16 listopada 2019 r.
Salento, dolina Cocora
Dojechaliśmy do Salento o wpół do siódmej. Ciągniemy walizki do hotelu. Tu na szczęście mamy pokój wolny. Ustalamy z chłopakiem z recepcji wycieczki na dwa dni. Chłopak przynosi nam kawę do pokoju. Dzisiaj jedziemy do doliny palm woskowych. Chłopak pokazuje nam plan trasy. Marcin robi zdjęcie. Pakujemy plecaki i bez śniadania i mycia idziemy na plac skąd odjeżdżają Jeepy Willisy zawożące turystów na trasę. Płacimy po osiem tysięcy za bilet i już siedzimy na pace w historycznym samochodzie, Samochody są wypieszczone jak na Kubie. Błyszczą się jak nowe. Osiem osób siedzi w samochodzie, a dwie z stoją z tyłu na schodku. . Dojeżdżamy na miejsce. Wszyscy się rozbiegają. My idziemy jakąś drogę. Po drodze jest restauracja. Wchodzimy na śniadanie. Niestety jajka się skończyły i nic więcej nie mają.. Mamy tylko trochę ciastek i wodę. Facet w hotelu powiedział nam, że wycieczka trwa około 5-6 godzin. Decydujemy że idziemy dalej. Jakoś przetrwamy. Brudni, głodni, niewyspani idą wariaci na wycieczkę. Jest 9 rano. Powinniśmy być około 14-15 z powrotem. Idziemy jakiś czas pod górę. Widzimy wskazówki. Wchodzimy przez furtkę. Okazuje się, że tak pędziliśmy, że ominęliśmy wejście i doszliśmy do wyjścia. Na jak na początek to dobra prognoza. Nie chcemy wracać do wyjścia więc płacimy facetowi za wejście na jego teren i idziemy pod prąd trasy. Tak też można. Teren parku to własność wielu gospodarzy. za wejście na ich teren trzeba uiścić opłatę . równowartość 5-6 zł polskich. Idziemy dalej słońce grzeje. Jest wspaniale, a do tego widoki, że chce się krzyczeć z radości,. Palmy woskowe rosną tylko w tej dolinie. Charakterystyczną ich cechą jest to, że są bardzo wysokie około 60 metrów, bardzo smukłe i liście mają pokryte woskową wydzieliną. Wyglądają fantastycznie na zielonych łąkach. Prezentują się wspaniale. Widoki są olśniewające, Górki, dolinki, soczysta zieleń do tego te niebosiężne palmy. Cieszymy się jak dzieci no i co za tym idzie pstrykamy mnóstwo zdjęć. Pogoda wspaniała. Idziemy dalej w górę zaliczając kolejne punkty wskazane na planie. W końcu po dwóch godzinach wspinaczki docieramy do najwyższego punktu , najbardziej pożądanego przez Marcina. Tu są kolibry, Gdy zaczyna robić pierwsze fotki zaczyna się też ulewa. Dobrze, że mamy gdzie się skryć. Tu jest restauracja- no może za dużo powiedziane bo mają tylko kawę,. Ale można posiedzieć i przeczekać deszcz. Jest trochę turystów, głównie z Europy. Czekamy i czekamy. Już wydaje się, że przestaje padać, ale za moment znowu ulewa. Po dwóch godzinach czekania zakładamy kurtki przeciwdeszczowe, ja pod kurtkę chowam plecak i zaczynamy schodzić. Zastanawiamy się czy wracać tą samą trasą, czy iść dalej. Ciekawość świata zwycięża. Mimo, że droga nie wygląda zachęcająco, bo jest bardzo stroma, a na dodatek po deszczu śliska idziemy tą drogę. Na początku idzie nam to nieźle, ale potem jest tylko gorzej, kamienie , woda płynąca drogą. Do tego dochodzą wiszące mostki przerzucone przez rzekę bale . Jest ślisko i trzeba uważać. Mostki mają co druga deskę, a po bokach tylko drut do trzymania się. Gdy trzeba przejść przez belki jest jeszcze gorzej. Ale co to dla nas zdobywców Amazonii. Nic strasznego. Po drodze widzimy liczne zdjęcia zwierząt mieszkających w na tym terenie. Oczywiście najwięcej jest zdjęć pumy jednokolorowej i cętkowanej, jaguara.. Po drodze Marcin zauważył, że jest drogowskaz do Casa Kolibris. Namawia mnie, żebyśmy tam poszli to zrobi zdjęcia kolibrów, bo wcześniej deszcz mu przeszkodził. Zapewnia mnie, że to blisko. ja mam pewne obawy, bo jest już trochę późno. On ma mapkę w telefonie więc wie co mówi. Decydujemy się pójść na te kolibry. Oczywiście zajmuje nam to masę czasu. Gdy dochodzimy do kolibrów jest wpół do czwartej. O piątej odjeżdża ostatni jeep. Marcin robi mnóstwo zdjęć. Wejście na teren kolibrów jest płatne. Gdy chcemy płacić kobieta mówi, że jeśli zamówimy kawę lub herbatę lub czekoladę to wejście za darmo. Czekolada i kawa w cenie wejścia. Pijemy kawę i czekoladę i zadowoleni wracamy. Mamy mało czasu. Niecała godzinę. Docieramy do miejsca, w którym naszym zdaniem zeszliśmy ze szlaku. Okazuje się ,że jesteśmy w błędzie. Marcin zostawia mnie przy mostku z bali i idzie sprawdzić drogę. Czekam i czekam i nie ma go. Zaczynam się denerwować. Robi się półmrok. On nie ma komórki. Zresztą nie ma zasięgu, żadnego światła. Nie mam co krzyczeć i wołać go, bo szum wody wszystko zagłuszy. Zastanawiam się co zrobić, jeśli zgubił w tym gąszczu drogę. Na razie muszę czekać. Wreszcie nadchodzi. Okazuje się, że jeszcze kawał drogi trzeba iść do szlaku. Idziemy bardzo szybko mimo, że jest ślisko . Dochodzimy do trasy. Ciągle się ślizgamy na błocie. Przechodzimy kolejnych 7 mostków wiszących, a końca trasy nie ma. Już dawno minęła piąta. Zastanawiam się czym wrócimy do hotelu. Na szczęście mam czołówkę i naładowaną komórkę. Docieramy do drogi z napisem, że jest restauracja, ale droga zamknięta. Obchodzimy druty kolczaste i idziemy drogą do restauracji, Pamiętałam, że facet z recepcji hotelowej mówił nam, że po drodze jest restauracja ze świetnym pstrągiem. Gdy mijamy restaurację wychodzimy na drogę. Jest kompletnie ciemno. Ale na parkingu stają jakieś samochody, jest też Jeep Willis. No, ale ulga. zwracamy bilety wstępu i czekamy. Okazuje się, że jeszcze 3 osoby mają dojść. Okazuje się, że oni sprawdzają ile biletów zostało zwróconych , żeby nikt nie został na noc w parku. Ściśnięci jak śledzie wracamy do Salento. Jest mi zimno. Okazuje się, że moja nowa kurta goreteksowa przecieka. Mój plecak, który był pod kurtką jest mokry. To samo kapelusik, który był pod kapturem. A przecież nie szliśmy po dużym deszczu. Raczej tylko kropiło. Gdy dojeżdżamy na rynek idziemy prosto do restauracji. Bardzo ubłoceni, ale tak głodni, że jest nam to obojętne jak wyglądamy. Nie mamy siły iść do hotelu i wracać na obiad. Zamawiamy tutejszą specjalność czyli pstrąga pieczonego. Kolacja poprawia nam humory W pokoju hotelowym szybko doprowadzamy się do porządku i zabieramy do pracy. Gdy kończę pisać Marcin już śpi. Ale co chwila budzę go, by mi pomógł przegrać zdjęcia
Dojechaliśmy do Salento o wpół do siódmej. Ciągniemy walizki do hotelu. Tu na szczęście mamy pokój wolny. Ustalamy z chłopakiem z recepcji wycieczki na dwa dni. Chłopak przynosi nam kawę do pokoju. Dzisiaj jedziemy do doliny palm woskowych. Chłopak pokazuje nam plan trasy. Marcin robi zdjęcie. Pakujemy plecaki i bez śniadania i mycia idziemy na plac skąd odjeżdżają Jeepy Willisy zawożące turystów na trasę. Płacimy po osiem tysięcy za bilet i już siedzimy na pace w historycznym samochodzie, Samochody są wypieszczone jak na Kubie. Błyszczą się jak nowe. Osiem osób siedzi w samochodzie, a dwie z stoją z tyłu na schodku. . Dojeżdżamy na miejsce. Wszyscy się rozbiegają. My idziemy jakąś drogę. Po drodze jest restauracja. Wchodzimy na śniadanie. Niestety jajka się skończyły i nic więcej nie mają.. Mamy tylko trochę ciastek i wodę. Facet w hotelu powiedział nam, że wycieczka trwa około 5-6 godzin. Decydujemy że idziemy dalej. Jakoś przetrwamy. Brudni, głodni, niewyspani idą wariaci na wycieczkę. Jest 9 rano. Powinniśmy być około 14-15 z powrotem. Idziemy jakiś czas pod górę. Widzimy wskazówki. Wchodzimy przez furtkę. Okazuje się, że tak pędziliśmy, że ominęliśmy wejście i doszliśmy do wyjścia. Na jak na początek to dobra prognoza. Nie chcemy wracać do wyjścia więc płacimy facetowi za wejście na jego teren i idziemy pod prąd trasy. Tak też można. Teren parku to własność wielu gospodarzy. za wejście na ich teren trzeba uiścić opłatę . równowartość 5-6 zł polskich. Idziemy dalej słońce grzeje. Jest wspaniale, a do tego widoki, że chce się krzyczeć z radości,. Palmy woskowe rosną tylko w tej dolinie. Charakterystyczną ich cechą jest to, że są bardzo wysokie około 60 metrów, bardzo smukłe i liście mają pokryte woskową wydzieliną. Wyglądają fantastycznie na zielonych łąkach. Prezentują się wspaniale. Widoki są olśniewające, Górki, dolinki, soczysta zieleń do tego te niebosiężne palmy. Cieszymy się jak dzieci no i co za tym idzie pstrykamy mnóstwo zdjęć. Pogoda wspaniała. Idziemy dalej w górę zaliczając kolejne punkty wskazane na planie. W końcu po dwóch godzinach wspinaczki docieramy do najwyższego punktu , najbardziej pożądanego przez Marcina. Tu są kolibry, Gdy zaczyna robić pierwsze fotki zaczyna się też ulewa. Dobrze, że mamy gdzie się skryć. Tu jest restauracja- no może za dużo powiedziane bo mają tylko kawę,. Ale można posiedzieć i przeczekać deszcz. Jest trochę turystów, głównie z Europy. Czekamy i czekamy. Już wydaje się, że przestaje padać, ale za moment znowu ulewa. Po dwóch godzinach czekania zakładamy kurtki przeciwdeszczowe, ja pod kurtkę chowam plecak i zaczynamy schodzić. Zastanawiamy się czy wracać tą samą trasą, czy iść dalej. Ciekawość świata zwycięża. Mimo, że droga nie wygląda zachęcająco, bo jest bardzo stroma, a na dodatek po deszczu śliska idziemy tą drogę. Na początku idzie nam to nieźle, ale potem jest tylko gorzej, kamienie , woda płynąca drogą. Do tego dochodzą wiszące mostki przerzucone przez rzekę bale . Jest ślisko i trzeba uważać. Mostki mają co druga deskę, a po bokach tylko drut do trzymania się. Gdy trzeba przejść przez belki jest jeszcze gorzej. Ale co to dla nas zdobywców Amazonii. Nic strasznego. Po drodze widzimy liczne zdjęcia zwierząt mieszkających w na tym terenie. Oczywiście najwięcej jest zdjęć pumy jednokolorowej i cętkowanej, jaguara.. Po drodze Marcin zauważył, że jest drogowskaz do Casa Kolibris. Namawia mnie, żebyśmy tam poszli to zrobi zdjęcia kolibrów, bo wcześniej deszcz mu przeszkodził. Zapewnia mnie, że to blisko. ja mam pewne obawy, bo jest już trochę późno. On ma mapkę w telefonie więc wie co mówi. Decydujemy się pójść na te kolibry. Oczywiście zajmuje nam to masę czasu. Gdy dochodzimy do kolibrów jest wpół do czwartej. O piątej odjeżdża ostatni jeep. Marcin robi mnóstwo zdjęć. Wejście na teren kolibrów jest płatne. Gdy chcemy płacić kobieta mówi, że jeśli zamówimy kawę lub herbatę lub czekoladę to wejście za darmo. Czekolada i kawa w cenie wejścia. Pijemy kawę i czekoladę i zadowoleni wracamy. Mamy mało czasu. Niecała godzinę. Docieramy do miejsca, w którym naszym zdaniem zeszliśmy ze szlaku. Okazuje się ,że jesteśmy w błędzie. Marcin zostawia mnie przy mostku z bali i idzie sprawdzić drogę. Czekam i czekam i nie ma go. Zaczynam się denerwować. Robi się półmrok. On nie ma komórki. Zresztą nie ma zasięgu, żadnego światła. Nie mam co krzyczeć i wołać go, bo szum wody wszystko zagłuszy. Zastanawiam się co zrobić, jeśli zgubił w tym gąszczu drogę. Na razie muszę czekać. Wreszcie nadchodzi. Okazuje się, że jeszcze kawał drogi trzeba iść do szlaku. Idziemy bardzo szybko mimo, że jest ślisko . Dochodzimy do trasy. Ciągle się ślizgamy na błocie. Przechodzimy kolejnych 7 mostków wiszących, a końca trasy nie ma. Już dawno minęła piąta. Zastanawiam się czym wrócimy do hotelu. Na szczęście mam czołówkę i naładowaną komórkę. Docieramy do drogi z napisem, że jest restauracja, ale droga zamknięta. Obchodzimy druty kolczaste i idziemy drogą do restauracji, Pamiętałam, że facet z recepcji hotelowej mówił nam, że po drodze jest restauracja ze świetnym pstrągiem. Gdy mijamy restaurację wychodzimy na drogę. Jest kompletnie ciemno. Ale na parkingu stają jakieś samochody, jest też Jeep Willis. No, ale ulga. zwracamy bilety wstępu i czekamy. Okazuje się, że jeszcze 3 osoby mają dojść. Okazuje się, że oni sprawdzają ile biletów zostało zwróconych , żeby nikt nie został na noc w parku. Ściśnięci jak śledzie wracamy do Salento. Jest mi zimno. Okazuje się, że moja nowa kurta goreteksowa przecieka. Mój plecak, który był pod kurtką jest mokry. To samo kapelusik, który był pod kapturem. A przecież nie szliśmy po dużym deszczu. Raczej tylko kropiło. Gdy dojeżdżamy na rynek idziemy prosto do restauracji. Bardzo ubłoceni, ale tak głodni, że jest nam to obojętne jak wyglądamy. Nie mamy siły iść do hotelu i wracać na obiad. Zamawiamy tutejszą specjalność czyli pstrąga pieczonego. Kolacja poprawia nam humory W pokoju hotelowym szybko doprowadzamy się do porządku i zabieramy do pracy. Gdy kończę pisać Marcin już śpi. Ale co chwila budzę go, by mi pomógł przegrać zdjęcia
dolina Cocora |
Salenta |
Salenta |
Salenta |
Datura |
dolina palm woskowych |
dolina palm woskowych |
dolina palm woskowych |
sadzonki palmy |
Dodaj napis |
palma woskowa |
palmy woskowe |
Dodaj napis |
Dodaj napis |
czerwone paprocie |
Dodaj napis |
Dodaj napis |
Dodaj napis |
Dodaj napis |
Dodaj napis |
Dodaj napis |
Dodaj napis |
las jak z filmu grozy |
Dodaj napis |
Dodaj napis |
to jest paproć |
Dodaj napis |
Dodaj napis |
jakieś grzyby |
Dodaj napis |
palmy woskowe górują |
Dodaj napis |
Dodaj napis |
Dodaj napis |
Dodaj napis |
Dodaj napis |
Dodaj napis |
Dodaj napis |
Dodaj napis |
Dodaj napis |
Dodaj napis |
Dodaj napis |
Dodaj napis |
Dodaj napis |
Dodaj napis |
Dodaj napis |
Dodaj napis |
Dodaj napis |
Dodaj napis |
Dodaj napis |
Dodaj napis |
Dodaj napis |
Dodaj napis |
Salento |
Jeepy czekają |
nasz Jeep |
Dodaj napis |
Dodaj napis |
Dodaj napis |
Dodaj napis |
Dodaj napis |
Dodaj napis |
palmy woskowe |
palmy woskowe |
dolina palm woskowych |
dolina palm woskowych |
dolina palm woskowych |
dolina palm woskowych |
dolina palm woskowych |
Dodaj napis |
Dodaj napis |
Dodaj napis |
na szlaku |
Dodaj napis |
Dodaj napis |
Dodaj napis |
Dodaj napis |
Dodaj napis |
Dodaj napis |
Dodaj napis |
Dodaj napis |
Dodaj napis |
Dodaj napis |
Marcin zdradził koty |
Dodaj napis |
w oczekiwaniu na słońce |
Marcin sprawdza czy się przeciera |
kolumbijska myśl techniczna |
na szlaku |
wszędzie mokro |
Dodaj napis |
Dodaj napis |
Dodaj napis |
Dodaj napis |
Dodaj napis |
Dodaj napis |
Marcin pije czekoladę |
Dodaj napis |
kolejna przeszkoda |
Dodaj napis |
Dodaj napis |
Dodaj napis |
Dodaj napis |
Dodaj napis |
mamy samochód |
przyjechał drugi |
Pokazałam Miszy zdjęcie Marcina z psem :) Nie wiem, czy Marcin może jeszcze liczyć na deptanie małymi, futerkowymi łapkami. W rachubę wchodzi tylko przekupstwo czymś pysznym, być może dzięki temu Misza straci pamięć :)
OdpowiedzUsuńHalinko, by nie narażać się na nocleg w dżungli, musisz czasem wykazać się trochę większą asertywnością. Twój towarzysz podróży gołosłownymi zapewnieniami, że to blisko, wywiódł Cię na manowce, Ciebie, doświadczoną globtroterkę.
OdpowiedzUsuń