poniedziałek, 29 stycznia 2018

Sri Lanka 22 listopada 2017 r.




Sri Lanka 
22 listopada 2017 r. 


Na Sri Lankę lecimy z Chennai nocnym samolotem. Odebrać ma nas  Malith kierowca którego namiary znaleźliśmy w internecie adres mammothmalith@gmail.com . Planowaliśmy trochę się przespać w hotelu, który zarezerwowaliśmy przez booking i ruszyć dalej  około 9 rano Kupując bilety na nocny samolot  liczyliśmy się, że noc będzie z głowy, ale za to mieliśmy cały dzień do dyspozycji, a na  urlopie zdążymy się wyspać. . Noc rzeczywiście z głowy. Samolot wprawdzie wystartował o czasie i przyleciał punktualnie, ale była to za piętnaście druga. Formalności związane z  przekroczeniem granicy przeszły bardzo sprawnie. Wizę wklejono nam od ręki. Mieliśmy załatwioną wcześniej promesę wizy, więc nie musieliśmy ganiać i płacić za wizę. Chcemy wymienić  przywiezione  z Indii rupie na lankijskie , a tu niespodzianka.  Nikt ich nie chce wymienić. Dziwimy się, ale trudno. Spróbujemy gdzieś indziej. Na lotnisku czeka na nas kierowca. Gdy mówimy mu o zarezerwowanym hotelu przekonuje nas, że  lepiej jechać od razu do Sigiriji, bo szkoda czasu. My będziemy spali w samochodzie, a on będzie prowadził. Próbujemy skontaktować się z hotelem, i odwołać rezerwację.  Facet w recepcji jest nieugięty i twierdzi że sami powinniśmy  odwołać rezerwację. Decydujemy się jechać do Sigiriji, nie tracąc czasu na spanie w hotelu. Droga pusta. Kierowca Malith dobrze prowadzi. Docieramy na miejsce około 6 rano. Szybko do hotelu. Śpimy jak zabici. Śniadanie powiedzieć, że skromne to dużo powiedzieć, ale "nic to" nie przyjechaliśmy tu dla śniadań. Ruszamy do Anuradhapury. Po drodze wybieramy z bankomatu  lankijskie rupie, bo nie wymieniliśmy nic na lotnisku. Złodzieje biorą 10 zł za  transakcję. Sri Lanka to kraj głównie buddyjski. Od razu na ulicach widać różnicę. Wprawdzie kobiety chodzą ubrane w sari, ale nie ma mężczyzn ubranych w dhoti. A przede wszystkim jest czysto na ulicach i jakoś tak spokojnie. Anuradhapura to dawna  stolica kraju Jej czasy świetności to  okres od IV w p.n.e. do X w n.e. Było to ogromne miasto i to je właśnie zgubiło. Rozrosło się do tak niebotycznych rozmiarów, że trudno było je obronić. Dlatego władcy przenieśli stolicę do Polonaruwy . Jednak przez okres świetności wybudowano tu  monumentalne stupy .Dowiadujemy się, że wejście dla cudzoziemca to kwota 25 dolarów od osoby. Naprawdę traktują nas jak dojne krowy. Ale nie mamy wyjścia. Skoro już tu przyjechaliśmy. Zaczynamy od ogromnej stupy zbudowanej z cegieł Dźetawanarama. Ma 70 metrów wysokości. W oryginale 120 ale utraciła iglicę. Stupa  wygląda jak gigantyczna półkula  zakończona znajdującym się na szczycie budynkiem. Podziwiamy kunszt i  sztukę budowniczych . Nikt nam nie przeszkadza. Prawie nie ma turystów i pielgrzymów. Wreszcie cisza i kontemplacja. Chociaż nie wiem, czy nie wolę mimo wszystko hinduskiego gwaru i kolorytu. Na terenie miasta rośnie święte drzewo Sri Maha Bodhi. Jest to drzewo pochodzące z III w p.ne. jest to podobno historycznie udokumentowane. Sadzonkę tego drzewa przywiozła mniszka  jako szczep oryginalnego drzewa rosnącego w Indiach pod którym Budda doznał oświecania. W drodze do  drzewa  łapie nas ulewa. I to dosłownie i łapie i ulewa. Spadła nie wiadomo skąd. Lało jak z cebra. Ciepły rzęsisty deszcz. Zanim dobiegliśmy do pobliskiej budki byliśmy  cali mokrzy. Deszcz trwał 10 minut i  zaraz zrobiło się z powrotem gorąco i parno. Drzewo "Bo" tak nazywają Lankijczycy to święte drzewo jest ogrodzone, podparte  złotymi podporami. Jednak jest ogrodzone i niewiele go widać. Nie jest wcale takie ogromne jakby na to miał wskazywać wiek.. Gdy wracamy do samochodu widzimy jak pies  zjada zdechła małpę.  Tu wszędzie jest dużo psów. Są wychudzone i jakieś takie  pokaleczone. Gdy ten jadł, żaden inny się nie odważył podejść. Potem  mijamy siedzącego na chodniku samca małpy, których tu też mnóstwo. Na trawniku siedzi matka i karmi małe. Samiec pilnuje. by jej się nic nie stało. Jak się Zbyszek do niego zbliżył to wyszczerzył na niego zęby. Po drodze mijamy Brazen Palace. 1600 kolumn pozostałych po pierwszej kondygnacja pałacu. Pałac miał dziewięć kondygnacji i1000 pokoi. Niestety zostały tylko kolumny pierwszej kondygnacji. Jednak 1600 kolumn wbitych w ziemię robi wrażenie. Kolejna   budowla  zapierająca dech w piersiach to biała stupa . Otoczona jest fundamentem  344 głowami słoni. Obchodzimy świątynię. Obok niej  znajduje się niewielki pięknie zdobiony budynek. Słyszymy głosy śpiewających kobiet. Kolejnym kompleksem klasztornym. który dotrwał do naszych czasów jest Abajagiri. Tu też główny punkt to ogromna ceglana stupa  wysokości  70 metrów. Niedaleko niej pięknie zachowane bliźniacze baseny do ablucji. Do zespołu klasztornego  Isurumunija jedziemy na końcu. Tu niestety trzeba dodatkowo płacić. Klasztor jest niezwykły, bo pomiędzy ogromnymi głazami, a przed nim piękny basen. Po drugiej strony drogi przepiękny basen z  liliami wodnymi. a przy nim ostrzeżenie  - uwaga na krokodyle_. Wracamy do hotelu. po drodze kupujemy mango i banany. Teraz jest sezon na mango. więc nie będziemy sobie żałować. Ustalamy program na jutro i do pracy, czyli  obróbka zdjęć i blog


bananowiec, papaja i mango


nasz samolot do Colombo

w samolocie

na lotnisku już święta tylko nie buddyjskie

skromne śniadanie

nasz domek



muzeum

baseny do ablucji

Dotyle ptaków chyba są rybyaj napis

muzeum na świeżym powietru

największa stupa ceglanaodaj napis

Dodaj napis

małpy są wszędzie

biała stupa

chorągiewki przekazuję prośby do nieba

pogodny mnich buddyjski

1600 kolumn

Lankijski szpak

344 słoni przed białą stupą

ozdobne  zamki

procesja

przed białą stupą
kamień księżycowy

z młodymi mnichami

stupa w Abajagiri

ładny kogut

przed posągiem Buddy

basen bliźniaczy


klasztor Isumurija

wygodne siedzisko

wisząca skała
Dodaj napis
panorama ze szczytu góry

klasztor Isurumunija

uwaga na krokodyle

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Zbyszek ima się każdej pracy

 


 

 

 

 

 

 

 

 

 

 23 listopada Sri Lanka

Śniadanie dzisiaj obfitsze, naleśniki z jakimś nadzieniem kokosowym i omlet po lankijsku. Niestety nie moja bajka. Ruszamy w drogę do Polonnaruwy. Jest to była stolica Sri Lanki.Wprawdzie przez dwa wieki ale dwa wieki wystarczyły najpotężniejszym władcom Sri Lanki na stworzenie potężnego miasta. Teraz  wszystko jest w ruinie. Praktycznie nie ma żadnej budowli w dobrym stanie.. Ale rozmach , wielkość miasta  z XII-XIV wieku pokazują potęgę  kraju.Zaczyna się oczywiście od golenia  turysty zagranicznego. Wstęp 25 dolarów od osoby. Skoro napisane że 25 dolarów pytamy czy można dolarami płacić. Kobieta mówi że tak. No to Zbyszek przynosi jej  pakiet jednodolarówek. i  płacimy jednodolarówkami.Zaczynamy zwiedzanie od muzeum. Tu znajdują się odtworzone makiety budowli istniejących w Polonnaruwie. jest też trochę rzeźb. Oczywiście zakaz fotografowania. Można kupić książkę ze zdjęciami w księgarni za muzeum. Taka jest informacja pod zakazem fotografowania.Zaczynamy od pałacu królewskiego . Pozostały tylko grube mury z ogromnymi dziurami pozostałościami po belkach stropowych. Pałac został spalony przez Colów.najlepiej zachowane są wszędzie baseny. One przetrwały wszystkie kataklizmy.Mnie najbardziej podobał się basen w kształcie kwiatu lotosu. Nigdzie nie mogłam go znaleźć. W przewodniku tylko o nim wspomniano. Natomiast ja widziałam go na zdjęciu. Ale sukces został osiągnięty. Kierowca zawiózł nas tam na końcu  naszej trasy.Ciekawymi miejscami były też świątynia penisa Sziwy, obiekty w świętym kwadracie. Są zachowane w bardzo dobrym stanie. Oczywiście większość nie ma zadaszenia, ale daje wyobrażenie o  rozmachu z jakim budowano w ówczesnych czasach.W świątynią Trupanamana, w której znajdował się posąg Buddy z oczami z szafirów widzieliśmy jak dwie turystki weszły z przewodnikiem i po zakończeniu jego wyjaśnień zaczęły  wykonywać  modlitewne  tańce. Najpiękniejsza świątynia moim zdaniem to Vantage. Okrągła przypominająca świątynię Nieba w Pekinie, ale tez tu jest pozbawiona dachu. Widzieliśmy też ogromną kamienną księgę ważącą 80 ton. W mieście tym znajduje się również klasztor z grobami  mnichów. Obok największa atrakcja miasta  cztery posągi Buddy w tym jeden  posąg leżącego Buddy. Niektórzy uważają, że umierającego. Zwiedzanie zajmuje nam ponad  pięć godzin. Pięć godzin w  upale z ogromną wilgotnością powietrza. W nocy lało. Musze przyznać, że wszędzie jest pięknie posprzątane, trawniki  zadbane. jest trochę więcej turystów niż wczoraj. Malith to nasz kierowca zawozi nas  po drodze na lunch. Znowu  stół szwedzki. Wybieramy jakieś dania. dzisiaj smaczniejsze niż wczoraj, chociaż moim zdaniem  daleko im do kuchni indyjskiej. O 15 ruszamy na safari do parku Minnerija. Jest to park narodowy. Mieszkańcami bogatej w zieleń i wodę krainy są przede wszystkim słonie. Potrafią tworzyć stada złożone  z  kilkuset osobników. Oprócz słoni  jest mnóstwo ptaków. Ruszamy z szalonym kierowcą dżipem bez dachu. jazda po asfalcie super.Wiatr we włosach  tak jak kiedyś w młodości na motorze. Jazda po parku to już inna sprawa. Dróg właściwie nie ma , Wszędzie błoto, bez przerwy wpadamy w jakieś dziury i wyrzuca nas do góry. Ale są słonie. Mnóstwo słoni. Oczywiście najpierw rzucamy się  jak szaleni do robienia zdjęć. Ale ile razy można pstrykać. W końcu zaczynamy obserwować zwierzęta. One cały czas jedzą. Ale wybierają co lepsze kąski. . Stado liczy ponad 50 osobników. Jest między nimi malutkie słoniątko pilnowane przez 2 samice. W pewnym momencie jednemu ze słoni nie podoba się nasza obecność. zaczyna ryczeć. Kierowca przesuwa się w bok. Obok widzimy jak dwa młode samce bawią się  walcząc ze sobą.Stad takich jak oglądaliśmy jest wiele. zatrzymujemy się przy kilku. Potem  zajeżdżamy nad jezioro. Tu z kolei raj ptactwa. na szczycie drzewa siedzi orzeł. niestety odwrócony jest do nas tyłem. Widzimy stado marabutów. Wreszcie zobaczyłam marabuty. Stasiu będzie się śmiał jak mu o tym powiem. Po zachodzie słońca opuszczamy park. Do hotelu docieramy po zmroku. Kupujemy po drodze banany i mango To nasza kolacja.




słoń to też środek transportu

makieta odtwarzająca świątynię Vatadage

młoda para na sesji zdjęciowej

posąg Buddy

ruiny światyni

pośród kolumn

ruiny pałacu królewskiego

pozostałość po pałacowym budynku

zdobienia nabudynku rday ministrów

rzeźba  przy sali rady ministrów

Dodaj napis

małpy iskają się

światynia w stylu hinduskim Tuparama

okrągła świątynia Vatagede

ozdoba schodów

Dodaj napis

tu byl przechowywany ząb Buddy

precyzyjnie dopasowane  kamienie

trzy posągi Buddy

Dodaj napis

przed Nissankandal mandapą

ruiny świątyni buddyjskiej

Dodaj napis

woda kokosowa i miąższ gaszą pragnienie

posąg leżącego Buddy

a to pierwowzór

stupa Rankot Vihara

iguana  przecina nam drogę

iguana szuka schronienia

świątynia Gal Vihara

stupa Kiri Vihara i mogiły mnichów przed nią

porośnięte mchem stupy

basen w kształcie lotosu

kroczący marabut

stado słoni w parku

ustąpiliśmy z drogi słoniom

Dosłonica z młodym

siusiający słoń

kierowca sprawdza głębokość wody

pawi żyją dziko

stado marabutów

na safari

jezioro w parku raj ptactwa

zachód słońca

gniazdo pszczół

wieczOr w parku






































































































































































 













24 listopada Sri Lanka
Wymeldowujemy się z hotelu i jedziemy zwiedzać Sigiriję. Sigirija to pałac na szczycie góry. Góra ma 200 metrów wysokości. Władca, wybudował na szczycie góry pałac . Sprowadził piękne kobiety z całego dostępnego mu świata. U podnóża góry zbudował  mnóstwo basenów, fontann, kaskad itp. Kobiety kapały się, a król je oglądał. Wejście do tego obiektu wpisanego na listę UNESCO to bagatela 30 dolarów od głowy. Trudno zdzierstwo . A narzekaliśmy na Hindusów. Zaglądamy do  muzeum, ale po pierwsze nie można robić zdjęć a po drugie nawet nie bardzo jest co fotografować, Zbieramy się na górę. Przed nami idzie tłum dosłownie tłum Chińczyków początkowo zakwalifikowanych przez nas jako Japończycy. Chyba dwa albo trzy autokary. Oni są jak szarańcza, Wszędzie ich pełno na dodatek są tak krzykliwi, nie patrzą, wchodzą w obiektyw. Trudno ich nawet wyprzedzić, tym bardziej że droga stroma. W niektórych miejscach  jest tak wąsko, że może iść tylko jedna osoba. Skręcamy do jaskinio w której mają być  malowidła. Jest nieoświetlona.  Gdy zapalamy  latarkę widzimy mnóstwo nietoperzy, które  spłoszyliśmy tak, że zaczynają latać nam ponad głowami. malowideł nie zobaczyliśmy. Dochodzimy  do grot  w których są namalowane  freski z dziewicami niebiańskimi. Nie wolno robić zdjęć. Ja mam aparat na szyi. W pewnym momencie podbiega do mnie ochroniarz i każe pokazać zdjęcia w aparacie. Właściwie mogłam mu powiedzieć  żeby mnie  cmoknął, ale dla świętego spokoju pokazuję. Gdy się przekonał że nie mam zdjęć  odszedł a, a ja za nim i mówię że mi się coś należy. On zdziwiony a ja mu na to "  należy się chociaż przepraszam". Wejście na górę  po stromych stopniach nie jest zbyt wygodne, a jeśli wziąć pod uwagę wysoką temperaturę i  dużą wilgotność powietrza to nawet  trudne. My wchodzimy bez trudu, ale Chińczycy  stękają, sapią. Po drodze mijamy platformę  zwaną lwią . Ogromne lwie łap,y a pomiędzy nimi schody do  komnat królewskich. Wchodzimy wąską klatką schodową na szczyt góry. Tu dobrze zachowany jest basen i tron królewski, który posiadał klimatyzację. Widok z góry   na zieleń otaczająca  górę i pozostałości po   budowlach  piękny. Tym bardziej, że poprawiła się widoczność i nie ma porannej mgiełki. schodzimy powoli  do samochodu. Teraz ruszamy do kolejnego miasteczka z ciekawymi obiektami. To Dambula. Tu znajduje się złota świątynia.. Niestety tu też trzeba wejść na górę. Po zdjęciu butów i wniesieniu opłaty w wysokości 10 dolarów od osoby wchodzimy do zespołu 5 jaskiń. Jaskinie świątynie zostały   wzniesione w I w p.n.e. Potem była rozbudowywana. Pięć jaskiń pięknie malowanych. Kolory utrzymują się doskonale przez tyle wieków. W świątyniach w sumie ponad 150 statuetek buddy w różnych pozach. najczęściej medytującego . Jednak najpiękniejsze są freski na ścianach jaskiń. Z Damulai jedziemy do Kandy. Po drodze  zajeżdżamy do ogrodu przypraw. Tu  facet pokazuje nam różne przyprawy rosnące  na Sri Lance. Część już widzieliśmy  w Indiach. Jednak tu wykład jest ciekawszy. Facet posmarował mi maścią zrobioną z roślin rękę.w celu depilacji. Po chwili ręka jak pupcia noworodka. Kończymy masażem relaksującym. Tak nas masażyści wymasowali, że  odechciało nam się spać.. Prócz tego poczęstowano nas herbatą mieszaniną kardamonu, goździków, cynamonu  i imbiru. Bardzo rozgrzewająca herbatka. Tylko nie na taki upał. Kupujemy w sklepie ekstrakt waniliowy i ruszamy do Kandy. Tu nasz kierowca  namówił nas na występ folklorystyczny  .Rzeczywiście fajny pokaz. Po wyjściu  idziemy w kierunku Świątyni Zęba. Przez głośniki słychać  modły mnichów. Gdy docieramy do świątyni okazuje się ,że trzeba zapłacić po 1500 rupii za wejście. Rezygnujemy z wejścia wieczornego pozostawiając sobie wizytę na rano. Może nie będzie takich tłumów. Do świątyni szły tłumy turystów. Poza tym  zrobiło się ciemno i nie da się zrobić fajnych zdjęć. Idziemy połazić po mieście. Miasto położone jest prześlicznie. W środku miasta jest jezioro. Idziemy promenadą wokół jeziora. Widok miasta odbijającego się w wodzie fantastyczny. Zaglądamy do sklepów. W końcu czas na  kolację. cały dzień nie mieliśmy czasu, by coś zjeść. dania w karcie hinduskie i chińskie. ja biorę rybę w zielonej masali Zbyszek kurczaka z orzeszkami nerkowca Niestety mieć przyprawy , a umieć je zastosować to dwie różne sprawy. Co z tego że tyle przypraw u nich rośnie jeśli te potrawy nie pachną tak jak w Indiach. Tam chciało się wejść do każdej  nawet najmniejszej knajpki. Trudno taki kraj taka karma. Tuk-tukiem  wracamy do hotelu.


znak drogowy

znak drogowy

pozostałości basenów w Sygriji

tu były liczne baseny

jaskinia z nietoperzami

200 metrowa góra Sigirija

schody na górę


Góra Sigirija

wejście na górę

fresk niebiańskie dziewice

panorama z góry

droga na górę

lwia łapa




pozostałości po pałacu

na terenie pałacu

tron królewski

fresk z niebiańskimi dziewicami

fresk z niebiańskimi dziewicami

fresk z niebiańskimi dziewicami


fresk z niebiańskimi dziewicami

przed pocztą

małpa mijana po drodze

Dodaj napis

freski w Dambula

Świątynia w  Dambuli

leżący Budda

w świątyni w Dambuli

w świątyni w Dambuli

w świątyni w Dambuli

kwiat lotosy


przed Złotą Świątynią

Radio telewizja  Mnichów

owoc kakaowca

wanilia

Dleczniczy ananas

Dodaj napis

na ręce to maść do depilacji

masaż

poszliśmy na całość

przed naszym hotelem

pokaz folklorystyczny

pokaz folklorystyczny

na pokazie folklorystycznym

na pokazie folklorystycznym


na pokazie folklorystycznym


na pokazie folklorystycznym


na pokazie folklorystycznym

w naszym pokoju

tu też już Boże Narodzenie

stoisko owocowe

zakupy w sklepie

brama zegarowa w Kandy

do domu wracamy tuk-tukiem

































































































































































25 listopada Sri Lanka
Wczoraj umówiliśmy się z naszym kierowcą, że o  9  się spotykamy. Jego pierwsze słowa rano to "czy byliśmy już w świątyni". Chyba nasze miny były bezcenne. Okazuje się, że on myślał, że my o 7 rano pogonimy do świątyni. Ruszamy na piechotę po śniadaniu. Kupujemy  bilety 1500 rupii od głowy i wchodzimy. Cieszymy się, że jest mało ludzi. Do czasu. Oddajemy buty. Słychać dochodzące  dźwięki bębna i trąbki. Gdy wchodzimy okazuje się, że wewnątrz jest mnóstwo wiernych. Najważniejsza relikwia ząb Buddy znajduje się na piętrze. Stoimy pokornie w kolejce, by  stanąć  przed drzwiami do relikwii. Na górze nieprawdopodobny ścisk. Wierni przed drzwiami  bogato zdobionymi zostawiają kwiaty, owoce. Okazuje się, że dzisiaj drzwi do  pomieszczenia gdzie znajduje się relikwia są otwarte.  Relikwia znajduje się wewnątrz siedmiu stup. Zewnętrzna  złota  jest widoczna gdy drzwi są otwarte. W tym tłoku bałaganie pielgrzymi idą, a właściwie nacierają , z dwóch stron. Praktycznie nic nie widać. My jesteśmy wysocy w stosunku do Lankijczyków. Nie wiem jak można się tu skupić i modlić. Staramy się wydostać z tego tłumu. W końcu po licznych przepychankach  udaje nam się wyjść  na zewnątrz. Wchodzimy do oktagonalnej biblioteki. odwiedzamy muzeum słonia Raja . Słoń, który uczestniczył przez wiele lat w uroczystościach świątynnych  zdechł w 1988 r . Wypchano jego skórę i zrobiona gablotę z pamiątkami po nim. Wchodzimy do nowej świątyni Zęba Buddy. Jest nowoczesna, ale w stylu  z epoki. Niedaleko znajduje się pałac królewski. Nie jest on specjalnie wyposażony. Postanawiamy wracać do hotelu. Zbyszek nastawił GPS i idziemy. Mnie wydaje się że powinniśmy iść na dół do jeziora. On twierdzi, że GPS pokazuje pod górę , a potem w prawo do jeziora. Idziemy coraz wyżej. Zawracamy, bo to chyba nie ta droga. wprawdzie GPS pokazuje inaczej. Po przejściu około 300 metrów  Zbyszek się upiera, że  szliśmy dobrze. zawracamy, ale po przejściu kolejnych metrów, gdy okazuje się że  droga na GPS jest, a w rzeczywistości jej nie ma zawracamy do drogi która biegnie do jeziora. Jakby ktoś obserwował, to chodziliśmy jak kołowate z "Samych Swoich". W hotelu  wypijamy kawę i ruszamy do położonego nieopodal Kandy ogrodu botanicznego. Powiem krótko. To co zobaczyłam rzuciło mnie na kolana. Naprawdę widziałam dużo ogrodów botanicznych , ale tak pięknego, zadbanego i zaplanowanego nie widziałam. Po prostu cudo. Zbiór roślin nieprawdopodobny, a ich dobór fantastyczny. Aleje  palmowe palm królewskich palm Coco z Seszeli, aleja piniowa. Przecudne. Do tego  mnóstwo wspaniałych figowców i ten największy figiwiec  o powierzchni 2500m kwadratowych. Ogród storczyków, z którego nie chciało się wychodzić. Ogród został założony w XIV w. przez królów syngaleskich. a rozwinięty przez Anglików. Znajduje się tu drzewo nowozelandzkie Kauri, które nawet na Nowe Zelandii jest pod ścisłą ochroną. Ogromne bambusy, powyginane araukarie, rozłożyste figowce. Wszystko nas zachwycało. Niestety  pod koniec zwiedzania  wypłoszył nas deszcz. Musieliśmy  szybko podążać do samochodu. Ale na szczęście była to już końcówka parku. Jak dla mnie to największy do tej pory hit Sri Lanki. Malith nasz kierowca zawozi nas na lunch. Oczywiście  szwedzki stół. Bardzo smaczne hinduskie jedzenie. Wspaniały deser był wisienką na torcie. Trzeba zauważyć że  wisienka na torcie  w realu trafiła się mojemu bratu. Ruszamy do miejscowości Peak Adama, by w nocy wejść na górę. jedziemy przez 3 godziny przez góry bardzo wąskimi drogami. Gdy nadjeżdża z przeciwka samochód jeden musi się zbliżyć do skały, by drugi mógł przejechać. Widoki są wspaniałe mimo panującej mgiełki. Liczymy, że jutro będzie lepsza pogoda. Przecudne pola herbaciane na wzgórzach. Po prostu marzenie. Po drodze spotykamy tamilskie kobiety powracające z plantacji  herbacianych. Niosą na plecach kosze z herbatą. Kosze umieszczone są w taki sposób że chusta jest przywiązana do kosza i  zawiązana na czole. Mają bardzo smutne miny. Widać że  mają bardzo ciężką pracę. Około 6 docieramy do naszego hotelu. Położony jest na stoku góry. Każde piętro to inny taras. My dostajemy najbardziej komfortowy na samym szczycie. Widok może i będzie piękny, jeśli będzie słońce. Okazuje się, że jest uszkodzona  rura w łazience i  próba skorzystania kończy się zalaniem łazienki. Przenoszą nas  taras niżej. Tu z kolei nie działa spłuczka. W końcu trzeci pokój bez pudła. Idziemy kupić wodę i pelerynę dla Zbyszka. Na razie nie pada. Ale niestety po  dwudziestej zaczęło lać. Liczę na to że do  drugiej w nocy  przestanie, chociaż prognozy nie zapowiadają tego. Idziemy wcześniej spać , bo o 2 w nocy wychodzimy na trasę.


Kandy leży wokół jeziora


świątynia zęba

bębniarze w świątyni zęba

wierni składają  kwiaty

w świątyni zęba

tu pali się świece

widok na świątynię zęba

w nowej świątyni zęba

w firmowych koszulkach

pielgrzymi podążają do świątyni

w ogrodzie botanicznym

w ogrodzie botanicznym

w ogrodzie botanicznym

w ogrodzie botanicznym

z kolekcji orchidei

z kolekcji orchidei




z kolekcji orchidei


z kolekcji orchidei




z kolekcji orchidei

z kolekcji orchidei

z kolekcji orchidei

z kolekcji orchidei

kwiatowa część ogrodu botanicznego

Zbyszek padł na kolana z wrażenia

kwiatki w misie

w ogrodzie botanicznym

ciekawe drzewo

w ogrodzie botanicznym

w ogrodzie botanicznym



w ogrodzie botanicznym


w ogrodzie botanicznym


Zbyszek też znalazł kwiatka


aleja palmowa


Dodaj napis


potężne korzenie


małpa wysysa z kwiatów nektar


nowozelandzkie drzewo kauri


pod kauri


w ogrodzie botanicznym


aleja palm z Palmyry


drzewo z Gujany


drzewa odpoczywają


rozłożysty figowiec


ogromny figowiec


kolekcja agaw


kolekcja palm


obiadek Zbyszka


deser w z wisienką


tamilska kobieta zbieraczka herbaty


kobiety wracające z plantacji


piękny wodospad


kaskadowo ułożone pokoje


dotarliśmy do hotelu


komary to tu są bo po co moskitiery










































































































































































 26 listopada Sri Lanka
Zasypiałam z trwogą co będzie, gdy w nocy będzie lał deszcz. Wstajemy o wpół do drugiej. Wychodzę na taras przed pokojem słyszę  szum wod,. ale nic na mnie nie kropi. Nic nie mówię Zbyszkowi, gdy mnie pyta odpowiadam, że nie czułam deszczu. On otwiera drzwi i stwierdza, że leje. Ale ubieramy się. Wychodzimy przed drugą. Ciemno jak u Murzyna. Przed hotelem nikogo nie ma. Zbyszek stwierdził, iż na pewno już poszli. Próbujemy iść sami. Ale wczoraj nie ustaliliśmy dokładnej drogi wyjściowej. Za to niespodzianka. Wcale nie pada. Szum, który słyszał Zbyszek to szum strumienia. Trochę błądzimy po wsi. Zbyszek każe wyłączyć mi czołówkę, bo wyczerpią się baterie. Gdy wyłączam, potykam się o coś i  leżę jak długa. Zbieram się szybko. Najgorsze, że noga mi się podwinęła i boli mnie. Nic nie mówię. Może się rozchodzi. Zawracamy by ustalić drogę. Spotykamy młode Angielki. One znają drogę, więc idziemy kawałek z nimi.  Jak pisałam  ciemno, że oko wykol. Gwiazdy śliczne na niebie. Trzeba mieć jednak trochę szczęścia, by z wieczornej ulewy zrobiła się ładna pogoda. Idziemy przy świetle  latarek. Przekraczamy bramę  rozpoczynającą trasę.
Tu musimy się zameldować. Wpisujemy swoje dane, a mnich buddyjski  zawiązuje nam na szczęście  biały sznureczek na ręce modląc się przy tym. Po drodze mijamy jeszcze oświetloną statuę Buddy odpoczywającego. Włączona jest muzyka ze śpiewami  mnichów buddyjskich. Jest to przecież trasa pielgrzymkowa. Góra Adama jest najwyższą górą Sri Lanki. Jednocześnie jest świętym miejscem buddystów, którzy szczególnie w  czerwcu i lipcu przybywają tu z pielgrzymką. Teraz  ich nie widać. W czasie sezonu pielgrzymkowego trasa jest oświetlona. Teraz niestety nie. Czas podejścia to  4 godziny. Cały czas schody o różnej wysokości i rozstawie. Zbyszek sieje defetyzm obwieszczając, że ostatni odcinek jest bardzo stromy. Idzie sporo ludzi. My to już starcy przy nich. Jest ciepło. Zdejmuję nieprzemakalny goretex bo jestem cała zgrzana. Droga bardzo wymagająca, szczególnie kondycji. Pot spływa jakby człowiek był pod prysznicem.Zżymam się na siebie że  "mnie to zawsze gdzieś poniesie, zamiast  spać w łóżku zachciało mi się po nocy zdobywać szczyty". Tuż przed samym szczytem zaczyna strasznie wiać. Zimny porywisty wiatr. Jest też  wiata, w której sprzedają herbatę. Większość osób  ubrana bardzo ciepło. My też zakładamy wszystko co mamy. Po chwili odpoczynku atakujemy szczyt. Schody rzeczywiście bardzo strome. Gdy docieramy na wschodzie zaczyna się przejaśniać. Na szczęście na samym szczycie  nie wieje. Stajemy u podnóża świątyni buddyjskiej i czekamy na wschód. Jak zwykle nie było to na co się czeka. Trochę chmur na wschodzie skutecznie zasłoniło słońce. Za to widok poniżej zachwycający, Gruba warstwa chmur i wystające z niej  szczyty gór. Prześliczny widok. Podziwiamy  spektakl budzenia się dnia i wracamy. Świątynia niestety zamknięta. Nie zobaczymy odcisku stopy  Buddy, Allacha i Jezusa jednocześnie,. Każda z religii ma co do tego odcisku swoją teorię.Powrót wcale nie lepszy niż  droga w górę. Zbyszka bardzo bolą kolana. Przy schodzeniu jeszcze bardziej dają znać o sobie. Mnie boli skręcona noga. jak szłam pod górę jakoś było. Teraz  stąpanie na  bolącą nogę sprawia większy problem. Po dwóch i pół godzinie  zmachani docieramy do hotelu. szybki prysznic i na śniadanie. Potem godzina snu i jazda  dalej. Jedziemy do Nuwara Elija. Jest  to miasto położone wśród pół herbacianych. Trochę mży więc nie robimy zdjęć, ale za to chłoniemy piękno krajobrazu. Jest przepięknie. Wszędzie , gdzie okiem sięgnąć  szmaragdowe pola herbaciane. Teren jest górzysty, więc prezentują się naprawdę przepięknie. Widzimy kobiety zbierające  liście herbaty. Po drodze zatrzymujemy się , by przyjrzeć się pięknym wodospadom. Kierowca Malith przywiózł nas do hotelu. Zostawiamy bagaże i jedziemy na lunch. Restauracja, którą nam zaproponował nieszczególna. Ale jesteśmy głodni więc zostajemy. Potem wizyta w fabryce herbaty. Trochę inaczej przedstawiono proces  wytwarzania herbaty, ale  wszystko w końcu sprowadza się do jednego, żebyśmy zrobili u nich zakupy. Malith radzi byśmy wstrzymali się  do jutra, gdy będziemy w Elli. Częstują nas herbatą. jest rzeczywiście bardzo dobra. Nuwara Elija to miast stworzone przez Anglików. To centrum produkcji herbaty cejlońskiej. Odwiedzamy stary Grand Hotel. Atmosfera jak za czasów wiktoriańskich. Obok pole golfowe i Hill Club dla angielskich dżentelmenów. Wszystko wymuskane i takie jak w ówczesnych czasach. Tylko inne samochody stoją i inna flaga powiewa na maszcie. Przed hotelem  pracownicy ubierają choinkę. Na starej angielskiej poczcie wrzucam resztę kartek pocztowych. Duża drewniana  skrzynka na listy na pewno była świadkiem  wielu historii. Idziemy na bazar, który jest niezwykle kolorowy. Niesamowita ilość najróżniejszych warzyw. W ogóle niektórych nie znamy. Pyszną kawą  z ekspresu kończymy wędrówkę po mieście i wracamy do hotelu.


na szczycie Góry Adama

ten dymek to chmura nie wulkan

słońce wzeszło

mina nieszczegółna

tu za to nieukrywana radość

na szczycie góry Adama

wejście do buddyjskiej świątyni na szczycie

widoki ze szczytu

schodzimy

widoki z góry

góra Adama


kamienie na dnie strumienia

panorama ze szczytu

góra Adama

produkcja  figurek Buddy

widoki w powrotnej drodze

brama na trasę pielgrzymkową

plantacje herbaty

tu tak się transportuje wszystko

pola herbaciane

we wsi Adams Peak

wszystko na głowie

rozbiórka pawilonu

Dodaj napis

kobiety zbierają herbatę

kolorowa ciężarówka

wodospad Devon

drugi wodospad st George

pola herbaty

pociąg na Sri Lance

różne rodzaje ryżu

w fabryce herbaty

Do twarzy mu w fartuszku

Zbyszek i Melith  piją herbatę

kolorowa ciężarówka

choinka przed Grand Hotelem

w Grand Hotelu

w Grand Hotelu

królewska biżuteria

lord Zbigniew w Grand Hotelu

w Grand Hotelu

 Przy Hill Club

herbatka zostanie podana?


ten pan tez na coś czeka

na ulicach Nuwara Elija

przed sklepem monopolowym

stoisko na bazarze

stoisko na bazarze

stoisko na bazarze

tu śmierdziało bo suszone ryby

świeże ryby



























27 listopada Sri Lanka

Budzimy się, a tu leje. Czyżby skończyła się nasza dobra passa do pogody. Jedziemy na dworzec kolejowy. Pociąg towarowo-osobowy na trasie do Elli jedzie malowniczą trasą  pośród wzgórz porośniętych  sosnami , a przede wszystkim  polami  krzewów herbacianych. Kupujemy bilety - tylko trzecia klasa. Koszt złoty pięćdziesiąt na osobę. Część miejsc już zajęta. Oczywiście wszystkie przy oknie. Zajmuję miejsce przy otwartych drzwiach. Tutaj nikt się nie przejmuje drzwiami w pociągu. Można stać nawet na schodach. jedziemy wśród niezwykle malowniczych wzgórz porośniętych krzewami herbacianymi. Dzisiaj w hotelu, w którym nocowaliśmy mieszkało również sympatyczne małżeństwo z Polski. W pociągu ucinamy sobie pogawędkę dzieląc się doświadczeniami z podróży. W wagonie podróżują również Chińczycy  Rosjanie. Ich zachowanie pozostawia wiele do życzenia, Chińczycy, by siedzieć wygodnie postawili plecaki na siedzeniach i nie pozwalają nikomu usiąść. Rosjanie, a właściwie Rosjanki przepychają się, każą  odsunąć, bo one właśnie  muszą zrobić zdjęcie. Podróż miała trwać około 2,5 godziny . Trwała 4 godziny. Uczciwie powiem mimo takiego  opóźnienia wcale  nam się nie dłużyło. Górzysty krajobraz, piękne widoki rekompensowały opóźnienie. Na koniec wisienka na torcie, Stoję w drzwiach pociągu. Przy drzwiach na przeciwko stanął facet. Prawdopodobnie Anglik. Zdziwiłam się, bo po drugiej stronie nie było żadnych widoków. No ale  niezbyt się  nim przejmowałam. Gdy zatrzymaliśmy się na stacji i wszyscy wysiedli słyszę dziwny dźwięk. Oglądam się, a ten facet sika z pociągu  na torowisko. Miałam ochotę  puknąć go w plecy i pokazać, że obok jest toaleta, ale zrobiłam tylko zdjęcia. Na peronie czekał na nas Malith. Najpierw zawiózł  nas  na lunch. W restauracji Chill zamówiliśmy francuską/ a co?/ zupę  cebulową. Potem po zakwaterowaniu ruszamy na  zdobycie kolejnego szczytu, a właściwie pagórka. Oczywiście pogoda w momencie gdy wsiedliśmy do pociągu się poprawiła i świeciło nawet słońce. Trzeba zaznaczyć, że jest to najbardziej deszczowy region Sri Lanki. W Elli gdzie się zatrzymaliśmy  podobno pada codziennie ze wskazaniem na popołudniu. Na  razie świeci słońce. Malith radzi nam wziąć parasole. No nie wyobrażam sobie siebie z parasolem w górach. Idziemy ścieżką wśród pól herbacianych. Jest ślicznie. Do tego widoki  pokrytych zielenią gór wapiennych. Gdy docieramy na szczyt  chmura zasłoniła nam  najpiękniejszy  widok na dolinę Elli. Zbyszek chce wracać. Ja nie daję za wygraną. Czekamy. W końcu wiatr przewiewa chmurę i ukazuje nam się piękna dolina Elli w całej okazałości. Słońce świeci, jest ciepło i do tego piękne widoki. Jak tu nie cieszyć się życiem. Wracamy powoli do miasta. Malith czeka na nas na parkingu. Jedziemy z nim do sklepu z herbatą. Robimy większe zakupy. Ella to turystyczne miasteczko. Główna uliczka ta  tylko sklepy dla turystów i restauracje. Ale do tego wspaniały klimat. Nie tylko  w znaczeniu meteorologicznym ale i duchowym. Do późnego wieczora  zaglądamy do sklepów. W końcu czas na  kolację. Wracamy do restauracji z pory lunchowej. Ja zamawiam jakiś specjał  lankijski. Przynoszą mi zapakowane w liść bambusa danie. Jest to ogromna porcja. Ryż z kurczakiem i warzywami z przyprawach. Smaczne, ale Hindus zrobiłyby z tego poezję. Wracamy do hotelu i okazuje się, że nie możemy po ciemku trafić. Zapomnieliśmy drogę, bo wiózł nas  kierowca. Po chwili zwątpienia odnajdujemy  właściwą drogę. Na tarasie pokojowym  siedzimy popijamy piwko i  pracujemy nad blogiem. Jest ciepło, wokół coś skrzeczy, kląska grzechocze. Cała feeria dźwięków. Na puszce od piwa  usiadła modliszka. Bawimy się ze Zbyszkiem robiąc jej zdjęcia.




pociąg już czeka

pola herbaciane

widoki po drodze

widoki po drodze

widoki po drodze

nasz pociąg

sprzedawca orzeszków piniowych

w pociągu

widoki po drodze

widoki po drodze

widoki po drodze

widoki po drodze


widoki po drodze

facet sika z pociągu

Zbyszek podziwia widoki


Jedziemy przez wiadukt

przejazd kolejowy

stacja kolejowa

pasażer nie musi mieć peronu by wysiąść

widok na szczyt Małego Adama


kur lankijski 

droga na szczyt Małego Adama


Dodaj napis

Dodaj napis

Dolina Elli

Dodaj napis

na szczycie małego Adama



Dodaj napis

Dodaj napis

Dolina Elli

dolina Elli



termitiera agawa i góra

kwiat herbaty

dwa pierwsze listki są na herbatę białą

Zbyszek sprawdza jakość herbaty

spotkana Lankijka

przed restauracją paliło się  z czajnika

kelner  rozwija liść bananowca

moja kolacja


efekt sesji zdjęciowej modliszki


uśmiechnięta Lankijka

mały Adam




dolina Elli


pola  herbaciane

pola herbaciane

 

 28-29 listopada Sri Lanka


Wstaję wcześnie rano, bo wydaje mi się, że  wczoraj dokonaliśmy z Malithem  niewłaściwych planów. On już na nogach. Przekonuje mnie, żeby nie jechać do Rekawy na żółwie, bo  możną się zawieść. Dziwi się dlaczego tak uparłam się na  tę  Rekawę. Wyjaśniłam mu, że jestem taka zakręcona, że moja idea fix to zobaczyć żółwia na plaży składającego jaka. Pokiwał głową i  zaakceptował mój plan. Wyruszamy  po śniadaniu. Trochę siąpi. Jedziemy na pola herbaciane spełnić moja kolejną ideę fix czyli  kobiety na plantacji zbierające ręcznie liście herbaty. chwilę szukamy, a właściwie to szuka Malith. W końcu są. Wspinamy się po glinie na  wzgórze. Kobiety chętnie pozują do zdjęć. Oczywiście liczą na  jakieś datki. Wracamy do samochodu i ruszamy w stronę  oceanu. Jeszcze raz podziwiamy piękną dolinę Elli. Tym razem z drogi wijącej się  wzdłuż jednego ze wzgórz. Zatrzymujemy się przy przepięknym  wysokim wodospadzie. Wszędzie wokół jest mnóstwo małp. W pewnym momencie jedna z nich chciała się dobrać jakiejś turystce do plecaka. Wodospad Rawana Ella jest miejscem gdzie miejscowi zażywają  kąpieli. . Dalsza droga wiedzie wzdłuż parku narodowego Yale. Wzdłuż drogi przeciągnięte są druty pod napięciem, by zwierzęta nie wychodziły na szosę. Duże nie wychodzą, ale ptaki i małym się udaje. Co i raz widzimy jakąś "atrakcje" na drodze. Warana i  pawia nawet udało się nam sfotografować.. Docieramy do plaży Rekawa. Jest tu dużo ośrodków wypoczynkowych ze względu na przepiękna plażę. Większość jest  całkiem pusta, bo to nie jest sezon plażowania. Zajeżdżamy najpierw do ośrodka , którego nazwę widzieliśmy na bookingu. Pusto zupełnie za to obsługi chyba z 10 osób. Gdy zapytaliśmy o cenę  pokoju za noc to szukali w dwóch zeszytach. W końcu walnęli 150 dolarów bez śniadania. Oczywiście  znaleźliśmy inny ośrodek. Turtles View Beach. Pięknie położone domki,ocienione palmami. Niedaleko do miejsca gdzie pojawiają się żółwice i dochodzi  się plażą. Jedziemy do Tangelle, by coś zjeść i zrobić zapasy na śniadanie. Malith zawozi nas do fajnej restauracji tuz przy plaży. Ja oczywiście zamawiam rybę Tym razem jest pyszna. Potem idziemy na plażę.. Robimy rekonesans, żeby wiedzieć jak tam trafić nocą. Opiekę nad plażą sprawuje specjalny ośrodek opieki nad żółwiami. Gdy zapada całkowita ciemność po 19 bierzemy czołówki na głowy, płaszcze przeciwdeszczowe i ruszamy. Niestety zaczęło padać. Odczekaliśmy największą ulewę i ruszamy. Piasek na plaży  zapada się pod nogami bo jest  bardzo wilgotny. Ciemności, że oko wykol. Z daleka widzimy jakieś światełko. Gdy docieramy do niego okazuje się ,że to pracownik ośrodka  czeka na turystów by pomóc im  znaleźć drogę do ośrodka. Gdy docieramy miłe zaskoczenie. Czeka tu już  para młodych Polaków. Na dodatek instrukcja zachowania  podczas obserwacji żółwi jest także po polsku. Nawiązujemy miłą pogawędkę z Agnieszką i Arturem., którą kontynuujemy w pobliskiej restauracji. Gdy pojawia się żółwica na plaży  dzwonią do restauracji, żebyśmy wrócili do ośrodka. Idziemy  grupą i z przewodnikiem w napięciu po plaży. Można używać tylko czerwonego światła. Gdy docieramy do miejsca, gdzie jest żółwica widzimy przeorany  w poprzek plaży pas piasku. To ślad po żółwicy. Wygląda jakby przejechał mały czołg i zostawił ślady po gąsienicach. Musimy czekać w oddali, bo żółwica kopała dół i nie można było jej wypłoszyć. Czas oczekiwania mija nam niezwykle szybko  w towarzystwie Agnieszki i Artura. Wreszcie możemy podejść. To żółwica żółwia zielonego. Waży około 140 kilogramów . Przewodnik podświetla miejsce , gdzie są okrągłe białe jajeczka. Wyglądają jak miniaturki piłeczek pingpongowych. Gdy samica złoży  około 150 jaj zaczyna zasypywać gniazdo. Macha swoimi łapkami tak mocna, że czasem piasek dociera aż do obserwujących. Proces zasypywania trwa parę godzin, Przewodnik wbił mały patyczek w miejsce gdzie zostały złożone jaja. Żółwica zasypując jajka cały czas niezauważalnie przesuwa się do przodu, tak że za nią powstał kopczyk. W końcu wychodzi ze swego gniazda  i zawraca do oceanu. Plaża ma szerokość około 150 metrów. Powoli  zatrzymując się co chwilę podąża do oceanu. My jak procesja kroczymy w niewielkiej odległości za nią. W końcu niknie wśród nadpływającej fali. Musze przyznać, że ten spektakl natury zrobił na mnie niesamowite wrażenie. Jakiego chipa musi mieć żółwica, by po wielu latach od narodzin trafić właśnie tu na plażę, gdzie się urodziła. Gdy wracamy do hotelu  około drugiej pakujemy się i szybkie spanie. Umówiliśmy się  Malithem, że jutro pojedziemy na oglądanie  wielorybów i delfinów.  Niedaleko stąd   teraz  jest  trasa migracji wielorybów. Musimy wyjechać o  piątej rano. Dodatkowo Agnieszka i Artur też chcą z nami jechać. Musimy ich odebrać z hotelu, a nie bardzo wiemy gdzie są. Szybkie spanie i jeszcze szybsze zbieranie się rano. Na zewnątrz pada. Jakoś nie opuszcza mnie mój optymizm. Przecież deszcz nie szkodzi wielorybom. Szukamy hotelu   w którym zatrzymali się nasi znajomi, trochę błądzimy. Panują ciemności i nie ma kogo zapytać. W końcu akcja zakończona sukcesem. Ruszamy do Dondry. Docieramy do miejsca tuż przed siódmą. Statek jeszcze na nas czeka. Kupujemy bilety po 6000 rupii i wsiadamy na statek. Niestety dalej pada. Potem to już było tylko gorzej. Tak zaczęło lać, wody wzburzone statkiem, a właściwie  stateczkiem rzuca na wszystkie strony. Woda zalewa nas z góry i z dołu. Jesteśmy przemoknięci , właściwie to wyglądamy jakbyśmy wyszli z wanny w ubraniu. Na dodatek daje o sobie znać choroba morska.Ze też mnie zawsze diabeł podkusi. Już nigdy rejsów na oglądanie wielorybów. Po około półtorej godziny płynięcia docieramy do miejsca migracji wielorybów. Widzimy ich grzbiety wynurzające się z wody. Niestety zdjęcia nie istnieją. Zbyszkowi aparat odmówił posłuszeństwa. Ja nawet nie zdążyłam wyjąć spod pachy. Nie można było trzymać aparatów na wierzchu, bo by zalała je woda. Zresztą łódką tak bujało, że zrobienie zdjęcia  z niej pokazującemu się wielorybowi w nieprzewidywalnym dla nas miejscu graniczyłoby z cudem. Gdy stateczek zawraca wszyscy jesteśmy dziwnie szczęśliwi i przyjmujemy z ulgą. Gdy wysiadamy na nią  pełnia szczęścia mimo że leje nieprawdopodobnie. Jakby człowiek stał pod rynną w czasie  największej burzy w Polsce. Podjeżdża po nas Malith. Kompletnie mokrzy wsiadamy do samochodu. Podwozi nas pod  jakiś  hotelik i namawia do przebrania. Najbardziej mokre rzeczy wkładam do torby plastikowej a  pozostaję w bluzce i  krótkich spodenkach. Wyjmowanie walizek na tym deszczu  uważam za bezsens. Agnieszka bardzo cierpiała w czasie rejsu. Jest bardzo schorowana i nie chce jechać dalej. Ale nie bardzo odpowiada jej znaleziony przez Malitha pokój. Ruszamy dalej. W końcu przekonujemy ją, by jechali z nami i zatrzymali się w Negombo, skąd jutro zaczną zwiedzanie. W miejscowości Ahangana widzimy  wbite w morze  drągi, na których siedzą  rybacy łowiący ryby. Jest to taka wizytówka Sri Lanki. Jednak jak mówi Malith sztuczna, bo oni  robią to tylko dla zdjęć. Oczywiście kasując od turystów pieniądze Ze względu na deszcz i chorobę Agnieszki zmieniamy plany i zamiast jechać wybrzeżem do Galle i Kosgody wjeżdżamy na autostradę. Po południu docieramy do jakiegoś hotelu. Wszyscy jesteśmy jacyś zamuleni po tym rejsie. W pensjonacie, w którym zatrzymują się młodzi Polacy odpoczywamy przy zupce i pogawędce. Bardzo mili ludzie. Jutro Malith zabiera ich w sześciodniową trasę po Sri Lance. Mówi nam, że żona jest zła, że znowu nie ma go w domu, ale przecież on musi zarabiać. Rozumiem go doskonale. Chce zarobić na  własny samochód.- ten wypożycza-. Chce by dzieci skończyły szkoły w Europie. Niestety coś za coś. Facet bardzo sympatyczny. Przynosi nam zeszyt z rekomendacjami. Jest wpisanych z 50 rekomendacji. Większość to Polacy. Gdy dochodzi piąta żegnamy  się z Agnieszką i Arturem i jedziemy na lotnisko. Bardzo miłe pożegnanie z Melithem. Chłop ma łzy w oczach. Bardzo prosi byśmy go opisali na Trip Advisorze, bo to dla niego ważne. Na lotnisku  okazuje się ze nasz samolot jest odwołany. Bilety kupiliśmy w październiku na Opodo w liniach Easter China. Szukamy biura tych linii na lotnisku w części biurowej.  Nigdzie nie ma. Pytamy  jakichś stojących przy windzie facetów. Okazuje się,  ze to przedstawiciele tych linii. wracają z nami do biura. Na drzwiach żadnej tabliczki. Mówią nam, że Opodo  powinno było nas zawiadomić że lot jest odwołany. Dzwoni gdzieś ustala czy byliśmy zawiadomieni. ja się wściekam, że powinien szukać nam biletu a nie ustalać kto jest winien że my  nie zostaliśmy powiadomieni. W końcu każe nam usiąść i woła drugiego. Ten obiecuje znaleźć bilet do Male. Zbyszek w międzyczasie ustalił, że jest samolot   o godzinę później  linii Emiratów. Coś załatwiają i prowadzą nas do kontuaru Emiratów. dostajemy karty boardingowe. Mamy trochę czasu. Kręcimy się po lotnisku. Zbyszek proponuje byśmy już przeszli przez bramkę. Facet nas cofa twierdząc że za wcześnie. Mija czas boardingu, a na wskazanym na karcie boardingowej wejściu ciągle nie pojawia się Male. Idę w miejsce, gdzie  jest dobry Internet i sprawdzam pocztę. nadlatuje Zbyszek. Okazuje się że wbili nam błędny numer   bramki. Na ekranach widzimy że  odlot do Male z innego wyjścia. i na dodatek ostatni dzwonek. Znowu pędzimy po długich korytarzach lotniska. Docieramy do  wejścia 7-8. Tu tłum jakieś poplątanie. Stoją ludzie na dwa samoloty do Dubaju i do Dohy.Przepychamy się przez tłum. Prześwietlają nas w pierwszej kolejności. I znowu spoceni padamy na siedzenie w samolocie. Samolot zapełniony w 50 procentach. On leci z Colombo do Male, zabiera  pasażerów w Male i leci do Dubaju. Po godzinie z okładem lądujemy w Male. Odbieramy walizki. Zbyszka uszkodzona. Idziemy złożyć reklamację. trochę to trwa. Postanawiam wyjść przed lotnisko, bo nie wiem, czy  hotel otrzymał moja wiadomość o zmianie naszego lotu. Ale niestety dzisiaj nic nie idzie łatwo. Przed wyjściem kolejne prześwietlenia walizki. Woła mnie celnik. Nie bardzo wiem o co chodzi. Pyta czy mam alkohol. Ja tłumaczę, iż tylko puszkę piwa jako prezent dla syna. Otwieram walizkę pokazuję pusta butelkę po piwie z nalepką i puszkę piwa. Niestety  puszka idzie do depozytu. W międzyczasie przybiega Zbyszek, że musze się wrócić, bo wszystkie dokumenty  na bagaż są na mnie. Zostawiam otwartą walizkę i wracam. Pełen cyrk. W końcu  załatwiamy sprawę reklamacji i depozytu i  ruszamy do miasta. Najpierw płyniemy łodzią. Jak ja to lubię. Rzuca znowu łodzią, ale do wytrzymania. Potem nasz przewodnik woła taksówkę i podwozi nas pod hotel. Inaczej wyobrażałam sobie ten transfer. W ten sposób sami byśmy sobie poradzili. W pokoju  wyciągamy wszystkie mokre rzeczy i suszymy. Ja wieszam wszystko na balkonie. Gdy idziemy spać  wszystko prawie suche . Musimy tylko kartka po kartce wysuszyć paszporty, bo również zamokły .


Malith i jego samochód

ręczne zbieranie herbaty

koiety na plantacji


Tamilka zrywająca herbatę

dolina Elli

wodospad Rawana Ella

czuję respekt przed małpa

Zbyszek odważniejszy

paw wyskoczył z parku narodoweg

waran tez poszedł na przechdzkę

zatrzymał siędo foto


mój obiad

to Zbyszka danie

kolorowy autobus w Tangelle

nasz domek w Rekawie
rybacy łowią ryby

unikalny sposób łowienia ryb

paw przy plaży

namorzyny przy plaży

plaża w Rekawie

Dodaj napis

Zasady przy obserwacji żółwi

plaża w Rekawie

plaża w Rekawie

Dodaj napis

złożone jajeczka

ślad po przejściu żółwicy



.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz