Tanzania
2 lutego 2019 r
Mimo nocnej pracy wstaję o siódmej. Marcin już nie śpi. Przypomniałam sobie, ze nie umieściłam wszystkich zdjęć na blogu. Zaczynam walkę z blogiem. Internet dużo słabszy niż w nocy. Proponuję wyjście do sklepu po śniadaniu, ale Marcin studzi moje zapały pokazując jak zabezpieczony jest hotel i inne budynki. Hotel znajduje się za wysokim murem. Na jego szczycie druty pod napięciem. Brama zasuwana. na całej długości lita blacha. Trochę studzi to moje zapały, ale z Lidką chyba byłyśmy w gorszych miejscach i to nieraz w nocy. Ale nie ma potrzeby kusić losu jak nie ma konieczności. Idziemy na śniadanie. z przygotowanych stolików wynika , ż jesteśmy jedynymi gośćmi w hotelu. Wracamy do pokoju. Ja zabieram się za bloga , Marcin za pakowanie. O 10.30 telefon z recepcji, że doba hotelowa kończy się o 11 i jeśli zostaniemy dłużej to 5 dolarów za godzinę. Wczoraj na recepcji pracownik uzgadniał z nami, że wyjeżdżamy o 15.00 i umawiał busa na lotnisko. Nic nie mówił o tym ,że trzeba do 11.00 opuścić hotel. Na recepcji też nie ma żadnej informacji w tej sprawie. Wkurzeni pakujemy się szybko. To znaczy ja wkurzona, bo Marcin jak zwykle wykazuje stoicki spokój. Gdy o 11.00 schodzimy na dół właściciel obiektu zaczyna z nami rozmawiać i proponuje przedłużenie czasu. Ale teraz jak jestem spakowana to mam go w nosie. Marcin chce jechać na lotnisko. Podjeżdża bus i ruszamy. Ja jeszcze muszę kupić Bartkowi piwo. Nie kupowałam wcześniej ze względu na przelot samolotem z Kilimandżaro, gdzie i tak mieliśmy nadbagaż. Kierowca zawozi nas do sklepiku przy stacji benzynowej. Niestety piwa nie ma. Kierowca proponuje, że pójdzie na piechotę i kupi to piwo. Wraca z piwem. No sprawa załatwiona. Hotel znajduje się z tyłu lotniska, wiec dojazd trwa chwile. Na lotnisku musimy czekać , aż otworzą kantor linii Kataru. Ale jest internet, no i możliwość podłączenia komputera. Siedzimy tak do drugiej to znaczy każdy ma jakieś zajęcie. Gdy otwierają stanowisko do odbioru bagażu nadajemy bagaż, Wymieniamy pozostałe szylingi na euro i przekraczamy granicę. Mamy jeszcze trochę czasu, wiec idziemy coś zjeść i ja dalej walczę z blogiem. Marcin zwiedza sklepy wolnocłowe i kupuje orzeszki . Start o czasie, a właściwie przed czasem. W samolocie uzupełniam zdjęcia. Samolot to A319. Na pokładzie około 100 osób. Przed północą powinniśmy być w Doha.. Lądujemy w Doha ,ale nie ma czasu na internet. Zresztą nawet specjalnie nie działa. Samolot do Polski lepszy niż ten z Dar es Salam. Zasypiam zaraz po zajęciu miejsca. Budzę się na śniadanie. Marcin bierze jajecznicę ja wegetariańskie. Szczyt sztuki kulinarnej to to nie jest. Lądujemy o czasie. Kolejka do odprawy paszportowej koszmarna. Stoimy i stoimy i nic się nie posuwa. W końcu wychodzimy z bagażami a tam czekają na nas dwie Masajki. Śmiechom i żartom nie było końca. Ilonka z Mamą Marcina przebrały się w stroje etniczne. To się nazywa mieć dystans do siebie i poczucie humoru. Podwożą mnie do domu. Wypijamy wspólną kawę i koniec przygody.
Natomiast pozostały wspomnienia i refleksje. Refleksje następujące. Jesteśmy traktowani tam jak bankomaty. Ludzie Ci nic innego nie są w stanie z siebie wykrzesać. Tak jak żyli przed laty żyją nadal. Tak jak nosili na głowie w tykwach wodę tak noszą z tym , że tykwę zamienili na chiński plastikowy kubełek. Nie są w stanie zmienić tego choćby na wózek i przewieźć więcej wody za jednym razem.. Oni nie są kreatywni. W kontaktach z tubylcami zawsze czułam się jak osoba, od której oczekują,że mam im coś dać.
Natomiast przyroda piękna. Największe zaskoczenie czysta i piękna Rwanda. Wiele państw europejskich może uczyć się czystości od Rwandyjczyków. Przeżycia na safari niezapomniane. Widoki , góry wspaniałe. No i fantastyczny towarzysz podróży. To wisienka na torcie tego wyjazdu.
Przedstawicielki Masajów na lotnisku |
Halinko i Marcinku, dziękujemy za moc wrażeń i wspaniałe zdjęcia. Zapowiedź kolejnej Waszej wyprawy bardzo nam się podoba, ale równocześnie przeraża: czy jeśli wybierzecie się na wyspy tropikalne, będziemy musiały witać Was w spódniczkach z sitowia, boso i... toples? Ale nie ograniczajcie się, damy radę. Kreatywność to nasze drugie imię. Ilona i Krystyna
OdpowiedzUsuńPo takiej zapowiedzi wyspy Cooka Vanuatu stoją otworem.
OdpowiedzUsuń