Korea Południowa
26-27 kwietnia.
SEUL
Dziś ruszamy ze Stasiem do Korei. Pierwszy raz korzystamy z linii LOTu. Lecimy dreamlinerem. Lot bezpośredni. Do tego była promocyjna cena biletu. Na lotnisku tłumy. Wiadomo zaczyna się "majówka" Gdy chciałam zrobić check-in okazało się, że mamy oddzielne miejsca. Stasiu przez swoją znajomą załatwił nam miejsca obok siebie. Jednak to lot 9 godzin. Siedzieć samemu to smutno. Samolot nabity do ostatniego miejsca. Jednak większość to Koreańczycy. Jestem mocno zawiedziona przelotem Strasznie ciasne i niewygodne fotele. Śniadanie fatalne, kolacja dobra. Obsługa też w porządku . W kibelku klapa od sedesu spada na plecy. Rano wykończeni lądujemy na lotnisku w Seulu. Jestem tak padnięta, że jak pomyślę, że jeszcze mamy dziś zwiedzać robi mi się niedobrze. Odprawa bardzo sprawna. Kupujemy bilety na autobus. W Seulu jest fajnie zrobione. Można autobusami praktycznie dojechać wszędzie. Koszt biletu to 10000 won od osoby. Jedziemy autobusem ponad godzinę. Kierowca pokazuje nam gdzie mamy wysiąść. Mamy kłopot ze znalezieniem hotelu. zaczepiamy jakichś Koreańczyków.Koreańczycy są bardzo pomocni i życzliwi. Dzwonią do hotelu i Koreanka przyprowadza nas jak zbłąkane owieczki. Szybko się meldujemy i ruszamy na miasto. Jeszcze wizyta w łazience i szok.. Kibelek z automatem. Aż strach cokolwiek dotknąć. jakieś dziwne klawisze nie wiadomo do czego. Przebadam to jak wrócę. Chłopak z recepcji prowadzi nas do stacji metra pokazuje jak się poruszać, jak kupować bilety. Jesteśmy zszokowani jego opiekuńczością, Najpierw za jego radą ruszamy do największego i jego zdaniem najważniejszego pałacu w Seulu Gyeongbokgung. Jednak zanim weszliśmy do pałacu głód dal nam się we znaki i po raz pierwszy zmierzyliśmy się z kuchnią koreańską. Kelner poradził nam miskę jakichś warzyw. do tego kimchi czyli kiszona kapusta. Było niezłe, ale w życiu jadłam lepsze rzeczy Ruszamy wzmocnieni do pałacu.. Zbudowany w XIV wieku. Już wejście przez ogromną bramę robi wrażenie. Na placu odbywa się pokaz przemarszu wojsk królewskich . Trwa festiwal kultury. Mamy dodatkową frajdę .Bardzo nas dziwią gesty, ruchy wojskowych. Dodatkowo widzimy mnóstwo kobiet i mężczyzn przebranych w stroje tradycyjne. Początkowo myślałam, że jest to związane z festiwalem. Potem okazuje się, że Koreańczycy lubią ubierać się w stroje ludowe. Gdy idę kupić bilety okazuje się że wejście dla osób powyżej 65 lat jest za darmo. W ten sposób zaoszczędziłam na bilecie Stasia. Zwiedzamy obiekty pałacowe. Teren jaki zajmuje pałac jest ogromny. Mnóstwo pięknych drewnianych pawilonów. Wszystko dopracowane do perfekcji. Sala tronowa, pawilon na wodzie to perełki tego zespołu. Bardzo chciałam zobaczyć ośmiokątny pawilon Hyangwonjeong. To taki symbol tego zespołu. Widziałam go na zdjęciach. Nie mogliśmy go znaleźć. W końcu trafiamy na parkan, na którym jest namalowany ten obiekt. Szczęka mi opadła, bo dowiedziałam się że jest niedostępny, bo jest w renowacji. Tak go ogrodzili, że nic nie było widać, Ale pod brama wjazdową było duża szpara. Położyłam się na ziemi i zajrzałam. Stasiu pękał ze śmiechu. Ja robiłam zdjęcia. Były do kitu . Gdy poszliśmy dalej zobaczyłam, że w parkanie zrobili okna i można było do woli zachwycać się tym cacuszkiem. Zwiedzanie pałacu zajęło nam parę godzin. Teraz na piechotę idziemy do dzielnicy bogatych urzędników państwowych, którzy wybudowali sobie domu w pobliżu pałacu, by mieć bliżej do króla. Po drodze wstępujemy do cukierni na smakowite ciasteczka. Pychota. Ale widzimy ze Koreańczycy jedzą jakiś apetyczny deser z talerza takiego jak na zupę. Pytam kelnera co to , ale nie bardzo zrozumiałam co mówił. Pytam też ludzi , którzy to konsumują. Napisali mi na kartce. To się nazywa Bingsu i jest specjalnością koreańską. Jednak nie wiem co to za cudo. Na pewno poszukam tego w Korei i ustalę składniki. To co zobaczyliśmy w mieście urzędników w Bokchon Hanok Village zatkało nas. Domy są na wzgórzach, więc już samo położenie cudowne. Domy ciągnące się wzdłuż stromych uliczek pięknie odrestaurowane. Bajka. Dodatkowo domy są w dalszym ciągu zamieszkałe. Naszym ochom i achom nie ma końca. Spędzamy tam mnóstwo czasu. Nie chce nam się wcale wracać. Ale przed nami jeszcze targ Tongin i piękne uliczki Soechon. Po drodze spotykamy restaurację w której podawana jest zupa z kurczaka z imbirem , która posiada od lat gwiazdki Michelina. Idziemy spróbować tego specjału. W restauracji pełno ludzi. mamy szczęście. Jest stolik. Zupa też na naszą kieszeń. Po chwili przynoszą nam mis zupy z całym kurczakiem. Do tego kimczi. Zupa gorąca jak diabli. Postanawiam zrobić sobie wycieczkę do toalety. W między czasie zupa trochę przestygnie, W kibelku niespodzianka. na drzwiach pełno namalowanych kotów. Zupa powiem szczerze "dupy nie urywa" Liczyłam na coś lepszego. Rosół mojej mamy dużo lepszy. nie mówiąc o moim. Teraz przed nami bazarek i dzielnica restauracji i małych warsztacików. Jest już stosunkowo późno , ale decydujemy się iść. Chcemy iść na skróty, przez pałac, ale wartownicy są nieugięci. Wracamy na prostą drogę. Gdy dochodzimy do bazaru żywnościowego jest on w stanie zaniku. Tu się dzieje w ciągu dnia, Za to obok uliczki tętnią życiem Restauracje jedna przy drugiej ciągną się po horyzont. Lampiony nad głowami, super zapachy i taki spokój i ład. Do tego fajna pogoda. Jest super. Idziemy do metra. Tu praktycznie bez problemu sobie radzimy. Gdy wysiadamy pytanie -które wyjście jest ich siedem. Kombinujemy, ale nic nam nie wychodzi . I znowu życzliwość Koreańczyków. Pytamy kobietę, którym wyjściem trzeba wyjść na naszą ulicę, ona dzwoni do hotelu, a potem prowadzi nas jak barany do hotelu. Podziękowaliśmy kobiecie , wsiadamy do windy jedziemy na ósme piętro , bo pokój 812, a tu nie ma takiego numeru. Kończy się na 811. Wchodzę piętro wyżej a tam numery zaczynają się na 9.Wtedy przypominam sobie, że przecież my mieszkamy w sąsiednim budynku. Gamonie pierwszej klasy. Oczywiście teraz już bez pudła trafiamy do pokoju. Zostawiamy rzeczy idziemy zobaczyć okolice hotelu. Wokół naszego hotelu mnóstwo sklepów, knajpek. Wszystko tętni życiem. Łazimy po uliczkach , kupujemy winko, a Stasiu jakieś koreańskie pączki z nadzieniem i sezamem i wracamy do hotelu. Znowu zgubiliśmy drogę, ale tym razem poradziliśmy sobie. Dla dopełniania przygód winda się zepsuła i musieliśmy wchodzić na ósme piętro na piechtę.
|
jesteśmy w Korei |
|
nasz pierwszy koreański posiłek |
|
przed pałacem Gyeongbokgung |
|
przemarsz wojska |
|
brama główna pałacu Gyeongbokgung |
|
detale w bramie |
|
w pałacu Gyeongbokgung |
|
w pałacu Gyeongbokgung |
|
tajemnicze przejścia |
|
w pałacu Gyeongbokgung |
|
gargulce na dachu |
|
gargulec na dachu |
|
Koreańczycy w strojach z epoki |
|
Koreańczycy w strojach z epoki |
|
pałac na wodzie |
|
najwyższa pagoda |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
na bazarze Ta |
|
owoce morza tzw ananasy morskie |
|
symbol pałacu pawilon hyangwonjeong
|
|
w pałacu |
|
w pałacu |
|
dzielnica Bucchon Hanok
|
|
klomby na ulicy |
|
wieczór w Seulu |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz