po drodze |
|
widoki po drodze |
|
widoki po drodze |
|
facet sika z pociągu |
|
Zbyszek podziwia widoki |
|
Jedziemy przez wiadukt |
|
przejazd kolejowy |
|
stacja kolejowa |
|
pasażer nie musi mieć peronu by wysiąść |
|
widok na szczyt Małego Adama |
|
kur lankijski |
|
droga na szczyt Małego Adama |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dolina Elli |
|
Dodaj napis |
|
na szczycie małego Adama |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dolina Elli |
|
dolina Elli |
|
termitiera agawa i góra |
|
kwiat herbaty |
|
dwa pierwsze listki są na herbatę białą |
|
Zbyszek sprawdza jakość herbaty |
|
spotkana Lankijka |
|
przed restauracją paliło się z czajnika |
|
kelner rozwija liść bananowca |
|
moja kolacja |
|
efekt sesji zdjęciowej modliszki |
|
uśmiechnięta Lankijka |
|
mały Adam |
|
dolina Elli |
|
pola herbaciane |
|
pola herbaciane |
28-29 listopada Sri Lanka
Wstaję
wcześnie rano, bo wydaje mi się, że wczoraj dokonaliśmy z Malithem
niewłaściwych planów. On już na nogach. Przekonuje mnie, żeby nie jechać
do Rekawy na żółwie, bo możną się zawieść. Dziwi się dlaczego tak
uparłam się na tę Rekawę. Wyjaśniłam mu, że jestem taka zakręcona, że
moja idea fix to zobaczyć żółwia na plaży składającego jaka. Pokiwał
głową i zaakceptował mój plan. Wyruszamy po śniadaniu. Trochę siąpi.
Jedziemy na pola herbaciane spełnić moja kolejną ideę fix czyli kobiety
na plantacji zbierające ręcznie liście herbaty. chwilę szukamy, a
właściwie to szuka Malith. W końcu są. Wspinamy się po glinie na
wzgórze. Kobiety chętnie pozują do zdjęć. Oczywiście liczą na jakieś
datki. Wracamy do samochodu i ruszamy w stronę oceanu. Jeszcze raz
podziwiamy piękną dolinę Elli. Tym razem z drogi wijącej się wzdłuż
jednego ze wzgórz. Zatrzymujemy się przy przepięknym wysokim
wodospadzie. Wszędzie wokół jest mnóstwo małp. W pewnym momencie jedna z
nich chciała się dobrać jakiejś turystce do plecaka. Wodospad Rawana
Ella jest miejscem gdzie miejscowi zażywają kąpieli. . Dalsza droga
wiedzie wzdłuż parku narodowego Yale. Wzdłuż drogi przeciągnięte są
druty pod napięciem, by zwierzęta nie wychodziły na szosę. Duże nie
wychodzą, ale ptaki i małym się udaje. Co i raz widzimy jakąś "atrakcje"
na drodze. Warana i pawia nawet udało się nam sfotografować..
Docieramy do plaży Rekawa. Jest tu dużo ośrodków wypoczynkowych ze
względu na przepiękna plażę. Większość jest całkiem pusta, bo to nie
jest sezon plażowania. Zajeżdżamy najpierw do ośrodka , którego nazwę
widzieliśmy na bookingu. Pusto zupełnie za to obsługi chyba z 10 osób.
Gdy zapytaliśmy o cenę pokoju za noc to szukali w dwóch zeszytach. W
końcu walnęli 150 dolarów bez śniadania. Oczywiście znaleźliśmy inny
ośrodek. Turtles View Beach. Pięknie położone domki,ocienione palmami.
Niedaleko do miejsca gdzie pojawiają się żółwice i dochodzi się plażą.
Jedziemy do Tangelle, by coś zjeść i zrobić zapasy na śniadanie. Malith
zawozi nas do fajnej restauracji tuz przy plaży. Ja oczywiście zamawiam
rybę Tym razem jest pyszna. Potem idziemy na plażę.. Robimy rekonesans,
żeby wiedzieć jak tam trafić nocą. Opiekę nad plażą sprawuje specjalny
ośrodek opieki nad żółwiami. Gdy zapada całkowita ciemność po 19
bierzemy czołówki na głowy, płaszcze przeciwdeszczowe i ruszamy.
Niestety zaczęło padać. Odczekaliśmy największą ulewę i ruszamy. Piasek
na plaży zapada się pod nogami bo jest bardzo wilgotny. Ciemności, że
oko wykol. Z daleka widzimy jakieś światełko. Gdy docieramy do niego
okazuje się ,że to pracownik ośrodka czeka na turystów by pomóc im
znaleźć drogę do ośrodka. Gdy docieramy miłe zaskoczenie. Czeka tu już
para młodych Polaków. Na dodatek instrukcja zachowania podczas
obserwacji żółwi jest także po polsku. Nawiązujemy miłą pogawędkę z
Agnieszką i Arturem., którą kontynuujemy w pobliskiej restauracji. Gdy
pojawia się żółwica na plaży dzwonią do restauracji, żebyśmy wrócili do
ośrodka. Idziemy grupą i z przewodnikiem w napięciu po plaży. Można
używać tylko czerwonego światła. Gdy docieramy do miejsca, gdzie jest
żółwica widzimy przeorany w poprzek plaży pas piasku. To ślad po
żółwicy. Wygląda jakby przejechał mały czołg i zostawił ślady po
gąsienicach. Musimy czekać w oddali, bo żółwica kopała dół i nie można
było jej wypłoszyć. Czas oczekiwania mija nam niezwykle szybko w
towarzystwie Agnieszki i Artura. Wreszcie możemy podejść. To żółwica
żółwia zielonego. Waży około 140 kilogramów . Przewodnik podświetla
miejsce , gdzie są okrągłe białe jajeczka. Wyglądają jak miniaturki
piłeczek pingpongowych. Gdy samica złoży około 150 jaj zaczyna
zasypywać gniazdo. Macha swoimi łapkami tak mocna, że czasem piasek
dociera aż do obserwujących. Proces zasypywania trwa parę godzin,
Przewodnik wbił mały patyczek w miejsce gdzie zostały złożone jaja.
Żółwica zasypując jajka cały czas niezauważalnie przesuwa się do przodu,
tak że za nią powstał kopczyk. W końcu wychodzi ze swego gniazda i
zawraca do oceanu. Plaża ma szerokość około 150 metrów. Powoli
zatrzymując się co chwilę podąża do oceanu. My jak procesja kroczymy w
niewielkiej odległości za nią. W końcu niknie wśród nadpływającej fali.
Musze przyznać, że ten spektakl natury zrobił na mnie niesamowite
wrażenie. Jakiego chipa musi mieć żółwica, by po wielu latach od
narodzin trafić właśnie tu na plażę, gdzie się urodziła. Gdy wracamy do
hotelu około drugiej pakujemy się i szybkie spanie. Umówiliśmy się
Malithem, że jutro pojedziemy na oglądanie wielorybów i delfinów.
Niedaleko stąd teraz jest trasa migracji wielorybów. Musimy wyjechać
o piątej rano. Dodatkowo Agnieszka i Artur też chcą z nami jechać.
Musimy ich odebrać z hotelu, a nie bardzo wiemy gdzie są. Szybkie spanie
i jeszcze szybsze zbieranie się rano. Na zewnątrz pada. Jakoś nie
opuszcza mnie mój optymizm. Przecież deszcz nie szkodzi wielorybom.
Szukamy hotelu w którym zatrzymali się nasi znajomi, trochę błądzimy.
Panują ciemności i nie ma kogo zapytać. W końcu akcja zakończona
sukcesem. Ruszamy do Dondry. Docieramy do miejsca tuż przed siódmą.
Statek jeszcze na nas czeka. Kupujemy bilety po 6000 rupii i wsiadamy na
statek. Niestety dalej pada. Potem to już było tylko gorzej. Tak
zaczęło lać, wody wzburzone statkiem, a właściwie stateczkiem rzuca na
wszystkie strony. Woda zalewa nas z góry i z dołu. Jesteśmy przemoknięci
, właściwie to wyglądamy jakbyśmy wyszli z wanny w ubraniu. Na dodatek
daje o sobie znać choroba morska.Ze też mnie zawsze diabeł podkusi. Już
nigdy rejsów na oglądanie wielorybów. Po około półtorej godziny
płynięcia docieramy do miejsca migracji wielorybów. Widzimy ich grzbiety
wynurzające się z wody. Niestety zdjęcia nie istnieją. Zbyszkowi aparat
odmówił posłuszeństwa. Ja nawet nie zdążyłam wyjąć spod pachy. Nie
można było trzymać aparatów na wierzchu, bo by zalała je woda. Zresztą
łódką tak bujało, że zrobienie zdjęcia z niej pokazującemu się
wielorybowi w nieprzewidywalnym dla nas miejscu graniczyłoby z cudem.
Gdy stateczek zawraca wszyscy jesteśmy dziwnie szczęśliwi i przyjmujemy z
ulgą. Gdy wysiadamy na nią pełnia szczęścia mimo że leje
nieprawdopodobnie. Jakby człowiek stał pod rynną w czasie największej
burzy w Polsce. Podjeżdża po nas Malith. Kompletnie mokrzy wsiadamy do
samochodu. Podwozi nas pod jakiś hotelik i namawia do przebrania.
Najbardziej mokre rzeczy wkładam do torby plastikowej a pozostaję w
bluzce i krótkich spodenkach. Wyjmowanie walizek na tym deszczu uważam
za bezsens. Agnieszka bardzo cierpiała w czasie rejsu. Jest bardzo
schorowana i nie chce jechać dalej. Ale nie bardzo odpowiada jej
znaleziony przez Malitha pokój. Ruszamy dalej. W końcu przekonujemy ją,
by jechali z nami i zatrzymali się w Negombo, skąd jutro zaczną
zwiedzanie. W miejscowości Ahangana widzimy wbite w morze drągi, na
których siedzą rybacy łowiący ryby. Jest to taka wizytówka Sri Lanki.
Jednak jak mówi Malith sztuczna, bo oni robią to tylko dla zdjęć.
Oczywiście kasując od turystów pieniądze Ze względu na deszcz i chorobę
Agnieszki zmieniamy plany i zamiast jechać wybrzeżem do Galle i Kosgody
wjeżdżamy na autostradę. Po południu docieramy do jakiegoś hotelu.
Wszyscy jesteśmy jacyś zamuleni po tym rejsie. W pensjonacie, w którym
zatrzymują się młodzi Polacy odpoczywamy przy zupce i pogawędce. Bardzo
mili ludzie. Jutro Malith zabiera ich w sześciodniową trasę po Sri
Lance. Mówi nam, że żona jest zła, że znowu nie ma go w domu, ale
przecież on musi zarabiać. Rozumiem go doskonale. Chce zarobić na
własny samochód.- ten wypożycza-. Chce by dzieci skończyły szkoły w
Europie. Niestety coś za coś. Facet bardzo sympatyczny. Przynosi nam
zeszyt z rekomendacjami. Jest wpisanych z 50 rekomendacji. Większość to
Polacy. Gdy dochodzi piąta żegnamy się z Agnieszką i Arturem i jedziemy
na lotnisko. Bardzo miłe pożegnanie z Melithem. Chłop ma łzy w oczach.
Bardzo prosi byśmy go opisali na Trip Advisorze, bo to dla niego ważne.
Na lotnisku okazuje się ze nasz samolot jest odwołany. Bilety kupiliśmy
w październiku na Opodo w liniach Easter China. Szukamy biura tych
linii na lotnisku w części biurowej. Nigdzie nie ma. Pytamy jakichś
stojących przy windzie facetów. Okazuje się, ze to przedstawiciele tych
linii. wracają z nami do biura. Na drzwiach żadnej tabliczki. Mówią
nam, że Opodo powinno było nas zawiadomić że lot jest odwołany. Dzwoni
gdzieś ustala czy byliśmy zawiadomieni. ja się wściekam, że powinien
szukać nam biletu a nie ustalać kto jest winien że my nie zostaliśmy
powiadomieni. W końcu każe nam usiąść i woła drugiego. Ten obiecuje
znaleźć bilet do Male. Zbyszek w międzyczasie ustalił, że jest samolot
o godzinę później linii Emiratów. Coś załatwiają i prowadzą nas do
kontuaru Emiratów. dostajemy karty boardingowe. Mamy trochę czasu.
Kręcimy się po lotnisku. Zbyszek proponuje byśmy już przeszli przez
bramkę. Facet nas cofa twierdząc że za wcześnie. Mija czas boardingu, a
na wskazanym na karcie boardingowej wejściu ciągle nie pojawia się Male.
Idę w miejsce, gdzie jest dobry Internet i sprawdzam pocztę. nadlatuje
Zbyszek. Okazuje się że wbili nam błędny numer bramki. Na ekranach
widzimy że odlot do Male z innego wyjścia. i na dodatek ostatni
dzwonek. Znowu pędzimy po długich korytarzach lotniska. Docieramy do
wejścia 7-8. Tu tłum jakieś poplątanie. Stoją ludzie na dwa samoloty do
Dubaju i do Dohy.Przepychamy się przez tłum. Prześwietlają nas w
pierwszej kolejności. I znowu spoceni padamy na siedzenie w samolocie.
Samolot zapełniony w 50 procentach. On leci z Colombo do Male, zabiera
pasażerów w Male i leci do Dubaju. Po godzinie z okładem lądujemy w
Male. Odbieramy walizki. Zbyszka uszkodzona. Idziemy złożyć reklamację.
trochę to trwa. Postanawiam wyjść przed lotnisko, bo nie wiem, czy
hotel otrzymał moja wiadomość o zmianie naszego lotu. Ale niestety
dzisiaj nic nie idzie łatwo. Przed wyjściem kolejne prześwietlenia
walizki. Woła mnie celnik. Nie bardzo wiem o co chodzi. Pyta czy mam
alkohol. Ja tłumaczę, iż tylko puszkę piwa jako prezent dla syna.
Otwieram walizkę pokazuję pusta butelkę po piwie z nalepką i puszkę
piwa. Niestety puszka idzie do depozytu. W międzyczasie przybiega
Zbyszek, że musze się wrócić, bo wszystkie dokumenty na bagaż są na
mnie. Zostawiam otwartą walizkę i wracam. Pełen cyrk. W końcu
załatwiamy sprawę reklamacji i depozytu i ruszamy do miasta. Najpierw
płyniemy łodzią. Jak ja to lubię. Rzuca znowu łodzią, ale do
wytrzymania. Potem nasz przewodnik woła taksówkę i podwozi nas pod
hotel. Inaczej wyobrażałam sobie ten transfer. W ten sposób sami byśmy
sobie poradzili. W pokoju wyciągamy wszystkie mokre rzeczy i suszymy.
Ja wieszam wszystko na balkonie. Gdy idziemy spać wszystko prawie suche
. Musimy tylko kartka po kartce wysuszyć paszporty, bo również zamokły .
|
Malith i jego samochód |
|
ręczne zbieranie herbaty |
|
koiety na plantacji |
|
Tamilka zrywająca herbatę |
|
dolina Elli |
|
wodospad Rawana Ella |
|
czuję respekt przed małpa |
|
Zbyszek odważniejszy |
|
paw wyskoczył z parku narodoweg |
|
waran tez poszedł na przechdzkę |
|
zatrzymał siędo foto |
|
mój obiad |
|
to Zbyszka danie |
|
kolorowy autobus w Tangelle |
|
nasz domek w Rekawie |
|
rybacy łowią ryby |
|
unikalny sposób łowienia ryb |
|
paw przy plaży |
|
namorzyny przy plaży |
|
plaża w Rekawie |
|
Dodaj napis |
|
Zasady przy obserwacji żółwi |
|
plaża w Rekawie |
|
plaża w Rekawie |
|
Dodaj napis |
|
złożone jajeczka |
|
ślad po przejściu żółwicy |
.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz