19 stycznia.2019 Uganda
PN Ishasha Bwindi NP
Wstaję przed szóstą. Szybko się ubieram i pukam do Marcina, bo u niego jeszcze ciemno. Okazuje się, że Marcin siedzi gotowy do wyjścia w ciemnym pokoju. Gdy chcemy wyjść z hotelu okazuje się że wszystko zamknięte. Po jakimś czasie recepcjonistka otwiera nam drzwi. Ale Roniego nie ma . Czekamy przed hotelem. Wkurzam się, ale Marcin mnie uspokaja twierdząc, że nie ma co się złościć skoro nie mamy na to wpływu. Wreszcie zjawia się Roni. O wpół do siódmej wyjeżdżamy. Gdy podjeżdżamy do parku przy bramie pusto. Zjawia się facet nie do końca ubrany i wpuszcza nas. Powoli robi się widno. Słońce przepięknie przesuwa się do góry. Śliczny widok. Jest dosyć chłodno.Pewnie z 19 stopni. Jeździmy po parku ale właściwie wszystko już widzieliśmy. Niestety lwów, które tutaj są głównym punktem programu nie ma. Od 3 dni nikt ich nie widział. My z Marcinem dochodzimy do wniosku,ze wskutek pożarów lwy przeniosły się do Konga. Granica pomiędzy Kongiem a Ugandą to wąska rzeka Ishasha. Byliśmy nad nią wczoraj, oglądając hipopotamy. Roni mówił, że hipopotamy raz są w Kongu to znowu przechodzą na drugi brzeg i są w Ugandzie. W każdym razie lwów nie ma. Za to odnieśliśmy mały sukces bo sfotografowaliśmy harpie. Najpierw siedziała w gęstwinie drzew, ale jak rasowa celebrytka wyfrunęła i siadła na suchej gałęzi.. Wracamy do hotelu na śniadanie. pakujemy się i w drogę. Po drodze mijamy sobotnie targowisko. zatrzymujemy się, by zobaczyć co tam sprzedają. Lubię klimaty miejscowych bazarów, ale tu same szmaty, buty sama chińszczyzna. Wracamy do samochodu. Roni pokazuje nam miejscowe pojazdy. Są to drewniane hulajnogi z drewnianymi kołami. Wykorzystuje się je do jazdy bądź przewozu towarów. Mówię do Marcina, że powinni robić trzykołowe to łatwiej byłoby wozić towar. On się śmieje, ze jeszcze dwa wieki i dojdą do tego. I tak są w przodzie w porównaniu z pozostałą częścią Ugandy , bo gdzie indziej wszystko nosi się na głowie a bogatsi przewożą prowadząc objuczony rower. Śmiejemy się ,że to cud myśli afrykańskiej. Przyjeżdżamy do miejsca gdzie kobiety szyciem i wyplataniem zarabiają na życie. Wszystko gra, ale ceny z kosmosu. Śmiejemy się , że za jedną wyplecioną podstawkę pod kubek chcieliby żyć przez 1 miesiąc . Cena podstawki o średnicy 10 cm 10 dolarów. Marcin chce kupić składaną laskę rzeźbioną. Cena 40 dolarów. Targuję się ale w końcu dochodzimy do wniosku, ze nie jest mu ona niezbędna, a w domu wręcz zbędna . Jednak pozostajemy tu na noc. Warunki dobre, widok z tarasu wspaniały. Roni po drodze proponował nam po południu wizytą u plemienia Batwa Twierdził że tu jest taniej i lepiej niż w innych miejscach. Batwa są to Pigmeje. Jednak rozmyślił się i już twierdzi, że pojedziemy później jak będziemy nad jeziorem. Trudno z nim wytrzymać, Proponuję, żebyśmy pojechali tam gdzie nabędziemy pamiątki. Jednak Marcin chce zostać na miejscu , bo trzeba zrobić porządek z kartami pamięci.Jutro przecież wszystko musi być na medal, bo jutro wielki dzień. Idziemy oglądać goryle.. Na lunch oczywiście ryba. Chce posolić ziemniaki odkręcam nie to co potrzeba i wysypuję całość soli na swój talerz. kelner podbiega i zabiera mi talerz. za moment przynosi nowe danie. Jestem zaskoczona. Roni gdzieś się ulotnił. Siedzimy na tarasie , który jest jednocześnie werandą i nadrabiamy zaległości.
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
wspaniały wschód słońca |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
słoń w gęstwinie |
|
zimorodek? |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
harpia? |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
cud myśli afrykańskiej |
|
buty na sprzedaż |
|
na targowisku |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
herbaciane pola |
|
wszystkopokryte czeronym pyłem |
|
Dodaj napis |
|
kobiety szyją na sprzedaż |
|
wyplatanie różnych przedmiotów |
|
na taraie naszego hotelu |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz