niedziela, 4 lutego 2018

Ameryka Południowa 2016 r.


Ameryka Południowa


Argentyna
Warszawa -Buenos Aires


2-3 listopada 2016 r.

O 17 ruszamy przez Frankfurt do  Buenos Aires. Tym razem w trzyosobowym składzie Lidka , Ewa i ja. Humory dopisują. Lecimy Lufthansą. Lufthansa nie dorównuje poziomem Emiratom, ale trudno jakoś to przeżyjemy. Lądujemy o 7.30 3 listopada w Buenos Aires. Jest ciepło. Przechodzimy granice bez problemów. Za 48 dolarów taksówką dojeżdżamy do hotelu Plaza Regonquista. Hotel jest położony w doskonałym miejscu. Pokój super. Idziemy w miasto. Wymiana pieniędzy  to cały rytuał. Zajmuje nam to około godziny. Spotykamy w kolejce 2 Polki, które też przyjechały wczoraj  do Argentyny. Jesteśmy nieziemsko głodne. Idziemy na obiad. Oczywiście wspaniały stek z argentyńskiej wołowiny. Delicja. Postanawiamy zwiedzić Buenos autobusem wycieczkowym. Gdy idziemy na właściwy przystanek zaczepia nas facet z winietą city bus. Proponują nam wycieczkę po mieście w trzy godziny . Decydujemy się . Wycieczka niestety nie spełnia naszych oczekiwań. Oglądanie miasta prze okno to to nie to co oglądanie na żywo . mimo naszych uwag że nie tak miało być przewodniczka  stwierdza że tylko w trzech miejscach będzie postój. Zatrzymujemy się na Plaza Mayo. Tu demonstracja kobiet, które walczą o  wiadomości o zaginione dzieci. Walczą o to od 1976 roku. Co tydzień spotykają się na demonstracji na Plaza Mayo. Potem La Boca To najbardziej kolorowa dzielnica Buenos Aires. Tu robimy mnóstwo zdjęć tańczącym tango, Wszędzie rozbrzmiewają rytmy tanga. Chce się żyć i tańczyć. Zwiedzamy też stadion La Bomboniera gdzie swoją karierę zaczynał Maradona. Przez dzielnicę La Madero wracamy do hotelu. Czujemy niedosyt Buenos i ruszamy na pieszą wycieczkę po mieście. Wspaniała architektura nas zachwyca. Kupujemy argentyńskie wino na wieczór. Miasto żyje, tętni życiem, mnóstwo ludzi na ulicach, siedzą w kawiarniach, bawią się na ulicach. Tak sobie wyobrażałam Buenos. po zmierzchu wracamy do hotelu. Zjadamy  bułki z serem i pysznymi pomidorami wypijamy wino a jutro pobudka o 5.00



nasz samolot

przed hotelem

stary dom towarowy

spacer uliczkami Buenos

Dodaj napis

Dodaj napis

La Bomboniera

Dodaj napis

ewa i tzrech facetów

Dodaj napis

Powitalny napis na lotnisku

Dodaj napis

Dodaj napis

kamieniczki w Buenos

budynek rządu

Matki demonstrujące na Plaza Mayo

katedra

Dodaj napis

pod Bombonierą

tu też porywające tango

Dodaj napis

La Boca

kolorowa la Boca

la Boca

tango rozbrzmiewa wszędzie

Dodaj napis

w la Boca

symboliczne groby zaginionych dzieci

tańce ludowe






4 listopada 
ARGENTYNA
 Salta
Pobudka o 4.30. Szybko się zbieramy i ruszamy na lotnisko. Przelot trwa ponad 2 godziny i jesteśmy w Salcie. Podobno to najładniejsze miasto Argentyny. Rozlokowujemy się w hotelu i ruszamy zwiedzać miasto. Idziemy na plac gdzie znajdują się najważniejsze zabytki. katedra, ratusz pałac gubernatora. Miasto typowo pokolonialne . Piękna architektura   hiszpańska.Załatwiamy też wycieczkę na następny dzień. Mamy z nią duży problem bo chcemy ze sobą zabrać bagaże i nie wracać już do Salty, tylko jechać na granicę boliwijską. W wielu biurach nie ma takiej możliwości, ale w końcu udaje się.W biurze podróży tłumaczymy kobiecie iz chcemy zabrać ze sobą walizki. Kobieta nic nie rozumie. Używamy różnych słów  związanych z bagażem i nic. Ona nie mówi po angielsku. W końcu wstaję  i udaję że biorę walizkę i ja niosę. W tym momencie kobieta woła "walihas". Bardzo nam to słowo się spodobało , bo podobne do polskiego i na pewno się zrozumiałyśmy.  Łazimy po mieście. Jest bardzo gorąco. Zjadamy pyszne empanadas. Odwiedzamy wszystko co jest do zobaczenia. największe wrażenie robi muzeum archeologiczne a właściwie  mumia chłopca złożonego w ofierze. Tych mumii znaleziono 3 ale tylko jedna jest wystawiona. Rytuał składania dzieci w ofierze był u Inków dosyć powszechny. Tu dzieci zostały wywiezione na wysokość ponad  6000 metrów i po zaaplikowaniu im  koki uśpiono ich związano. dzieci zasnęły i zamarzły. Znaleziono przy nich wiele rytualnych przedmiotów. Wieczorem wybrałyśmy się na show  folklorystyczny.Jest taka uliczka gdzie jest mnóstwo restauracji. W restauracjach podczas posiłku są występy artyści. tańczą śpiewają klienci bawią się wspólnie z nimi. Jest bard
 
 
 
Dodaj napis

Dodaj napis

zabytki Salty

Dodaj napis

udana kolacja
Argentyna
Salta i wąwóz Humahuaca

5 listopada


Znowu wczesna pobudka. O 7 mamy autobus. Zjadamy śniadanie tosty serek i dżem. Ruszamy w drogę Wąwóz Humahuaca. Wąwóz wpisany jest na listę Unesco ze względu na przyrodę i  mieszkańców. Wąwóz otaczają przepiękne góry porośnięte kaktusami kandelabrowymi. Niektóre mają po 20 merów wysokości. Pierwszą osadą którą odwiedzamy jest Purmamarca. malutka wioseczka   z kościółkiem  aa za nim  tęcza siedmiu kolorów ziemi. Wygląd bajkowy. po wiosce szukając jak najlepszego miejsca do zrobienia zdjęć. Jesteśmy zachwycone malutką wioseczką indiańską położoną wśród gór. Niskie domki pokryte czerwoną dachówką wszędzie biel i ta kolorowa ziemia no i kaktusy. Bajkowo.
Ruszamy dalej do kolejnej wioski indiańskiej. Indianie Keczua mieszkający na tych terenach są krępi mają charakterystyczne  kości policzkowe no i grube czarne włosy. W Tilkarze  znajduje sie pucara czyli czyli forteca sprzed okresu kolonialnego. Wchodzimy na szczyt góry. Po drodze mijamy budowle z kamienia, cmentarz, no i na koniec monument . Wszystko wśród kwitnących kaktusów. Widok ze wzgórza imponujący. Szczególnie na przepiękne kolorowe góry . Z Tilcary ruszamy do Humahuaki. Jest to 8 tysięczna osada z pięknym   kościółkiem i ratuszem. Domki niskie poryte dachówką. Chodzimy po uliczkach. Najpierw zjadłyśmy lunch. Empanadas i mięso z lamy w warzywach. Bardzo smaczne. W Humahuaka  niestety zaczęłyśmy odczuwać objawy wysokości. Leży ona na 3300 m npm. trochę kręciło mi się w głowie. Ewa miała zwiększone tętno. Zażyłyśmy liści koki. po jakimś czasie objawy ustąpiły. Zrobiłyśmy malutkie zakupy. Jesteśmy zachwycone dolina i wioskami. Nasz kierowca podrzucił nas na stają autobusową. Oczywiście tam jak zwykle wariactwo. Autobus do granicy z Boliwią właśnie odjeżdża. W biegu kupujemy bilety i wsiadamy do luksusowego autobusu. Miejsca  leżące z rozkładaną częścią pod nogi. Przed nami 3 godziny jazdy i przekroczenie granicy z Boliwią. Okazuje się że po 2 i pól godzinie jesteśmy na granicy .Łapiemy taksówkę i jedziemy na granicę. Z walizkami przekraczamy na piechotę granicę. I juz jesteśmy w Boliwii

cudny kościółek

targowisko

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

kaktusy na stoku

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

forteca w Tilkarze

Dodaj napis

wśród kaktusów

kaktusy kandelabrowe

w Tilkara

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

monument w Tilkarze

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

kościół w Humahuaka







 
Boliwia
5-6 listopada.Boliwia

Vilazon- Potosi

Po przekroczeniu granicy bardzo sprawnie bierzemy taksówkę i szukamy hotelu. Facet zawozi nas  na plac i wskazuje hotel. Dziewczyny idą sprawdzić. Wracają zdegustowane. Przede wszystkim smród.   Przenosimy sie do hotelu po drugiej stronie. Trochę lepiej ale pokój z dwoma łóżkami jedno podwójne. Gdy się jednak  decydujemy włączają się komplikatory Facet zaczyna tłumaczyć że nie może go wynająć bo jest niesprawny. i proponuje nam 2 za podwójną cenę. My się nie zgadzamy. idziemy z nim na górę. Okazuje się ze nie działa prysznic. Decydujemy się, ale targujemy cenę. Gdy wprowadzamy się robimy losowanie, która śpi sama. Wygrywa Lidka. Nasze wspólne łóżko z Ewą ma mankament. Po jednej stronie jest zapadnięte. Na dodatek  nie ma pościeli. Lidka pełna energii załatwia sprawę. Potem okazuje się że w umywalce to tylko zimna woda. No trudno. Nie wychodzimy już nigdzie bo dziewczyny zmęczone. Mnie i Ewie dokucza choroba wysokościowa. Jesteśmy na 3400 metrach. Bierzemy polopirynę i idziemy spać. W nocy budzę się na desce bo moja uszkodzona część  materaca jest krzywa i spadam na deskę. Budzimy się przed 6.o.00. dziewczyny opowiadają jakieś makabryczne sny. Mnie boli głowa. Żuję liście koki. Trochę pomaga. Idziemy na śniadanie. Ewa czeka na jajecznicę a tu tylko chleb z margaryną i odrobiną dżemu. No trudno jajecznica będzie w Polsce. Łapiemy autobus do Potosi, Dzięki nowej drodze powinnyśmy dojechać w 5 godzin. jakież byłyśmy optymistki. Zamiast o 14.30 przyjeżdżamy po 16. Po drodze widoki stałe góry z kaktusami i pustkowia. Na postoju zjadamy zupę z makaronem i ziemniakami. Dojeżdżamy do miasta. Bierzemy taksówkę i jedziemy do hotelu. Jesteśmy padnięte. Idziemy na kolację Objadamy się nieprzytomnie. Tu jednak dają olbrzymie porcje. Pijemy herbatę z koki. W międzyczasie zrobiło się ciemno. Zaglądamy do dwóch otwartych kościołów  i wracamy do hotelu. Choroba wysokościowa bardzo mi dokucza.


Dodaj napis
Dodaj napis

hotel w Potosi

Dodaj napis

Dodaj napis

Potosi

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

droga do Potosi

droga do Potosi

droga do Potosi

droga do Potosi

droga do Potosi

Dodaj napis


Dodaj napis

witamy w Boliwii

na granicy argentyńsko-boliwijskiej

podczas lunchu

Dodaj napis

droga do Potosi

droga do Potosi

droga do Boliwii

droga do Boliwii




Boliwia

 7 listopada
Noc była raczej tragiczna. Objawy choroby wysokościowej dawały się nam we znaki. Mnie cały czas bolała głowa. Lidka z płaczem nas obudziła o 23 Ze strasznie ją boli głowa. Dostała torsji. Ewie było duszno. My z Ewą jakoś sobie radziłyśmy natomiast Lidka wpadła w w histerię. Nad ranem zaczęłam się zastanawiać nad zmianą planów. Wstałyśmy na śniadanie i po śniadaniu samopoczucie się poprawiło. Zresztą śniadanie było doskonałe. Wreszcie Ewa dostała jajecznicę. Postanowiłyśmy pojechać do Sucre Jest to konstytucyjna stolica Boliwii. Złapałyśmy taksówkę i na dworzec. Autobusem w 3 godziny byłyśmy w Sucre. Zaczęłyśmy od placu 25 Maja. Tu znajdują się najważniejsze zabytki. Katedra  Casa de Libertad, piękny park z pomnikiem generała Sucre bojownika o niepodległość Boliwii. Zachodzimy na wspaniałą kawę i ciastka do cukierni i restauracji Cosmo. Jest niezwykle czysto i smacznie. Sucre bardzo nam się podoba. Ma klimat. Przepiękne uliczki z domkami z wykuszami, pięknymi balkonami. Większość w bieli. Oglądamy  liczne kościoły zbudowane w różnych stylach, ale niestety wszystkie są zamknięte. Otwarte jest muzeum sztuki tekstylnej. Oglądamy liczne kilimy tkane prze Indian Tarabuco i Jalqa. Możemy obserwować Indiankę tkającą kilim. Nie byłybyśmy sobą gdybyśmy nie poszły na merkado czyli bazar. Tu mnóstwo owoców i artykułów spożywczych. Zmęczone  wędrówką po mieście wracamy do Cosmo na obiad. Ja biorę ceviche - peruwiański przysmak  marynowaną rybę a dziewczyny grzanki z warzywami i zupę. Wszystko super. Autobusem o 20 wracamy do Potosi. Gdy dojeżdżamy do hotelu wybucha awantura z kierowcą.  Lidka mu płaciła . Nie zgadzała się reszta. Na wąskiej ulicy kierowca zablokował ruch. On się drze, że wydał 35 boliwianów a Lidka twierdzi że 15. Wyszli ludzie z recepcji. samochody stojące za nami trąbią. Cyrk niesamowity. W końcu okazuje się, że 20 boliwianów leży na podłodze samochodu .Zadowolone wracamy do pokoju. To był fajny dzień. Sucre białe czyste, miasto z duszą.


Pałac gubernatora

na plaza Liberdad

na Plaza Liberdad

białe miasto

i te piękne warkocze

strój tradycyjny ale komórka jest

w mercado

uliczki Sucre

dzwonnica

Dodaj napis

piękny kilim

Indianka pokazała nam metodę tkania

piękne wykusze

Dodaj napis

moje ceviche

małe ploteczki


















Boliwia

Potosi Uyuni

8 listopada

Poranna pobudka śniadanie wspaniałe Szybko idziemy zwiedzać Potosi. Stajemy przed katedrą. niestety zamknięta. Ale portal przepiękny. Dalej zwiedzamy miasto. Podchodzimy do budynku prefektury potem ślicznymi uliczkami krążymy od kościoła do kościoła. Potosi to było przepiękne miasto. Jego bogactwem była góra. Wydobywano z niej srebro które płynęło do Madrytu. Wydobyto z niej 47 tysięcy ton srebra. Zginęło w kopalniach podobno 8 milionów ludzi. W siedemnastym wieku było to największe miasto obu Ameryk. Było większa od Madrytu, Rzymu i Paryża w ówczesnych czasach. Gdy skończyło się srebro miasto podupadło. Potem zaczęto wydobywać cynk i cynę. Obecnie góra również daje z siebie dużo  rud ale wydobycie jest właściwie symboliczne.. Najważniejszym zabytkiem miasta jest Casa Moneda. Znajdują się tu przede wszystkim oryginalne urządzenia do bicia monet oczywiście srebrnych. Poza tym wspaniała kolekcja obrazów. Pałac wygląda jak twierdza. a wnętrza ma zaskakująco piękne i lekkie. Odwiedzamy kościół świętej Teresy,. Mimo że latamy po mieście, a uliczki strome nie odczuwamy już wysokości. Jednak pokonałyśmy  chorobę wysokościową. O 11 mamy autobus do Uyuni. Bardzo nam się podobały ludziki przebrane za zebry przeprowadzające dzieci przez ulicę. Łapiemy  taksówkę i jedziemy na dworzec autobusowy. Autobus pełen. Niektórzy nawet siedzą na podłodze. Po czterech godzinach dojeżdżamy do Uyuni. Po drodze  widoki nieziemskie. cały czas jęczymy z wrażenia . Góry, kaktusy, piękne kolory i błękitne niebo. Trochę się denerwuję czy załatwimy wycieczkę na jutro. Dociągamy walizki do naszego hotelu i lecimy załatwić wycieczkę. Okazuje się że nie ma z tym najmniejszego problemu. Pierwsze rekomendowane biuro zażądało kwoty 180 dolarów. Wydaje się nam to ceną zbyt wygórowaną.. Idziemy do biura z przewodnika. po drodze zatrzymuje nas facet ale żąda 150 dolarów. Gdy docieramy do Esmeraldy cena wynosi 109 dolarów. decydujemy się. sprawa załatwiona Jutro o 10. 30  wyjazd na wymarzone salary. A już się bałam że nic z tego nie będzie po pierwszej nocy w Potosi. Teraz czas obiad. Znowu średnio. Ale za to buszowanie  po sklepach mamy opanowane. Lidka dostała zadanie kupić chustę  do noszenia dziecka. i zaczęło się Najpierw wpadła w panikę że ma za mało pieniędzy bo większość wydałyśmy na wycieczkę a potem wpada w szał zakupów. Oczywiście najważniejsza jest chusta. Zakup zabiera nam prawie cały wieczór ale zabawa fajna. W końcu stwierdza, że musi zamienić chustę na inną. Kobieta się wkurza i  zgadza się zamienić, ale  mówi żeby się zastanowiła bo po raz drugi już nie zamieni. Kupuję piwo by odkleić  etykiety i wracamy do hotelu.

wejście do szkoły

katedra

Dodaj napis

statua wolności

Dodaj napis

casa moneda

Dodaj napis

zebry przeprowadzają dzieci

Dodaj napis

Dodaj napis

na ulicach Potosi

widok na srebrną górę

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

casa Moneda

góra Potosi

Dodaj napis

maszyny do bicia monet

casa moneda

w casa Moneda

Indianka przed katedrą

uliczki w Potosi

tu tak się nosi dzieci

w drodze do Uyuni

w drodze do Uyuni

w drodze do Uyuni

w drodze do Uyuni

w drodze do Uyuni

nowy znak uwaga lamy

w drodze do Uyuni

mały pasażer

po drodze

kolorowe skały

 w Uyuni

tu odbywa się Dakar








Boliwia

9 listopada
Dziś nie ma pobudki ale wstajemy rano. śniadanie w porządku. Pakujemy sie i zbijamy czas. Wyjazd dopiero o 10.30. Punktualnie podjeżdża samochód Jedzie z nami jeszcze Kanadyjczyk z Kolumbijką i Amerykanin. Wszyscy są  wstrząśnięci wynikami wyborów w Stanach. Dojeżdżamy do cmentarzyska parowozów. Do Uyuni dochodził pociąg. teraz zostały tylko lokomotywy w wraki wagonów, Włazimy na  lokomotywy robimy zdjęcia. Spotykamy Polaków. też bawią się świetnie na starych lokomotywach. Ruszamy dalej, Skręcamy na jarmark. Przewodnik mówi że są to wyroby miejscowych plemion indiańskich. Kupując u nich wspiera się ich a nie handlarzy. Zaglądamy na stragany, kupujemy pamiątki. czas pobytu się przedłuża, okazuje się że Amerykanin zmienił plany i już nie jedzie z nami. Jedziemy na salar. To co widzimy to nie wierzymy własnym oczom. Jak okiem sięgnąć biało, oślepiająco biało. Coś niesamowitego. Ja skaczę z radości. Od 14 lat chciałam tu przyjechać i wreszcie udało się. Podjeżdżamy pod solny pawilon. Tu dostajemy lunch. Mięso z lamy bardzo twarde, ale żujemy to jak stare Indianki długo. Wszędzie też są solne pamiątki po rajdzie Dakar. Jedziemy prze godzinę po solnisku. Na całkowitym pustkowiu zatrzymujemy sie i robimy sesję zdjęciową. zabawa przednia. nasz kierowca, kucharz, przewodnik jest też fotografem.. Robi nam bardzo pomysłowe zdjęcia. Salar to pozostałość po morzu. Ogromnie gruba warstwa soli znajduje się na wierzchu pod spodem woda, która gdzieniegdzie wypływa. Sól jest oślepiająco biała ale bardzo szorstka. Gdy położyliśmy się na niej to odkryte miejsca raniła. Po sesji zdjęciowej jedziemy na wyspę Inkahuasi. jest to dowód na to że wcześniej znajdowało się tu morze. Wyspa wystaje ponad powierzchnię salaru. Jest zbudowana z koralowca i rosną na niej setki kaktusów kolumnowych. Jest cudownie. Błękitne niebo, biel soli i wzgórze ze sterczącymi kolumnowymi kaktusami. Robimy mnóstwo zdjęć. Ewa  znalazła komórkę w krzakach. Okazało się że zgubił ją Włoch. Z radości ucałował Ewę. następny punkt programu to zachód słońca. Dojeżdżamy na miejsce gdzie jest wykopanych mnóstwo bloków solnych różnej wielkości. mamy zadanie zrobić jakiś napis. Ja wymyśliłam LOVE. Różnymi technikami budujemy napis a potem robimy przy nim zdjęcia i wygłupiamy się. Po zachodzie jedziemy do hotelu. Jest to hotel zbudowany z soli. Na ziemi jest miałka sól. Ściany są wyłożone płytami solnymi. Kryształki się błyszczą. nawet nasze łóżka stoją na blokach solnych, stoliki nocne to tez płyty solne.. Dobrze się oddycha. Kolacja tradycyjna zupa  pyszna i tradycyjne boliwijskie dania mieszane mięsa z papryką pomidorowa ziemniakami i cebulą. bardzo smaczne. Jeszce deser. Jesteśmy okropnie zmęczone. Jutro pobudka o 6,30. To był cudowny dzień.Koniecznie muszę namówić dzieci na wyjazd do Boliwii.

na cmentarzysku lokomotyw

Dodaj napis

Dodaj napis

kolejna lokomotywa zdobyta

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

przed naszym pojazdem

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

droga na salarze

pozostałość po rajdzie Safari

wreszcie cel osiągnięty

mur z bloków solnych

salar urzeka

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

huuraa jesteśmy tutaj

fajna zabawa

no to mamy gwiazdę

Dodaj napis

wyspa inkahuasi

wyspa inkahuasi

wyspa inkahuasi

wyspa inkahuasi

wyspa inkahuasi

wyspa inkahuasi

Dodaj napis

widoki niesamowite

widok z wyspy na salar


to dopiero kaktusy

Dodaj napis

zachód słońca na salarze

Dodaj napis

Dodaj napis

panorama salaru

Dodaj napis

miłość to jest to

zachód słońca nad salarem








Boliwia
10 listopada 2016 r.
Pobudka o 6.60 wszystko idzie sprawnie. Śniadanie i wyruszamy. Dzisiaj oglądamy laguny Najpierw zaczynamy od salaru Chiguana Z salaru wydobywa się sól więc docierają tu pociągi. Potem jedziemy nad laguny. Przy pierwszej rzucamy się na flamingi. Jest ich bardzo dużo. Zdjęć robimy jeszcze więcej Jesteśmy zachwycone widokami .jeździmy pomiędzy lagunami i robimy zdjęcia, jedna jest szczególne piękna, ma błękitną barwę. Biel soli wokół laguny i piękne góry wokół robią wrażenie. Dodatkowo błękit nieba. Cały dzień jeździmy bezdrożami. Czujemy się jak na rajdzie Dakar. Dojeżdżamy do miejsca, gdzie wiatr wywiał  dziwne skalne formy. Jest drzewo mnóstwo łuków. na deser laguna Kolorada. Jezioro jest w środku czerwone , białe zielone, niebieskie a wokół jeziora żółte  trawy na pięknych górach. Widok niesamowity. W jeziorze  trzy gatunki flamingów. Widzimy też wikunie i lamy. Dziś nocujemy w parku narodowym. Warunki bardzo skromne. najpierw dali nam 7 osobowy pokój, ale potem przenieśli nas do trójki. Oczywiście same łóżka. jeszcze dziura w podłodze dla szczura. Ewa rozumie mój strach i zatyka dziurę butelką i przygniata kamieniami. To jest koleżanka i towarzyszka. Zaczyna się robić ciemno i strasznie zimno. Mimo, że siedzę w budynku mam zmarznięte ręce. czekamy na kolację i do spania bo jutro pobudka o 4 rano. Dziewczyny na chwilę wyszły  na spacer. Wróciły skostniałe z zimna i wiatru. Nie wiem jak przeżyjemy tą noc. Kolacja gorąca bardzo smaczna. Podają nam winko boliwijskie. Oczywiście atmosfera jeszcze bardziej się rozluźnia. Rozmawiamy z naszymi towarzyszami podróży. Siedzimy dosyć długo, ale robi się zimno bo gaśnie w piecu. Idziemy do pokoju. Ubieramy odzież termiczną włazimy we własne śpiwory nakładamy  kaptury na głowę i przykrywamy się  hotelową pościelą. Może nie zmarzniemy.

ściany zrobione z soli

solny hotel

 na salarze

tankowanie samochodu

wulkan

Dodaj napis

wulkany w rządku

Dodaj napis

EWA  POŚWIĘCA się DLA ZDJĘCIA

Dodaj napis

Dodaj napis

TRAWY NA PUSTYNI

BOLIWIJSKIE BEZDROŻA

Dodaj napis

w lagunach żyją 3 gatunki flamingów

Dodaj napis
Dodaj napis
Dodaj napis
Dodaj napis
Dodaj napis
Dodaj napis
Dodaj napis
Dodaj napis
Dodaj napis
Dodaj napis
Dodaj napis
kolorowe skały
Dodaj napis
Dodaj napis
Dodaj napis
flamingi
Dodaj napis
Dodaj napis
Dodaj napis
Dodaj napis
Dodaj napis
lunch doskonały
Dodaj napis
Dodaj napis
przy lagunie Verde
Dodaj napis
Dodaj napis
Dodaj napis
Dodaj napis
kolorowe skały
rajd Dakar???
formacje skalne
Dodaj napis
Ewa zdobywca
laguna Colorada
Dodaj napis
Dodaj napis
laguna kolorada
Dodaj napis
Dodaj napis
Dodaj napis
lamy
kolorowe góry
Dodaj napis
kępa trawy
Dodaj napis


stado flamingów





BOLIWIA

11 listopada 2016 r.
Noc zaskakująco ciepła. Najpierw odrzucamy  koce hotelowe. Potem ja jeszcze rozpinam śpiwór. Pobudka o 4.00 Gdy wstajemy cisza absolutna. Nawet się zastanawiamy czy nie pomyliłyśmy godziny. Ale o wpół do piątej  ludzie zaczęli wysuwać się z pokoi. Śniadanie raczej kiepskie, ale  to najmniej istotne. O 5.00 ruszamy. Tym razem jedzie z nami jeszcze Japonka. Została zabrana z innego samochodu, bo jako jedyna chce jechać do Chile. Zajeżdżamy na gejzery. Z ziemi  wydobywa się mnóstwo pary, Niektóre dymią piękną parą unoszącą się pionowo inne zaś  kręcą  po ziemi, Śmierdzi zepsutymi jajkami. Robimy zdjęcia i  i ruszamy dalej. Teraz mamy możliwość kąpać się w wodach termalnych. Miałam na to wielką ochotę, ale niezbyt dobrze się czułam. Było  mi duszno i kręciło się w głowie. Dałam więc sobie z tym spokój, chociaż bardzo żałuję. Wszyscy, którzy kąpali się  byli zachwyceni. Mimo zimna otaczającego nas wyskakiwali z gorącej wody i wcale nie było im zimno. Dalsza droga  wiodła nas  wzdłuż przepięknych kolorowych gór zwanych Salwadore Dali. To ze względu na niesamowita kolorystykę gór. Na koniec na osłodę, że wszystko się kończy laguna Verde. Piękne zielone jezioro otoczone majestatycznymi górami. Jest tak pięknie i dziko, że nie chce się odjeżdżać. Gdy wyjeżdżamy z parku kierowca poprosił nas o bilety by je postemplować. I nagle okazuje się, że bilety to ja mam ale w walizce. Sytuację ratuje Kanadyjczyk, który wraca do parku i nie musi teraz okazywać biletu. Na granicy  gdy zdejmują moją walizkę z dachu oddaję mu swój bilet. Stoimy w kolejce do odprawy paszportowej. To przejście jest tylko dla osób, które jadą z parku Uyuni do San Pedro de Atakama. Każą nam płacić 15 boliwianów za wyjazd. Jakoś wyskrobujemy resztki tej waluty i możemy jechać. W międzyczasie Japonka przybiega do nas zdenerwowana, że nie ma naszego samochodu, a tam został jej bagaż. Okazuje się, że samochód stanął dokładnie za naszym busem, którym mieliśmy jechać do Chile i był niewidoczny. Po odprawie  żegnamy się z naszymi towarzyszami podróży i z kierowcą Rienaldo. Prosi mnie bym wystawiła im dobra opinię  na Tripadvisorze. Na pewno to zrobię . Wszystko było perfekcyjne. Chłopak się bardzo starał. Biuro Esmeralda zasługuje na pochwałę.
Szkoda, że to już koniec pobytu w Boliwii. Przepiękny kraj. Jeszce nie zadeptany przez turystów. Jest bardzo biednie trochę brudno, ale to wszystko ma swój klimat
Żegnaj Boliwio.


ruszamy nocą

dymiące gejzery

wśród pól gejzerowych

księżycowe krajobrazy

Dodaj napis

piękny dymek

Dodaj napis

Dodaj napis

wszędzie śmierdziało zgniłymi jajami

stąd dochodził bulgot

Dodaj napis

gejzery dymią

Dodaj napis

kąpiel w gorących  termach

pasmo Salvadore dali

salvadore dali

Dodaj napis

bajkowe góry

Dodaj napis

widok pocztówkowy

laguna Verde

cała nasza grupa

Dodaj napis

bajkowe widoki

nad laguną

Dodaj napis

kolory zapierają dech w piersiach

pustynia nie taka pusta

Docieramy do Chile




Chile 11 listopada

Z granicy boliwijsko-chilijskiej zabiera nas kierowca do San Pedro de Atakama. Jedziemy ponad dwie godziny przepiękna widokową trasą. docieramy do miasta. Kierowca po hiszpańsku tłumaczy że musimy być spokojni ale początkowo nie wiemy o co chodzi. Szkoda że nie ma Alka bo by mi przetłumaczył. Okazuje się że jest wielka kolejka do odprawy. Trawa to około godziny. Gdy przychodzi nasza kolej uświadamiam Lidce że ma instrument muzyczny zrobiony ze strąków a w deklaracji było powiedziana że nie można roślin pod żadną postacią. Celnicy zabierają ją na bok ale gdy pokazuje co ma puszczają ją z tym. Natomiast ja muszę otwierać walizkę bo mam piwa  dla Bartka. Gdy powiedziałam, że to da syna celnik zaśmiał się i stwierdził, że wszyscy tak mówią. Wytłumaczyłam mu, że etykietki są dla syna, a ja piwo wypiję jak będę na niższej wysokości bo wysokość  4000 m.npm i alkohol nie idą w parze. Kierowca początkowo nie chce nas zawieźć do hotelu, ale powiedziałam mu, że tak uzgodniłam z kierownikiem biura Esmaralda i w końcu nas zawozi. W hotelu, a właściwie hostelu przyjmuje nas kobieta. Meldujemy się i idziemy do miasta. Miasto to za dużo powiedziane. Urokliwa z duszą osada. Wszystko w parterze z gliny cegły suszone. Kościółek malutki. Wszystko super. Bardzo nam się tu podoba . jest bardzo klimatycznie. Wykupujemy wycieczki na następne  dni. Idziemy do knajpy gdzie się je za 7 dolarów 3-daniowy obiad. nawet niezły. Wracamy do hotelu, by zrobić przepierkę. Potem znowu spacer po mieście i zakupy. Gdy wracamy awantura. Nie można prać w hostelu i suszyć. Kobieta sprzątająca początkowo zabiera nam rzeczy i wiesza w swoim ogródku, ale żąda za to zapłaty. zabieram mokre rzeczy ze sznurka. Ona koniecznie chce to wysuszyć. Wieszamy mokre w pokoju w wychodzimy Gdy wracamy okazuje się, że baba weszła do naszego pokoju i  zabrała wszystkie mokre rzeczy. Rano oddała suche.

wulkan Licanbur

instrukcja obsługi hotelu

początek uliczki Tocanao

Ozdoby na  domach

centrum miasta

śliczny kościółek

wejście do kościółka

w kościele

to to już deptak

uliczki w San Pedro de Atakama

wejście do restauracji

urocza restauracja zaprasza
















Chile
12 listopada
Ewa budzi się za  15 siódma. Okazuje się że jej telefon ma źle ustawioną godzinę. uwijamy sie jak w ukropie. na siódmą jesteśmy gotowe. oczywiście bez mycia. czekamy chwilke na autokar. Ruszamy na całodzienną wycieczkę. jedziemy do pięknego miejsca Piedras Rojas. Ale przed podróżą śniadanie. Podają chleb  masło i przepyszną jajecznicę. Tak pysznej już dawno nie jadłam Tylko mama robi podobną, Potem jazda na Piedras Rojas. widok nieziemski. jest po prostu  nieziemsko pięknie. Czerwone  głazy pochodzenia wulkanicznego  zielonkawe jezioro i wokół wulkany  w kolorze złocistym i brązowym .Potem bezdrożami a raczej wertepami jedziemy do lagun Miscanti i Meniques. Przewodnik Wiktor super przystojny Indianin raczej o urodzie Winnetou albo ostatniego Mohikanina niż Indianina z Andów zapowiadał że te laguny są równie piękne. myślałam że przesadza. Gdy dojechałyśmy aż jęknęłyśmy z zachwytu. sceneria prawie taka sama ale kolor wody głęboki błękit otoczony białą obwódką. Zapomniałam zaznaczy iż wszędzie jest mnóstwo pasących się wikunii no i flamingi. Na zwiedzaniu i dojazdach  schodzi nam pół dnia Słońce pali niesamowicie chociaż podmuchy wiatru są sine. jesteśmy na wysokości 4700 mnpm. Zjeżdżamy na  lunch. ta sama restauracja. Do wyboru zupa lub sałatka. Wybieramy zupę warzywną i potrawkę z kurczaka. szystko pyszne i świeże. Następnie  droga na salar Atacama. jakże inny niż w Uyuni. Tam gładka powierzchnia. Tu są wybijane ogromne grudy solne. Wiktor tłumaczy nam ze to dlatego że tu praktycznie nie pada. Jak spadnie deszcz to wszystko się rozpuszcza i tworzy gładką powierzchnię. Tu ziemia rusza się cały czas i wypiętrza sól. salar otaczają wulkany tworząc niesamowity widok.. Po drodze z salaru zatrzymujemy się w miasteczku Tacanao. jest tu stara  dzwonnica. Tylko ona ostała się po trzęsieniach ziemi które tu są niestety bardzo często Zmęczone ale bardzo szczęśliwe wracamy do hotelu. Tu znowu niespodzianka. Sprzątaczka wyrzuciła puste butelki po piwie, które zostały na stole żeby oderwać od nich etykiety. Gdy sprzątaczka zobaczyła moją minę to aż struchlała, ale butelki się znalazły. Na szczęście dzisiaj jest sobota i śmieci nie wywieźli. Wieczorem idziemy połazić po mieście. Na ulicach tłumy turystów. Wszystko otwarte do 22. Niestety  musimy wracać bo jutro jazda na gejzery i pobudka o 4 rano.


Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis




Chile
13 listopada
Pobudka o wpół do czwarte. szybko się ubieramy możliwie najgrubiej. Wychodzimy przed hostel. Jeżdżą różne autobusy ale jeszcze puste bez turystów. Jest ciepło. nawet się zastanaostawić czegoś z ubrania w pokoju. nadjeżdża autobus. Znowu miejsca na końcu autobusu. Tym razem full. Jest kilka osób z wczorajszej wycieczki. Jedziemy pod górę po wertepach, Jest mi bardzo zimno. Widzę że dziewczyna siedząca koło mnie  okrywa się kocem. Ja wyciągam zapasowy polar i przykrywam się. Na oknach lód. Gdy się zatrzymujemy okazuje się że  kierowca jedzie z otwartym oknem i nas mrozi. Lidka zaczyna z nim dyskusję a on oddaje jej swój polar a Ewie swoją kurtkę i jedzie dalej z otwartym oknem w bluzce z krótkim rękawem i w krótkich spodniach. Ja ubieram  zapasowy polar  i jest mi trochę lepiej. Gdy dojeżdżamy na miejsce jest jeszcze  ciemno. zimno jak diabli. Wszędzie bucha para . Kierowca ostrzega nas że jest bardzo gorąca i nie wolno przekraczać  linii żółtych i czerwonych kamieni.  Chodzimy wyznaczonymi ścieżkami. Ewa zła bo niewyspana i głodna  no i zmarznięta. Po 15 minutach kierowca zaprasza na śniadanie. Na tym zimnie. jest kawa, herbata bułki ser i szynka no i ciasto. Trochę się rozgrzewamy ale palce u rąk mimo rękawiczek zmarznięte. Gejzery w  Chile i Boliwii to jedna z 4 miejsc na świcie gdzie występują. Są jeszcze w Yellostone, w Nowej Zelandii no i na Islandii. Tu w El Tatio jest około 400 gejzerów. Parują, bulgoczą od 4 rano do 10  rano. Potem cichą do następnego rana. Unoszące się kominy pary wodnej w tylu miejscach na raz robią wrażenie. Wychodzi słońce. Wystawiamy  do niego wszystkie części ciała. Powoli się rozgrzewamy. Robimy przechadzkę z przewodnikiem po drugiej części pól gejzerowych. Niektóre gejzery  tworzą kolorowe otoczki wokół  dziury. To za sprawą różnych pierwiastków  zawartych w wodzie. gejzery wypływają spod wulkanu El Tatio. gdy się ogrzałyśmy jedziemy na wycieczkę fauna i flora. Przewodnik pokazuje nam mnóstwo zwierząt i roślin będących endemitami na tym terenie. Jest tego zaskakująco dużo. Dojeżdżamy do wioski Macacha. Tu znajduje się malutki kościółek. Jest przeuroczy w swojej prostocie. Zjadam tu szaszłyk z lamy. Pyszny. Wracamy do  miasta. Po drodze zajeżdżamy do kanionu. Na dnie znajduje się rzeka. Ściany kanionu pionowe a na dnie bujna zieleń i pasące się lamy.  Wracamy do miasteczka. Robimy drobne zakupy i wracamy do hotelu. Tu znowu przeprawa z babą hotelową. Wkracza i żąda natychmiastowej zapłaty albo mojego paszportu. Oczywiście pogoniłam babę po awanturze. Jedziemy na wycieczkę do księżycowej doliny. najpierw przewodniczka uprzedza nas że mamy do przejścia tunele i będzie ciężko wymownie na nas patrzeć. Nie wie kobieta z kim ma do czynienie. Bierzemy czołówki i ruszamy. Skały to skamieniała sól która pod wpływem wody wygląda jak rafa koralowa. Przechodzimy przez różne tunele czołgamy się ale wszystko do przodu. Nawet się nie zasapałyśmy. Wychodzimy na górę i wspinamy się na powierzchni. Potem oglądamy ostańce solne trzy matki, batmana i rexa. wszystko to znajduje sie w kordylierze Domeyki. Mówię kobiecie żeto Polak a ona na to że wie bo to bohater narodowy Chile. Robi się nam miło. Idziemy wzdłuż szosy by obejrzeć imponujące skały zwane amfiteatrem, Na koniec spacer pod górę dla podziwiania widoków. W autobusie byli sami młodzi ludzie tylko my leciwe. Okazuje się że byłyśmy najlepsze w wspinaniu się pod górę. mamy jedna kondycję. Widoki niesamowite. Już teraz pogubiłyśmy się  które widoki były najładniejsze. jest niesamowicie. Musimy  się spieszyć bo jedziemy jeszcze na zachód słońca. Stoimy na wysokim płaskowyżu U naszych stop dolina z górami a za nami Kodryliera DomeYki z wulkanami. W pewnym momencie zza wulkanu wynurza się księżyc  w pełni. Góry stały się czerwone jakby płonęły. Znowu jest cudownie. Naładowane dobrą energią wracamy do miasta. Kupujemy wino i wracamy do hotelu. Tu znowu niespodzianka. Bab hotelowa przyprowadziła angielskojezycznego klienta, twierdząc że nie chcemy jej zapłacić. Jest wpół do dziesiątej. Spokojnie tłumaczę facetowi o co chodzi o  zachowaniu kobiety. On nas przeprasza i kończy się sprawa. Pijemy winko chilijskie za udany dzień.

mroczne pole gejzerowe

mroczne pole gejzerowe

mroczne pole gejzerowe

mroczne pole gejzerowe

Dodaj napis

Dodaj napis

ale zimno

teraz jest pieknie

Dodaj napis

kolorowy gejzer

kolory przeróżne

gejzery w słońcu

gejzery w słońcu

gejzery w słońcu

gejzery w słońcu

Dodaj napis



magiczny widok

magiczny widok

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

magiczny widok

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis






Chile
14 listopada
Dzisiaj luz. Wstajemy późno. Dziewczyny wpadły w szał pakowania. Baba hotelowa przynosi śniadanie  do stołu stojącego przed naszym pokojem. Całkiem dobre chociaż skromne. Jedna bułka z plasterkiem szynki i dżemem,  Dziewczyny idą wymienić pieniądze, a ja zostaję w pokoju. Baba hotelowa sprowadziła swojego ojca i posadziła go przy drzwiach wejściowych  żeby pilnował  byśmy ukradkiem nie opuściły hostelu. Żenada, O 11 wyprowadzamy się. Płacimy tak jak sobie życzyła. Zostawiamy bagaże i idziemy do miasta. Chciałam zwiedzić muzeum, ale niestety nieczynne. trafiamy na bazar artesanias. tam już dziewczyny popłynęły. Zrobiły chyba remanenty na wszystkich straganach. Ale są zadowolone, a to najważniejsze.  Idziemy na obiad do znanej knajpki. Trzeba się najeść przed podróżą. Łazimy jeszcze chwilę po miasteczku. W dalszym ciągu jesteśmy nim zauroczone. Szukamy taksówki by zawiozła nas na dworzec autobusowy. Zlazłyśmy całe miasto. Zresztą co to za miasto parę ulic na krzyż. Złapałyśmy taksówkę i  przez hostel zabierając bagaże jedziemy na dworzec. Tam kilka kompanii autobusowych. najpierw panika, bo otrzymałyśmy informację że najbliższy autobus o 18.00. To dla nas trochę za późno. Ale po  zgłębieniu tematu okazuje się, że jest autobus o 16.00. Podjeżdża o czasie. Luksusowy z internetem, czyściutki. Po półtorej godzinie jesteśmy w Calamie. Droga raczej nudna cały czas za oknem pustynia, szara, w oddali góry. Łapiemy taksówkę i na lotnisko. Tu  mała przygoda z Lidki kartą. Nie może zapłacić za kawę. Próbuje jednej, drugiej i odmowa. My płacimy swoimi kartami bez problemu. Lidka dzwoni do banku niewiele wyjaśnia. Może przerwa w łączach pomiędzy bankami. Nie wiadomo. Stratujemy o 21.20 do Santiago. Nie mówię dziewczynom że to jedno z najniebezpieczniejszych  lotnisk świata ze względu na podejście do lądowania. .Mamy krótką noc do spania bo o 7 rano mamy samolot do Balmacedy. Gdy lądujemy w Santiago szybko łapiemy walizki taksówkę i jedziemy do hotelu. Hotel syfiasty ale nie ma co marudzić Trzeba szybko spać.


śniadanie przed pokojem

dziadek pilnujący  hostelu

na bazarku

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

kosciolek w San Pedro

droga przez pustynie

port lotniczy w Calamie






Chile
15 listopada
Pobudka o 5.00 Właściwie to druga pobudka, bo pierwsza była przedwczesna o 4.00. Ewy komórka zwariowała i zmieniła godziny. Ostatecznie wyrywamy o 5.00 z łóżek. W 15 minut jesteśmy gotowe. Schodzimy na dół. Recepcjonista  jeszcze śpi, a miał nas budzić. Ale najważniejsze że taksówka czeka. Jedziemy na lotnisko. Lecimy do Balmacedy. Do Balmacedy docieramy o czasie. Na lotnisku istnieje możliwość jazdy do Coyhaique. Nie bardzo wiem  gdzie to jest. Obsługa mówi nam że stamtąd złapiemy autobus do Puerto Tranquillo Łapiemy autobus do Coyhaique. Nie ma zresztą żadnego innego. W sumie okazuje się,że  oddalamy się od naszego celu. Po godzinie docieramy do Coyhaique zwane Kojajcie, Tu najpierw walczymy o wymianę  dolarów na peso. Nie wiemy dlaczego nie chcą nam w kantorze wymienić kasy tzn. dolarów na peso. W końcu w banku  sukces. Potem docieramy do dworca autobusowego. Cały czas wozi nas  autobus z lotniska. Okazuje się, że autobusy do Puerto Tronquillo są tylko  rano. Szukamy innego wyjścia, ale nic z tego,żaden bus a nawet taksówka nie chcą jechać. Znajdujemy pensjonat dziadowski- i postanawiamy zanocować. Zresztą nie mamy wyjścia. Jest bardzo zimno, wieje wiatr i pada deszcz. Idziemy na obiad do fajnej knajpki. Zamawiam z Ewą cielęcinę. Dostaję tak ogromny kawał mięsa, że nie jestem w stanie go zjeść. Ewa zresztą też.. Wracamy do pokoju. Ja odsypiam zarwaną nos, Lidka idzie na zakupy i przynosi wino. Zauważamy, że tu są długie dni. jest po 21,00 a jest tak widno jakby była  17.00. Jutro autobus o 9.00, czekamy aż Ewa się wyśpi żeby  wypić wino. Winko poprawiło nam humory, i trochę rozgrzało, bo w pokoju niestety zimno.



nasz hotel w santiago

droga do Coyhaique

stary domek

araukaria

w drodze

















CHILE
16 LISTOPADA


Budzimy się wcześnie. Zimno w pokoju jak  u górali na zimowisku. Na dobrą sprawę należałoby się ubierać pod kołdrą. W łazience ząb na ząb nie trafia. Dziewczyny idą po zakupy na śniadanie, ja zostaję w pokoju. świeże bułki i herbata poprawiają nam humory. na piechotę idziemy na dworzec. Ewa ma kłopoty z walizką. Urywa się jej kółko. ładujemy się do autobusu i w drogę.  Przed nami 4 godziny jazdy potem okazuje się że 5. Ale co to za droga Caratera Austral. Widoki cudne, góry ośnieżone poniżej soczysta zieleń i błękit nieba . Dzisiaj pogoda piękna chociaż wietrzna ale jest słońce i prawie bezchmurne niebo. Po dwóch godzinach jazdy kierowca robi 15 minutowa przerwę na kawę. Wypijamy po małej czarnej  co poprawia nam ciśnienie. Całą drogę robimy zdjęcia. Gdy dojeżdżamy na jezioro General aż wzdychamy z zachwytu. Piękne szmaragdowe jezioro wśród gór pokrytych częściowo zielenią a na szczytach śniegiem i błękit nieba. Jest wprost cudownie. Dojeżdżamy do Puerto Rio Tranquillo o 14. Gdy wysiadamy naganiacze proponują nam  miejsca noclegowe. Nie dogadujemy się i idziemy do Hostelarii. Jest piękny pokoik ciepły i czysty. Zostawiamy bagaże i pędzimy na przystań, by załatwić wycieczkę do marmurowej jaskini. Ona jest naszym celem. Z tym nie ma kłopotów Jest kilkanaście biur organizujących wycieczki. Ustalamy cenę i mamy czekać. Ja cały czas martwię się o to jak stąd wyjechać. Okazuje się że najbliższy autobus jest w niedzielę o 17. Staramy się coś znaleźć. Nic nam nie wychodzi. Jedziemy na wycieczkę. W łodzi 6 osób. Podjeżdżamy pod liczne jaskinie. Są one unikatowe bowiem  są z marmuru. Światło odbijając się w wodzie stwarza wrażenie, że są błękitne na dodatek w paski. Zwiedzamy przez ponad godzinę liczne grupy tych jaskiń. Najbardziej podobała mi się katedra. Gdy wracamy woda zalewa nam spodnie i kurtki. Jest bardzo zimna, ale też bardzo czysta. Gdy wracamy okazuje się, że był autobus do Chilem Chico  około 17 ale już pojechał. Babie udzielającej nam informacji pomyliły się dni i  nie powiedziała że autobusy do Chilen Chico odjeżdżają w środy i niedziele. Gdybyśmy pojechały na wycieczkę od razu nie czekając na grupę to pewnie złapałybyśmy ten autobus. Ale nie ma co gdybać. Trzeba myśleć o pustych żołądkach.  Trochę zmarznięte idziemy na obiad. Gdy facet daje nam rachunki okazuje się że  jest w nich dużo pomyłek. Za karę nie zgadzamy się zapłacić napiwku. Mimo że jest już po 19 słońce mocno przygrzewa i jest wysoko. Idziemy na spacer by się dotlenić. Podziwiamy piękne widoki. Zaglądamy na miejscowy cmentarzyk. Jest zupełnie inny niż w Polsce. Tu są postawione jako grobowce miniaturki domków. Niektóre maja nawet firanki w oknach. Tu ciemno robi się około 22.00. Noce są krótkie. Jutro  będziemy polować na jakiś pojazd do granicy argentyńskiej. Może szczęście nam dopisze.


marmurowa jaskinia

marmurowa jaskinia

widoki po drodze do Puerto Tranquillo

uwaga wikunie

widoki po drodze do Puerto Tranquillo

widoki po drodze do Puerto Tranquillo

widoki po drodze do Puerto Tranquillo

widoki po drodze do Puerto Tranquillo

widoki po drodze do Puerto Tranquillo

widoki po drodze do Puerto Tranquillo

widoki po drodze do Puerto Tranquillo

widoki po drodze do Puerto Tranquillo

widoki po drodze do Puerto Tranquillo

marmurowa jaskinia

marmurowa jaskinia

marmurowa jaskinia

marmurowa jaskinia

marmurowa jaskinia

marmurowa jaskinia

marmurowa jaskinia

marmurowa jaskinia

marmurowa jaskinia

marmurowa jaskinia

marmurowa jaskinia

marmurowa jaskinia

marmurowa jaskinia

Dodaj napis

marmurowa jaskinia

marmurowa jaskinia

marmurowa jaskinia



marmurowa jaskinia

marmurowa jaskinia

marmurowa jaskinia

marmurowa jaskinia

marmurowa jaskinia

Dodaj napis

marmurowa jaskinia

marmurowa jaskinia

marmurowa jaskinia

marmurowa jaskinia

marmurowa jaskinia

marmurowa jaskinia

marmurowa jaskinia

marmurowa jaskinia

marmurowa jaskinia

marmurowa jaskinia

marmurowa jaskinia

marmurowa jaskinia

marmurowa jaskinia

marmurowa jaskinia

marmurowa jaskinia

marmurowa jaskinia

marmurowa jaskinia

baranek pilnujący domu?

młoda araukaria

cmentarzyk

widok na jezioro









Chile

17 listopada


O ósmej śniadanie. Bardzo dobre. W trakcie śniadania  podjeżdża bus . Wybiegam do niego. Pytam kierowcy czy do Chile Chico on kiwa głową i mówi "si" Pytam czy weźmie trzy osoby - si- Lecę do hostelu dziewczyny się zrywają  łapiemy walizki i wio do Chile Chiko. No myślę mamy szcęście. Facet wiąże nasze walizki na dachu. Podjeżdża pod stację benzynową a potem rusza w odwrotnym kierunku. Zaczynam krzyczeć że to nie do Chile Chiko a on że  jedzie do Coyhuqua. My przecież wczoraj stamtąd przyjechałyśmy. Zawraca samochód i wypakowuje nas przed hotelem. No i tyle było szczęścia i radości. Wracamy do hostelu nasza kawa nie wypita jeszcze stoi. Pani przynosi  niezjedzone resztki naszego śniadania Postanawiamy z Ewą złapać coś na stopa. Jedyna trudność że nic nie jedzie. Coś nieprawdopodobnego. Caraterą Austral w tym miejscu nie przejeżdża przez wiele godzin żaden obcy samochód. Poddajemy się bo bardzo zmarzłyśmy. Siedzimy w restauracji hotelowej, obserwujemy drogę i korzystamy z internetu. Jednak o godzinie 11 gdy kończy isę doba hotelowa nasz dostęp do internetu dziwnie się kończy. Gdy nadjeżdża jakiś  samochód z turystami pędzimy by dowiedzieć się czy nas zabierze. Przecież nie będziemy tu kwitły do niedzieli Niestety wszystkie jadą w przeciwnym kierunku. Przenosimy się do sandwicherii. Zjadamy po bule i dalej czekamy. Dziewczyna z baru twierdzi że o 16 będzie samochód do Chili Chico. O 14 przyjeżdża rejsowy autobus którym wczoraj przyjechałyśmy. Dziewczyna z baru oświadcza nam że dostała telefon że  o 16 autobusu do Chili Chico. Decydujemy się jechać w kierunku Chili Chico i wysiąść na rozjeździe. Po godzinie  kierowca wysadza nas  na rozstaju dróg . Stoją dwa pickupy  i nie więcej. Dogadujemy się z babką od jednego pickupa że weźmie nas na pakę, ale ona czeka na autobus który nie wiemy kiedy przyjedzie. Zatrzymujemy dziwnego pickupa z ażurowym daszkiem nad głową. jedzie nim 3 młodych chłopaków. Jeden z nich mówi po angielsku. Początkowo nie chcą nas wziąć na pakę ale w końcu zgadzają się. Ładuję nasze walizki, i nas i ruszamy. Droga nie jest wyboista więc nawet nie rzuca nami. Dojeżdżamy do przedmieść  małego miasteczka. Chłopcy nas wysadzają bo boją się policji. Robią nam zdjęcia w samochodzie. Widzimy że bawi ich ta sytuacja. Ciągniemy walizki by dotrzeć do miasta i coś złapać by jechać dalej. Niestety nic nie ma . Idziemy na koniec ulicy siadamy na krawężniku i czekamy może coś przejedzie. Nawet pies z kulawą nogą nie pojawił się. Wpadamy na pomysł że może prywatny transport. Zaczepiamy jakiegoś karabiniera w samochodzie. On obiecał pomoc i gdzieś pojechał. Zaczepiamy kierowcę od busa. On dzwoni gdzieś i mówi że za 15 minut ktoś przyjedzie. Prawie zaraz podjeżdża  samochód i babka żąda  około 1000 zł.za przejazd. Rezygnujemy ale za nią stoi już drugi samochód. W nim młody sympatyczny facet z dzieckiem, Żąda około 450 zł. Zbijamy cenę do około 350 zł i decydujemy się jechać. Umawia się z nami za 40 minut. Na imię ma Elvis. Gdy on odjeżdża przychodzą do nas chłopcy którzy nas powieźli. twierdzą że siedzimy w złym miejscu bo droga do Chile Chico jest dalej. Pomagają nam przenieść walizki i żegnają się z nami. Ustalamy z dziewczynami że one próbują coś złapać a ja wracam na stare miejsce by czekać na Elvisa. Czekam na niego do 19 ale nie przyjeżdża. Zła wracam do dziewczyn. Taki sympatyczny chłopak i tak nas wystawił. Bierzemy walizki i z powrotem ciągniemy je na górę do  jakiejś hospedaje, by przenocować. Gdy dochodzimy do budynku podjeżdża nasz Elvis. Ładuje nas do samochodu. Zadowolony, uśmiechnięty. Coś mówi po hiszpańsku, ale nic nie rozumiemy. Pokazuje zdjęcie synka. Droga boska, widoki nieziemskie. Cały czas robimy zdjęcia. Droga wije się wzdłuż stoku. Jest wąska tuż nad przepaścią, ale nas to nie przeraża. Chłopak jedzie znakomicie, wysadza nas z  samochodu by zrobić piękne zdjęcia. Widać że  jest zadowolony. Około 21 dojeżdżamy do Chile Chico. jedziemy na granicę ale ona zamknięta. Dopiero jutro od 8.00 . Wracamy. Elvis załatwia nam nocleg u kuzyna w cabanios. Dostajemy apartament z kuchnią i dwoma pokojami. Lecimy szybko na zakupy, bo jesteśmy głodne. Po drodze Lidka chce pobrać z bankomatu pieniądze. Wielokrotne próby nie przynoszą rezultatu. Wpadamy w ostatniej chwili do supermarketu.. Gdy wracamy czeka na nas gospodarz, Zamawia dla nas taksówkę na jutro i rozpala w piecu. jest bardzo fajnie. Jutro ruszamy do Argentyny.

Dodaj napis

Dodaj napis

podróż na pace

ci chłopcy wieźli nas na pace

na autostopie

Dodaj napis

droga do Chilen Chico

droga do Chilen Chico

droga do Chilen Chico

droga do Chilen Chico

droga do Chilen Chico

droga do Chilen Chico

droga do Chilen Chico

droga do Chilen Chico

szczęśliwe dziewczyny

tu była kopalnia złota













Argentyna
18 -19 Listopada

Wstajemy przed siódmą. Zjadamy swoje śniadanie . Taksówka podjeżdża o czasie. Facet  podwozi nas w parę minut do granicy. Tu pusto. Podjeżdża tylko jeden Hilux. Odprawimy się z Chile. Kobieta odprawiająca nas  zdziwiona, że my nie jesteśmy samochodem. Na granicy nic nie ma, a musimy dotrzeć do granicy argentyńskiej. To parę kilometrów. Wczoraj w przewodniku wyczytałam że o 9 rano z Los Antiquos odjeżdża autobus do El Chalten. Denerwuję się, że nie zdążymy. Proszę ludzi z jedynego samochodu, żeby zabrali nas  i podwieźli do granicy. Jakoś się zgadzają ale są problemy. W samochodzie jest 5 miejsc,  a oni jadą z małym dzieckiem w foteliku. Bagażnik mają załadowany  po brzegi. Ładują nasze walizki na plandekę. My trzy na dwóch siedzeniach, a właściwie to Ewa na naszych kolanach i jedziemy, byle do przodu. Dojeżdżamy do granicy argentyńskiej, Dziękujemy ludziom i odprawimy się do Argentyny. Tu historia się powtarza. Proszę urzędniczkę żeby wezwała taksówkę. W ciągu kilku minut przyjeżdża. zawozi nas na dworzec. A tu pusto. Kilka okienek otwartych. Sprzątaczki mówię, że autobus do El Chalten odjechał. Dopadam babę w okienku. Ona oferuje mi przejazd do El Chalten o północy . Wracam do dziewczyn. Bierzemy bagaże i wracamy na terminal. Tu niespodzianka. Wychodzi młoda dziewczyna zabiera nasze bagaże do przechowalni i okazuje się że możemy mieć autobus o 8 wieczorem, ale  przyjeżdża o 7 rano. Będziemy mogły go dnia  iść w góry. Decydujemy się kupić te bilety, W końcu zaoszczędzimy na hotelu. Bilety strasznie drogie. Około 290 zł od osoby. Zadowolone idziemy do kawiarni na kawę. Korzystamy tam z internetu. Potem łazimy po mieście. Odwiedzamy sklepy i zbijamy czas.. Idziemy do pizzerii na pizzę. Kupujemy z Ewą zamiast pizzy empanadas. Są bardzo dobre i syte. O ósmej wieczorem wsiadamy do autobusu. Myślałam, że za taką cenę to będzie luksus. Niestety Fotele wprawdzie rozkładane, ale daleko im do irańskiego luksusu. W ubikacji śmierdzi, tak że dziewczyny przesiadają się do przodu. Na dodatek wisi  kartka, żeby nie zdejmować butów. Smród z kibla im nie przeszkadza, ale buty  zdjęte przeszkadzają/. W autokarze  jedzie w sumie siedem osób, a właściwie siedem dziewczyn .i dwóch kierowców..  śpiewamy "siedem dziewcząt s autobusu " i świetnie się bawimy. Wiem, że końcówka  drogi będzie bardzo malownicza. Planuję, że o świcie wstanę i będę robiła zdjęcia. Zasypiam szybko. Można się wyciągnąć w poprzek siedzeń.. Śpię jak zabita. Budzi mnie kierowca o wpół do siódmej oświadczając że jesteśmy w El Chalten. Trzy razy musi to potwierdzić bym zrozumiała. Zabieramy bagaże idziemy szukać  noclegu. Znajdujemy szybko fajną hostelarię. Przebieramy się  i ruszamy w góry. Zamierzamy podejść do Cerro Torre . Cerro Torre to jedna z najładniejszych gór. Marsz 9 kilometrów w jedną stronę. Ubieramy stroje górskie i raźno ruszamy. Podejście  cudowne. Co chwila pokazuje się nam góra Cerro Torre, po drodze rzeka i  jeziora. Gdy dochodzimy na miejsce milkniemy z wrażenia. To jest cud na ziemi. Seledynowe jezioro lodowiec schodzący do jeziora i nad tym górujące szczyty Cerro Torre no i cudowne słońce. Siedzimy dłuższy czas w milczeniu. Decydujemy się iść dalej do mirador maestrii.. Nie mówię nic dziewczynom, że czytałam, że to trudny odcinek. Okazało się, że nie jest wcale taki trudny. Siadamy przy kamieniach i  kontemplujemy widok przez najbliższe pól godziny. Jest cicho, cudowna pogada. Jak na Patagonię  wyjątek. prawie nie ma wiatru słońce pali niemiłosiernie i żadnej chmury na niebie. To trzeba mieć szczęście  do takiej pogody. Wracamy tą same drogą. Ponownie zatrzymujemy się  przy Lago Torre Widok dalej nas  obezwładnia Nie chce nam się ruszać. staramy się utrwalić ten widok w pamięci. Znowu siedzimy w bezruchy i podziwiamy ten cud natury Żałuję, że Bartka nie ma ze mną. My wyjątkowo wspólnie potrafimy dzielić się wrażeniami. Droga powrotna, mimo że w większości z góry daje się nam we znaki. To przecież ponad 20 kilometrów. Gdy docieramy do miasta ciągniemy się ostatkiem sił. W hotelu bierzemy prysznic i idziemy na obiad, potem zakupy na następny dzień i bilet na jutrzejszy wieczór do El Calafatte. Wypijamy winko za wspaniały dzień. Jutro Fitz Roy kolejna piękna góra. Tylko czy damy radę.

spotykamy po drodze ptaszki

Dodaj napis


obezwładniający widok

Dodaj napis

Dodaj napis

Iglice Cerro Torre

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

araukaria z szyszkami

kapliczka w Los Antiques

stolicazereśni

w autobusie śmierdziało z kibla ale nie wolno zdjąć butów

Fitz Roy

Cerro Tore

na szlaku

Dodaj napis

na szlaku

iglice Cerro Torre

kaczki w wartkim strumieniu

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

lodowiec schodzi do jeziora

Dodaj napis

Dodaj napis

Cerro Torre w całej okazałości

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

wielkie ptaki wcale się nie baly

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis




Argentyna
20 listopada


Śniadanie o 8.00. Przed śniadaniem pakujemy się by opuścić hotel i ubieramy w góry. Zostawiamy bagaże i około 9 wyruszamy na trasę. Dziś chcemy dotrzeć do Fritz Roy- góry może nie najwyższej w Argentynie, ale ze względu na urodę symbol Argentyy.  Pogoda cudna. Jeszcze cieplej niż wczoraj. Przezornie zabieramy jednak ciepłe ubrania. Do pokonania 20 kilometrów. Najpierw wspinaczka  i punkt widokowy na który czekałyśmy i Fritz Roy w całej okazałości w słońcu na tle błękitnego nieba. Po prostu cuuudo. Dalej droga idzie przez las, potem trasa bardziej wygląda na  teren zabagniony ale to pozory. Po prostu pomiędzy krzaczkami spływa woda z gór. Przy rzece Rio Blanko myjemy sobie z Ewą nogi. Bardzo zimna woda przynosi nam ulgę. Opuchnięte ze zmęczenia nogi powracają do poprzedniego rozmiaru. Około 13 docieramy do celu. Jesteśmy bardzo szczęśliwe, że nam się udało przy takiej pogodzie zobaczyć takie cudowne góry. Odbijający się w wodzie wierzchołek góry robi niesamowite wrażenie. Dodatkowo najpierw między wierzchołkami, a potem coraz wyżej widzimy krążącego kondora wzbijającego się ruchem spiralnym do góry. To już jest pełnia szczęścia. Wracamy trochę inną trasa przez lagunę CAPRI. W drodze powrotnej spotykamy mnóstwo ptaków. szczególnie spodobał się nam dzięcioł, który nic sobie  nie robił z naszej obecności i zajadał robaki ze spróchniałego drzewa. W pewnym momencie usłyszałam huk. Okazało się że to zeszła lawina. Zgodnie z planem docieramy do naszego hotelu. Cały czas się odwracamy, by podziwiać nasze szczyty. Jestem skonana . Po dwóch dniach 20 kilometrowych tras nie czuję nóg. Myjemy się w hotelu, by trochę odtajać ze zmęczenia. Siły szybko wracają. Idziemy na terminal, by facet zmienił nam miejsce  podwózki, bo w między czasie  zarezerwowałyśmy hotel w El Calafate. O 19 mamy mikrobus do El Calafate Około 22.30 docieramy do hotelu. Jest już za późno by cokolwiek załatwiać na jutro. Musimy  wcześniej wstać i coś ogarnąć.


ptaszek nieznany nam

przed  szlakiem do Fritz Roy

Dolina Rio Balnco

po drodze

Dodaj napis

nasz wspaniały Fritz Roy

Dodaj napis

na szlaku

ja i  Fritz Roy

na szlaku

przepiękna góra

to jakaś gęś

widoki nieziemskie

prze mostek może przejść jedna osoba

Dodaj napis

zimna woda przynosi ulgę

Dodaj napis

jęzory lodowca

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

dzięcioł z czerwoną główką

piękny dzięcioł

Dodaj napis

Dodaj napis

Fritz Roy w całej okazałości

Dodaj napis

panorama

przy lagunie Capri

Dodaj napis

dziwny kamień

w naszym hosteliku
















Argentyna
21 listopada


Budzę się bardzo wcześnie. denerwuję się  że nie zdążymy dziś załatwić wycieczki  Tu mamy do zobaczenia kolejny cud przyrody . Piękny lodowiec Perito Moreno. Idziemy do na śniadanie. Praktycznie wszystko na słodko. Tak się zasłodziłyśmy że chyba długo nie spojrzymy na ciasto. Idziemy szukać wycieczki. Widzę jak autobusy turystyczne podjeżdżają pod hotele by zabrać turystów. W pierwszym biurze proponują nam mini trekking po lodowcu. dziewczyny nie mają ochoty na taką zabawę. Idziemy do innego biura. Tam jest opcja  z oglądaniem lodowca i wycieczką statkiem pod sam lodowiec. Ta wersja bardziej się podoba dziewczynom. Kupujemy wycieczkę i hajda po sklepach. El Calafate jest miejscowością turystyczną. Każda wycieczka przyjeżdżająca do Argentyna dociera do lodowca. Robimy rekonesans po sklepach i wracamy do hotelu bo stąd ma nas zabrać autobus. Dzisiaj pogoda nie jest taka wspaniała jak w poprzednie dni Ale jest ciepło i nie pada. Na wycieczkę jedziemy 8 osobową grupą. Dojeżdżamy do pierwszego punktu widokowego i od razu Łaaaał.     Potem wsiadamy jako pierwsze na statek. Możemy sobie wybrać miejsca. Z tego szczęścia głupiejemy, bo nam się wydaje że najlepsze są na  przodzie a przewodniczka mówiła że na środku rufy. W końcu decydujemy się na rufę. Wszystko wyjaśnia się gdy  ruszamy. Otwierają drzwi na pokład widokowy i można oglądać do woli Trochę tylko wieje ale do wytrzymania. Lodowiec jest przecudny. To naprawdę cud natury. Niesamowicie długi i gruby jęzor wpada do jeziora.. co chwilę urywają się kawały lodu i hukiem wpadają do wody, a potem taki długi dźwięk jakby zasysania. To lód z dna unosi się na powierzchnię wydając przy tym takie dźwięki. Wycieczka statkiem trwa godzinę. Podpływamy bardzo blisko czoła lodowca. Jesteśmy tak zachwycone że nawet niewiele mówimy cały czas gapiąc się w błękitno-białą górę lodu. Gdy wracamy na ląd autobusem dojeżdżamy na platformy widokowe. teraz wreszcie wychodzi słońce. Widok z góry na lodowiec to jeszcze inna perspektywa. Niesamowita ilość powyginanych na różne strony iglic lodowych. Podchodzimy bardzo blisko do lodowca. teraz z wyższej wysokości jest inny widok. Równie wspaniały no i to słońce które powoduje że  lód wygląda jakby był niebieski Siedzimy w ciszy i gapimy się na to cudo. Teraz słychać lodowiec jak stęka, pręży się huczy. Oddźwięki niesamowite. No i cieli się czyli urywa i wpada do jeziora wydając przy tym niesamowity huk. Z żalem wracamy platformami do autobusu. Powrót do El Calafate to powrót do szaleństwa zakupów. Niestety tu jest stosunkowo drogo. Za to mnóstwo restauracji. Ludzie tłumnie je odwiedzają. Porzucamy z Ewą zakupy i idziemy na kolację. Zamawiamy pstrąga patagońskiego i wino. Lidka odmawia jedzenia i pozostaje na zakupach. Przynoszą rybą. Smak niepowtarzalny. Objadamy się i zadowolone i syte wracamy do hotelu. .Jutro czeka nas przejazd do Chile i Puerto Natales .Zapomniałam napisać że we wszystkich tych krajach jest mnóstwo psów na ulicach. Są bardzo spokojne kładą się na środku chodnika i nikt ich nie przegania,. Wieczorem ludzie dają im karmę Psy są zadbane i łagodne
To był kolejny wspaniały dzień

w drodze do lodowca

Dodaj napis

Dodaj napis

Perito Moreno

Perito Moreno

Perito Moreno

błekit lodowca

Dodaj napis

Perito Moreno

Perito Moreno

Perito Moreno

Dodaj napis

Perito Moreno

Dodaj napis

turyści na lodowcu

pola lodowcowe

Dodaj napis

lodowiec

Perito Moreno

Dodaj napis

naprawdę jestem tu

Perito Moreno

cieszę się!!!

nieprzebrane masy lodu

Dodaj napis

odpadający lodowiec

w resturacji

asado czyli porcja mięsa

pomyłka miśki żyją na innej półkuli

piesek odpoczywa na środku chodnika







Chile

22 Listopada

Dziś opuszczamy Argentynę i wracamy do Chile
Rano słodkie śniadanko taksówka i dworzec autobusowy. Jedziemy do Chile do Puerto Natales. Autobus porządny Podróż trochę nudna bo za  oknami takie same widoku pastwiska i trochę pasących się zwierząt. granicę przekraczamy godzinę. Wszyscy muszą wysiąść z autobusu odprawić się po stronie argentyńskiej a potem wsiadamy do autobusu przejazd  jakieś 1000-1500 i znów wysiadamy teraz ze wszystkimi bagażami. Odprawa po stronie chilijskiej . Prześwietlanie bagażu. Gdy kupowałyśmy bilety w kasie powiedziano nam że  będziemy na miejscu  wpół do drugiej. Byliśmy około 16. Dobrze ze zarezerwowałam hotel przez booking to już jedno z głowy. Na dworcu kupujemy bilety  do Ushuaia a Punta Arenas. jestem już spokojna. Dotrzemy na samolot w Ushuaja na czas. Bardzo się o to denerwowałam. Pani w Hostelu Nancy daje nam do wyboru dwa pokoje. Oba nie za duże jak na nasze potrzeby. Jak we trzy rozkładamy walizki to nie ma jak przejść. Ale hotelik śliczny czysty   po remoncie. Idziemy cos zjeść i załatwić wycieczki na następne dni. Ponieważ nastąpiła rozbieżność w apetytach my z Ewą idziemy do knajpki na zupę kalafiorową z migdałami i danie z kurczaka a Lidka do pizzerii. szukamy jakiegoś sensownego rozwiązania do zobaczenia podobno najpiękniejszego parku narodowego świata. Torres del Paine jest za taki uważany. Jednak trudno go zwiedzać, bo jest rozległy i w zasadzie należy na pięć dni iść z plecakiem i namiotem by go obejść. My mamy dwa dni wiec  jest trochę trudno. Na dodatek nie będziemy przecież chodzić z namiotem. Dodatkowo do parku trzeba jakoś dotrzeć najlepiej jak się ma swój samochód. Dziewczyny nie decydują się na taką wersję. Kupujemy na jutro bilety do bram parku  na 7.30 i potem mikrobusem do punktu startowego i w górę. Trasa  na Mirador del Torre. Mam nadzieję ze będzie ładna pogoda. Dziewczyny nie bardzo mają ochotę na chodzenie po górach, ale myślę że zdobędą się jutro na ten wysiłek. Robimy zakupy na jutrzejsza wędrówkę i o 23 lądujemy w hotelu. Jutro śniadanie przed siódmą bo o 7,30 autobus do parku.


widoki po drodze

widoki po drodze

zupka kalafiorowa

Puerto Natales

jezioro w Puerto Natales

widoki z Puerto Natales

okno przed Bożym Narodzeniem

Puerto Natales

instrukcja ucieczki przed tsunami

ozdoby z odpadów














Chile

23 listopada

Wczesna pobudka nikogo nie zadowala. szykujemy się w ciszy.śniadanie taksówka i autobus do parku Jedziemy półtorej godziny potem cała biurokracja w wejściem. Jest wiele autobusów. Kolejka po bilety kilometrowa. Potem film o tym czego nie wolno i w drogę. Wybrałyśmy jedyna jak sie okazuje opcję jednodniową. Idziemy nad Mirador les Torrese. Trasa podobno średnia do przebycia 9 kilometrów w jedna stronę. Od razu zaczyna się podejście . Może nie jest stromo ale pierwsze dwie godziny pod górę, Mam wrażenie że zaraz wypluje płuca Trasa kamienista. Po dwóch godzinach docieramy do schroniska Chileno. Teraz  łatwiejszy odcinek przynajmniej na początku bo potem przez las i znowu pod górę. Na trasie 9 kilometrów musimy pokonać wysokość 700 metrów. wiem że największa stromizna jest na ostatnim kilometrze. Wchodzi się tam godzinę. Po drodze spotykamy mnóstwo zwierząt. andyjskie jelenie, mnóstwo zajęcy lisy i przeróżne ptaki. Słyszymy jak odrywają się lawiny i z hukiem spadają w doliny. Gdy docieramy do ostatniego odcinka drogi  zaczyna sie wspinaczka. Tu na przestrzeni 1 kilometra musimy pokonać wysokość 300 metrów. Droga po kamieniach ciągnie się jak flaki z olejem. Na koniec gdy już się wydaję że zaraz zobaczymy to cuda dla którego wypluwamy płuca droga opada i wije się wśród skalnego rumowiska. Ale w końcu jest Torree del Paine w całej okazałości nad cudnym szmaragdowym jeziorem, Zamieramy z zachwytu. Co tam zmęczenie dla takiego cudu warto było. siedzimy  i podziwiamy widok. Torres del Paine  górski symbol Chile to góra składająca się z 4 wież. jest przepiękna. Gdy o niej usłyszałam wiele lat temu i zobaczyłam na zdjęciach to koniecznie chciałam ją zobaczyć. marzenia  się spełniają. Powrót jest o wiele łatwiejszy niż wejście bo praktycznie cały czas w dół. ale też zajmuje dużo czasu . Tym bardziej że nogi zmęczone. Po drodze wyskoczył z krzaków lis mało nie wpadł na mnie. Niestety szybko się zwinął i nie zdążyłam zrobić zdjęcia O wpół do siódmej jesteśmy na przystanku i czekamy na mikrobus by podrzucił nas do autobusu. czekamy do  7.45. Okazuje się że było tak dużo turystów że musieli dodatkowe autobusy z Puerto Natales przysłać po nas. Przyjeżdżają cztery autobusy.Po godzinie jesteśmy w domu. Nie wiadomo co z jutrzejszym dniem Zapomniałam dodać że pogodę mamy wspaniała.

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis


Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis







Dodaj napis

Dodaj napis

torres del paine

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis
Dodaj napis
Dodaj napis









Chile
24 listopada

Dziś po śniadaniu miał przyjechać kierowca. Podobno przyjechał, czekał 5 minut i pojechał. My schodzimy zdziwienie. ale obrotna dziewczyna  załatwia nam drugiego. bardzo sympatyczny chłopak. jedziemy trasą wokół parku zatrzymując się w najważniejszych miejscach. Niestety pogoda dzisiaj nie jest tak wspaniała jak wczoraj. Niebo jest zachmurzone. Dojeżdżamy do parku. Nasze bilety z wczorajszego dnia są ważne. Wjeżdżamy do Parku. Najpierw laguna Amara. Niestety Torres del Paine są za mgłą. Zresztą widziałyśmy je wczoraj. Potem jedziemy nad jezioro Sarmiento. Tu widok lepszy. Jezioro wśród gór . bardzo malownicze. najbardziej jestem ciekawa jeziora Norednskjold. Widziałam zdjęcia i wiem ze widok jest niesamowity. Tylko modlę się w duchu  żeby było słońce. Podjeżdżamy nad jezioro  Pehoe. Ja zachwycam się kolorem a Ewa stwierdza że widziała ładniejsze. Jestem zaskoczona, bo widzę niezwykły zielonkawo-turkusowy kolor. Sytuacja wyjaśnia się dużo później. Okazuje się że moje okulary fotochromowe trochę przekłamują kolor i ja widziałam niespotykany kolor jeziora a Ewa nic specjalnego. Natomiast jezioro Pehoe jest bardzo malowniczo położone. Ma mnóstwo zatoczek, wysepek. Kolejne jezioro to właśnie oczekiwane Nodrenskjold. Ono rzeczywiście nie tylko przez moje okulary ma  turkusowy kolor. Idziemy na godzinną wędrówkę do punktu widokowego. Po drodze spotykamy wycieczkę z Polski. jezioro Nordenskjold jest duże wygięte w kształt rogala. W najpiękniejszym miejscu góra odbija się w jeziorze. Nawet nie liczę na taki widok ale jakby zaświeciło słońce to byłoby cudownie. Gdy dochodzimy do miejsca widokowego robi się dziura w chmurach i świeci słońce. Kolor jeziora zmienia się  i góra chociaż czubek w chmurach pięknie prezentuje się na tle jeziora.. Jedziemy dalej. Spotykamy mnóstwo zwierząt. Guanako są wszędzie. bawią się na drodze. Młode walczą ze sobą. przepędzają strusia z pastwiska. W lagunie Amara  żerują flamingi. Są inne niż te które widziałyśmy. Bardziej czerwone. Potem jeszcze urocze  jeziorko Chileno i jezioro Grey. Do jeziora Grej zsuwa się lodowiec. Na jeziorze pływają wielkie odłamy lodu. Maja kolor niebieski. Idziemy na punkt widokowy. Z daleka widzimy błyszczący lodowiec. Mimo że podróż samochodem to jesteśmy zmęczone. Do miasta wracamy na ósmą Kierowca zawozi nas do restauracji El Bote. Tu uzupełnienie pięknego dnia. Wspaniała kolacja. Restauracja wypełniona po brzegi. Jedzenie wspaniałe. Na piechotę wracamy do hotelu. Rozliczamy się z miłą obsługą, Na pewno polecimy wszystkim ten hotelik.
Park Torres del Paine jest przepiękny. Nie tylko ze względu na góry. Torres del Paine i inne szczyty przepiękne. Widoki ze względu na występujące liczne jeziora jak marzenie. Po prostu pocztówki. Do tego wspaniała roślinność i mnóstwo zwierzyny. Ilość guanako na tym terenie  zaskakująca. Są wszędzie. Zwierzęta nie boją się ludzi. Oczywiście nie są oswojone, ale nie zwracają na ludzi uwagi
Dodaj napis


Dodaj napis

Dodaj napis

pomnik wiatru

pomnik

Dodaj napis

gaucho

Dodaj napis

Dodaj napis

struś andu

nandu przegania guanako

młode guanako bawią się

guanako

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

młodziutkie guanako

flamingi

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

ciekawy kwiatek

to też dziwny kwiatek

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

ale widok

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

chmutry trochę psuły widoki

chybotliwy mostek

papuga

Dodaj napis

kawałki lodowca

Dodaj napis

lodowiec spływający do jeziora

kobieta z lodowym sercem

Dodaj napis

jaskinia w której znaleziono

zupa Ewy






Chile
 25 listopada

Autobus mamy o 9 rano do Punta Arenas. Przyjeżdża taksówka ale bagażnik ma wypełniony butlą na gaz. Kierowca męczy się by ulokować nas i walizki. Jakoś się upychamy i żegnamy sympatyczny hotelik Nancy Autobus jedzie 3 godziny trasą na koniec świata. To już  trzecia słynna droga w Ameryce Południowej a właściwie w czwarta. Panamerikana, Caratera Austral Ruta 40 i teraz Ruta del fin del Mundo. O czasie dojeżdżamy do Punta Arenas. Znajdujemy nasz hostel. najpierw pani daje nam pokój z dwoma piętrowymi łóżkami i jednym małżeńskim ale łazienką po drugiej stronie korytarza. Przenosimy się do oficyny. Tam pokój mniejszy ale z łazienką. Facet mówiący po angielsku - Chorwat informuje nas że nie akceptują kart płatniczych. Ewa się bardzo tym zdenerwowała. Jakoś musimy zaradzić tej sytuacji. Pytamy go o wycieczkę na pingwiny. zabiera nas do samochodu i zawozi do biura. Dają na dwie opcje. Albo dziś o 15.30 do 21 albo jutro o 6.30 rano. Wybieramy opcję dnia dzisiejszego. Tym bardziej że jest piękna pogoda. Facet zawozi nas do fajnej restauracji. Wszystkie zamawiamy rybę. Przecież jesteśmy nad oceanem. Do tego winko. ryba przepyszna. Po obiadku  wracamy do biura bo nadchodzi czas naszej wycieczki. Minibusem zawożą nas na przystań. Tam wsiadamy do łódki która płyniemy ponad 40 minut. Gdy mamy dobić do brzegu okazuje się że są jakieś trudności i najpierw popłyniemy tam gdzie są lwy morskie. Słychać je i czuć z daleka. samce potężne kloce dominują nad ogromnym stadem samicami. Ryczą niemiłosiernie chcąc odstraszyć konkurentów. Przed dojechaniem na wyspę facet każe nam wyjść na zewnątrz statku i po burcie przejść na przód by usiąść na pokładzie.  Z tego miejsca jest dobrze widać. Lwów jest masa. Samice lezą jedna przy drugiej. Pogoda fantastyczna. Kłopot tylko ze zrobieniem zdjęć bo łódka bardzo buja. Wracamy na pingwinia wyspę. Pingwiny Magellana które tu gniazdują przybywają tu we wrześniu składają jaja i przebywają do kwietnia. Na tutejszą a zimę przenoszą się  na cieplejsze wody przy Brazylii. Samice w większości już siedzą na jajkach a samce właśnie wracają z łowisk. Pingwiny sa tak zabawne, że nie możemy od nich oderwać oczu. Najbardziej spodobał się nam Kevin. Gniazdo ma przy samej drodze. naniósł samicy mnóstwo trawy na gniazdo i stoi rozkraczony  przed wejściem do jamko broniąc jej dzielni. Gdy wyciągam rękę do niego szczypie mnie w palec. Na pewno się nas boi ale nie rusza się na krok. Broni swojego domu i rodziny Dzielny malec. Na wyspie mieszka około 150000 pingwinów. Gdy wracamy morze jest wzburzone. Dopada nas choroba lokomocyjna. ale jakoś dzielnie to znosimy. Pod biurem podróży czeka na nas facet z hotelu. Przywozi nas do ciepłego pokoju. Na dworze mimo że 22.00 słońce jeszcze świeci, ale jest ostre powietrze. To kolejny fajny dzień.


droga na koniec świata

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis





Chile

26 listopada


Dzisiaj mamy królewskie śniadanie., Sok świeżo wyciskany , jajecznica na szynce, dżem własnej roboty, owoce. Najedzone ruszamy  zwiedzać miasto. Punta Arenas jest bardzo rozległe. Stara część miasta ma zabudowę niską. Znajduje się tu mnóstwo starych, pięknych kamienic  pięknie  zdobionych. Widać ślady świetności. Rzucamy się na zakupy. To ostatni dzień naszego pobytu  w Chile. Wchodzimy na szczyt wzgórza by obejrzeć panoramę miasta. Potem  odwiedzamy muzeum Indian. Chilijczycy starają się odtworzyć historie żyjących tu Indian , których doszczętnie wybito. Przy muzeum znajduje się kościół salezjanów. Jest bardzo ładny. Ołtarze z białego marmuru. Jestem zaskoczona ilością kaloryferów  w kościele. Są tak gorące, że czuje się je na odległość. Niedaleko kościoła znajduje się cmentarz. jest niezwykle piękny. Tuje wysokie, przystrzyżone i przepiękne pomniki. Tu został postawiony monument ku pamięci Indian pomordowanych prze  białych. Wychodzimy z cmentarza i tak się zagadałyśmy, że pomyliłyśmy drogę. znowu nabiłyśmy niepotrzebnie kilometrów. Postanowiłyśmy iść jeszcze raz do tej samej restauracji w której byłyśmy wczoraj. Nie bardzo pamiętałyśmy nazwę i miejsce, bo zawiózł nas tam właściciel hostelu. Ale po nitce dotarłyśmy do kłębka. i pudło restauracja zamknięta. Szukamy w przewodniku innej, ale dochodzimy do wniosku że  skoro za pół godziny maja ją otwierać to poczekamy. Idziemy z Ewą na nadbrzeże . Na pomoście widzimy jakieś ptaki. Z daleka wyglądają jak pingwiny. Ściągam je zoomem no pingwiny. Podchodzimy bliżej. Zastanawiam  się jak one weszły na pomost. Gdy z bliższej odległości ściągam je zoomem okazuje się że to kormorany patagońskie. maja białe brzuchy i czarne grzbiety. uśmiałyśmy się z Ewa równo, że wszędzie widzimy pingwiny. Potem wkręcam Lidkę . Pokazuję zdjęcia, Najpierw mówi mi że na pewno jest to lipna fotografia, ale gdy pokazuję kolejne zdjęcia to wymięka. Oczywiście wyprowadzam ją z błędu. Kolacja w restauracji  doskonała. Bierzemy z Ewa zupy rybne. Ogromne porcje  gęste a mięso ryb i innych owoców morza  wspaniałe. Na piechotę wracamy do hotelu. Rozmawiamy z właścicielem hostelu. Jest z pochodzenia Chorwatem .Jego dziadkowie po wojnie wyjechali do Chile. Jest szalenie sympatyczny. Częstuje nas  winem. Jutro ma nas zawieźć na terminal autobusowy.

pomnik imigrantw

złotokap

ulice w Punta Arenas

kwitnące żarnowce

Dodaj napis

Dodaj napis

budka dla orkiestry na plaza

Dodaj napis

pomnik Magellana

Dodaj napis

budka telefoniczna

kosció salezjanów

marmurowa chrzcielnica

Dodaj napis

Dodaj napis

kondor

albatros

na cmentarzu

Dodaj napis

monumennt poswięcony Indianom

aleja na cmentarzu

ogromna kwiaty orlików

kormoran patagoński

katedra

wieczór  na końcu świata
nasze pingwiny kormorany















Chile Argentyna
27 listopada

Rano wspaniałe śniadanie. Potem Ivo odwozi nas  na dworzec autobusowy. Żegna się z nami bardzo serdecznie. Wsiadamy do autobusu. jedzie z nami wycieczka niemiecka. Za mną i Ewa siadają dwaj Niemcy Gdy Ewa próbuje  rozłożyć fotel podnoszą krzyk, że maja zbyt mało miejsca bo są wysocy. Sami swoje fotele rozłożyli. Zaczynam z nimi dyskusja. Starszy facet tak zaczął się drzeć  żebym się zamknęła, że miałam wrażenie, że to jakiś  SSman. Wrzeszczał na cały autobus. Przyszedł konduktor, ale nic nie załatwił. zaproponował im inne miejsca, ale nie odpowiadały. Młodszy cały czas kopie mnie kolanami po plecach Zaczynam ponownie rozmawiać z młodszym. On twierdzi, że to mój problem, że on nie pozwala mi rozłożyć fotela. On zapłacił za bilet i chce mieć wygodnie. A my go nie obchodzimy. Tak zaczął głośno i nieprzerwanie gadać, że zatkałam uszy. Na to on do mnie że to jest zachowanie Rosjan, Ja mu na to, że jestem z Polski, a on zachowuje się jak by był z Sudanu. On do mnie, że ja rasistka. W końcu zaproponowałam im, że zamienimy się miejscami. On się zgodził. Tylko nie wiedzieli, że ja mu też nie pozwolę rozłożyć siedzenia i będę kopać po plecach. Zaczął mnie prosić, żebym pozwoliła mu rozłożyć siedzenie. W końcu wyniósł się na wolne miejsce na końcu autobusu, które było wolne i wygodniejsze od tego. Tak zakończyła się wojna polsko -niemiecka w na Ziemi Ognistej. Droga  przez większość czasu nudna. Płaski teren. Dopiero gdy dojeżdżamy do Ushuaia pojawiają się góry. Autobus przyjeżdża o czasie. Docieramy do hotelu. Tu kobieta bardzo niesympatyczna, wskazuje nam pokój. Idziemy do miasta. Prawie wszystko zamknięte. Łapie nas deszcz. Mamy kurtki przeciwdeszczowe więc nie przeszkadza nam. Robimy zakupy prowiantu na jutro i wracamy do hotelu


Dodaj napis

Dodaj napis

widoki po drodze

widoki po drodze

widoki po drodze

widoki po drodze

widoki po drodze

widoki po drodze

widoki po drodze

wreszcie Ushuaia

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis






 Argentyna
28 listopada

Przed ósmą śniadanie. Nawet dobre. Potem idziemy na przystanek autobusowy. Okazuje się że  przejazd w obie strony to 400 peso na głowę plus wejście do parku 210. Niestety ja mam tylko 210 Ewa ma 650 peso. Nijak nam nie starczy. Muszę wymienić kasę. Trochę to trwa ale przyjeżdża facet i na przystanku mi wymienia 100 dolarów. Teraz możemy ruszać. Okazuje się że autobus regularny staje w kilku miejscach w parku. Jazda autobusem jest najlepszą opcją naszym zdaniem. Można wysiąść w różnych miejscach i ruszać  na ścieżki. Autobusy zabierają turystów w tych samych punktach o 15.17 i 19. Można dostosować trasę do czasu  odjazdu autobusu. My jedziemy do końca. Oglądamy lagunę Pataya i idziemy szlakiem do jeziora Negra. jest ono naprawdę czarne. nawet jak świeci słońce. Dzisiaj pogoda patagońska, przynajmniej jeśli chodzi o wiatr. Od czasu do czasu bardzo silnie wieje. Ale mamy dobre ubrania więc  nie dokucza nam wiatr. Z jeziora czarnego idziemy nad lagunę Verde. Jest to zielone jezioro wśród gór. Po drodze mijamy ciekawe rośliny i mnóstwo ptaków. Droga jest fajna trochę  kamienista  wśród  skał i krzewów ale dla nas zaprawionych nie stanowi problemu. Szybko docieramy do centralnego punktu parku restauracji nad jeziorem Roca. Zjadamy lunch i ruszamy nad jezioro Roca. Wędrujemy wśród poprzewracanych przez wiatr i starości drzew. Obserwujemy przyrodę Ziemi Ognistej odmienna od ej w Polsce. O trzeciej wsiadamy do autobusu i wracamy do Ushuaia. Tu rzucamy się na zakupy. Jesteśmy głodne, ale restauracje są zamknięte do 19 Czekamy na otwarcie tej najważniejszej Marquiserrie   . To jest  restauracji w której podają kraby. Tu są najlepsze kraby na świecie. Ogromne, czerwone czekają w akwarium. Wchodzimy o siódmej. Mamy trochę szczęścia. Wszystko zajęte, ale kelner ustala że jedna rezerwacja jest późniejsza. Zamawiamy kraby w różnych wersjach i białe wino. Jedzenie prze-py-szne. Miód w gębie. Nigdy tak smacznego kraba nie jadłam. Białe miękkie mięsko, bez jakiegokolwiek zapachu. Niebo w gębie. Zadowolone wracamy do hotelu. Wypijamy morze herbaty uzupełniając płyny. Trzeba jeszcze spakować walizki na jutro i tak j zapakować by nie było problemów  na lotnisku

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Wejście do Parku

Dodaj napis

spotykałyśmy dużo ptaków

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

jakiś storczyk?

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

widoki po drodze

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

w parku mnóstwo przewróconych drzew

Dodaj napis

dziwne narośle na drzewie

Dodaj napis

park Torres del Paine

ucieczka z więzienia

Dodaj napis

Dodaj napis

nasze kraby

krab czeka na klienta

psy zamiast ochrony pilnują banku

Ushuaia to było początkowo ciężkie więzienie

Lidka wśród pingwinów







Argentyna
29 listopada



Dziś nie musimy wcześnie wstawać, ale Lidka zaczyna się tłuc po pokoju  od 6.50. Nie da się spać. Wczoraj spakowałyśmy się do samolotu. Walizki zważone, co niepotrzebne wyrzucone. Lidce początkowo wyszła waga 27 kilo, ale przepakowała rzeczy i zeszła do 24 kilogramów. Zapomniałam wczoraj napisać, że słońce tu zachodzi po 23. Dzień jest bardzo długi, a będzie jeszcze dłuższy. Jedziemy na wycieczkę statkiem po kanale Beagle. Kanał Beagle łączy Ocean Atlantycki z Pacyfikiem. Magellan nie zna tej drogi i musiał płynąć wokół przylądka Horn. Kanał Beagle nie jest generalnie używany do żeglugi dalekomorskiej. Jest raczej atrakcją turystyczną i siedliskiem zwierząt żyjących na Ziemi Ognistej. Podpływamy pod wyspę kormoranów. Większość pasażerów myśli że to pingwiny. Ta sama pomyłka, którą początkowo popełniłyśmy z Ewą w Punta Arenas. Jest ich tu setki. Stoją na maleńkich wysepkach jeden obok drugiego i chyba grzeją się w słońcu. Dziś znowu pogoda dobra. Wprawdzie jest pochmurno, ale ciepło i nie ma wczorajszego wiatru. Następnie podjeżdżamy bardzo blisko kolonii lwów morskich. Samiec jest  przeogromny. Samice przy nim  są jakby z innej bajki. Śmierdzi niesamowicie. Samiec wyje, od czasu do czasu przesunie swe cielsko po kamieniach. Porusza się bardzo śmiesznie. . W końcu dopływamy do latarni morskiej na końcu świata. To miejsce jednak robi wrażenie. Jakoś pogoda nie wskazuje że jesteśmy na końcu świata, ale fakty tak. Na koniec wycieczki lądujemy na wysepce. Oglądamy  niską poszarpaną przez wiatry roślinność Ziemi Ognistej. Zapomniałam dodać, że kanał otoczony jest pięknymi górami. Wracamy do Ushuaia. Idziemy na kawę . Korzystamy z tego że w kawiarni jest wi-fi.  Samolot mamy o 19 więc  mamy wolny czas. Lidka gania po sklepach, a my z Ewa  gadamy i korzystamy z internetu.. Przed odlotem zjadamy przepyszną zupę krabową. Jest gęsta, pełna krabowego mięsa. Cudownie doprawiona. Miodzio. Wracamy do hotelu. Właścicielka po pierwszym niekorzystnym wrażeniu gdy przyjechałyśmy poprawiła się.  Jest w porządku. . Droga na lotnisko to 10 minut jazdy. Terminal nie podoba się nam . Wygląda jak stodoła. Lidka zarządza picie wina- 125 ml na osobę. śmiejemy się  z Ewa, że nie warto było brudzić zębów dla takiej ilości. Gdy stratujemy mamy możliwość podziwiać przepiękne widoki na kanały i ośnieżone góry. Jest bardzo słonecznie i ciepło. Temperatura  18  stopni. Wieczorem będziemy już w naszym hotelu w Buenos Aires.. Zaczęłyśmy wielki powrót .Jutro jedziemy do Urugwaju
mural w Ushuaia

widok z naszego okna

Dodaj napis

wyspa kormoranów

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

to nie pingwiny to kormorany

kanał Begle

Dodaj napis

kolonia kormoranów

Dodaj napis

lwy morskie

samiec w haremie

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

samiec między samicami

Dodaj napis

Dodaj napis

tona cielska

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

latarnia na końcu swiata

latarnia morska na końcu świata


Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

widok z kanału Beagle

Dodaj napis

Dodaj napis

porosty i mchy na wyspie

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

polski hotel

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Zegnaj Patagonio

Dodaj napis















Urugwaj
30 listopada


Zjadamy pyszne śniadanie . Zostawiamy bagaże w przechowalni hotelowej i taksówką jedziemy do portu. Facet zawozi nas nie do tego przewoźnika co trzeba. Mamy 25 minut i trzeba złapać taksówkę i kupić bilety. Dochodzimy do głównej ulicy. Czas ucieka. Taksówka nawet szybko się znajduje. Ale o tej porze korki. Zatrzymuje się na każdych światłach. Dojeżdżamy  za piętnaście  dziewiąta. Zakup biletów to cała procedura, a jeszcze do tego przekraczamy granicę. Odprawa argentyńska i od razu kolejna urugwajska. Punkt 9 wbiegamy na prom. Jazda szybka. Podróż trwa  godzinę i 15 minut. . Witamy w Urugwaju. Colonia de Sacramento to jedno z najstarszych miast w tym regionie. Wielokrotnie przechodziło z rąk do rąk . Oczywiście portugalskich i hiszpańskich. Pozostało tu wiele pamiątek po jednych i drugich. Stare miasto wpisane jest na listę światowego Dziedzictwa UNESCO. Główna aleja miasta obsadzona jest platanami. Są bardzo wysokie i zacieniając całą ulicę. dają wspaniały cień. Muszą zaznaczyć, że pożegnałyśmy się z chłodami. Tu jest 30 stopni. . Większość uliczek miasta jest obsadzona platanami które dają cień. Zwiedzamy wszystkie najważniejsze punkty miasta, Bramę, uliczkę westchnień, Plaza de Mayo, piękne stare pałace przerobione na  hotele. Niestety wszystkie muzea są zamknięte. Nie wiemy dlaczego. Zależało mi na muzeum azulejos czyli płytek ceramicznych, z których słyną Portugalczycy. Miasteczko jest śliczne. Uliczki schodzące wprost do morza, mnóstwo zieleni, piękne domy. Ma niesamowity urok. Postanawiamy iść dziś na parille. Parilla to rodzaj grilla  tylko, że palony w pomieszczeniu. Idziemy do restauracji, w której płaci się  stała kwotę i dostaje tyle mięsa ile się chce. Do tego sałatki, i pół litra wina . Dostałyśmy na początek górę mięsa  plus pieczone kiełbaski i  coś co przypomina kaszankę. Wszystko popijamy winem. Wołowina jest tak smaczna, że nie mogę sobie odmówić następnego kawałka. Objadamy się na maksa. Wypite wino robi swoje. Humory dopisują nam jak nigdy. Idziemy ulica i chichramy się jak nastolatki. O 17. 30  mamy autobus do Montevideo. . Jest bardzo gorąco na dodatek wino robi swoje. W autobusie  wszystkie śpimy jak baranki. O 20 docieramy do miasta, Taksówką dojeżdżamy do hotelu. Z zewnątrz sprawia imponujące wrażenie. Pokój tez niezły z klimatyzacja , ale Lidka nie pozwala włączyć. Jakoś musimy wytrzymać ten skwar.


uliczki w Colon

Dodaj napis

azulejos jest na każdym kroku

Dodaj napis

Dodaj napis

atmosfera relaksu

stare samochody to wizytówka miasta

kolorowa restauracja

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

uliczka westchnień

Dodaj napis

Dodaj napis

bogata roślinność

Dodaj napis

Dodaj napis

uliczka w Colon

uliczka w Colon

pełnia szczęścia stół nakryty





Urugwaj
1 grudnia

Śniadanie w hotelu wyśmienite. Wędlina, ser, owoce. Hotel Klee w samym centrum zrobił bardzo dobre wrażenie. Ruszamy do portu kupić bilety, Wczoraj w nocy sprawdziłam ceny i godziny odjazdu. Można było kupić przez internet, ale dziewczyny spały, więc ich nie budziłam, a i tak mamy zaczynać zwiedzanie od portu. Idziemy główną ulicą i co chwila zatrzymujemy się. Piękne domy, pałace przykuwają naszą uwagę prawdę mówiąc tak sobie wyobrażałam Montevideo. Szerokie ulice piękne  domy  i słońce. Wszystko się sprawdza. Zwiedzamy Plac Niepodległości  i dalej deptakiem wstępując do katedry zdążamy do portu. zamiast 20 minut droga zajęła nam godzinę. W katedrze zauważam figurkę za szyb, a do której wszyscy podchodzą modlą się i przez wycięcie dotykają  jej za nogę. zaczęłam się przypatrywać kogo przedstawia figurka. Doszłam do wniosku że Pana Boga. Myślę sobie też  złapię go za nogi. Niestety do złapania była tylko jedna. Ale cóż skoro złapałam Pana Boga za nogi to podzielę się tym z Koleżankami. Pierwsza napatoczyła się Ewa. Przygląda się figurce i też początkowo  nie bardzo wie kogo ona przedstawia. Po jakimś czasie  dochodzi jednak do wniosku ze to był święty Piotr. No i co złapałam tylko św. Piotra za nogi, a nie Pana Boga i znowu moje marzenia prysły. Kupujemy bilety na prom. I tu szok. Bilet kosztuje 118 dolarów. Ja w internecie mogłam kupić za połowę tego. W duchu jestem wściekła na siebie, ale co zrobić. Gdybym wiedziała to  bym kupiła. Nie chciałam się rządzić sama i tak wyszło.
Postanawiamy skorzystać z autobusu turystycznego, który podwozi turystów w najciekawsze miejsca. Tam można wysiąść pozwiedzać i wsiąść do kolejnego autobusu. Autobus jest piętrowy widok jest  znakomity. Mijamy pierwsze przystanki, bo to trasa, którą zwiedziłyśmy na piechotę. Wysiadamy przy hali targowej. Nie jest to zwykła hala. jest bardzo ucywilizowana. Wprawdzie można w niej kupić wszystko ale jest sterylnie czysto i pachnąco.  Zatrzymujemy się na kawę z ciastkiem cytrynowym. Potem następne przystanki autobusowe. Ogród botaniczny to oaza dla mnóstwa ptaków i miejsce gdzie można odetchnąć od skwaru. Bardzo ciekawa kolekcja roślin, chociaż po ogrodach Nowej Zelandii i Mauritiusu nasze oczekiwania były większe. Kolejny przystanek to  stadion Centenario. Jest to historyczny stadion, bowiem został wybudowany na pierwsze mistrzostwa świata w piłce nożnej w 1930 roku. Na tym stadionie Urugwajczycy zostali pierwszymi mistrzami świata. Są bardzo dumni ze swego stadionu. Gdy oglądam szalik z  napisem Centenario to przechodzący mężczyźni  klaszczą z zadowolenia. Przejeżdżamy przez Prado najbardziej ekskluzywną dzielnicę Montevideo. Tu z kolei wille i rezydencje z XIX i początku XX wieku. Jesteśmy zachwycone rozmachem i gustem  mieszkańców. Na koniec Rambla -  długa promenada nad zatoką rzeki La Plata. Plaża ciągnąca się łukiem wzdłuż  Rambli. Plaża trochę mi przypomniała Acapulco, ale tu jest więcej przestrzeni. tam  jest gęsta zabudowa wzdłuż wybrzeża.. Na koniec zostawiamy sobie muzeum karnawału. Tu karnawał trwa dłużej niż w Rio. Ale i zabawy są trochę inne. Stroje  tańczących wyeksponowane w muzeum zrobione są domowym sposobem z  tanich produktów. Widziałam obszerną żółta pelerynę zrobiona z kawałków  gazet . Wszystkie  kawałki były  żółte. Były stroje zrobione ze ściereczek  perforowanych. Połączone w dużych ilościach i zestawione w odpowiednich kolorach dawały wspaniały efekt. Zupełnie inne stroje niż w Rio de Janeiro.Na  obiad idziemy do Mercado del Puerte. Ja zamawiam picanie. dziewczyny kluski. Do tego wino. Picanie to specjalnie wycięty  fragment mięsa z cienką warstwą tłuszczyku. Jest bardzo delikatne. Dostaję dwa  duże kawały mięsa. Jest genialne. miękkie i soczyste, a tłuszczyk marzenie. Do tego winko urugwajskie. Pycha. dziewczyny swoimi kluskami nie są tak zachwycone.  Prom mamy o 19.30 . Wczoraj martwiłam się, że  będziemy miały za dużo czasu, a tu czas zleciał jak z bicza strzelił. Prom mimo takiej ceny pełny. Gdy wchodzimy na prom każdy dostaje  flizelinowe bambosze na buty.Dziwnie to trochę wygląda. Tym razem płyniemy 2 i pół godziny. Z Montevideo jest znacznie dalej do Buenos Aires. 
Myślę że gdybym w Polsce wiedziała, iż przejazdy do Urugwaju są takie drogie to bym się nie zdecydowała, ale dobrze że nie wiedziałam. Urugwaj jest inny niż Argentyna. Czysty ułożony. No i oba miasta Colonia i Montevideo warte zobaczenia. Colonia de Sacramento ze względu na koloryt i klimat a Montevideo ze względu na  rozmach, piękną architekturę jakąś niezwykłą  jasność przestrzeni .
Szkoda że tylko dwa dni spędziłyśmy w Urugwaju.

Montevideo

Montevideo

Montevideo

Dodaj napis

Dodaj napis

piękne detale

szczegóły architektoniczne

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

na Placu Niepodległości

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

Święty Piotr

Dodaj napis

na placu Niepodległości

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

przed muzeum

Dodaj napis

Dodaj napis

Dodaj napis

mała przekąska

Dodaj napis

Fiedel wiecznie żywy

kościół ormiański

Dodaj napis

w ogrodzie botanicznym

kwitnące jakarandy

Dodaj napis

Dodaj napis

araukaria

owoc araukarii

mimoza?

krzyż z pomnikiem Jana Pawła II

Dodaj napis

stadion Centenario

stadion Centenario

plaże a Rambli

Dodaj napis

wesołe uczennice

Dodaj napis

w muzeum karnawału

peleryna zrobiona z kawałków gazet

moje picanie

Dodaj napis

Ewa w ochraniaczach






Argentyna
2 grudnia


Po śniadaniu staram się wyjaśnić sprawę mojej karty i jawności danych z karty, ale nie dogaduję się z recepcjonistą. To znaczy on uważa że wszystko jest w porządku, bo numer karty podałam do rezerwacji i oni mają do niego dostęp. Musze sprawę wyjaśnić przez booking. Najpierw ruszamy na cmentarz Recoleta. Idziemy na piechotę. Mijamy podobno najszerszą  ulicę na świecie.  ma po 12 pasów w każdą stronę. Po drodze wstępujemy do Teatru Colon. Ustalamy że o 16 jest wejście z przewodnikiem angielskojęzycznym. Idziemy dalej uliczkami miasta. Podglądamy ludzi. Widzimy wielu wyprowadzaczy psów. Tutaj  wyprowadzacz bierze około 10-15 psów różnych właścicieli i wyprowadza je na spacer. Jest to taka ciekawostka Buenos Aires. Mapa którą dostałyśmy z hotelu jest do kitu. Wychodzimy trochę inaczej. Ale wcale nam się nie spieszy. Docieramy do Recolety. Recoleta to dzielnica Buenos. Jest to bogata dzielnica. Znajdują się tu piękne kamienice. Ale nie to przyciąga turystów. Tu znajduje się najbogatszy cmentarz Argentyny. Rzeczywiście grobowce są jak domy. Dodatkowo posiadają piękne rzeźby. Na tym cmentarzu pochowana jest Evita Peron. Przechadzamy się alejkami pełnymi wspaniałych grobowców. Przed grobem Evity  stoi kilka osób. Grób jest skromny. Chwila zadumy i idziemy dalej. W pewnym momencie Ewa kicha, a zza grobu dochodzi głośne "salut" czyli "na zdrowie". Czyżby to nieboszczyk pozdrawiał Ewę????. Okazuje się, że to facet sprzątający groby. Uśmiałyśmy się setnie. Na cmentarzu znalazłyśmy też polskie groby.. Cmentarz nie jest duży, ale robi niesamowite wrażenie. Naprawdę warto tu przyjść. Dalej idziemy dzielnicą Palermo do ogromnego kompleksy parkowego. Przed tym jeszcze odwiedzamy muzeum Evity. Znajduje się ono w domu, w którym mieszkała z Peronem. Legenda, a nawet ubóstwienie Evity to majstersztyk  sztuki medialnej. Jej krótkie życie przerwane  nieuleczalną chorobą spotęgowało ten mit. W muzeum oglądałyśmy film z pogrzebu. Takiego pogrzebu nie mają królowie. Docieramy do zespołu parków Znajduje się tam między innymi ogród botaniczny, różany z 12 tysiącami krzaków róż i ogród japoński. Chcemy odwiedzić ogród różany licząc, że będzie w pełnym rozkwicie. Krążymy wokół nie mogąc trafić. W końcu widzimy go, ale wejścia zamknięte. Trzeba zrobić ogromne koło by tam wejść. Warto było nadłożyć kilometrów. Ogród piękny pięknie utrzymany i ten zapach unoszący się wokół. Jesteśmy zachwycone. Jest bardzo gorąco. Słońce pali mocno. Z ogrodu różanego przechodzimy spacerkiem do ogrodu japońskiego. Tu wiadomo,  mostki  kamienie, woda. Wszystko skomponowane z ładem  właściwym Japończykom. Łapiemy taksówkę i szybko jedziemy do Teatru Colon, bo tam o 16  jest zwiedzanie teatru. Gdy docieramy rozczarowanie. Trzeba zapłacić 250 pesos  i nie można obejrzeć  głównej sali bo nie ma światła. Za 25 dolary  oglądanie tylko korytarzy nie bardzo nam odpowiada. Rezygnujemy z wycieczki. . Idziemy piechotką w poszukiwaniu fajnej knajpki na obiad. Znajdujemy  nawet fajną, ale Lidka stwierdza,, iż za obsługę biorą 25 pesos od osoby. Idziemy dalej do dzielnicy portowej Puerto Madero. Tam aż roi się od knajpek tylko że u ich w tej chwili jest przerwa. Jest kilka czynnych, ale dziewczynom nie odpowiada menu. Wracamy do  tej pierwszej. Okazuje się,, że jest to stara restauracja funkcjonująca od 1820 roku. Urządzona bardzo klimatycznie. My z Ewą zamawiamy picanie czyli wspaniałe dwa kawałki wołowiny z sałatką warzywną, a Lidka tradycyjnie kluchy. Do tego lemoniada z miętą i winko. Lemoniadę wypijam prawie jednym haustem, bo jestem tak spragniona. Picanie pyszne. Doskonale doprawione mięso miękkie i z odrobiną tłuszczyku rozpływającego się w ustach. Na koniec od firmy kieliszek szampana. To nam zdecydowanie poprawia humory. Idziemy teraz do dzielnicy artystów San Telmo. Jest  wczesny wieczór, Na ulicach w restauracjach mnóstwo ludzi wprost tłumy. Do San Telmo docieramy   dość późno. Ale dzielnica cudna. Pełno ekskluzywnych antykwariatów, galerii sztuki. dzielnica artystów, Dodatkowo piękne wysmakowane domy. Jeszcze inna odsłona  Buenos Aires, Chciałyśmy jeszcze raz obejrzeć  tango, ale powiedziano nam że dopiero po 21,30 To trochę dla nas za późno. Musimy zadowolić się tym co widziałyśmy, Wracamy  do domu  czyli hotelu wśród gwarnych pięknie oświetlonych ulic. Trzeba się pakować bo jutro odlot do domu. Na koniec wypijamy butelkę wina. 
piękny figowiec

na ulicach Buenos

wyprowadzacz psów

na ulicach Buenos

cmentarz Recoleta

cmentarz Recoleta

cmentarz Recoleta

grób Evity Peron

grób Evity Peron

cmentarz Recoleta

cmentarz Recoleta

cmentarz Recoleta

cmentarz Recoleta

cmentarz Recoleta

polski akcent na cmentarzu Recoleta

cmentarz Recoleta

cmentarz Recoleta

wyprowadzacz psów

Buenos Aires

dom Evity

wszechobecny portret Evity

gęsi w parku

w ogrodzie różanym

w ogrodzie różanym

ogród rózany

w ogrodzie różanym

w ogrodach Palermo

w ogrodzie japońskim

w ogrodzie japońskim

w ogrodzie japońskim

w ogrodzie japońskim

Dodaj napis

kwiat jakarandy

Puerto Moreno

Puerto Moreno

nasza restauracja istniejąca od 1820 r

Dodaj napis

Dodaj napis

mięso na parilli

kościół dominikanów

San Telmo






Argentyna

 3-4 grudnia

Rano ostatnie ważenie walizek. Lidka znowu przepakowuje walizkę . Po śniadaniu taksówka , lotnisko. Czekanie na odprawę mimo, że mamy karty boardingowe trwa ponad godzinę. Linie TAM maja fatalną obsługę. Tłum ludzi, a tu  kilka osób obsługuje i na dodatek jeszcze co chwile zamykają  kolejne okienka. Doszło do tego, że tylko dwie osoby obsługiwały  pasażerów. Zżymamy się, ale co robić. Walizki bez problemów przechodzą odprawę. Lecimy do San Paulo. Tam mamy 5 godzin czekania. Trochę chodzimy po lotnisku, ale w końcu idziemy do saloniku dla VIP-ów. Tam obiad  sałatki i wszelkie trunki skolko ugodno. Do tego wi-fi. Najedzone, napite  zostajemy z Ewą w strefie wi-fi, a Lidka gania po sklepach. O 19 samolot Lufthansy do Frankfurtu. Daleko mu do komfortu Emiratów, ale  podróż dobra i szybka. Przylatujemy trochę przed czasem i musimy 30 minut na lotnisku czekać na pusty rękaw. Teraz tylko szybko przekroczyć granicę Szoengen i  samolot do Warszawy. Znowu próbujemy  przejściem elektronicznym. Tym razem udaje nam się, a właściwie to dziewczyny przechodzą bez problemów, a ja niestety nie zdjęłam okularów i musi mnie obejrzeć pogranicznik. Czasu do samolotu do Warszawy nie mamy zbyt wiele. Mamy tylko czas na małą kawę. Pijemy ja z Ewa, a Lidka gania po sklepach lotniskowych. Dwie godziny i wita nas zaśnieżona Warszawa., Czekają na nas Stasiu, Alek Dzieci  no i najukochańszy Heniu. To już koniec naszej tegorocznej  przygody.
wracamy szczęśliwe i całe

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz