ARGENTYNA
Salta
Pobudka
o 4.30. Szybko się zbieramy i ruszamy na lotnisko. Przelot trwa ponad 2
godziny i jesteśmy w Salcie. Podobno to najładniejsze miasto Argentyny.
Rozlokowujemy się w hotelu i ruszamy zwiedzać miasto. Idziemy na plac
gdzie znajdują się najważniejsze zabytki. katedra, ratusz pałac
gubernatora. Miasto typowo pokolonialne . Piękna architektura
hiszpańska.Załatwiamy też wycieczkę na następny dzień. Mamy z nią duży
problem bo chcemy ze sobą zabrać bagaże i nie wracać już do Salty, tylko
jechać na granicę boliwijską. W wielu biurach nie ma takiej możliwości,
ale w końcu udaje się.W biurze podróży tłumaczymy kobiecie iz chcemy
zabrać ze sobą walizki. Kobieta nic nie rozumie. Używamy różnych słów
związanych z bagażem i nic. Ona nie mówi po angielsku. W końcu wstaję i
udaję że biorę walizkę i ja niosę. W tym momencie kobieta woła
"walihas". Bardzo nam to słowo się spodobało , bo podobne do polskiego i
na pewno się zrozumiałyśmy. Łazimy po mieście. Jest bardzo gorąco.
Zjadamy
pyszne empanadas. Odwiedzamy wszystko co jest do zobaczenia. największe
wrażenie robi muzeum archeologiczne a właściwie mumia chłopca złożonego
w ofierze. Tych mumii znaleziono 3 ale tylko jedna jest wystawiona.
Rytuał składania dzieci w ofierze był u Inków dosyć powszechny. Tu
dzieci zostały wywiezione na wysokość ponad 6000 metrów i po
zaaplikowaniu im koki uśpiono ich związano. dzieci zasnęły i zamarzły.
Znaleziono przy nich wiele rytualnych przedmiotów. Wieczorem wybrałyśmy
się na show folklorystyczny.Jest taka uliczka gdzie jest mnóstwo
restauracji. W restauracjach podczas posiłku są występy artyści. tańczą
śpiewają klienci bawią się wspólnie z nimi. Jest bard
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
zabytki Salty |
|
Dodaj napis |
|
udana kolacja
|
Argentyna
Salta i wąwóz Humahuaca
5 listopada
Znowu
wczesna pobudka. O 7 mamy autobus. Zjadamy śniadanie tosty serek i
dżem. Ruszamy w drogę Wąwóz Humahuaca. Wąwóz wpisany jest na listę
Unesco ze względu na przyrodę i mieszkańców. Wąwóz otaczają przepiękne
góry porośnięte kaktusami kandelabrowymi. Niektóre mają po 20 merów
wysokości. Pierwszą osadą którą odwiedzamy jest Purmamarca. malutka
wioseczka z kościółkiem aa za nim tęcza siedmiu kolorów ziemi.
Wygląd bajkowy. po wiosce szukając jak najlepszego miejsca do zrobienia
zdjęć. Jesteśmy zachwycone malutką wioseczką indiańską położoną wśród
gór. Niskie domki pokryte czerwoną dachówką wszędzie biel i ta kolorowa
ziemia no i kaktusy. Bajkowo.
Ruszamy dalej do kolejnej wioski
indiańskiej. Indianie Keczua mieszkający na tych terenach są krępi mają
charakterystyczne kości policzkowe no i grube czarne włosy. W Tilkarze
znajduje sie pucara czyli czyli forteca sprzed okresu kolonialnego.
Wchodzimy na szczyt góry. Po drodze mijamy budowle z kamienia, cmentarz,
no i na koniec monument . Wszystko wśród kwitnących kaktusów. Widok ze
wzgórza imponujący. Szczególnie na przepiękne kolorowe góry . Z Tilcary
ruszamy do Humahuaki. Jest to 8 tysięczna osada z pięknym kościółkiem i
ratuszem. Domki niskie poryte dachówką. Chodzimy po uliczkach. Najpierw
zjadłyśmy lunch. Empanadas i mięso z lamy w warzywach. Bardzo smaczne. W
Humahuaka niestety zaczęłyśmy odczuwać objawy wysokości. Leży ona na
3300 m npm. trochę kręciło mi się w głowie. Ewa miała zwiększone tętno.
Zażyłyśmy liści koki. po jakimś czasie objawy ustąpiły. Zrobiłyśmy
malutkie zakupy. Jesteśmy zachwycone dolina i wioskami. Nasz kierowca
podrzucił nas na stają autobusową. Oczywiście tam jak zwykle wariactwo.
Autobus do granicy z Boliwią właśnie odjeżdża. W biegu kupujemy bilety i
wsiadamy do luksusowego autobusu. Miejsca leżące z rozkładaną częścią
pod nogi. Przed nami 3 godziny jazdy i przekroczenie granicy z
Boliwią. Okazuje się że po 2 i pól godzinie jesteśmy na granicy .Łapiemy
taksówkę i jedziemy na granicę. Z walizkami przekraczamy na piechotę
granicę. I juz jesteśmy w Boliwii
|
cudny kościółek |
|
targowisko |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
kaktusy na stoku |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
forteca w Tilkarze
|
|
Dodaj napis |
|
wśród kaktusów
|
|
kaktusy kandelabrowe
|
|
w Tilkara
|
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
monument w Tilkarze
|
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
kościół w Humahuaka
|
Boliwia
Potosi Uyuni
8 listopada
Poranna
pobudka śniadanie wspaniałe Szybko idziemy zwiedzać Potosi. Stajemy
przed katedrą. niestety zamknięta. Ale portal przepiękny. Dalej
zwiedzamy miasto. Podchodzimy do budynku prefektury potem ślicznymi
uliczkami krążymy od kościoła do kościoła. Potosi to było przepiękne
miasto. Jego bogactwem była góra. Wydobywano z niej srebro które płynęło
do Madrytu. Wydobyto z niej 47 tysięcy ton srebra. Zginęło w kopalniach
podobno 8 milionów ludzi. W siedemnastym wieku było to największe
miasto obu Ameryk. Było większa od Madrytu, Rzymu i Paryża w ówczesnych
czasach. Gdy skończyło się srebro miasto podupadło. Potem zaczęto
wydobywać cynk i cynę. Obecnie góra również daje z siebie dużo rud ale
wydobycie jest właściwie symboliczne.. Najważniejszym zabytkiem miasta
jest Casa Moneda. Znajdują się tu przede wszystkim oryginalne urządzenia
do bicia monet oczywiście srebrnych. Poza tym wspaniała kolekcja
obrazów. Pałac wygląda jak twierdza. a wnętrza ma zaskakująco piękne i
lekkie. Odwiedzamy kościół świętej Teresy,. Mimo że latamy po mieście, a
uliczki strome nie odczuwamy już wysokości. Jednak pokonałyśmy chorobę
wysokościową. O 11 mamy autobus do Uyuni. Bardzo nam się podobały
ludziki przebrane za zebry przeprowadzające dzieci przez ulicę. Łapiemy
taksówkę i jedziemy na dworzec autobusowy. Autobus pełen. Niektórzy
nawet siedzą na podłodze. Po czterech godzinach dojeżdżamy do Uyuni. Po
drodze widoki nieziemskie. cały czas jęczymy z wrażenia . Góry,
kaktusy, piękne kolory i błękitne niebo. Trochę się denerwuję czy
załatwimy wycieczkę na jutro. Dociągamy walizki do naszego hotelu i
lecimy załatwić wycieczkę. Okazuje się że nie ma z tym najmniejszego
problemu. Pierwsze rekomendowane biuro zażądało kwoty 180 dolarów.
Wydaje się nam to ceną zbyt wygórowaną.. Idziemy do biura z przewodnika.
po drodze zatrzymuje nas facet ale żąda 150 dolarów. Gdy docieramy do
Esmeraldy cena wynosi 109 dolarów. decydujemy się. sprawa załatwiona
Jutro o 10. 30 wyjazd na wymarzone salary. A już się bałam że nic z
tego nie będzie po pierwszej nocy w Potosi. Teraz czas obiad. Znowu
średnio. Ale za to buszowanie po sklepach mamy opanowane. Lidka dostała
zadanie kupić chustę do noszenia dziecka. i zaczęło się Najpierw
wpadła w panikę że ma za mało pieniędzy bo większość wydałyśmy na
wycieczkę a potem wpada w szał zakupów. Oczywiście najważniejsza jest
chusta. Zakup zabiera nam prawie cały wieczór ale zabawa fajna. W końcu
stwierdza, że musi zamienić chustę na inną. Kobieta się wkurza i zgadza
się zamienić, ale mówi żeby się zastanowiła bo po raz drugi już nie
zamieni. Kupuję piwo by odkleić etykiety i wracamy do hotelu.
|
wejście do szkoły |
|
katedra |
|
Dodaj napis |
|
statua wolności |
|
Dodaj napis |
|
casa moneda |
|
Dodaj napis |
|
zebry przeprowadzają dzieci |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
na ulicach Potosi |
|
widok na srebrną górę |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
casa Moneda |
|
góra Potosi |
|
Dodaj napis |
|
maszyny do bicia monet |
|
casa moneda |
|
w casa Moneda |
|
Indianka przed katedrą |
|
uliczki w Potosi |
|
tu tak się nosi dzieci |
|
w drodze do Uyuni |
|
w drodze do Uyuni |
|
w drodze do Uyuni |
|
w drodze do Uyuni |
|
w drodze do Uyuni |
|
nowy znak uwaga lamy |
|
w drodze do Uyuni |
|
mały pasażer |
|
po drodze |
|
kolorowe skały |
|
w Uyuni |
|
tu odbywa się Dakar |
Boliwia
9 listopada
Dziś
nie ma pobudki ale wstajemy rano. śniadanie w porządku. Pakujemy sie i
zbijamy czas. Wyjazd dopiero o 10.30. Punktualnie podjeżdża samochód
Jedzie z nami jeszcze Kanadyjczyk z Kolumbijką i Amerykanin. Wszyscy są
wstrząśnięci wynikami wyborów w Stanach. Dojeżdżamy do cmentarzyska
parowozów. Do Uyuni dochodził pociąg. teraz zostały tylko lokomotywy w
wraki wagonów, Włazimy na lokomotywy robimy zdjęcia. Spotykamy Polaków.
też bawią się świetnie na starych lokomotywach. Ruszamy dalej, Skręcamy
na jarmark. Przewodnik mówi że są to wyroby miejscowych plemion
indiańskich. Kupując u nich wspiera się ich a nie handlarzy. Zaglądamy
na stragany, kupujemy pamiątki. czas pobytu się przedłuża, okazuje się
że Amerykanin zmienił plany i już nie jedzie z nami. Jedziemy na salar.
To co widzimy to nie wierzymy własnym oczom. Jak okiem sięgnąć biało,
oślepiająco biało. Coś niesamowitego. Ja skaczę z radości. Od 14 lat
chciałam tu przyjechać i wreszcie udało się. Podjeżdżamy pod solny
pawilon. Tu dostajemy lunch. Mięso z lamy bardzo twarde, ale żujemy to
jak stare Indianki długo. Wszędzie też są solne pamiątki po rajdzie
Dakar. Jedziemy prze godzinę po solnisku. Na całkowitym pustkowiu
zatrzymujemy sie i robimy sesję zdjęciową. zabawa przednia. nasz
kierowca, kucharz, przewodnik jest też fotografem.. Robi nam bardzo
pomysłowe zdjęcia. Salar to pozostałość po morzu. Ogromnie gruba warstwa
soli znajduje się na wierzchu pod spodem woda, która gdzieniegdzie
wypływa. Sól jest oślepiająco biała ale bardzo szorstka. Gdy położyliśmy
się na niej to odkryte miejsca raniła. Po sesji zdjęciowej jedziemy na
wyspę Inkahuasi. jest to dowód na to że wcześniej znajdowało się tu
morze. Wyspa wystaje ponad powierzchnię salaru. Jest zbudowana z
koralowca i rosną na niej setki kaktusów kolumnowych. Jest cudownie.
Błękitne niebo, biel soli i wzgórze ze sterczącymi kolumnowymi
kaktusami. Robimy mnóstwo zdjęć. Ewa znalazła komórkę w krzakach.
Okazało się że zgubił ją Włoch. Z radości ucałował Ewę. następny punkt
programu to zachód słońca. Dojeżdżamy na miejsce gdzie jest wykopanych
mnóstwo bloków solnych różnej wielkości. mamy zadanie zrobić jakiś
napis. Ja wymyśliłam LOVE. Różnymi technikami budujemy napis a potem
robimy przy nim zdjęcia i wygłupiamy się. Po zachodzie jedziemy do
hotelu. Jest to hotel zbudowany z soli. Na ziemi jest miałka sól. Ściany
są wyłożone płytami solnymi. Kryształki się błyszczą. nawet nasze łóżka
stoją na blokach solnych, stoliki nocne to tez płyty solne.. Dobrze się
oddycha. Kolacja tradycyjna zupa pyszna i tradycyjne boliwijskie dania
mieszane mięsa z papryką pomidorowa ziemniakami i cebulą. bardzo
smaczne. Jeszce deser. Jesteśmy okropnie zmęczone. Jutro pobudka o 6,30.
To był cudowny dzień.Koniecznie muszę namówić dzieci na wyjazd do
Boliwii.
|
na cmentarzysku lokomotyw |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
kolejna lokomotywa zdobyta |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
przed naszym pojazdem |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
droga na salarze |
|
pozostałość po rajdzie Safari |
|
wreszcie cel osiągnięty |
|
mur z bloków solnych |
|
salar urzeka |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
huuraa jesteśmy tutaj |
|
fajna zabawa |
|
no to mamy gwiazdę |
|
Dodaj napis |
|
wyspa inkahuasi |
|
wyspa inkahuasi |
|
wyspa inkahuasi |
|
wyspa inkahuasi |
|
wyspa inkahuasi |
|
wyspa inkahuasi |
|
Dodaj napis |
|
widoki niesamowite |
|
widok z wyspy na salar |
|
to dopiero kaktusy |
|
Dodaj napis |
|
zachód słońca na salarze |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
panorama salaru |
|
Dodaj napis |
|
miłość to jest to |
|
zachód słońca nad salarem |
Boliwia
10 listopada 2016 r.
Pobudka
o 6.60 wszystko idzie sprawnie. Śniadanie i wyruszamy. Dzisiaj oglądamy
laguny Najpierw zaczynamy od salaru Chiguana Z salaru wydobywa się sól
więc docierają tu pociągi. Potem jedziemy nad laguny. Przy pierwszej
rzucamy się na flamingi. Jest ich bardzo dużo. Zdjęć robimy jeszcze więcej
Jesteśmy zachwycone widokami .jeździmy pomiędzy lagunami i robimy
zdjęcia, jedna jest szczególne piękna, ma błękitną barwę. Biel soli
wokół laguny i piękne góry wokół robią wrażenie. Dodatkowo błękit nieba.
Cały dzień jeździmy bezdrożami. Czujemy się jak na rajdzie Dakar.
Dojeżdżamy do miejsca, gdzie wiatr wywiał dziwne skalne formy. Jest
drzewo mnóstwo łuków. na deser laguna Kolorada. Jezioro jest w środku
czerwone , białe zielone, niebieskie a wokół jeziora żółte trawy na
pięknych górach. Widok niesamowity. W jeziorze trzy gatunki flamingów.
Widzimy też wikunie i lamy. Dziś nocujemy w parku narodowym. Warunki
bardzo skromne. najpierw dali nam 7 osobowy pokój, ale potem przenieśli
nas do trójki. Oczywiście same łóżka. jeszcze dziura w podłodze dla
szczura. Ewa rozumie mój strach i zatyka dziurę butelką i przygniata
kamieniami. To jest koleżanka i towarzyszka. Zaczyna się robić ciemno i
strasznie zimno. Mimo, że siedzę w budynku mam zmarznięte ręce. czekamy
na kolację i do spania bo jutro pobudka o 4 rano. Dziewczyny na chwilę
wyszły na spacer. Wróciły skostniałe z zimna i wiatru. Nie wiem jak
przeżyjemy tą noc. Kolacja gorąca bardzo smaczna. Podają nam winko
boliwijskie. Oczywiście atmosfera jeszcze bardziej się rozluźnia.
Rozmawiamy z naszymi towarzyszami podróży. Siedzimy dosyć długo, ale
robi się zimno bo gaśnie w piecu. Idziemy do pokoju. Ubieramy odzież
termiczną włazimy we własne śpiwory nakładamy kaptury na głowę i
przykrywamy się hotelową pościelą. Może nie zmarzniemy.
|
ściany zrobione z soli |
|
solny hotel |
|
na salarze |
|
tankowanie samochodu |
|
wulkan |
|
Dodaj napis |
|
wulkany w rządku |
|
Dodaj napis |
|
EWA POŚWIĘCA się DLA ZDJĘCIA |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
TRAWY NA PUSTYNI |
|
BOLIWIJSKIE BEZDROŻA |
|
Dodaj napis |
|
w lagunach żyją 3 gatunki flamingów |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
kolorowe skały |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
flamingi |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
lunch doskonały |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
przy lagunie Verde |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
kolorowe skały |
|
rajd Dakar??? |
|
formacje skalne |
|
Dodaj napis |
|
Ewa zdobywca |
|
laguna Colorada |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
laguna kolorada |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
lamy |
|
kolorowe góry |
|
Dodaj napis |
|
kępa trawy |
|
Dodaj napis |
|
stado flamingów
|
BOLIWIA
11 listopada 2016 r.
Noc
zaskakująco ciepła. Najpierw odrzucamy koce hotelowe. Potem ja jeszcze
rozpinam śpiwór. Pobudka o 4.00 Gdy wstajemy cisza absolutna. Nawet się
zastanawiamy czy nie pomyliłyśmy godziny. Ale o wpół do piątej ludzie
zaczęli wysuwać się z pokoi. Śniadanie raczej kiepskie, ale to najmniej
istotne. O 5.00 ruszamy. Tym razem jedzie z nami jeszcze Japonka.
Została zabrana z innego samochodu, bo jako jedyna chce jechać do Chile.
Zajeżdżamy na gejzery. Z ziemi wydobywa się mnóstwo pary, Niektóre
dymią piękną parą unoszącą się pionowo inne zaś kręcą po ziemi,
Śmierdzi zepsutymi jajkami. Robimy zdjęcia i i ruszamy dalej. Teraz
mamy możliwość kąpać się w wodach termalnych. Miałam na to wielką
ochotę, ale niezbyt dobrze się czułam. Było mi duszno i kręciło się w
głowie. Dałam więc sobie z tym spokój, chociaż bardzo żałuję. Wszyscy,
którzy kąpali się byli zachwyceni. Mimo zimna otaczającego nas
wyskakiwali z gorącej wody i wcale nie było im zimno. Dalsza droga
wiodła nas wzdłuż przepięknych kolorowych gór zwanych Salwadore Dali.
To ze względu na niesamowita kolorystykę gór. Na koniec na osłodę, że
wszystko się kończy laguna Verde. Piękne zielone jezioro otoczone
majestatycznymi górami. Jest tak pięknie i dziko, że nie chce się
odjeżdżać. Gdy wyjeżdżamy z parku kierowca poprosił nas o bilety by je
postemplować. I nagle okazuje się, że bilety to ja mam ale w walizce.
Sytuację ratuje Kanadyjczyk, który wraca do parku i nie musi teraz
okazywać biletu. Na granicy gdy zdejmują moją walizkę z dachu oddaję mu
swój bilet. Stoimy w kolejce do odprawy paszportowej. To przejście jest
tylko dla osób, które jadą z parku Uyuni do San Pedro de Atakama. Każą
nam płacić 15 boliwianów za wyjazd. Jakoś wyskrobujemy resztki tej
waluty i możemy jechać. W międzyczasie Japonka przybiega do nas
zdenerwowana, że nie ma naszego samochodu, a tam został jej bagaż.
Okazuje się, że samochód stanął dokładnie za naszym busem, którym
mieliśmy jechać do Chile i był niewidoczny. Po odprawie żegnamy się z
naszymi towarzyszami podróży i z kierowcą Rienaldo. Prosi mnie bym
wystawiła im dobra opinię na Tripadvisorze. Na pewno to zrobię .
Wszystko było perfekcyjne. Chłopak się bardzo starał. Biuro Esmeralda
zasługuje na pochwałę.
Szkoda,
że to już koniec pobytu w Boliwii. Przepiękny kraj. Jeszce nie
zadeptany przez turystów. Jest bardzo biednie trochę brudno, ale to
wszystko ma swój klimat
Żegnaj Boliwio.
|
ruszamy nocą |
|
dymiące gejzery |
|
wśród pól gejzerowych |
|
księżycowe krajobrazy |
|
Dodaj napis |
|
piękny dymek |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
wszędzie śmierdziało zgniłymi jajami |
|
stąd dochodził bulgot |
|
Dodaj napis |
|
gejzery dymią |
|
Dodaj napis |
|
kąpiel w gorących termach |
|
pasmo Salvadore dali |
|
salvadore dali |
|
Dodaj napis |
|
bajkowe góry |
|
Dodaj napis |
|
widok pocztówkowy |
|
laguna Verde |
|
cała nasza grupa |
|
Dodaj napis |
|
bajkowe widoki |
|
nad laguną |
|
Dodaj napis |
|
kolory zapierają dech w piersiach |
|
pustynia nie taka pusta |
|
Docieramy do Chile |
Chile 11 listopada
Z
granicy boliwijsko-chilijskiej zabiera nas kierowca do San Pedro de
Atakama. Jedziemy ponad dwie godziny przepiękna widokową trasą. docieramy
do miasta. Kierowca po hiszpańsku tłumaczy że musimy być spokojni ale
początkowo nie wiemy o co chodzi. Szkoda że nie ma Alka bo by mi
przetłumaczył. Okazuje się że jest wielka kolejka do odprawy. Trawa to
około godziny. Gdy przychodzi nasza kolej uświadamiam Lidce że ma
instrument muzyczny zrobiony ze strąków a w deklaracji było powiedziana
że nie można roślin pod żadną postacią. Celnicy zabierają ją na bok ale
gdy pokazuje co ma puszczają ją z tym. Natomiast ja muszę otwierać
walizkę bo mam piwa dla Bartka. Gdy powiedziałam, że to da syna celnik
zaśmiał się i stwierdził, że wszyscy tak mówią. Wytłumaczyłam mu, że
etykietki są dla syna, a ja piwo wypiję jak będę na niższej wysokości bo
wysokość 4000 m.npm i alkohol nie idą w parze. Kierowca początkowo nie
chce nas zawieźć do hotelu, ale powiedziałam mu, że tak uzgodniłam z
kierownikiem biura Esmaralda i w końcu nas zawozi. W hotelu, a właściwie
hostelu przyjmuje nas kobieta. Meldujemy się i idziemy do miasta.
Miasto to za dużo powiedziane. Urokliwa z duszą osada. Wszystko w
parterze z gliny cegły suszone. Kościółek malutki. Wszystko super.
Bardzo nam się tu podoba . jest bardzo klimatycznie. Wykupujemy
wycieczki na następne dni. Idziemy do knajpy gdzie się je za 7 dolarów
3-daniowy obiad. nawet niezły. Wracamy do hotelu, by zrobić przepierkę.
Potem znowu spacer po mieście i zakupy. Gdy wracamy awantura. Nie można
prać w hostelu i suszyć. Kobieta sprzątająca początkowo zabiera nam
rzeczy i wiesza w swoim ogródku, ale żąda za to zapłaty. zabieram mokre
rzeczy ze sznurka. Ona koniecznie chce to wysuszyć. Wieszamy mokre w
pokoju w wychodzimy Gdy wracamy okazuje się, że baba weszła do naszego
pokoju i zabrała wszystkie mokre rzeczy. Rano oddała suche.
|
wulkan Licanbur |
|
instrukcja obsługi hotelu |
|
początek uliczki Tocanao |
|
Ozdoby na domach |
|
centrum miasta |
|
śliczny kościółek |
|
wejście do kościółka |
|
w kościele |
|
to to już deptak |
|
uliczki w San Pedro de Atakama |
|
wejście do restauracji |
|
urocza restauracja zaprasza |
Chile
12 listopada
Ewa budzi się za 15 siódma. Okazuje
się że jej telefon ma źle ustawioną godzinę. uwijamy sie jak w ukropie.
na siódmą jesteśmy gotowe. oczywiście bez mycia. czekamy chwilke na
autokar. Ruszamy na całodzienną wycieczkę. jedziemy do pięknego miejsca
Piedras Rojas. Ale przed podróżą śniadanie. Podają chleb masło i
przepyszną jajecznicę. Tak pysznej już dawno nie jadłam Tylko mama robi
podobną, Potem jazda na Piedras Rojas. widok nieziemski. jest po prostu
nieziemsko pięknie. Czerwone głazy pochodzenia wulkanicznego
zielonkawe jezioro i wokół wulkany w kolorze złocistym i brązowym
.Potem bezdrożami a raczej wertepami jedziemy do lagun Miscanti i
Meniques. Przewodnik Wiktor super przystojny Indianin raczej o urodzie
Winnetou albo ostatniego Mohikanina niż Indianina z Andów zapowiadał że
te laguny są równie piękne. myślałam że przesadza. Gdy dojechałyśmy aż
jęknęłyśmy z zachwytu. sceneria prawie taka sama ale kolor wody głęboki
błękit otoczony białą obwódką. Zapomniałam zaznaczy iż wszędzie jest
mnóstwo pasących się wikunii no i flamingi. Na zwiedzaniu i dojazdach
schodzi nam pół dnia Słońce pali niesamowicie chociaż podmuchy wiatru
są sine. jesteśmy na wysokości 4700 mnpm. Zjeżdżamy na lunch. ta sama
restauracja. Do wyboru zupa lub sałatka. Wybieramy zupę warzywną i
potrawkę z kurczaka. szystko pyszne i świeże. Następnie droga na salar
Atacama. jakże inny niż w Uyuni. Tam gładka powierzchnia. Tu są wybijane
ogromne grudy solne. Wiktor tłumaczy nam ze to dlatego że tu
praktycznie nie pada. Jak spadnie deszcz to wszystko się rozpuszcza i
tworzy gładką powierzchnię. Tu ziemia rusza się cały czas i wypiętrza
sól. salar otaczają wulkany tworząc niesamowity widok.. Po drodze z
salaru zatrzymujemy się w miasteczku Tacanao. jest tu stara dzwonnica.
Tylko ona ostała się po trzęsieniach ziemi które tu są niestety bardzo
często Zmęczone ale bardzo szczęśliwe wracamy do hotelu. Tu znowu
niespodzianka. Sprzątaczka wyrzuciła puste butelki po piwie, które
zostały na stole żeby oderwać od nich etykiety. Gdy sprzątaczka
zobaczyła moją minę to aż struchlała, ale butelki się znalazły. Na
szczęście dzisiaj jest sobota i śmieci nie wywieźli. Wieczorem idziemy
połazić po mieście. Na ulicach tłumy turystów. Wszystko otwarte do 22.
Niestety musimy wracać bo jutro jazda na gejzery i pobudka o 4 rano.
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
Chile
13 listopada
Pobudka o wpół do czwarte. szybko się
ubieramy możliwie najgrubiej. Wychodzimy przed hostel. Jeżdżą różne
autobusy ale jeszcze puste bez turystów. Jest ciepło. nawet się
zastanaostawić czegoś z ubrania w pokoju. nadjeżdża
autobus. Znowu miejsca na końcu autobusu. Tym razem full. Jest kilka
osób z wczorajszej wycieczki. Jedziemy pod górę po wertepach, Jest mi
bardzo zimno. Widzę że dziewczyna siedząca koło mnie okrywa się
kocem. Ja wyciągam zapasowy polar i przykrywam się. Na oknach lód. Gdy
się zatrzymujemy okazuje się że kierowca jedzie z otwartym oknem i nas
mrozi. Lidka zaczyna z nim dyskusję a on oddaje jej swój polar a Ewie
swoją kurtkę i jedzie dalej z otwartym oknem w bluzce z krótkim rękawem i
w krótkich spodniach. Ja ubieram zapasowy polar i jest mi trochę
lepiej. Gdy dojeżdżamy na miejsce jest jeszcze ciemno. zimno jak
diabli. Wszędzie bucha para . Kierowca ostrzega nas że jest bardzo
gorąca i nie wolno przekraczać linii żółtych i czerwonych kamieni.
Chodzimy wyznaczonymi ścieżkami. Ewa zła bo niewyspana i głodna no i
zmarznięta. Po 15 minutach kierowca zaprasza na śniadanie. Na tym
zimnie. jest kawa, herbata bułki ser i szynka no i ciasto. Trochę się
rozgrzewamy ale palce u rąk mimo rękawiczek zmarznięte. Gejzery w Chile i
Boliwii to jedna z 4 miejsc na świcie gdzie występują. Są jeszcze w
Yellostone, w Nowej Zelandii no i na Islandii. Tu w El Tatio jest około
400 gejzerów. Parują, bulgoczą od 4 rano do 10 rano. Potem cichą do
następnego rana. Unoszące się kominy pary wodnej w tylu miejscach na raz
robią wrażenie. Wychodzi słońce. Wystawiamy do niego wszystkie części
ciała. Powoli się rozgrzewamy. Robimy przechadzkę z przewodnikiem po
drugiej części pól gejzerowych. Niektóre gejzery tworzą kolorowe
otoczki wokół dziury. To za sprawą różnych pierwiastków zawartych w
wodzie. gejzery wypływają spod wulkanu El Tatio. gdy się ogrzałyśmy
jedziemy na wycieczkę fauna i flora. Przewodnik pokazuje nam mnóstwo
zwierząt i roślin będących endemitami na tym terenie. Jest tego
zaskakująco dużo. Dojeżdżamy do wioski Macacha. Tu znajduje się malutki
kościółek. Jest przeuroczy w swojej prostocie. Zjadam tu szaszłyk z
lamy. Pyszny. Wracamy do miasta. Po drodze zajeżdżamy do kanionu. Na
dnie znajduje się rzeka. Ściany kanionu pionowe a na dnie bujna zieleń i
pasące się lamy. Wracamy do miasteczka. Robimy drobne zakupy i wracamy
do hotelu. Tu znowu przeprawa z babą hotelową. Wkracza i żąda
natychmiastowej zapłaty albo mojego paszportu. Oczywiście pogoniłam babę
po awanturze. Jedziemy na wycieczkę do księżycowej doliny. najpierw
przewodniczka uprzedza nas że mamy do przejścia tunele i będzie ciężko
wymownie na nas patrzeć. Nie wie kobieta z kim ma do czynienie. Bierzemy
czołówki i ruszamy. Skały to skamieniała sól która pod wpływem wody
wygląda jak rafa koralowa. Przechodzimy przez różne tunele czołgamy się
ale wszystko do przodu. Nawet się nie zasapałyśmy. Wychodzimy na górę i
wspinamy się na powierzchni. Potem oglądamy ostańce solne trzy matki,
batmana i rexa. wszystko to znajduje sie w kordylierze Domeyki. Mówię
kobiecie żeto Polak a ona na to że wie bo to bohater narodowy Chile. Robi
się nam miło. Idziemy wzdłuż szosy by obejrzeć imponujące skały zwane
amfiteatrem, Na koniec spacer pod górę dla podziwiania widoków. W
autobusie byli sami młodzi ludzie tylko my leciwe. Okazuje się że
byłyśmy najlepsze w wspinaniu się pod górę. mamy jedna kondycję. Widoki
niesamowite. Już teraz pogubiłyśmy się które widoki były najładniejsze.
jest niesamowicie. Musimy się spieszyć bo jedziemy jeszcze na zachód
słońca. Stoimy na wysokim płaskowyżu U naszych stop dolina z górami a za
nami Kodryliera DomeYki z wulkanami. W pewnym momencie zza wulkanu
wynurza się księżyc w pełni. Góry stały się czerwone jakby płonęły. Znowu
jest cudownie. Naładowane dobrą energią wracamy do miasta. Kupujemy
wino i wracamy do hotelu. Tu znowu niespodzianka. Bab hotelowa
przyprowadziła angielskojezycznego klienta, twierdząc że nie chcemy jej
zapłacić. Jest wpół do dziesiątej. Spokojnie tłumaczę facetowi o co
chodzi o zachowaniu kobiety. On nas przeprasza i kończy się sprawa.
Pijemy winko chilijskie za udany dzień.
|
mroczne pole gejzerowe |
|
mroczne pole gejzerowe |
|
mroczne pole gejzerowe |
|
mroczne pole gejzerowe |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
ale zimno |
|
teraz jest pieknie |
|
Dodaj napis |
|
kolorowy gejzer |
|
kolory przeróżne |
|
gejzery w słońcu |
|
gejzery w słońcu |
|
gejzery w słońcu |
|
gejzery w słońcu |
|
Dodaj napis |
|
magiczny widok |
|
magiczny widok |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
magiczny widok |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
Chile
14 listopada
Dzisiaj
luz. Wstajemy późno. Dziewczyny wpadły w szał pakowania. Baba hotelowa
przynosi śniadanie do stołu stojącego przed naszym pokojem. Całkiem
dobre chociaż skromne. Jedna bułka z plasterkiem szynki i dżemem,
Dziewczyny idą wymienić pieniądze, a ja zostaję w pokoju. Baba hotelowa
sprowadziła swojego ojca i posadziła go przy drzwiach wejściowych żeby
pilnował byśmy ukradkiem nie opuściły hostelu. Żenada, O 11
wyprowadzamy się. Płacimy tak jak sobie życzyła. Zostawiamy bagaże i
idziemy do miasta. Chciałam zwiedzić muzeum, ale niestety nieczynne.
trafiamy na bazar artesanias. tam już dziewczyny popłynęły. Zrobiły chyba
remanenty na wszystkich straganach. Ale są zadowolone, a to
najważniejsze. Idziemy na obiad do znanej knajpki. Trzeba się najeść
przed podróżą. Łazimy jeszcze chwilę po miasteczku. W dalszym ciągu
jesteśmy nim zauroczone. Szukamy taksówki by zawiozła nas na dworzec
autobusowy. Zlazłyśmy całe miasto. Zresztą co to za miasto parę ulic na
krzyż. Złapałyśmy taksówkę i przez hostel zabierając bagaże jedziemy na
dworzec. Tam kilka kompanii autobusowych. najpierw panika, bo
otrzymałyśmy informację że najbliższy autobus o 18.00. To dla nas trochę
za późno. Ale po zgłębieniu tematu okazuje się, że jest autobus o
16.00. Podjeżdża o czasie. Luksusowy z internetem, czyściutki. Po
półtorej godzinie jesteśmy w Calamie. Droga raczej nudna cały czas za
oknem pustynia, szara, w oddali góry. Łapiemy taksówkę i na lotnisko. Tu
mała przygoda z Lidki kartą. Nie może zapłacić za kawę. Próbuje
jednej, drugiej i odmowa. My płacimy swoimi kartami bez problemu. Lidka
dzwoni do banku niewiele wyjaśnia. Może przerwa w łączach pomiędzy
bankami. Nie wiadomo. Stratujemy o 21.20 do Santiago. Nie mówię
dziewczynom że to jedno z najniebezpieczniejszych lotnisk świata ze
względu na podejście do lądowania. .Mamy krótką noc do spania bo o 7
rano mamy samolot do Balmacedy. Gdy lądujemy w Santiago szybko łapiemy
walizki taksówkę i jedziemy do hotelu. Hotel syfiasty ale nie ma co
marudzić Trzeba szybko spać.
|
śniadanie przed pokojem |
|
dziadek pilnujący hostelu |
|
na bazarku |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
kosciolek w San Pedro |
|
droga przez pustynie |
|
port lotniczy w Calamie |
Chile
15 listopada
Pobudka o 5.00 Właściwie to druga
pobudka, bo pierwsza była przedwczesna o 4.00. Ewy komórka zwariowała i
zmieniła godziny. Ostatecznie wyrywamy o 5.00 z łóżek. W 15 minut
jesteśmy gotowe. Schodzimy na dół. Recepcjonista jeszcze śpi, a miał
nas budzić. Ale najważniejsze że taksówka czeka. Jedziemy na
lotnisko. Lecimy do Balmacedy. Do Balmacedy docieramy o czasie. Na
lotnisku istnieje możliwość jazdy do Coyhaique. Nie bardzo wiem gdzie to
jest. Obsługa mówi nam że stamtąd złapiemy autobus do Puerto Tranquillo
Łapiemy autobus do Coyhaique. Nie ma zresztą żadnego innego. W
sumie okazuje się,że oddalamy się od naszego celu. Po godzinie docieramy
do Coyhaique zwane Kojajcie, Tu najpierw walczymy o wymianę dolarów na
peso. Nie wiemy dlaczego nie chcą nam w kantorze wymienić kasy tzn.
dolarów na peso. W końcu w banku sukces. Potem docieramy do dworca
autobusowego. Cały czas wozi nas autobus z lotniska. Okazuje się, że
autobusy do Puerto Tronquillo są tylko rano. Szukamy innego wyjścia,
ale nic z tego,żaden bus a nawet taksówka nie chcą jechać. Znajdujemy
pensjonat dziadowski- i postanawiamy zanocować. Zresztą nie mamy
wyjścia. Jest bardzo zimno, wieje wiatr i pada deszcz. Idziemy na obiad
do fajnej knajpki. Zamawiam z Ewą cielęcinę. Dostaję tak ogromny kawał
mięsa, że nie jestem w stanie go zjeść. Ewa zresztą też.. Wracamy do
pokoju. Ja odsypiam zarwaną nos, Lidka idzie na zakupy i przynosi wino.
Zauważamy, że tu są długie dni. jest po 21,00 a jest tak widno jakby
była 17.00. Jutro autobus o 9.00, czekamy aż Ewa się wyśpi żeby wypić
wino. Winko poprawiło nam humory, i trochę rozgrzało, bo w pokoju
niestety zimno.
|
nasz hotel w santiago |
|
droga do Coyhaique |
|
stary domek |
|
araukaria |
|
w drodze |
CHILE
16 LISTOPADA
Chile
17 listopada
O
ósmej śniadanie. Bardzo dobre. W trakcie śniadania podjeżdża bus .
Wybiegam do niego. Pytam kierowcy czy do Chile Chico on kiwa głową i
mówi "si" Pytam czy weźmie trzy osoby - si- Lecę do hostelu dziewczyny
się zrywają łapiemy walizki i wio do Chile Chiko. No myślę mamy
szcęście. Facet wiąże nasze walizki na dachu. Podjeżdża pod stację
benzynową a potem rusza w odwrotnym kierunku. Zaczynam krzyczeć że to
nie do Chile Chiko a on że jedzie do Coyhuqua. My przecież wczoraj
stamtąd przyjechałyśmy. Zawraca samochód i wypakowuje nas przed hotelem.
No i tyle było szczęścia i radości. Wracamy do hostelu nasza kawa nie
wypita jeszcze stoi. Pani przynosi niezjedzone resztki naszego
śniadania Postanawiamy z Ewą złapać coś na stopa. Jedyna trudność że nic
nie jedzie. Coś nieprawdopodobnego. Caraterą Austral w tym miejscu nie
przejeżdża przez wiele godzin żaden obcy samochód. Poddajemy się bo
bardzo zmarzłyśmy. Siedzimy w restauracji hotelowej, obserwujemy drogę i
korzystamy z internetu. Jednak o godzinie 11 gdy kończy isę doba
hotelowa nasz dostęp do internetu dziwnie się kończy. Gdy nadjeżdża
jakiś samochód z turystami pędzimy by dowiedzieć się czy nas zabierze.
Przecież nie będziemy tu kwitły do niedzieli Niestety wszystkie jadą w
przeciwnym kierunku. Przenosimy się do sandwicherii. Zjadamy po bule i
dalej czekamy. Dziewczyna z baru twierdzi że o 16 będzie samochód do
Chili Chico. O 14 przyjeżdża rejsowy autobus którym wczoraj
przyjechałyśmy. Dziewczyna z baru oświadcza nam że dostała telefon że o
16 autobusu do Chili Chico. Decydujemy się jechać w kierunku Chili
Chico i wysiąść na rozjeździe. Po godzinie kierowca wysadza nas na
rozstaju dróg . Stoją dwa pickupy i nie więcej. Dogadujemy się z babką
od jednego pickupa że weźmie nas na pakę, ale ona czeka na autobus który
nie wiemy kiedy przyjedzie. Zatrzymujemy dziwnego pickupa z ażurowym
daszkiem nad głową. jedzie nim 3 młodych chłopaków. Jeden z nich mówi po
angielsku. Początkowo nie chcą nas wziąć na pakę ale w końcu zgadzają
się. Ładuję nasze walizki, i nas i ruszamy. Droga nie jest wyboista więc
nawet nie rzuca nami. Dojeżdżamy do przedmieść małego miasteczka.
Chłopcy nas wysadzają bo boją się policji. Robią nam zdjęcia w
samochodzie. Widzimy że bawi ich ta sytuacja. Ciągniemy walizki by
dotrzeć do miasta i coś złapać by jechać dalej. Niestety nic nie ma .
Idziemy na koniec ulicy siadamy na krawężniku i czekamy może coś
przejedzie. Nawet pies z kulawą nogą nie pojawił się. Wpadamy na pomysł
że może prywatny transport. Zaczepiamy jakiegoś karabiniera w
samochodzie. On obiecał pomoc i gdzieś pojechał. Zaczepiamy kierowcę od
busa. On dzwoni gdzieś i mówi że za 15 minut ktoś przyjedzie. Prawie
zaraz podjeżdża samochód i babka żąda około 1000 zł.za przejazd.
Rezygnujemy ale za nią stoi już drugi samochód. W nim młody sympatyczny
facet z dzieckiem, Żąda około 450 zł. Zbijamy cenę do około 350 zł i
decydujemy się jechać. Umawia się z nami za 40 minut. Na imię ma Elvis.
Gdy on odjeżdża przychodzą do nas chłopcy którzy nas powieźli. twierdzą
że siedzimy w złym miejscu bo droga do Chile Chico jest dalej. Pomagają
nam przenieść walizki i żegnają się z nami. Ustalamy z dziewczynami że
one próbują coś złapać a ja wracam na stare miejsce by czekać na Elvisa.
Czekam na niego do 19 ale nie przyjeżdża. Zła wracam do dziewczyn. Taki
sympatyczny chłopak i tak nas wystawił. Bierzemy walizki i z powrotem
ciągniemy je na górę do jakiejś hospedaje, by przenocować. Gdy
dochodzimy do budynku podjeżdża nasz Elvis. Ładuje nas do samochodu.
Zadowolony, uśmiechnięty. Coś mówi po hiszpańsku, ale nic nie rozumiemy.
Pokazuje zdjęcie synka. Droga boska, widoki nieziemskie. Cały czas
robimy zdjęcia. Droga wije się wzdłuż stoku. Jest wąska tuż nad
przepaścią, ale nas to nie przeraża. Chłopak jedzie znakomicie, wysadza
nas z samochodu by zrobić piękne zdjęcia. Widać że jest zadowolony.
Około 21 dojeżdżamy do Chile Chico. jedziemy na granicę ale ona
zamknięta. Dopiero jutro od 8.00 . Wracamy. Elvis załatwia nam nocleg u
kuzyna w cabanios. Dostajemy apartament z kuchnią i dwoma pokojami.
Lecimy szybko na zakupy, bo jesteśmy głodne. Po drodze Lidka chce pobrać
z bankomatu pieniądze. Wielokrotne próby nie przynoszą rezultatu.
Wpadamy w ostatniej chwili do supermarketu.. Gdy wracamy czeka na nas
gospodarz, Zamawia dla nas taksówkę na jutro i rozpala w piecu. jest
bardzo fajnie. Jutro ruszamy do Argentyny.
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
podróż na pace |
|
ci chłopcy wieźli nas na pace |
|
na autostopie |
|
Dodaj napis |
|
droga do Chilen Chico |
|
droga do Chilen Chico |
|
droga do Chilen Chico |
|
droga do Chilen Chico |
|
droga do Chilen Chico |
|
droga do Chilen Chico |
|
droga do Chilen Chico |
|
droga do Chilen Chico |
|
szczęśliwe dziewczyny |
|
tu była kopalnia złota |
Argentyna
18 -19 Listopada
Wstajemy
przed siódmą. Zjadamy swoje śniadanie . Taksówka podjeżdża o czasie.
Facet podwozi nas w parę minut do granicy. Tu pusto. Podjeżdża tylko
jeden Hilux. Odprawimy się z Chile. Kobieta odprawiająca nas zdziwiona,
że my nie jesteśmy samochodem. Na granicy nic nie ma, a musimy dotrzeć
do granicy argentyńskiej. To parę kilometrów. Wczoraj w przewodniku
wyczytałam że o 9 rano z Los Antiquos odjeżdża autobus do El Chalten.
Denerwuję się, że nie zdążymy. Proszę ludzi z jedynego samochodu, żeby
zabrali nas i podwieźli do granicy. Jakoś się zgadzają ale są problemy.
W samochodzie jest 5 miejsc, a oni jadą z małym dzieckiem w foteliku.
Bagażnik mają załadowany po brzegi. Ładują nasze walizki na plandekę.
My trzy na dwóch siedzeniach, a właściwie to Ewa na naszych kolanach i
jedziemy, byle do przodu. Dojeżdżamy do granicy argentyńskiej,
Dziękujemy ludziom i odprawimy się do Argentyny. Tu historia się
powtarza. Proszę urzędniczkę żeby wezwała taksówkę. W ciągu kilku minut
przyjeżdża. zawozi nas na dworzec. A tu pusto. Kilka okienek otwartych.
Sprzątaczki mówię, że autobus do El Chalten odjechał. Dopadam babę w
okienku. Ona oferuje mi przejazd do El Chalten o północy . Wracam do
dziewczyn. Bierzemy bagaże i wracamy na terminal. Tu niespodzianka.
Wychodzi młoda dziewczyna zabiera nasze bagaże do przechowalni i okazuje
się że możemy mieć autobus o 8 wieczorem, ale przyjeżdża o 7 rano.
Będziemy mogły go dnia iść w góry. Decydujemy się kupić te
bilety, W końcu zaoszczędzimy na hotelu. Bilety strasznie drogie. Około
290 zł od osoby. Zadowolone idziemy do kawiarni na kawę. Korzystamy tam z
internetu. Potem łazimy po mieście. Odwiedzamy sklepy i zbijamy czas..
Idziemy do pizzerii na pizzę. Kupujemy z Ewą zamiast pizzy empanadas. Są
bardzo dobre i syte. O ósmej wieczorem wsiadamy do autobusu. Myślałam,
że za taką cenę to będzie luksus. Niestety Fotele wprawdzie rozkładane,
ale daleko im do irańskiego luksusu. W ubikacji śmierdzi, tak że
dziewczyny przesiadają się do przodu. Na dodatek wisi kartka, żeby nie
zdejmować butów. Smród z kibla im nie przeszkadza, ale buty zdjęte
przeszkadzają/. W autokarze jedzie w sumie siedem osób, a właściwie
siedem dziewczyn .i dwóch kierowców.. śpiewamy "siedem dziewcząt s
autobusu " i świetnie się bawimy. Wiem, że końcówka drogi będzie bardzo
malownicza. Planuję, że o świcie wstanę i będę robiła zdjęcia. Zasypiam
szybko. Można się wyciągnąć w poprzek siedzeń.. Śpię jak zabita. Budzi
mnie kierowca o wpół do siódmej oświadczając że jesteśmy w El Chalten.
Trzy razy musi to potwierdzić bym zrozumiała. Zabieramy bagaże idziemy
szukać noclegu. Znajdujemy szybko fajną hostelarię. Przebieramy się i
ruszamy w góry. Zamierzamy podejść do Cerro Torre . Cerro Torre to jedna
z najładniejszych gór. Marsz 9 kilometrów w jedną stronę. Ubieramy
stroje górskie i raźno ruszamy. Podejście cudowne. Co chwila pokazuje
się nam góra Cerro Torre, po drodze rzeka i jeziora. Gdy dochodzimy na
miejsce milkniemy z wrażenia. To jest cud na ziemi. Seledynowe jezioro
lodowiec schodzący do jeziora i nad tym górujące szczyty Cerro Torre no i
cudowne słońce. Siedzimy dłuższy czas w milczeniu. Decydujemy się iść
dalej do mirador maestrii.. Nie mówię nic dziewczynom, że czytałam, że
to trudny odcinek. Okazało się, że nie jest wcale taki trudny. Siadamy
przy kamieniach i kontemplujemy widok przez najbliższe pól godziny.
Jest cicho, cudowna pogada. Jak na Patagonię wyjątek. prawie nie ma
wiatru słońce pali niemiłosiernie i żadnej chmury na niebie. To trzeba
mieć szczęście do takiej pogody. Wracamy tą same drogą. Ponownie
zatrzymujemy się przy Lago Torre
Widok
dalej nas obezwładnia Nie chce nam się ruszać. staramy się utrwalić
ten widok w pamięci. Znowu siedzimy w bezruchy i podziwiamy ten cud
natury Żałuję, że Bartka nie ma ze mną. My wyjątkowo wspólnie potrafimy
dzielić się wrażeniami. Droga powrotna, mimo że w większości z góry daje
się nam we znaki. To przecież ponad 20 kilometrów. Gdy docieramy do
miasta ciągniemy się ostatkiem sił. W hotelu bierzemy prysznic i idziemy
na obiad, potem zakupy na następny dzień i bilet na jutrzejszy wieczór
do El Calafatte. Wypijamy winko za wspaniały dzień. Jutro Fitz Roy
kolejna piękna góra. Tylko czy damy radę.
|
spotykamy po drodze ptaszki |
|
Dodaj napis |
|
obezwładniający widok |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Iglice Cerro Torre |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
araukaria z szyszkami |
|
kapliczka w Los Antiques |
|
stolicazereśni |
|
w autobusie śmierdziało z kibla ale nie wolno zdjąć butów |
|
Fitz Roy |
|
Cerro Tore |
|
na szlaku |
|
Dodaj napis |
|
na szlaku |
|
iglice Cerro Torre |
|
kaczki w wartkim strumieniu |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
lodowiec schodzi do jeziora |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Cerro Torre w całej okazałości |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
wielkie ptaki wcale się nie baly |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
Argentyna
20 listopada
24 listopada
Dziś
po śniadaniu miał przyjechać kierowca. Podobno przyjechał, czekał 5
minut i pojechał. My schodzimy zdziwienie. ale obrotna dziewczyna
załatwia nam drugiego. bardzo sympatyczny chłopak. jedziemy trasą wokół
parku zatrzymując się w najważniejszych miejscach. Niestety pogoda
dzisiaj nie jest tak wspaniała jak wczoraj. Niebo jest zachmurzone.
Dojeżdżamy do parku. Nasze bilety z wczorajszego dnia są ważne. Wjeżdżamy
do Parku. Najpierw laguna Amara. Niestety Torres del Paine są za mgłą.
Zresztą widziałyśmy je wczoraj. Potem jedziemy nad jezioro Sarmiento. Tu
widok lepszy. Jezioro wśród gór . bardzo malownicze. najbardziej jestem
ciekawa jeziora Norednskjold. Widziałam zdjęcia i wiem ze widok jest
niesamowity. Tylko modlę się w duchu żeby było słońce. Podjeżdżamy nad
jezioro Pehoe. Ja zachwycam się kolorem a Ewa stwierdza że widziała
ładniejsze. Jestem zaskoczona, bo widzę niezwykły zielonkawo-turkusowy
kolor. Sytuacja wyjaśnia się dużo później. Okazuje się że moje okulary
fotochromowe trochę przekłamują kolor i ja widziałam niespotykany kolor
jeziora a Ewa nic specjalnego. Natomiast jezioro Pehoe jest bardzo
malowniczo położone. Ma mnóstwo zatoczek, wysepek. Kolejne jezioro to
właśnie oczekiwane Nodrenskjold. Ono rzeczywiście nie tylko przez moje
okulary ma turkusowy kolor. Idziemy na godzinną wędrówkę do punktu
widokowego. Po drodze spotykamy wycieczkę z Polski. jezioro Nordenskjold
jest duże wygięte w kształt rogala. W najpiękniejszym miejscu góra
odbija się w jeziorze. Nawet nie liczę na taki widok ale jakby
zaświeciło słońce to byłoby cudownie. Gdy dochodzimy do miejsca
widokowego robi się dziura w chmurach i świeci słońce. Kolor jeziora
zmienia się i góra chociaż czubek w chmurach pięknie prezentuje się na
tle jeziora.. Jedziemy dalej. Spotykamy mnóstwo zwierząt. Guanako są
wszędzie. bawią się na drodze. Młode walczą ze sobą. przepędzają strusia
z pastwiska. W lagunie Amara żerują flamingi. Są inne niż te które
widziałyśmy. Bardziej czerwone. Potem jeszcze urocze jeziorko Chileno i
jezioro Grey. Do jeziora Grej zsuwa się lodowiec. Na jeziorze pływają
wielkie odłamy lodu. Maja kolor niebieski. Idziemy na punkt widokowy. Z
daleka widzimy błyszczący lodowiec. Mimo że podróż samochodem to
jesteśmy zmęczone. Do miasta wracamy na ósmą Kierowca zawozi nas do
restauracji El Bote. Tu uzupełnienie pięknego dnia. Wspaniała kolacja.
Restauracja wypełniona po brzegi. Jedzenie wspaniałe. Na piechotę
wracamy do hotelu. Rozliczamy się z miłą obsługą, Na pewno polecimy
wszystkim ten hotelik.
Chile
25 listopada
Chile
26 listopada
Dzisiaj
mamy królewskie śniadanie., Sok świeżo wyciskany , jajecznica na
szynce, dżem własnej roboty, owoce. Najedzone ruszamy zwiedzać miasto.
Punta Arenas jest bardzo rozległe. Stara część miasta ma zabudowę niską.
Znajduje się tu mnóstwo starych, pięknych kamienic pięknie zdobionych.
Widać ślady świetności. Rzucamy się na zakupy. To ostatni dzień naszego
pobytu w Chile. Wchodzimy na szczyt wzgórza by obejrzeć panoramę
miasta. Potem odwiedzamy muzeum Indian. Chilijczycy starają się
odtworzyć historie żyjących tu Indian , których doszczętnie wybito. Przy
muzeum znajduje się kościół salezjanów. Jest bardzo ładny. Ołtarze z
białego marmuru. Jestem zaskoczona ilością kaloryferów w kościele. Są
tak gorące, że czuje się je na odległość. Niedaleko kościoła znajduje
się cmentarz. jest niezwykle piękny. Tuje wysokie, przystrzyżone i
przepiękne pomniki. Tu został postawiony monument ku pamięci Indian
pomordowanych prze białych. Wychodzimy z cmentarza i tak się
zagadałyśmy, że pomyliłyśmy drogę. znowu nabiłyśmy niepotrzebnie
kilometrów. Postanowiłyśmy iść jeszcze raz do tej samej restauracji w
której byłyśmy wczoraj. Nie bardzo pamiętałyśmy nazwę i miejsce, bo
zawiózł nas tam właściciel hostelu. Ale po nitce dotarłyśmy do kłębka. i
pudło restauracja zamknięta. Szukamy w przewodniku innej, ale
dochodzimy do wniosku że skoro za pół godziny maja ją otwierać to
poczekamy. Idziemy z Ewą na nadbrzeże . Na pomoście widzimy jakieś
ptaki. Z daleka wyglądają jak pingwiny. Ściągam je zoomem no pingwiny.
Podchodzimy bliżej. Zastanawiam się jak one weszły na pomost. Gdy z
bliższej odległości ściągam je zoomem okazuje się że to kormorany
patagońskie. maja białe brzuchy i czarne grzbiety. uśmiałyśmy się z Ewa
równo, że wszędzie widzimy pingwiny. Potem wkręcam Lidkę . Pokazuję
zdjęcia, Najpierw mówi mi że na pewno jest to lipna fotografia, ale gdy
pokazuję kolejne zdjęcia to wymięka. Oczywiście wyprowadzam ją z
błędu. Kolacja w restauracji doskonała. Bierzemy z Ewa zupy rybne.
Ogromne porcje gęste a mięso ryb i innych owoców morza wspaniałe. Na
piechotę wracamy do hotelu. Rozmawiamy z właścicielem hostelu. Jest z
pochodzenia Chorwatem .Jego dziadkowie po wojnie wyjechali do Chile.
Jest szalenie sympatyczny. Częstuje nas winem. Jutro ma nas zawieźć na
terminal autobusowy.
|
pomnik imigrantw |
|
złotokap |
|
ulice w Punta Arenas |
|
kwitnące żarnowce |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
budka dla orkiestry na plaza |
|
Dodaj napis |
|
pomnik Magellana |
|
Dodaj napis |
|
budka telefoniczna |
|
kosció salezjanów |
|
marmurowa chrzcielnica |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
kondor |
|
albatros |
|
na cmentarzu |
|
Dodaj napis |
|
monumennt poswięcony Indianom |
|
aleja na cmentarzu |
|
ogromna kwiaty orlików |
|
kormoran patagoński |
|
katedra |
|
wieczór na końcu świata |
|
nasze pingwiny kormorany |
Chile Argentyna
27 listopada
Rano
wspaniałe śniadanie. Potem Ivo odwozi nas na dworzec autobusowy. Żegna
się z nami bardzo serdecznie. Wsiadamy do autobusu. jedzie z nami
wycieczka niemiecka. Za mną i Ewa siadają dwaj Niemcy Gdy Ewa próbuje
rozłożyć fotel podnoszą krzyk, że maja zbyt mało miejsca bo są
wysocy. Sami swoje fotele rozłożyli. Zaczynam z nimi dyskusja. Starszy
facet tak zaczął się drzeć żebym się zamknęła, że miałam wrażenie, że
to jakiś SSman. Wrzeszczał na cały autobus. Przyszedł konduktor, ale
nic nie załatwił. zaproponował im inne miejsca, ale nie odpowiadały.
Młodszy cały czas kopie mnie kolanami po plecach Zaczynam ponownie
rozmawiać z młodszym. On twierdzi, że to mój problem, że on nie pozwala
mi rozłożyć fotela. On zapłacił za bilet i chce mieć wygodnie. A my go
nie obchodzimy. Tak zaczął głośno i nieprzerwanie gadać, że zatkałam
uszy. Na to on do mnie że to jest zachowanie Rosjan, Ja mu na to, że
jestem z Polski, a on zachowuje się jak by był z Sudanu. On do mnie, że
ja rasistka. W końcu zaproponowałam im, że zamienimy się miejscami. On
się zgodził. Tylko nie wiedzieli, że ja mu też nie pozwolę rozłożyć
siedzenia i będę kopać po plecach. Zaczął mnie prosić, żebym pozwoliła
mu rozłożyć siedzenie. W końcu wyniósł się na wolne miejsce na końcu
autobusu, które było wolne i wygodniejsze od tego. Tak zakończyła się
wojna polsko -niemiecka w na Ziemi Ognistej. Droga przez większość
czasu nudna. Płaski teren. Dopiero gdy dojeżdżamy do Ushuaia pojawiają
się góry. Autobus przyjeżdża o czasie. Docieramy do hotelu. Tu kobieta
bardzo niesympatyczna, wskazuje nam pokój. Idziemy do miasta. Prawie
wszystko zamknięte. Łapie nas deszcz. Mamy kurtki przeciwdeszczowe więc
nie przeszkadza nam. Robimy zakupy prowiantu na jutro i wracamy do
hotelu
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
widoki po drodze |
|
widoki po drodze |
|
widoki po drodze |
|
widoki po drodze |
|
widoki po drodze |
|
widoki po drodze |
|
widoki po drodze |
|
wreszcie Ushuaia |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
Argentyna
28 listopada
Przed ósmą śniadanie.
Nawet dobre. Potem idziemy na przystanek autobusowy. Okazuje się że
przejazd w obie strony to 400 peso na głowę plus wejście do parku 210.
Niestety ja mam tylko 210 Ewa ma 650 peso. Nijak nam nie starczy. Muszę
wymienić kasę. Trochę to trwa ale przyjeżdża facet i na przystanku mi
wymienia 100 dolarów. Teraz możemy ruszać. Okazuje się że autobus
regularny staje w kilku miejscach w parku. Jazda autobusem jest
najlepszą opcją naszym zdaniem. Można wysiąść w różnych miejscach i
ruszać na ścieżki. Autobusy zabierają turystów w tych samych punktach o
15.17 i 19. Można dostosować trasę do czasu odjazdu autobusu. My
jedziemy do końca. Oglądamy lagunę Pataya i idziemy szlakiem do jeziora
Negra. jest ono naprawdę czarne. nawet jak świeci słońce. Dzisiaj pogoda
patagońska, przynajmniej jeśli chodzi o wiatr. Od czasu do czasu bardzo
silnie wieje. Ale mamy dobre ubrania więc nie dokucza nam wiatr. Z
jeziora czarnego idziemy nad lagunę Verde. Jest to zielone jezioro wśród
gór. Po drodze mijamy ciekawe rośliny i mnóstwo ptaków. Droga jest
fajna trochę kamienista wśród skał i krzewów ale dla nas zaprawionych
nie stanowi problemu. Szybko docieramy do centralnego punktu parku
restauracji nad jeziorem Roca. Zjadamy lunch i ruszamy nad jezioro Roca.
Wędrujemy wśród poprzewracanych przez wiatr i starości drzew.
Obserwujemy przyrodę Ziemi Ognistej odmienna od ej w Polsce. O trzeciej
wsiadamy do autobusu i wracamy do Ushuaia. Tu rzucamy się na zakupy.
Jesteśmy głodne, ale restauracje są zamknięte do 19 Czekamy na otwarcie
tej najważniejszej Marquiserrie . To jest restauracji w której podają
kraby. Tu są najlepsze kraby na świecie. Ogromne, czerwone czekają w
akwarium. Wchodzimy o siódmej. Mamy trochę szczęścia. Wszystko zajęte,
ale kelner ustala że jedna rezerwacja jest późniejsza. Zamawiamy kraby w
różnych wersjach i białe wino. Jedzenie prze-py-szne. Miód w gębie.
Nigdy tak smacznego kraba nie jadłam. Białe miękkie mięsko, bez
jakiegokolwiek zapachu. Niebo w gębie. Zadowolone wracamy do hotelu.
Wypijamy morze herbaty uzupełniając płyny. Trzeba jeszcze spakować
walizki na jutro i tak j zapakować by nie było problemów na lotnisku
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Wejście do Parku |
|
Dodaj napis |
|
spotykałyśmy dużo ptaków |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
jakiś storczyk? |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
widoki po drodze |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
w parku mnóstwo przewróconych drzew |
|
Dodaj napis |
|
dziwne narośle na drzewie |
|
Dodaj napis |
|
park Torres del Paine |
|
ucieczka z więzienia |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
nasze kraby |
|
krab czeka na klienta |
|
psy zamiast ochrony pilnują banku |
|
Ushuaia to było początkowo ciężkie więzienie |
|
Lidka wśród pingwinów |
Argentyna
29 listopada
Dziś
nie musimy wcześnie wstawać, ale Lidka zaczyna się tłuc po pokoju od
6.50. Nie da się spać. Wczoraj spakowałyśmy się do samolotu. Walizki
zważone, co niepotrzebne wyrzucone. Lidce początkowo wyszła waga 27
kilo, ale przepakowała rzeczy i zeszła do 24 kilogramów. Zapomniałam
wczoraj napisać, że słońce tu zachodzi po 23. Dzień jest bardzo długi, a
będzie jeszcze dłuższy. Jedziemy na wycieczkę statkiem po kanale
Beagle. Kanał Beagle łączy Ocean Atlantycki z Pacyfikiem. Magellan nie
zna tej drogi i musiał płynąć wokół przylądka Horn. Kanał Beagle nie
jest generalnie używany do żeglugi dalekomorskiej. Jest raczej atrakcją
turystyczną i siedliskiem zwierząt żyjących na Ziemi Ognistej.
Podpływamy pod wyspę kormoranów. Większość pasażerów myśli że to
pingwiny. Ta sama pomyłka, którą początkowo popełniłyśmy z Ewą w Punta
Arenas. Jest ich tu setki. Stoją na maleńkich wysepkach jeden obok
drugiego i chyba grzeją się w słońcu. Dziś znowu pogoda dobra. Wprawdzie
jest pochmurno, ale ciepło i nie ma wczorajszego wiatru. Następnie
podjeżdżamy bardzo blisko kolonii lwów morskich. Samiec jest
przeogromny. Samice przy nim są jakby z innej bajki. Śmierdzi
niesamowicie. Samiec wyje, od czasu do czasu przesunie swe cielsko po
kamieniach. Porusza się bardzo śmiesznie. . W końcu dopływamy do latarni
morskiej na końcu świata. To miejsce jednak robi wrażenie. Jakoś pogoda
nie wskazuje że jesteśmy na końcu świata, ale fakty tak. Na koniec
wycieczki lądujemy na wysepce. Oglądamy niską poszarpaną przez wiatry
roślinność Ziemi Ognistej. Zapomniałam dodać, że kanał otoczony jest
pięknymi górami. Wracamy do Ushuaia. Idziemy na kawę . Korzystamy z tego
że w kawiarni jest wi-fi. Samolot mamy o 19 więc mamy wolny czas.
Lidka gania po sklepach, a my z Ewa gadamy i korzystamy z internetu..
Przed odlotem zjadamy przepyszną zupę krabową. Jest gęsta, pełna
krabowego mięsa. Cudownie doprawiona. Miodzio. Wracamy do hotelu.
Właścicielka po pierwszym niekorzystnym wrażeniu gdy przyjechałyśmy
poprawiła się. Jest w porządku. . Droga na lotnisko to 10 minut jazdy.
Terminal nie podoba się nam . Wygląda jak stodoła. Lidka zarządza picie
wina- 125 ml na osobę. śmiejemy się z Ewa, że nie warto było brudzić
zębów dla takiej ilości. Gdy stratujemy mamy możliwość podziwiać
przepiękne widoki na kanały i ośnieżone góry. Jest bardzo słonecznie i
ciepło. Temperatura 18 stopni. Wieczorem będziemy już w naszym hotelu w
Buenos Aires.. Zaczęłyśmy wielki powrót .Jutro jedziemy do Urugwaju
|
mural w Ushuaia |
|
widok z naszego okna |
|
Dodaj napis |
|
wyspa kormoranów |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
to nie pingwiny to kormorany |
|
kanał Begle |
|
Dodaj napis |
|
kolonia kormoranów |
|
Dodaj napis |
|
lwy morskie |
|
samiec w haremie |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
samiec między samicami |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
tona cielska |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
latarnia na końcu swiata |
|
latarnia morska na końcu świata |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
widok z kanału Beagle |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
porosty i mchy na wyspie |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
polski hotel |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Zegnaj Patagonio |
|
Dodaj napis |
Urugwaj
30 listopada
Zjadamy
pyszne śniadanie . Zostawiamy bagaże w przechowalni hotelowej i
taksówką jedziemy do portu. Facet zawozi nas nie do tego przewoźnika co
trzeba. Mamy 25 minut i trzeba złapać taksówkę i kupić bilety.
Dochodzimy do głównej ulicy. Czas ucieka. Taksówka nawet szybko się
znajduje. Ale o tej porze korki. Zatrzymuje się na każdych światłach.
Dojeżdżamy za piętnaście dziewiąta. Zakup biletów to cała procedura, a
jeszcze do tego przekraczamy granicę. Odprawa argentyńska i od razu
kolejna urugwajska. Punkt 9 wbiegamy na prom. Jazda szybka. Podróż trwa
godzinę i 15 minut. . Witamy w Urugwaju. Colonia de Sacramento to jedno
z najstarszych miast w tym regionie. Wielokrotnie przechodziło z rąk do
rąk . Oczywiście portugalskich i hiszpańskich. Pozostało tu wiele
pamiątek po jednych i drugich. Stare miasto wpisane jest na listę
światowego Dziedzictwa UNESCO. Główna aleja miasta obsadzona jest
platanami. Są bardzo wysokie i zacieniając całą ulicę. dają wspaniały
cień. Muszą zaznaczyć, że pożegnałyśmy się z chłodami. Tu jest 30
stopni. . Większość uliczek miasta jest obsadzona platanami które dają
cień. Zwiedzamy wszystkie najważniejsze punkty miasta, Bramę, uliczkę
westchnień, Plaza de Mayo, piękne stare pałace przerobione na hotele.
Niestety wszystkie muzea są zamknięte. Nie wiemy dlaczego. Zależało mi
na muzeum azulejos czyli płytek ceramicznych, z których słyną
Portugalczycy. Miasteczko jest śliczne. Uliczki schodzące wprost do
morza, mnóstwo zieleni, piękne domy. Ma niesamowity urok. Postanawiamy
iść dziś na parille. Parilla to rodzaj grilla tylko, że palony w
pomieszczeniu. Idziemy do restauracji, w której płaci się stała kwotę i
dostaje tyle mięsa ile się chce. Do tego sałatki, i pół litra wina .
Dostałyśmy na początek górę mięsa plus pieczone kiełbaski i coś co
przypomina kaszankę. Wszystko popijamy winem. Wołowina jest tak smaczna,
że nie mogę sobie odmówić następnego kawałka. Objadamy się na maksa.
Wypite wino robi swoje. Humory dopisują nam jak nigdy. Idziemy ulica i
chichramy się jak nastolatki. O 17. 30 mamy autobus do Montevideo. .
Jest bardzo gorąco na dodatek wino robi swoje. W autobusie wszystkie
śpimy jak baranki. O 20 docieramy do miasta, Taksówką dojeżdżamy do
hotelu. Z zewnątrz sprawia imponujące wrażenie. Pokój tez niezły z
klimatyzacja , ale Lidka nie pozwala włączyć. Jakoś musimy wytrzymać ten
skwar.
|
uliczki w Colon |
|
Dodaj napis |
|
azulejos jest na każdym kroku |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
atmosfera relaksu |
|
stare samochody to wizytówka miasta |
|
kolorowa restauracja |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
uliczka westchnień |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
bogata roślinność |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
uliczka w Colon |
|
uliczka w Colon |
|
pełnia szczęścia stół nakryty |
Urugwaj
1 grudnia
Śniadanie
w hotelu wyśmienite. Wędlina, ser, owoce. Hotel Klee w samym centrum
zrobił bardzo dobre wrażenie. Ruszamy do portu kupić bilety, Wczoraj w
nocy sprawdziłam ceny i godziny odjazdu. Można było kupić przez
internet, ale dziewczyny spały, więc ich nie budziłam, a i tak mamy
zaczynać zwiedzanie od portu. Idziemy główną ulicą i co chwila
zatrzymujemy się. Piękne domy, pałace przykuwają naszą uwagę prawdę
mówiąc tak sobie wyobrażałam Montevideo. Szerokie ulice piękne domy i
słońce. Wszystko się sprawdza. Zwiedzamy Plac Niepodległości i dalej
deptakiem wstępując do katedry zdążamy do portu. zamiast 20 minut droga
zajęła nam godzinę. W katedrze zauważam figurkę za szyb, a do której
wszyscy podchodzą modlą się i przez wycięcie dotykają jej za nogę.
zaczęłam się przypatrywać kogo przedstawia figurka. Doszłam do wniosku
że Pana Boga. Myślę sobie też złapię go za nogi. Niestety do złapania
była tylko jedna. Ale cóż skoro złapałam Pana Boga za nogi to podzielę
się tym z Koleżankami. Pierwsza napatoczyła się Ewa. Przygląda się
figurce i też początkowo nie bardzo wie kogo ona przedstawia. Po jakimś
czasie dochodzi jednak do wniosku ze to był święty Piotr. No i co
złapałam tylko św. Piotra za nogi, a nie Pana Boga i znowu moje marzenia
prysły. Kupujemy bilety na prom. I tu szok. Bilet kosztuje 118 dolarów.
Ja w internecie mogłam kupić za połowę tego. W duchu jestem wściekła na
siebie, ale co zrobić. Gdybym wiedziała to bym kupiła. Nie chciałam
się rządzić sama i tak wyszło.
Postanawiamy
skorzystać z autobusu turystycznego, który podwozi turystów w
najciekawsze miejsca. Tam można wysiąść pozwiedzać i wsiąść do kolejnego
autobusu. Autobus jest piętrowy widok jest znakomity. Mijamy pierwsze
przystanki, bo to trasa, którą zwiedziłyśmy na piechotę. Wysiadamy przy
hali targowej. Nie jest to zwykła hala. jest bardzo ucywilizowana.
Wprawdzie można w niej kupić wszystko ale jest sterylnie czysto i
pachnąco. Zatrzymujemy się na kawę z ciastkiem cytrynowym. Potem
następne przystanki autobusowe. Ogród botaniczny to oaza dla mnóstwa
ptaków i miejsce gdzie można odetchnąć od skwaru. Bardzo ciekawa
kolekcja roślin, chociaż po ogrodach Nowej Zelandii i Mauritiusu nasze
oczekiwania były większe. Kolejny przystanek to stadion Centenario.
Jest to historyczny stadion, bowiem został wybudowany na pierwsze
mistrzostwa świata w piłce nożnej w 1930 roku. Na tym stadionie
Urugwajczycy zostali pierwszymi mistrzami świata. Są bardzo dumni ze
swego stadionu. Gdy oglądam szalik z napisem Centenario to przechodzący
mężczyźni klaszczą z zadowolenia. Przejeżdżamy przez Prado najbardziej
ekskluzywną dzielnicę Montevideo. Tu z kolei wille i rezydencje z XIX i
początku XX wieku. Jesteśmy zachwycone rozmachem i gustem mieszkańców.
Na koniec Rambla - długa promenada nad zatoką rzeki La Plata. Plaża
ciągnąca się łukiem wzdłuż Rambli. Plaża trochę mi przypomniała
Acapulco, ale tu jest więcej przestrzeni. tam jest gęsta zabudowa
wzdłuż wybrzeża.. Na koniec zostawiamy sobie muzeum karnawału. Tu
karnawał trwa dłużej niż w Rio. Ale i zabawy są trochę inne. Stroje
tańczących wyeksponowane w muzeum zrobione są domowym sposobem z
tanich produktów. Widziałam obszerną żółta pelerynę zrobiona z kawałków
gazet . Wszystkie kawałki były żółte. Były stroje zrobione ze
ściereczek perforowanych. Połączone w dużych ilościach i zestawione w
odpowiednich kolorach dawały wspaniały efekt. Zupełnie inne stroje niż w
Rio de Janeiro.Na obiad idziemy do Mercado del Puerte. Ja zamawiam
picanie. dziewczyny kluski. Do tego wino. Picanie to specjalnie wycięty
fragment mięsa z cienką warstwą tłuszczyku. Jest bardzo delikatne.
Dostaję dwa duże kawały mięsa. Jest genialne. miękkie i soczyste, a
tłuszczyk marzenie. Do tego winko urugwajskie. Pycha. dziewczyny swoimi
kluskami nie są tak zachwycone. Prom mamy o 19.30 . Wczoraj martwiłam
się, że będziemy miały za dużo czasu, a tu czas zleciał jak z bicza
strzelił. Prom mimo takiej ceny pełny. Gdy wchodzimy na prom każdy
dostaje flizelinowe bambosze na buty.Dziwnie to trochę wygląda. Tym
razem płyniemy 2 i pół godziny. Z Montevideo jest znacznie dalej do
Buenos Aires.
Myślę
że gdybym w Polsce wiedziała, iż przejazdy do Urugwaju są takie drogie
to bym się nie zdecydowała, ale dobrze że nie wiedziałam. Urugwaj jest
inny niż Argentyna. Czysty ułożony. No i oba miasta Colonia i Montevideo
warte zobaczenia. Colonia de Sacramento ze względu na koloryt i klimat a
Montevideo ze względu na rozmach, piękną architekturę jakąś niezwykłą
jasność przestrzeni .
Argentyna
2 grudnia
Po
śniadaniu staram się wyjaśnić sprawę mojej karty i jawności danych z
karty, ale nie dogaduję się z recepcjonistą. To znaczy on uważa że
wszystko jest w porządku, bo numer karty podałam do rezerwacji i oni
mają do niego dostęp. Musze sprawę wyjaśnić przez booking. Najpierw
ruszamy na cmentarz Recoleta. Idziemy na piechotę. Mijamy podobno
najszerszą ulicę na świecie. ma po 12 pasów w każdą stronę. Po drodze
wstępujemy do Teatru Colon. Ustalamy że o 16 jest wejście z
przewodnikiem angielskojęzycznym. Idziemy dalej uliczkami miasta.
Podglądamy ludzi. Widzimy wielu wyprowadzaczy psów. Tutaj wyprowadzacz
bierze około 10-15 psów różnych właścicieli i wyprowadza je na spacer.
Jest to taka ciekawostka Buenos Aires. Mapa którą dostałyśmy z hotelu
jest do kitu. Wychodzimy trochę inaczej. Ale wcale nam się nie spieszy.
Docieramy do Recolety. Recoleta to dzielnica Buenos. Jest to bogata
dzielnica. Znajdują się tu piękne kamienice. Ale nie to przyciąga
turystów. Tu znajduje się najbogatszy cmentarz Argentyny. Rzeczywiście
grobowce są jak domy. Dodatkowo posiadają piękne rzeźby. Na tym
cmentarzu pochowana jest Evita Peron. Przechadzamy się alejkami pełnymi
wspaniałych grobowców. Przed grobem Evity stoi kilka osób. Grób jest
skromny. Chwila zadumy i idziemy dalej. W pewnym momencie Ewa kicha, a
zza grobu dochodzi głośne "salut" czyli "na zdrowie". Czyżby to
nieboszczyk pozdrawiał Ewę????. Okazuje się, że to facet sprzątający
groby. Uśmiałyśmy się setnie. Na cmentarzu znalazłyśmy też polskie
groby.. Cmentarz nie jest duży, ale robi niesamowite wrażenie. Naprawdę
warto tu przyjść. Dalej idziemy dzielnicą Palermo do ogromnego kompleksy
parkowego. Przed tym jeszcze odwiedzamy muzeum Evity. Znajduje się ono w
domu, w którym mieszkała z Peronem. Legenda, a nawet ubóstwienie Evity
to majstersztyk sztuki medialnej. Jej krótkie życie przerwane
nieuleczalną chorobą spotęgowało ten mit. W muzeum oglądałyśmy film z
pogrzebu. Takiego pogrzebu nie mają królowie. Docieramy do zespołu
parków Znajduje się tam między innymi ogród botaniczny, różany z 12
tysiącami krzaków róż i ogród japoński. Chcemy odwiedzić ogród różany
licząc, że będzie w pełnym rozkwicie. Krążymy wokół nie mogąc trafić. W
końcu widzimy go, ale wejścia zamknięte. Trzeba zrobić ogromne koło by
tam wejść. Warto było nadłożyć kilometrów. Ogród piękny pięknie
utrzymany i ten zapach unoszący się wokół. Jesteśmy zachwycone. Jest
bardzo gorąco. Słońce pali mocno. Z ogrodu różanego przechodzimy
spacerkiem do ogrodu japońskiego. Tu wiadomo, mostki kamienie, woda.
Wszystko skomponowane z ładem właściwym Japończykom. Łapiemy taksówkę i
szybko jedziemy do Teatru Colon, bo tam o 16 jest zwiedzanie teatru.
Gdy docieramy rozczarowanie. Trzeba zapłacić 250 pesos i nie można
obejrzeć głównej sali bo nie ma światła. Za 25 dolary oglądanie tylko
korytarzy nie bardzo nam odpowiada. Rezygnujemy z wycieczki. . Idziemy
piechotką w poszukiwaniu fajnej knajpki na obiad. Znajdujemy nawet
fajną, ale Lidka stwierdza,, iż za obsługę biorą 25 pesos od osoby.
Idziemy dalej do dzielnicy portowej Puerto Madero. Tam aż roi się od
knajpek tylko że u ich w tej chwili jest przerwa. Jest kilka czynnych,
ale dziewczynom nie odpowiada menu. Wracamy do tej pierwszej. Okazuje
się,, że jest to stara restauracja funkcjonująca od 1820 roku. Urządzona
bardzo klimatycznie. My z Ewą zamawiamy picanie czyli wspaniałe dwa
kawałki wołowiny z sałatką warzywną, a Lidka tradycyjnie kluchy. Do tego
lemoniada z miętą i winko. Lemoniadę wypijam prawie jednym haustem, bo
jestem tak spragniona. Picanie pyszne. Doskonale doprawione mięso
miękkie i z odrobiną tłuszczyku rozpływającego się w ustach. Na koniec
od firmy kieliszek szampana. To nam zdecydowanie poprawia humory.
Idziemy teraz do dzielnicy artystów San Telmo. Jest wczesny wieczór, Na
ulicach w restauracjach mnóstwo ludzi wprost tłumy. Do San Telmo
docieramy dość późno. Ale dzielnica cudna. Pełno ekskluzywnych
antykwariatów, galerii sztuki. dzielnica artystów, Dodatkowo piękne
wysmakowane domy. Jeszcze inna odsłona Buenos Aires, Chciałyśmy jeszcze
raz obejrzeć tango, ale powiedziano nam że dopiero po 21,30 To trochę
dla nas za późno. Musimy zadowolić się tym co widziałyśmy, Wracamy do
domu czyli hotelu wśród gwarnych pięknie oświetlonych ulic. Trzeba się
pakować bo jutro odlot do domu. Na koniec wypijamy butelkę wina.
|
piękny figowiec |
|
na ulicach Buenos |
|
wyprowadzacz psów |
|
na ulicach Buenos |
|
cmentarz Recoleta |
|
cmentarz Recoleta |
|
cmentarz Recoleta |
|
grób Evity Peron |
|
grób Evity Peron |
|
cmentarz Recoleta |
|
cmentarz Recoleta |
|
cmentarz Recoleta |
|
cmentarz Recoleta |
|
cmentarz Recoleta |
|
polski akcent na cmentarzu Recoleta |
|
cmentarz Recoleta |
|
cmentarz Recoleta |
|
wyprowadzacz psów |
|
Buenos Aires |
|
dom Evity |
|
wszechobecny portret Evity |
|
gęsi w parku |
|
w ogrodzie różanym |
|
w ogrodzie różanym |
|
ogród rózany |
|
w ogrodzie różanym |
|
w ogrodach Palermo |
|
w ogrodzie japońskim |
|
w ogrodzie japońskim |
|
w ogrodzie japońskim |
|
w ogrodzie japońskim |
|
Dodaj napis |
|
kwiat jakarandy |
|
Puerto Moreno |
|
Puerto Moreno |
|
nasza restauracja istniejąca od 1820 r |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
mięso na parilli |
|
kościół dominikanów |
|
San Telmo |
Argentyna
3-4 grudnia
Rano
ostatnie ważenie walizek. Lidka znowu przepakowuje walizkę . Po
śniadaniu taksówka , lotnisko. Czekanie na odprawę mimo, że mamy karty
boardingowe trwa ponad godzinę. Linie TAM maja fatalną obsługę. Tłum
ludzi, a tu kilka osób obsługuje i na dodatek jeszcze co chwile
zamykają kolejne okienka. Doszło do tego, że tylko dwie osoby
obsługiwały pasażerów. Zżymamy się, ale co robić. Walizki bez problemów
przechodzą odprawę. Lecimy do San Paulo. Tam mamy 5 godzin czekania.
Trochę chodzimy po lotnisku, ale w końcu idziemy do saloniku dla VIP-ów.
Tam obiad sałatki i wszelkie trunki skolko ugodno. Do tego wi-fi.
Najedzone, napite zostajemy z Ewą w strefie wi-fi, a Lidka gania po
sklepach. O 19 samolot Lufthansy do Frankfurtu. Daleko mu do komfortu
Emiratów, ale podróż dobra i szybka. Przylatujemy trochę przed czasem i
musimy 30 minut na lotnisku czekać na pusty rękaw. Teraz tylko szybko
przekroczyć granicę Szoengen i samolot do Warszawy. Znowu próbujemy
przejściem elektronicznym. Tym razem udaje nam się, a właściwie to
dziewczyny przechodzą bez problemów, a ja niestety nie zdjęłam okularów i
musi mnie obejrzeć pogranicznik. Czasu do samolotu do Warszawy nie mamy
zbyt wiele. Mamy tylko czas na małą kawę. Pijemy ja z Ewa, a Lidka
gania po sklepach lotniskowych. Dwie godziny i wita nas zaśnieżona
Warszawa., Czekają na nas Stasiu, Alek Dzieci no i najukochańszy Heniu.
To już koniec naszej tegorocznej przygody.
|
wracamy szczęśliwe i całe |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz