17 listopada 2019 r. Salento
Dzień zaczyna się wspaniale. Przynoszą nam kawę do pokoju. Marcin już wstał. Ja pije kawę w łóżku. Odrobina luksusu też mi się należy. Luksus szybko się kończy, bo trzeba się pakować i ruszać na wycieczkę. Przynoszą nam śniadanie, które zjadamy na tarasie. Pogoda doskonała, widoki też. śniadanie jak zwykle. Facet z recepcji po hiszpańsku tłumaczy mi jak dotrzeć na "cofe tou". Raz pokazuje w prawo raz w lewo. W końcu myślę, że się zrozumieliśmy, a właściwie, że ja zrozumiałam. Wydawało mi się że mówił, że trzeba iść na plac gdzie stoją Jeepy i stamtąd pojechać. Gdy wychodzimy z hotelu inny facet pokazuje nam drogę w przeciwną stronę. No dobra wskazówka ręczna jest bardziej przekonywująca. Idziemy idziemy , pytamy pytamy. Wszyscy tylko pokazują że mamy iść do przodu 'derechio'derechio" co znaczy prosto. Po jakim czasie mija nas Jeep z turystami. No to już wiemy , że powinniśmy byli iść na plac i pojechać Jeepem. Ale już za daleko uszliśmy. W końcu zatrzymuję jakiś samochód też Jeepa. Facet zabiera nas i wiezie ładnych parę kilometrów. Podjeżdżamy pod plantację. Tu chłopak angielskojęzyczny przejmuje nas, Jest jeszcze sympatyczna para Niemców. jesteśmy tylko w czwórkę. Oprowadza nas po plantacji. Opowiada i pokazuje jak przebiega proces hodowania kawy. Jakie są zagrożenia ze strony chorób. Wyjaśnia, że oni nie prowadzą monokultury. Mają też zioła. Kawę zbierają ręcznie robotnicy najemni. Jest z nimi kłopot, bo to ciężka praca. Po wycieczce poczęstunek kawą oczywiście. Do tego ciacho. Przychodzi właściciel starszy pan. Ucina sobie z nami pogawędkę. Jeepem wracamy do miasta. Po drodze oprócz nas dosiadły się dwie dziewczyny. jedna z Meksyku a druga z Hiszpanii. Rozpoczęła się ożywiona dyskusja co gdzie i w jakim kraju można zobaczyć. Niemcy z którymi byliśmy na plantacji podróżują 8 miesięcy po świecie. Namawiałam ich na wycieczkę na kolorową rzekę. Na rynku żegnamy się ze wszystkimi. Obchodzimy stragany . Marcin szuka bransoletki, ale chyba będzie trudno znaleźć coś na obraz i podobieństwo życzenia zamawiającej, same kiczowate egzemplarze. Idziemy do hotelu. Wymeldowujemy się i płacimy. Recepcjonista powiedział nam, że możemy jechać do Popayan o 16, ale musimy się przesiąść w Armenii. Postanawiamy iść kupić bilety. Okazuje się ,że autobusy do Armenii kursują co chwila. Zaczyna padać. Postanawiamy zjeść coś w najbliższej knajpce. zachodzimy do knajpki, która polecał nam wczoraj na dworcu chłopak, który przedstawiał się jako informacja turystyczna. Fakt ,że wyjaśnił nam jak dotrzeć do naszego hotelu. W knajpie pełno ludzi. Sami turyści. zamawiamy burgery. Okazuje się, że ten chłopak pracuje w tej knajpce. Burgery fantastyczne. ja zamówiłam z guacamole, a Marcin poszedł na całość i zamówił dużego. Dostał ogromnego burgera z szynką i jajkiem na wierzchu. Do tego buła i góra frytek. Objedliśmy się jak mopsy. Teraz tylko po walizki i na dworzec. Jedziemy do Armenii. Tu jest wiele miejscowości o nazwach, które kojarzą się nam z innymi miejscami jak Finlandia, Palmira czy Granada. W trakcie drogi zaglądam do przewodnika, żeby sprawdzić ile czasu będziemy jechać z Armenii do Popayan. Z wrażenia aż usiadłam napisane jest że 10 godzin, Kobieta mówiła nam, że 2 godziny. Pamiętałam, że wcześniej jak planowałam podróż brałam pod uwagę nocny przejazd do Popayan. Gdy usłyszałam, że to trwa 2 godziny przyjęłam jako dobrą wiadomość nie sprawdzając w przewodniku. Mówię o tym Marcinowi, ale on nie robi z tego problemu. najwyżej przyjedziemy nad ranem. Ale hotel zarezerwowany. Gdy dojeżdżamy do Armenii zostawiam Marcina z walizkami i pędzę po bilety do Popayan .Okienek kasowych ponad 30. Każda kompania przewozowa ma swoje okienko i swoją trasę. Pytam w jednym odsyłają mnie do innego . Tu z kolei jest do Cali a potem zmiana autobusu. Wreszcie trafiam na właściwe okienko. Autobus jest przez Cali, ale bez przesiadki. za 10 minut. Prędko kupuję bilety i pędzę do Marcina. Po drodze martwię się czy go znajdę, bo wypadłam z autobusu jak bomba i nie zwróciłam uwagi w którym miejscu wchodziłam na dworzec, a dworzec ogromny. Jednak szczęśliwie znajduję Marcina i pędzimy z walizkami do autobusu. Zdążyliśmy. Podróż bez zakłóceń i tylko 7 godzin. O 23.00 jesteśmy w Popayan. Zarezerwowany hotel to dawny klasztor. Jest ładny ale dosyć surowy. Zobaczymy co będzie jutro.
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
owoce kawy |
|
kwiat banana |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
Dodaj napis |
|
papaja |
|
ciekawy pień |
|
Dodaj napis |
|
Marcin upolował kolibra |
|
Śniadanie na tarasie |
|
Dodaj napis |
|
na plantacji |
|
Dodaj napis |
|
jakieś smaczne owoce |
|
suszarnia kawy |
|
sadzonki kawy |
|
Dodaj napis |
|
gniazdo kolibra |
|
na plantacji |
|
ananas |
|
Dodaj napis |
|
zrywanie pomarańczy |
|
nasiona kawy |
|
Dodaj napis |
|
kosze do zbierania kawy |
|
jeepy dla turystów |
|
Salento |
|
Salento |
|
Burger Marcina |
Serduszkowy pień papai uroczy :)
OdpowiedzUsuńDzięki za podpowiedź
OdpowiedzUsuń