22 stycznia.2019 r.
Dzisiaj opuszczamy Ugandę. Mimo że wyjeżdżamy o 9.00 to już o siódmej jesteśmy na nogach.Trzeba przepakować walizki, bo nie wolno wwozić do Rwany torebek plastikowych. Wszystkie wyrzucamy. Przeglądamy plecaki. Podobno za próbę wwiezienia grozi wysoka kara. Pomna moich doświadczeń z Nowej Zelandii sprawdzam wszystko po wielokroć. Idziemy na śniadanie. Marcin kuleje. Boli go noga. Rozliczamy się z hotelem za pomocą karty i jedziemy w kierunku Rwandy. Po drodze piękne widoki pola pełne różnych warzyw, a w oddali majaczą się we mgle wysokie wulkany. Ne jeden z nich chcemy jutro wejść. Zatrzymujemy się po drodze i robimy zdjęcia. Oblegają nas dzieci. Daje im ciastka, a właściwie Roni zabiera mi te ciastka z ręki i sam je rozdziela. Każe dzieciom ustawić się w kolejkę i daje po jednym. Chwilę stoją pokornie, ale za moment znowu się przepychają. Niektórzy chcą dostać drugi raz. Roni tłumaczy nam, że tak trzeba dawać, bo jeśli da się jednemu to będą walczyć i nic z tego nie będzie. Przed granicą jeszcze się dotankowujemy. Dojeżdżamy do granicy. Roni zakazuje nam robienia zdjęć. Gdy wysiadamy z samochodu oświadcza, ze mamy jeszcze zapłacić za ubezpieczenie samochodu. Ja nic się nie odzywam. Marcin zapytał ile. Gdy stoimy w kolejce po wizę podbiega do nas z plakietką i mówi, że mamy zapłacić 70 dolarów za ubezpieczenie. Spokojnie sprowadzam go na ziemię, że tylko mieliśmy płacić za benzynę. Roni znika na jakiś czas. Czekamy na niego. Wreszcie się pojawia. teraz trzeba zanieść bagaże do kontroli. Otwieramy bagaże. Oglądają pobieżnie i na tym koniec. Obserwujemy co okoliczna ludność przenosi przez granicę. Oni tu przechodzą na podstawie dowodu osobistego. W jedną stronę niosą na głowach belki drewniane, chleb, w drugą jajka. No cóż jak to zwykle w ruchu przygranicznym. Roni robi awanturę, że nie chcemy zapłacić. dzwoni do szefa. Daje mi telefon. Szef po raz kolejny się pomylił i nie napisał ,ze trzeba zapłacić za ubezpieczenie. Za dużo tych pomyłek. Zresztą jeśli ktoś popełnia pomyłkę to za nią ponosi koszty. Roni wściekły grozi nam, że jeśli nie kupimy ubezpieczenia to będziemy płacić karę jak go złapie policja. W ogóle się nie odzywamy. On cały czas gada, że go denerwujemy i on może spowodować wypadek.Nie chcę się odzywać ,żeby mu powiedzieć, że to on nam psuje wakacje i pracuje za nasze pieniądze dla nas. Szkoda gadać. I tak nie zrozumie.Podjeżdżamy pod bank. Tu kolejka. Ale biali mają pierwszeństwo. Podchodzi do mnie strażnik i zaprasza do okienka. Chcę wymienić banknoty ugandyjskie bo na granicy z tych nerwów zapomnieliśmy to zrobić, ale tu już nie ma możliwości. Podaję 300 dolarów tych których nie chcieli w Ugandzie. Okazuje się, wbrew twierdzeniom kierowcy, że nie ma problemu i wymieniają mi na rwandyjskie franki. Roni złośliwie zawozi nas do hotelu . Cena za noc 500 dolarów. Wychodzimy prędko. Nic nie mówię. Jak chce sobie pojeździć to pojeździ. My mamy dziś czas. W końcu docieramy do hotelu da Vinci. Bardzo nam się podoba i zostajemy w nim. Pokój ogromny do tego wielka łazienka. Wszystko w ogrodzie. Kominek w domku. Fajne miejsce. W ogóle po przekroczeniu granicy zobaczyliśmy inny świat. Ruch prawostronny. Wszędzie czysto. Ładne domy pokryte malowaną blachą wokół ogródki. Dzieci idące ze szkoły ubrane w jednakowe mundurki.Zjadamy lunch i chcemy jechać do wioski etnicznej. Roni gdzieś się ulotnił. Obsługa go znajduje i z miną męczennika zawozi nas na miejsce. Wita nas dwóch tancerzy i bębniarze. Potem pokaz ceremonii zaślubin, tańce i pokaż produkcji piwa z bananów, mleka. Na końcu zostajemy zaproszeni do pałacu królewskiego. Wysoka budowla wielka. Tu mieszkał król . Miał pokój dzienny z paleniskiem i ogromną sypialnię łazienkę i pokój czekających kobiet. Przebrali nas za króla i królową. bawimy się świetnie. Po zakończonej wizycie kupujemy 2 butelki piwa bananowego i wracamy do hotelu.Gdy wychodzimy na kolację przychodzi facet, by napalić nam w kominku. Zapomniałam napisać ,ze tu nie jest zbyt gorąco. W ciągu dnia było ciepło, ale wieczorem niestety chłodno. Cóż. jesteśmy w górach. Jutro idę sama na Bisoke to wulkan z jeziorem kraterowym. Marcin niestety ze względu na nogę nie może iść. Sama mu odradzałam, bo przecież może jeszcze bardziej nadwyrężyć nogę. A tak da jej odpocząć i zregenerować. On planuje fotografować ptaszki w ogrodzie. Kolacja znakomita. Też piecyk z węgielkami przy nogach. Po powrocie do pokoju stwierdzamy ze zdumieniem, ze w łózkach mamy termofory. Ogień w kominku się pali. No miodzio.
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
sprzedaż trzciny cukrowej |
|
na targu |
|
na targu |
|
jack friut |
|
Dodaj napis |
|
na targu |
|
na targu |
|
widoki po drodze |
|
w tutejszym skansenie |
|
Marcin wśród wojowników |
|
pałac królewski |
|
adopcja? |
|
przygrywali bębniarze |
|
w tańcu uczestniczą także goście |
|
Marcin poluje na antylopę |
|
spichlerz |
|
nowa para królewska |
|
kolacyjka |
|
termofory w łóżkach |
|
nasz pokój z kominkiem |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz