niedziela, 12 lipca 2020

Indonezja 2007

Indonezja

29-30 lipca wylot z Warszawy

Z Warszawy wylatujemy wieczorem samolotem PLL LOT. międzylądowanie we Frankfurcie, potem do do Dubjau, a następnie lecimy do stolicy Indonezji,  Dżakarty. W Niemczech na lotnisku zjedliśmy szybką kolację a potem szybko do  gate. Samolot z Niemiec do Zjednoczonych Emiratów Arabskich luksusowy, należy  do linii Emirates. Lotnisko w Dubaju zrobiło na nas ogromne wrażenie. Jest w budowie, ale ilość samolotów linii Emirates stojących na   płycie lotniska rzuca na kolana. Tu widać pieniądze i rozmach oraz, że w najbliższym czasie będzie to znaczący przewoźnik Do Dżakarty docieramy  późnym wieczorem. Już w samolocie do Indonezji dowiadujemy się, że nie została załadowana do samolotu walizka Zbyszka i Kuby.

Po wylądowaniu i odprawie granicznej załatwiamy 30 dniową wizę turystyczną  za 25 dolarów. Dłuższy pobyt w Indonezji to konieczność wykupienia w ambasadzie w Warszawie  wizy turystycznej za równe 50 USD. Na lotnisku w Dżakarcie, w związku z zagubionym bagażem, składamy reklamację. Linie lotnicze obiecują, że zaginiona walizka będzie rano w Dżakarcie. Płacą nam 50 dolarów za brak walizki. Chłopaki są bez żadnych ubrań i rzeczy osobistych.

Taksówką jedziemy do hotelu Ibis, który już wcześniej zarezerwowaliśmy przez Internet. Cena internetowa niższa o 50 % od normalnej. Po bardzo męczącej podróży, która trwała ponad 17 godzin idziemy zmęczeni spać.

31 lipca - Zwiedzanie Jakarty

 Rano, po hotelowym śniadaniu, w stylu kontynentalnym, ruszamy kupić bilety na Papuę Zachodnią, inaczej Irian Jaya która leży na samym wschodnim  końcu  Indonezji). W biurze Garuda Airlines  Indonesia Airlines kupujemy bilety lotnicze. Wylot mamy o21.30. Lot ma trwać całą noc. W kawiarence obok biura pijemy kawę. Jej smak pozostanie nam na długo pamięci.  Mamy  cały dzień na zwiedzanie Jakarty.

Zwiedzanie zaczynamy od Placu Niepodległości  (Medan Merdeka), na którym stoi obelisk Monas, będący wizytówką miasta. Jego wysokość, to  132 metry i jest symbolem niepodległej Indonezji. Na fundamentach znajdują się płaskorzeźby przedstawiające historie państwa. Windą wjeżdżamy na szczyt obelisku. Roztacza się stąd panorama Dżakarty. Pod obeliskiem znajduje się muzeum historii i niepodległości Indonezji.

Po zwiedzeniu muzeum kolej na  katedrę św. Pawła. Jest to neogotycka budowla. Niczym specjalnym nas nie zachwyciła. Po drodze mijamy jakąś muzułmańską pielgrzymkę. Kobiety i dziewczyny muzułmanki i nie tylko. Wszystkie idą z kwiatami Wesoło do nas machają. Odwiedzamy największy meczet w Dżakarcie, Meczet Niepodległości (tj.  Masjid Istiqlal). Jest to ogromna budowla, jedna z największych świątyń Islamu na świecie. Może pomieścić 20.000 ludzi. Wybudowana przy placu Merdeka w 1978 r dla uczczenia niepodległości kraju.

Zakładamy szare abaje, myjemy nogi i wchodzimy. Według nas meczet jest obrzydliwy. Zrobiony z metalu. Daleko mu do meczetów tureckich i arabskich. Dżakarta nie sprawia na nas dobrego wrażenia. Jest jakaś bezładna, brudna.

Przenosimy się do dzielnicy chińskiej. Tu znajduje się Kota Intan - najstarszy most zwodzony w Indonezji pochodzący z XVII w. Sunda Kelapa to stary port w Dżakarcie, gdzie są zacumowane drewniane łodzie. Jest to naprawdę wielki port. Widzimy jak zanieczyszczone jest estuarium rzeki, która wpływa do morza. Mnóstwo plastiku w wodzie, smród i brud. Utworzyła się nawet niewielka wyspa śmieci. Wracamy do hotelu po bagaże. Jemy w hotelu kolację i ruszamy na lotnisko. Oczywiście zagubionych walizek nadal nie ma. Mają być jutro. Informujemy przewoźnika, że ma nam dostarczyć ją na Papuę. Do Jayapury.


jedziemy po bilety

obelisk  Niepodległości

za nami najwiekszy kwiat świta

Godło Indonezji

maszerujące kobiety

w meczecie

Dodaj podpis

zwodzony most

śmieci w porcie

w porcie Kunda kalata

katedra św Pawła

metalowy meczet

odpoczynek w meczecie

przed wejściem myjemy nogi

1 sierpnia - Jayapura

Wczesnym rankiem docieramy do Jayapury. Jest to stolica Papui Zachodniej. Tu znajdujemy hotel Matoa. Najpierw musimy kupić bilety do Wameny, głównego miasta doliny Baliem, położonego prawie w samym centrum indonezyjskiej części Papui.  Jedziemy na lotnisko, ale niestety nie ma żadnych lotów tego dnia do Wameny. Nie ma też naszej walizki. Jedziemy do bazy transportowej, w której przewożą towary i nieraz biorą pasażerów. Ale też pudło. Jedziemy do biura Trigana Air. Tu mają bilety na 3 sierpnia. Ale nie dla wszystkich. Jednym lotem lecą dwie osoby a drugim następne dwie. Samolot, ze względu na niewielki rozmiar wymuszony przez charakterystykę lotnisk na Papui zabiera tylko kilkanaście osób. Reszta to przewóz towarów i zaopatrzenia dla mieszkańców. Jesteśmy bardzo zadowoleni, że się nam udało zdobyć  bilety na tak bliski termin.

Następnie idziemy się  na policję by załatwić niezbędne pozwolenie, które umożliwi wjazd do doliny Baliem. Trzeba mieć zdjęcia paszportowe, ksero paszportów i wiz. Załatwienie dokumentów trochę trwa, ale jest sukces. Możemy lecieć. Jest bilet i pozwolenie.

Teraz czas  zrobić zakupy. Przede wszystkim chłopaki muszą mieć jakieś kosmetyki i ubrania. Potem wędrujemy po Jayapurze. W przypadkowej restauracji idziemy na obiadokolację. Kuba zamawia spaghetti, natomiast reszta koktajl z krewetkami. Na Papui nie ma w sklepach praktycznie alkoholu. Można dostać jedynie piwo bezalkoholowe, ale za niebotyczną kwotę. Znajdujemy gdzieś na obrzeżach sklep z piwem „spod lady”. Drogie jak nie wiem co. Ale kupujemy na wieczór po butelce na głowę. Właściwie nie ma tu co więcej robić.

lotnisko w Jayapyrze

lotnisko w Jayapurze

witamy na Papui

Bartek na zakupach















2 sierpnia - Jayapura

Dziś wszystko robimy powoli. Nie mamy specjalnie nic do załatwienia, nigdzie się nie spieszymy. Łapiemy lokalną taksówkę i „wynajmujemy” ją na cały dzień. Kierowca robi nam małą objazdówkę po okolicy i opowiada co ciekawsze rzeczy. Kierowca jest bardzo gadatliwy. Udajemy się również do muzeum antropologicznego Loka Budaya. Jest to muzeum sztuk  zamieszkałych tu ludów, ze szczególnym wskazaniem na Asmatów. Kolekcja bardzo interesująca. Mnóstwo eksponatów. Pokazują kulturę i zwyczaje różnych ludów mieszkających na Papui.

Potem znowu wizyta na lotnisku. Walizka chłopaków nadal nie przyleciała. Zbyszek się awanturuje, ale, właściwie to, bez sensu, bo przecież ci ludzie nic nie są winni i niewiele mogą poradzić. Poza tym włóczymy się po mieście. Uzupełniamy braki odzieży Zbyszka i Kuby. W restauracji Yasmin jemy kolację. Wydaje się być nawet elegancka. Ja zamawiam rybę. Czegoś tak wstrętnego jeszcze nie jadłam. Jakiś twarda, gumowata. Chłopaki śmieją się ze mnie. Wymieniamy walutę dolar amerykański jest wart 9235,00 rupii indonezyjskich. Na odchodne nasz kierowca mówi, że podjedzie po nas rano i obiecuje zawieźć na lotnisko.


w muzeum

w muzeum

w muzeum

wejście do muzeum

rajski ptak

a walizki nie ma

nie pluc na czerwono

eksponaty w  muzeum

maski w muzeum

charakterystyczne rzeźby

Jayapura  leży wśród gór

eksponaty w muzeum



3  sierpnia Wamena

Pobudka bardzo wczesnym rankiem. Taksówkarz oczywiście się nie zjawia. Na szczęście nie płaciliśmy mu z góry. Obsługa hotelu zamawia nam taryfę na lotnisko. Lecimy do Wameny. Najpierw leci Zbyszek z Kubą. Godzinę później ja z Bartkiem. Gdy przylatujemy do Wameny Zbyszek ogarnął już Hotel Baliem i przewodnika.

Hotel raczej skromny, ale przecież nie dla luksusów tu przyjechaliśmy. Przewodnik to Alex Aropa z Jiwiki. Proponuje nam 3 dniową wycieczkę do doliny Baliem. Cena dosyć wysoka. Umawiamy się z innym przewodnikiem, ale on wali cenę zaporową. Decydujemy się na dwudniowy trekking do doliny Baliem, powrót do Wameny i potem wycieczkę do Jiwiki do plemienia Dani, skąd pochodzi Alex. Płacimy pierwszą ratę.

Następnie wycieczka na bazar, gdzie kupujemy wiktuały na wyprawę. Bazar to atrakcja sama w sobie. Tutaj Papuasi sprzedają swoje produkty. Dużo mężczyzn „ubranych” tylko w koteki. Koteka to długa wąska tykwa nakładana na penisa. Mnie zastanawia jak im nie jest zimno. My ubrani dosyć ciepł, a ich strój to tylko koteka.. Jesteśmy przecież w górach. Podczas dokonywania zakupów ciężko było dogadać się z lokalnymi handlarzami – my nie znamy ich języków, oni nie znają angielskiego. Kiedy chcieliśmy napisać cenę za zakupy na wyświetlaczu telefonu grupa sprzedających kobiet przestraszyła się i uciekła. To uzmysłowiło nam, że „nowoczesna” technologia jeszcze tutaj nie dotarła. Na bazarze Zbyszek i Kuba kupują kolejne ubrania i niezbędną odzież na wyprawę w góry.

W samej Wamenie co chwilę słychać muezina nawołującego do modlitwy, jednak jak udało nam się dowiedzieć, prawie wszyscy mieszkańcy doliny Baliem, dzięki aktywności misjonarzy, są wyznania katolickiego. W samym hotelu, okolicznych sklepach oraz straganach prawie wszystko owinięte jest folią zabezpieczającą lub po prostu strechem – czy to kalkulatory, kasy fiskalne a na obiciach łóżek kończąc. Widoczne w ten sposób zabezpieczają wszelkie ruchomości przed zniszczeniem.  

Wieczorem w hotelu spotykamy Polaków, którzy już wrócili z takiej wyprawy. Opowiadają o swoich przeżyciach jak spali w chatce i szczur im przebiegł przez głowę. Oczywiście już mam stracha. Przygotowujemy plecaki na jutrzejszy dzień, bo zabieramy tylko niezbędne rzeczy na trekking.

Trigana polecimy do Wameny

negocjacje w sprawie wycieczki

w hotelu Baliem

nasz przewodnik Alex

Zbyszek z Papuasem

Papua z góry

wylądowaliśmy w Wamenie

na targu w Wamenie




4  sierpnia

Wycieczka do Papuasów

 Umówiliśmy się z Alexem  na godzinę 8.00. Po śniadaniu czekamy na niego przed hotelem, jednak dłuższy czas nie przyjeżdża. Tragarze, których poznaliśmy wczoraj też czekają. Oczywiście trochę się denerwuję, ale wiadomo że nas „nie wystawił”, bowiem czekają z nami jego ludzie i również nie wiedzą  co się stało. W końcu z godzinnym opóźnieniem przyjeżdża Alex. Okazuje się, że w nocy był u niego w domu pożar. Ma dziecko i żonę w szpitalu. Szybko ładujemy się do jeepa i jedziemy do Kurima, po drodze zahaczając o szpital, gdzie znajduje się rodzina Alexa. Tu jest punkt kontroli pozwoleń. Oczywiście oprócz pozwolenia trzeba dać żołnierzom łapówkę. Żołnierze siedzą w gumiakach. Kałasznikowy trzymają jak zabawki.  Teraz już ruszamy na piechotę.

Początkowo idziemy pomiędzy polami kukurydzy. Potem teren coraz bardziej surowy. Idziemy wąską ścieżką wzdłuż rzeki. Widoki cudowne. Momentami bardzo strome podejścia, w planach mamy wizytę w wiosce Hitugi. W czasie trasy Alex zmienia miejsca naszego noclegu, bowiem zobaczył, że do Hitugi poszła liczna wycieczka. Oczywiście wolimy być sami niż w dużej grupie turystów. Dodatkowo nie wiedzieliśmy czy będzie dla nas i naszych kompanów miejsce na nocleg. Tragarze niosą nasze bagaże i jedzenie dla nas. Bagaże są w porządnych plecakach, a jedzenie niosą w kartonach.

Dochodzimy do przeprawy przez rzekę. Mostek wiszący, długi i wąski. Rzeka wartka oraz głęboka. Przechodzimy po kolei, bo mostek bardzo chybocze. Niektórzy mają trochę emocji, a nawet sporo, co widać na zdjęciach. Po drodze mijamy wioski Papuasów. Niskie domy kryte słomą, spod której wydobywa się dym. Działki są ogrodzone płotami z kamieni. To po to, by nie uciekły zwierzęta hodowlane, głównie świnie. One są największym majątkiem Papuasa. Żeby przejść przez te płoty ustawione są specjalne schodki z jednej i z drugiej strony. Na grządkach rosną warzywa. Ziemia jest tu dosyć urodzajna i mokra z powodu bardzo częstych i obfitych opadów deszczu. Nie ma się w sumie co dziwić – jesteśmy przecież niedaleko równika. Taki klimat sprzyja  uprawie roślin.

W pewnym momencie łapie nas ulewa. Szybko wyciągamy płaszcze i kurtki przeciwdeszczowe. Kuba zanim dotarł do peleryny przemókł do ostatniej nitki. Mimo to humory nam dopisują. Późnym popołudniem docieramy do wioski o nazwie Syokosimo. Jest dosyć chłodno i wszędzie jest mgła (a może to chmura?). W domku nauczyciela dostajemy malutki pokój i dwa materace. Zbyszek z Kubą sprawdzają, czy się zmieszczą na jednym. Ja na drugim z Bartkiem. Jakoś przeżyjemy, a raczej prześpimy.

Chodzimy po wiosce i ją zwiedzamy. Obserwujemy, jak chłopcy grają w nogę na boisku, które znajduje się na stromym stoku – trochę śmiesznie to wygląda, bowiem jedna część boiska jest wyżej niż pozostała część. Przez to piłka zawsze się stacza na jedną stronę. To im jednak wcale nie przeszkadza. Jak widać brak porządnego boiska nie jest przeszkodą. Mają piłkę do nogi i grają zażarcie. W międzyczasie przewodnik wraz z tragarzami przygotowują nam posiłek. Jeszcze w drodze do wioski mieliśmy małą przerwę na lunch. Głównie lokalne owoce i jakieś batoniki. Teraz, na obiadokolację, dostajemy ryż z kurczakiem i dużo zieleniny. Są podane dwie wersje ryżu. Gotowały się na rozpalonym ognisku w chacie w okrągłych kociołkach. Pada deszcz, więc siedzimy w domku ciesząc się ciepłem ogniska. Pełni wrażeń, ale też zmęczeni kładziemy się spać, kolejnego dnia czeka nas rano pobudka.

 

Droga do wioski
Alex z chłopakami

Dolina Baliem

napotkani Papuasi

czasem przechodziliśmy przez strumyki

Dolina Baliem

piękne widoki

wioski mijane po drodze

dolina Baliem

nerwowe przejście przez mostek

na dłuugim mostku

mnie obstawa nie jest potrzebna

czasem się wspinamy

na trasie

papuaska posiadłość

dolina Baliem

napotkane dzieci

na trasie

w drodze

kontrola dokumentów

w drodze

5 sierpnia

Dolina Baliem i  powrót do Wameny

Noc jakoś przeleciała. Prawie cały czas padało. Byliśmy zmęczeni, więc spaliśmy jak susły. Nawet nie zdążyłam bać się szczurów, tylko momentalnie zasnęłam. Wstajemy wcześnie. Chodzimy z Alexem po wiosce a tragarze w tym samym czasie gotują śniadanie.

Wchodzimy na plantację tykw, z których robi się koteki. Odwiedzamy parę staruszków - myślę, że są młodsi ode mnie, ale wyglądają na zniszczonych przez życie. Kobieta ma poobcinane fragmenty palców. To taki zwyczaj, a raczej forma żałoby. Gdy umiera ktoś bliski, kobieta obcina sobie kawałek palca.

Poletka wokół domów są malutkie, ale urodzajna ziemia  daje obfite  plony. Praktycznie w każdej chatce z ludźmi mieszkają świnie. Świnia, jak już wspominałam, to największy majątek Papuasa.

Po wycieczce po wiosce zaglądamy do miejscowego kościoła. Jest to zbudowany pawilon z desek.  W środku dzieci zajmują się  rysowaniem. Kościół w ciągu tygodnia pełni rolę szkoły, a w niedzielę jest  kościołem. Gdy wracamy, w kościele odprawiane jest nabożeństwo. Słychać śpiewy w trakcie nabożeństwa .U Papuasów kupujemy pamiątkowe koteki.  

Pełni wrażeń zaczynamy wędrówkę do Wameny. Znów mijamy liczne wioski, poletka. Po drodze spotykamy Papuasów, z którymi robimy sobie zdjęcia. Są to ludzie nadzwyczaj pogodni, bezinteresowni.  Przechodzimy jeszcze jeden mostek. Docieramy do punktu startowego czyli punktu kontroli pozwoleń. Trasa zajęła nam ponad 3 godziny. Teraz tylko samochód i wracamy do Wameny. Zbyszek siada z przodu koło kierowcy. Siedzi pomiędzy kierowcą a Alexem. Okazuje się że siedzi też między dźwignią do przerzucania biegów oraz otwartym kanistrem z benzyną. Jak się potem okazało był to bak z paliwem w tym samochodzie. Skrzynia i kanister znajdują się pomiędzy jego nogami.

Wracamy do Wameny pełni wrażeń. Po drodze jedziemy do szpitala gdzie, przebywa żona i dzieci Alexa.  Jak zobaczyłam szpital to zwątpiłam. Łóżka to prycza. Na nich leżą pacjenci. Niektórzy bez pościeli. Przy łóżku dzieci i żony Alexa jest rodzina. Wszędzie pełno much. Zamiast bandaży i opatrunków używane są liście bananowca. Absolutna prowizorka. Wychodzę ze szpitala wstrząśnięta. Jutro jedziemy do plemienia Dani. Po południu zwiedzamy Wamenę. Idziemy na bazarek, zabijamy czas. W pokoju chłopcy robią przymiarki koteki.

 

przymiarka koteki
bazarek w Wameneie

Dodaj podpis

powrót wśród kukurydzy

widoki po drodze

papuaska zagroda

widoki po drodze

Papuas spotkany po drodze

Dodaj podpis

widoki po drodze

nasze śniadanie

czekamy na posiłek

posiłek się gotuje

wizyta u Papuasów

Dodaj podpis

wnętrze chatki

plantacja kotek

kobieta z obciętymi palcami

chatki Papuasów

skarb Papuasa


6 sierpnia

Wamena i Jivika

Rano idziemy na bazar. Czekamy na Alexa, który ma kupić prosiaka jako prezent  dla plemienia Dani. Początkowo miał kosztować 700.000 rupii, ale cena gwałtownie wzrosła do 1.700.000 rupii. Decydujemy się, bo jakie jest wyjście.

Wracamy do hotelu. Kupujemy bilety powrotne do Jayapury. Tym razem będziemy lecieć wszyscy razem. Ruszamy z Alexem do wioski Jiwika. Jedziemy samochodem. Tu też kontrola naszych przepustek. Wysiadamy z samochodu i idziemy pieszo. W pewnym momencie wyskakuje gromada  uzbrojonych wojowników. Otaczają nas z dzidami. Ubrani w koteki. Na głowach pióropusze. Twarze posmarowane na czarno oraz biało. Na wysokiej wieży stoi wódz i zarządza tym wojskiem. Alex wymienia z nim  powitania, daje świnię i zaczyna się spektakl. Pokazują nam swoje tańce wojenne. Zbyszek przyłącza się do nich. Zawierają pokój. Teraz wszyscy razem idziemy do wioski.

Wchodzimy przez główną bramę. Po środku znajduje się spory plac. Po lewej stronie długi dom. Po prawej pojedyncze domki. Jeden szczególny. Wiszą przed nim koteki. Okazuje się, że długi dom to budynek, z którego korzystają wszyscy. Dom z kotekami to dom mężczyzn. Pojedyncze domki to domki kobiet i dzieci. Wszystko zbudowane z trawy, liści i patyków. Mieszkańcy witają nas śpiewem i tańcami. Przyłączamy się do zabawy. Mężczyźni nie tańczą. Obserwują wszystko spod wiaty.

Następnie z łuku, jednym celnym strzałem prosto w serce zabijają świniaka. Kobiety przygotowują ognisko. Pocierając dwa drewka rozpalają ogień. Najpierw rozgrzewają kamienie. Gdy są gorące wkładają je do dołu.  Przenoszą je na długich drewnianych szczypcach. Następnie kładą liście, warzywa, mięso i znowu liście. Okładają to wszystko  liśćmi bananowca i kamieniami.. Teraz czekamy.

Siedzimy ze starszyzną męską. Ja zaglądam do długiego domu. Jest tam dużo narzędzi. Siedzą też dzieci. Zresztą w całej wiosce dzieci jest wszędzie pełno. Są bardzo ciekawskie. Cieszy je wszystko. Etykietka z cukierków to ogromna atrakcja. Wyrywają ją sobie. W końcu jeden z nich nakleja ją sobie na czoło. Wychodzę poza ogrodzenie. Tam dwóch mężczyzn uprawia pole. Narzędzia prymitywne do bólu.

Gdy świnia się upiekła, mężczyźni i my dostajemy po kawałku. Kobietom przypadają tylko warzywa. Po obiedzie jedziemy zobaczyć mumie, które Papuasi przechowują. Według nich trzeba posiadać mumię przodka. Wchodzimy do innej zagrody. Tu po środku stoi pieniek. Papuas, gdy dowiedział się o co chodzi pobiegł do swojej chaty i pod pachą przyniósł mumię. Postawił na pieńku. Nasze zaskoczenie było ogromne. Spodziewaliśmy się innej prezentacji. Jakieś gabloty itp., a tu facet przynosi pod pachą mumię swojego przodka. Do samochodu odprowadzają nas mieszkańcy wioski. Jeden z nich trzyma mnie za rękę. Chłopaki się śmieją, że mam adoratora.

Po południu wracamy do Wameny. Idziemy jeszcze raz na bazar warzywny. Obserwujemy ludzi. Kupujemy sobie banany. Obserwujemy papugi. W pewnym momencie przechodzi koło nas  demonstracja. Nie bardzo wiemy o co im chodzi. Napotkany przechodzień mówi, że chodzi o prawa robotników.

zakupy na bazarze

przed hotelem Baliem

kupujemy pamiątki

kwiaty lootosu

wódz pwioski  na wieży

ale ma długa kotekę

wojownicy

przygotowania do ataku?

Dodaj podpis

wojownik

Zbyszek zawiera pokój

dłuższa strzała czy koteka?

widac róznicę we wzroście

Ja też dostałam dzidę.

wódz w akcji

męzczyżni w wiosce

wśród kobiet papuaskich

strój wojenny

Dodaj podpis

Guliwer wśród Liliputów?













ale mam obrońców

strzał do prosiaka

starszyzna wioski

wódz z wodzem

dzieci opiekują się dziećmi

w oczekiwaniu na posiłek

prace polowe

kobiety przygotowują  potrawy

sklepik z pamiatkami

nowa narzeczona?

trafił mi się kawałek prosiaczka

mężczyźni i chłopcy dostali mięso

te siatki to torby na bagaże

mój adorator

wojownicy

wojna trwa

papuascy wojownicy

taniec walczących

papuascy wojownicy

Zbyszek zwycięzca

wojna zakończona


broń zdobyta

no kto chce walczyć?

Papuasi uzbrojeni

papuaska mężatka

w papuaskiej wiosce

kobiety papuaskie

wojownicy

kobiety chetnie się fotografują

Kubuś wśród kobiet


Dodaj podpis

Zbyszek też sobie przygarnął dwie










Ja mam trzech obrońców

Dodaj podpis

Dodaj podpis


Dodaj podpis

Dodaj podpis

rozpalanie ogniska

Dodaj podpis

Dodaj podpis

Dodaj podpis

rozpalanie ogniska

najstarsza kobieta

Dodaj podpis

wioska

dzieci jak wszędzie usmiechniete

dziewczynki noszą spodnice z palmy

koledzzy

zdobyczna etykietka z cukierka

gil pod nosem nie przeszkadza

Dodaj podpis

prace polowe za wsia

przenoszenie gorących kamieni

gorące kamienie nosi się w szczypcach

przygotowanie posiłku

Dodaj podpis

Dodaj podpis

ten kopczyk to piec ziemny

zagroda Papuasów

Papuas ze swoim przodkiem 

czekamy na posilek

mumia

papuas z przodkiem

wejście do  zagrody

transport towarów


 







7 sierpnia

 przelot do Makassar Sulawezi

Rano bez problemów wylatujemy z Wameny. Na lotnisku w Jayapurze  otrzymujemy radosną nowinę, mianowicie zagubiona walizka czeka na nas. Widzieliśmy nieukrywaną radość pracowników.  Wypłacają nam po 25 dolarów za każdy dzień opóźnienia w dostarczeniu walizki. Na lotnisku kupujemy bilety na samolot na wyspę Sulawezi, czyli Celebes, do Makassar . Samolot mamy o godzinie 13.Wymieniamy 1.000 dolarów, żeby mieć  kasę na pobyt u Toradżów. Jak zwykle kłopot ze starszymi banknotami. Wymieniają tylko od serii D. My mamy trochę studolarówek serii ABC i nie chcą nam ich nigdzie wymienić.

Siedzimy z walizkami przed terminalem, bo przecież nie bardzo jest co robić. Na drzwiach lotniska ciekawy znak. Zakaz plucia na czerwono. Oczywiście chodzi o betel. Indonezyjczycy żują betel co powoduje wydzielanie czerwonej śliny Potem na chodnikach i ulicach są czerwone plamy. Betel to używka. Podstawą są orzechy palmy areca, zwanej palmą betelową, a orzechy też orzechami betelowymi i liście pieprzu żuwnego. Wypełnieniem jest mleko wapienne bądź pokruszone muszle. Zucie tego specyfiku  pobudza, ale farbuje usta, zęby na czerwono. Żucie powoduje wytwarzanie znacznej ilości śliny, której Indonezyjczycy pozbywają się wypluwając gdzie popadnie. Potem na ulicach wiać czerwone plamy. Samolotem linii lotniczych Merpati przylatujemy po zmroku na Celebes. Na lotnisku łapiemy taksówkę. Kierowca ma nas zawieźć do dobrego hotelu. Oczywiście jemu w to graj. Zawozi nas do hotelu o nazwie Pantai Gapura. Tu pełen wypas. Drink powitalny. Oglądamy obiekt. Rzeczywiście wypasiony, ale cena też. Zbyszek ostro sprzeciwia się i postanawiamy jechać gdzie indziej. Wzywamy taksówkę. W tym czasie przynoszą mi jeszcze jednego drinka z mango. Jestem trochę zaskoczona, ale piję. Taksówka przyjeżdża i jedziemy szukać hotelu, zostawiając nasze walizki. Znajdujemy hotel Violet. Cena odpowiada. Teraz Zbyszek wraca po bagaże. Okazuje się, że nie chcą mu wydać bagaży, bo trzeba zapłacić za drinka, który otrzymałam. No cóż, trzeba to wliczyć w koszty. Hotel Violet skromniejszy, ale przecież mamy tylko się przespać i ruszać dalej w drogę. Hotel dla 4 osób około 36 dolarów za noc. W cenę wliczone jest również śniadanie.


walizki w komplecie. czekamy na samolot

nie pluc na czerwono

przed odlotem


8  sierpnia

Sulawezi  Makassar i nocny przejazd do Toraja   

Rano śniadanie w przyhotelowym barze. Idziemy zwiedzać Makassar. Najciekawszym miejscem w Makassar jest fort holenderski Rotterdam. Budowany w XVI i XVII w. jest doskonale zachowany. Na terenie fortu znajduje się kościół i biuro handlowe. Przecież Holendrzy po to zdobyli te tereny by sprowadzać do Europy  przyprawy. Z fortu niespiesznie idziemy na nabrzeżem Pantai Losari. Jest to deptak mieszkańców Makassaru. Oczywiście ożywa  on wieczorem. Teraz jest to senne i prawie puste miejsce. Wynajmujemy łódkę i płyniemy na wysepkę Lao Lao. Tu na plaży spędzamy  czas. Wracamy  zmęczeni słońcem. Teraz czas na piwo i obiad. Nasza radość jest wielka, ponieważ dostępne jest tutaj piwo w butelkach 0,75 l. Na całej Papui prawie nigdzie nie można było zdobyć piwa, jak już to w puszce o pojemności 0,33 l w bardzo wysokiej jak na tutejsze warunki cenie. W okolicy znajdujemy biuro podróży i kupujemy bilety  autobusowe do Rentapao. Podróż trwać będzie aż 9 godzin. Na szczęście jazda odbędzie się w nocy, więc nie stracimy dnia na podróż, a dodatkowo zaoszczędzimy na  noclegu. Wracamy do hotelu po bagaże i jedziemy na dworzec autobusowy . Liniami Litha &co wyjeżdżamy o 22.00 z Makassaru do Rantepao.

fort Rotterdam

fort Rotterdam

wysepka LaoLao

dzieci jak wszędzie radosne

na plaży LaoLao

Fort Rotterdam

wreszcie piwo w normalnej cenie


9 sierpnia

Sulawezi Toraja 


Po całonocnej podróży jesteśmy wykończeni. O 7.00 rano autobus zajeżdża na przystanek autobusowy. Wysiadamy, zabieramy bagaże. Zanim się zebraliśmy do kupy zaczepił nas Indonezyjczyk. Przedstawił się że na imię ma Henri i jest licencjonowanym przewodnikiem po ziemi Toradżów. Potwierdził to okazując stosowne dokumenty i legitymację. Obiecał zawieźć nas do hotelu i omówić  trasę wycieczki. Jedziemy więc do hotelu . Tu ustalamy trasę naszej wycieczki.

Najpierw bierzemy udział w ceremonii pogrzebowej. Dla tej właśnie ceremonii przyjechaliśmy w sierpniu na Sulawezi, ponieważ tylko w tym czasie (lipiec-sierpień) odbywają się  stypy i pogrzeby. Toradżowie umierają przez cały rok, ale pogrzeb i tygodniowa stypa odbywa się w  głównie w sierpniu. Zwłoki mogą być zabalsamowane przez prawie rok nieraz dłużej. Teraz konserwuje się zwłoki formaldehydem, kiedyś ziołami. Zmarły leży w osobnej części domu i czeka na pogrzeb. Rodzina traktuje go jak chorego. Codziennie dostarcza mu jedzenie. Musi również zebrać na pogrzeb pieniądze. Koszty pogrzebu są ogromne.Dlatego też nieraz  środki zbierane są przez kilka lat. Gdy zostają zebrane pieniądze przyjeżdżają krewni z całej Indonezji a nawet ze świata. Zarzynane są bawoły, świnie. Uczestnicy pogrzebu z okolicy przynoszą dary słodycze, owoce, świnie. Zwierzęta zabija się na miejscu. Mięso jest dzielone i rozdawane uczestnikom stypy. Wszyscy siedzą pod namiotami. Są odświętnie ubrani. Jedzą owoce, orzeszki, pija piwo palmowe. Kwik zabijanych zwierząt  niesamowity. Wszędzie pełno krwi. Następnie po zakończonej wielodniowej stypie zmarłego przenosi się w trumnie z drzewa sandałowego na platformie przez spichrzem. Trumna ma charakterystyczny kształt domów Toradżów. Zmarli chowani sa w wykutej  grocie w skale. Im wyższy staus zmarłego tym  wyżej pochowany.

Domy Toradżów mają charakterystyczne dachy w kształcie łodzi. Podobno gdy nadejdzie powódź odetną pale, na których stoją domy i odpłyną. Wracając do pogrzebu - ostatniej nocy trumna jest składana w rodzinnym grobowcu a wyrzeźbiona figurka tau tau stawiana na galeryjce z innymi figurkami zmarłych.

Gdy przyjeżdżamy na teren ceremonii witamy się z jednym z członków rodziny zmarłego. Zmarły czekał na swój pogrzeb ponad rok. Dajemy w prezencie papierosy. Zostajemy zaproszeni do jednego z zadaszonych pawilonów. Tu jesteśmy poczęstowani herbatą, orzeszkami i owocami. Dostajemy też wino palmowe, które pijemy z bambusa.

Obserwujemy nadchodzące delegacje  z sąsiednich wiosek. Kobiety pięknie ubrane niosą w pojemnikach dary. Mężczyźni na  drągu niosą spętaną świnię. Ona idzie na rzeź. Wokół jest pełno pięknie ubranych dzieci. Nie widać specjalnie smutku na twarzach. Natomiast odczuwa się doniosłość obrzędu. Po kilku godzinach opuszczamy wioskę i ruszamy w dalszą drogę. Przez pola ryżowe, na których gdzieniegdzie stoją bawoły błotne docieramy do Tampung Allo . Są tu jaskinie, w których pochowani są Toradżowie  Mnóstwo  kości , czaszek i trumien.

Następnie Henri zapytał nas, czy chcemy pójść do etnicznej restauracji na lunch. Oczywiście wszyscy przyklasnęliśmy pomysłowi. No nie był to dobry pomysł. Etnika kojarzyła nam się z tradycyjnym jedzeniem. W chałupie było siermiężnie i niezbyt czysto. „Dobra, będzie ugotowane to się nie zatrujemy” pomyślałam sobie. Przynieśli nam kurczaka z ryżem . Był tak paskudny że nie dało się zjeść. Dodatkowo zamiast ryby podano nam jej głowę. Każdy podłubał tylko i zostawił. Henry zjadł po nas wszystko co zostawiliśmy. Poszliśmy na zaplecze, a tam ognisko i jak za króla Ćwieczka. Brud i prymityw. Specjalnie się tym nie przejęliśmy, traktujemy to jak przygodę. Ruszamy  do kolejnych wiosek Toradżów, ze wspaniałymi domami zwanymi tongkonan. Domy oprócz tego że mają wspaniałe w kształcie dachy to pokryte są wieloma warstwami bambusa. Boki domu są pięknie malowane w kolorze białym, czarnym brązowym . Na froncie znajdują się  poroża zabitych w czasie ceremonii pogrzebowych bawołów. Dom stoi na 4 palach skierowany jest w kierunku północno-wschodnim, bo stamtąd przywędrowali przodkowie Toradżów.. Jest podzielony na 3 części . jedna dla ludzi druga dla bóstw a trzecia dla zmarłego oczekującego na pogrzeb. Zaglądamy do jednego z takich domów. Jest tu bardzo ubogo, łóżko, telewizor i to wszystko. Wiele domów na froncie ma  poroża bawołów lub nawet spreparowane bawole łby.

Teraz jedziemy do wioski Suaya. Tu znajdują się królewskie grobowce ze wspaniałymi  figurkami Tautau. Są to wyrzeźbione z drzewa postaci zmarłych wiernie odtworzone.  Przed takimi grobowcami na skałach wysoko stoją figurki tautau. Natomiast niżej  znajduje się mnóstwo trumien ludzi ubogich. Wszędzie walają się podarki dla zmarłych, coca cola, papierosy itp. Na koniec  wiszący mostek z powyrywanymi deskami. Spacer z adrenaliną.

Wracamy do hotelu. Podczas kolacji  przygrywa nam  na fortepianie  młody chłopak. Śpiewa piosenki Beatlesów i Johna Lennona. Bijemy mu brawo i nazywamy Johnem Lennonem. Jest bardzo szczęśliwy. Dzień pełen wrażeń. Padamy ze zmęczenia

hotel w stylu Toradżów

na ceremoni pogrzebowej

na ceremoni pogrzebowej

pola ryżowe

grobowce

lunch w etnice

zaplecze kuchni etnicznej

uczestnicy pogrzebu

łby zabitych wołów

przniesione zwierzęta

dzieci uczestniczące w ceremonii

dzieci  uczestniczące w ceremonii

łby zabitych wołów

strojnie ubrane  dziewczynki

poczęstunek w czasie pogrzebu

kolejni  uczestnicy pogrzebu

wino palmowe

Dodaj podpis

mięso pokrojone dla gości pogrzebowych

Dodaj podpis

domy Toradźów

dekoracje na domach Toradźów

wioska Toradźów

figurki Tautau

figurki tautau

figurki tautau

figurki tautau

trumny i figurki tautau


Dodaj podpis

Dodaj podpis

Dodaj podpis

Dodaj podpis

dom z porożem bawołów

Dodaj podpis

w wiosce Toradźów

Henri nam cos tłumaczy

wnętrze domu

dzieci w domku

tautau na sprzedaż

wiszące trumny

dary dla zmarłych

Dodaj podpis

grobowiec

3 czy 4 czaszki?

dziurawy mostek

przejście to trochę adrenaliny


10 sierpnia

Sulawezi i nocny przejazd do Ampanamy

Śniadanie   z jajeczkiem na miękko. Najpierw zwiedzamy wioskę Siguntu. Tu też  tongkonany  Po drodze zajeżdżamy do wioski gdzie rzeźbią figurki tautau. Potem Henri zawozi nas do wioski  tkaczy. Wyjeżdżamy pod górę. Pojawia się mgła. No to diabli wzięli piękne widoki. Z wioski Batutonga rozciąga się piękny widok na całą dolinę Tona Toradźa. Obserwujmy z tarasu widokowego restauracji dzieci wracające ze szkoły. Wszystkie ubrane w mundurki. Czysto schludnie.

Ruszamy do Londy, wioski gdzie znajdują się wiszące trumny oraz grobowce  wykute w skałach. Tu też jest mnóstwo trumien rozpadających się. Wiszące trumny też w dużym stopniu  są zniszczone. W jaskini  pełno czaszek i darów. Henri zaprowadza nas pod drzewa, które mają na sobie jakieś dziwne łaty. Okazuje się, ze są to specyficzne drzewa, które wydzielają biały sok. Gdy umrze dziecko, które jeszcze  jest karmione piersią   chowane jest w zrobionej specjalnie dziupli, by mogło dalej otrzymywać mleko. Dziuplę  zatyka się matą. Po jakimś czasie dziupla zarasta i zostaje na drzewie tylko blizna.

Ostatnim etapem naszej podróży po krainie Toradżów jest Marante. Tu z kolei znajdują się w skałach galeryjki z tautau oraz  stojące kamienne statuy Tym razem lunch w  cywilizowanym miejscu. Jedzenie pyszne, Wśród kwiatów i zieleni. Wracamy do hotelu. Po drodze jeszcze wioska  Lemo z licznymi  domami  Toradżów oraz wizyta w sklepach z pamiątkami. Na koniec wizyta w Rantapao w warsztacie tkackim. Wracamy pełni wrażeń do hotelu. Henri załatwia nam samochód do Ampany poru z którego przepłyniemy na wyspy Togean .Zwiedziliśmy praktycznie  cała dolinę. Jesteśmy pod wrażeniem kultury i odmienności Toradżów.

W hotelu żegnamy się z Henrim. Teraz tylko kolacja. Bartek zamawia miejscowego hamburgera, Jest ogromny. Oczywiście  czas umila nam miejscowy John Lennon. Wieczorem przyjeżdża po nas samochód. Koszt przejazdu samochodem do Ampany  kosztuje prawie 200 dolarów,  ale nie mamy wyjścia  Czeka nas  nocna jazda do Ampany. Zasypiam w samochodzie. Jednak mimo snu  droga kręta wywołuje u mnie chorobę lokomocyjną. Niestety trzeba się zatrzymywać. Przesiadam się na przednie siedzenie. Jest trochę lepiej. W trakcie jazdy trafiany ma burzę. Na szczęście nasze auto daje sobie bez problemu radę. Niestety autobus, który napotykamy na drodze nie jest w stanie jechać – ugrzązł. Wraz z pasażerami pomagamy mu wyjechać, ponieważ blokuje całą drogę. O 5 rano docieramy do portu. Po drodze widzimy piękny widok na zatokę oraz powalony w wyniku niedawnego trzęsienia ziemi most. Jestem wypluta. Jak pomyślę, że mam jeszcze płynąć statkiem, to mi się żyć nie chce.. Żegnamy się z kierowcą i ruszamy do portu.

dom z porozami bawołow


w domu Toradźów

wioska Toradźów

panorama z restauracji

ryż się suszy

dzieci w mundurkach wracają ze szkoły

grobowce w skale


dzieci wracają ze szkoły

statuły  jako pamiatki po zmarłych

groby dzieci

Dodaj podpis

Dodaj podpis

w warsztacie tkackim

Dodaj podpis

ogromny żuczek

Dodaj podpis

Dodaj podpis

groby w skale

malownicza wioska Toradźów

Dodaj podpis

grobowiec

bartek z miejscowym J.lenonem

nasz hotel

Toradżański burger

brama  hotelowa

dotarliśmy po nocnej podróży




11 sierpnia

 wyspy Kadidiri

Zmęczeni nocną podróżą czekamy na statek, który zawiezie nas na wyspy Tongean. W trakcie oczekiwania Zbyszek oraz Kuba poszli szukać jakiejś knajpy, gdzie moglibyśmy zjeść śniadanie. Znajdują lokal, który serwuje naleśniki. Po śniadaniu wracamy do portu i udajemy się na prom. Portem, na którym mamy wysiąść jest Wakai. Z Ampany do portu Wakai na wyspach Tongean płyniemy  ponad 2 godziny. Nie jest najgorzej. Siedzimy na pokładzie  przy walizkach. Część pasażerów leży na  pryczach.

Po dwóch i pół godzinie docieramy do Wakai.  Na nabrzeżu czeka łódka, a  właściwie motorówka płynąca do naszego ośrodka Kadidiri Paradise. Ładują nasze bagaże i ruszamy. Po pół godzinie jesteśmy na miejscu. Dostajemy domek składający się z dwóch odrębnych pokoi. Ja z Bartkiem zajmuję jeden a Zbyszek z Kubą drugi. Pomiędzy nami jest tylko przepierzenie. Pokoje są z łazienkami. Domek nie jest zbyt szczelny. Ściana koło łazienki jest ażurowa. Także pomiędzy dachem a ścianami dużo przestrzeni. Dzięki temu jest przewiewnie. Prąd jest tylko po południu i wyłączany jest po godzinie 22.00. Od komarów chroni moskitiera. rozwieszona nad  dwoma połączonymi łóżkami. Przed domkiem taras z hamakami i stolikiem. Widok na morze cudny. Możemy korzystać ze sprzętu do snorkelingu, który znajduje się   po drugiej stronie wyspy. Wyspa jest malutka. Znajdują się tu dwa ośrodki. Drugi to  Black Marlin. Leżący po sąsiedzku. Ośrodek Kadidiri Paradise ma jeszcze molo ze świątynią dumania na końcu.  W ośrodku jest pełne wyżywienie.

Po obiedzie ruszamy na rafy. Są bajeczne. Mnóstwo ryb i przecudnych kolorowych koralowców. Zbyszka atakuje jakaś ryba. Ugryzła go w udo. Jest wyraźny znak na nodze. Nie zrażamy się takimi pierdołami i pływamy do kolacji. Kolacja w stołówce. Jest jeszcze światło. W ośrodku prawie nie ma turystów. Chyba z 5-6 osób. Trochę rozmawiamy, ale  towarzystwa niezbyt skore do rozmowy. Jest samotna Rosjanka. Podróżuje samotnie po Indonezji. Ona w ogóle nie ma ochoty na kontakt z innymi osobami. Wieczorem wypijamy piwo na  tarasie. Czujemy się jak w raju. Zachód słońca nieprawdopodobnie piękny.  Po zachodzie    zaczyna się ulewa. Przed naszym domkiem rośnie palma. Woda tak leci z liści jak z prysznica. Zbyszek i Kuba postanawiają skorzystać i wykąpać się  korzystając z naturalnego prysznica. Umawiam się z właścicielami ośrodka, że zorganizują nam wycieczkę  by zobaczyć największe na świecie kraby lądowe, czyli kraby kokosowe. Żyją tylko tutaj i w kilku miejscach na świcie. Mają bardzo silne szczypce, którymi rozłupują kokosy. Zwane są też  krabami palmowymi. Zmęczeni padamy  gdy w ośrodku wyłączają prąd.

statek podpłynął

podroż statkiem

widoki piękne

po drodze mijamy wioskę na wodzie

motorówka na wyspę Kadidiri

dopływamy do raju

dopływamy do raju

wiątynia dumania

codowna woda

prysznic pod palmą

pająk z pajęczyną

kapiel pod palma

12 sierpnia

wyspa Kadidiri

Rano radośni pędzimy na śniadanie. Przed nami cały dzień leniuchowania. To fajne uczucie. Bierzemy  fajki i płetwy i gnamy na rafy. Dzisiaj z drugiej strony wyspy. Tu okazuje się, że też atakują jakieś ryby. Najpierw kąsają Zbyszka, potem mnie.  W trakcie  wskakiwania do wody Zbyszek gubi płetwę. Nie możemy jej znaleźć.  Idziemy po drugi komplet.  Nie ma żadnego problemu. Każdy bierze co chce. Gdy wracamy na kawę i ciastka stwierdzam, żezginęły   wafelki, które wczoraj  wyjęłam z walizki.. Nikt się nie przyznaje, ale nie ma problemu. Mam jeszcze inne. Zdziwiło mnie tylko, że nie ma winnego.

Wędrujemy po wyspie, zaglądamy do sąsiedniego ośrodka. Opalamy się . i znowu rafy. Tak cały dzień. Rafy przecudne. Jedne z najładniejszych jakie widziałam. Zachód słońca znowu bajeczny. Słońce oświetlające nasz ośrodek,  bajka. Wieczorem po zachodzie słońca  łodzią płyniemy na jakąś wyspę. Tu z latarkami szukamy kraba. W końcu przewodnik znajduje go. Nie jest to okaz monstrualny, ale  robi wrażenie. Przewodnik zabiera go na łódkę. Wracamy do ośrodka. W ośrodku  pokazuje wszystkim mieszkańcom kraba. Krab ma ogromne szczypce. Z łatwością miażdży  szpulę z drutem. Jesteśmy pod wrażeniem.

Wieczorem rytuał się powtarza. Siedzimy na trasie  Kuba w hamaku. Pijemy piwo. Gdy wyłączają światło idziemy spać. Bartek kładzie latarkę pod poduszkę. W nocy budzi mnie jakiś szelest. Gdy siadam na łóżku robi się cicho. Kładę się i nasłuchuję. Znowu szelest  papierka. Budzę Bartka. On też siada na łóżku, ale jest cicho. Gdy się kładziemy słychać szelesty. Bartek podnosi moskitierę i  lampką świeci po pokoju. Nic nie widać. Kładziemy się znowu. Teraz szelest głośniejszy. Bartek bierze kij od szczotki i zaczyna nim stukać. Mnie jak na złość zachciało się siku.  Nie pójdę do łazienki, bo się boję. Gdy Bartek zaczął wymachiwać kijem od szczotki podniósł się rumor kwik i coś uciekało w stronę   ażurowej ściany koło łazienki. Ja biegiem w drugą stroną na dwór, bo już nie mogłam wytrzymać. Po chwili Bartek wyszedł za mną z domku. Pukamy do Zbyszka. On tylko się pyta co my wyczyniamy. Oczywiście opowiadam mu o wizycie nieproszonych gości. Nie robi to na min wrażenia. I idzie spać. Rano okazuje się, że   zwierzaki przyszły po kolejną porcję ciastek. Leżały w otwartej walizce i chciały się poczęstować. Nauka  - trzeba zawsze zamykać walizkę. Teraz też wyjaśniło się co się stało z ciastkami poprzedniej nocy. Tylko spaliśmy mocniej i nie słyszeliśmy nieoproszonych gości.


całkowite lenistwo

pokój w domku

widok ze świątyni dumania

kadidiri

błogie lenistwo

zachód słonca

zachód słonca

płyniemy na wyspę krabów

znaleziony krab

krab ze szpulka

krab ze szpula






zachod słońca

Dodaj podpis

krabie szczypce

to nie kokos to szpulka



13 sierpnia

Kadidiri nocny statek z Tokelau do Gorontago

Dziś ostatni dzień w Kadidiri Paradise. Nic się nie zmienia w naszych planach. Leniuchowanie,  rafy jedzenie.  Rozliczamy się z ośrodkiem . za 4 osoby za pobyt z wyżywieniem zapłaciliśmy 200 dolarów. Po południu właściciel odwozi nas do portu Wakai skąd mamy płynąć do Gorontalo. Żal wracać. W porcie czekamy na statek. Właściciel ośrodka załatwił nam bilety za 380.000 czyli za około 40 dolarów dla 4 osób. Istnieje możliwość wynajęcia kajuty za kolejne 40 dolarów. Oczywiście decydujemy się.

Wejście na statek to  wyzwanie samo w sobie. Wąska deseczka pomiędzy nabrzeżem a statkiem  ma robić za trap. Bez obciążenia trudno przejść, a co mówić z walizką. Na szczęście załoga pomaga nam dostać się na statek. Prowadzą nas do jedynej na statku kajuty. Maleńkie pomieszczenie z 4  łóżkami piętrowymi. Bez okna. Zbyszek znajduje jedyny na statku taboret. W kajucie nie ma gdzie położyć  bagaży. Kładziemy je  na łóżkach. Trzeba będzie z nimi spać.  Statek odpływa. Widzimy jak łódką podpływają jacyś ludzie i jeszcze podają ogromną paczkę  jakiemuś pasażerowi. Siedzimy na korytarzu. Obserwujemy zachód słońca. Chłopaki przymierzają się do łóżek. Są krótkie, a do tego jeszcze bagaż w nogach. Trudno jakaś przygoda musi być. Do ściany w kajucie przybita gwoździem jest jedna kamizelka ratunkowa. W kieszeni kamizelki schowany jest bardzo brudny grzebień. Żartujemy sobie, że po to żeby się uczesać po zmoczeniu włosów. Późną nocą zasypiamy. Nie zamykamy drzwi do kajuty, bo jest bardzo gorąco i duszno. W nocy budzę się, bo statkiem rzuca. a wysokie fale rozpryskując się wpadają do kajuty. Jestem zaskoczona. Wieczorem było  bardzo spokojne morze. Co chwile czuję na twarzy pył z  rozbryzgującej się fali. Statkiem miota na wszystkie strony. Oczywiście zaraz sobie przypominam, że najwięcej statków tonie w Indonezji. Zastanawiam się co robić w razie zatonięcia statku. Mamy jedną kamizelkę i to wszystko. Doszłam do wniosku, że trzeba będzie zdjąć drzwi z kajuty i tak ratować chłopaków, a my na straty. Kołysanie łodzi mnie jednak usypia. Nagle budzę się i słyszę pianie koguta. W pierwszej chwili pomyślałam ,że to Kuba tak się wygłupia. Po chwili okazuje się,że u nas na podłodze w kajucie leży spętany kogut. To w międzyczasie  dosiedli się nowi pasażerowie i nie mogli się pomieścić na korytarzu, więc bagaże wepchnęli do naszej kajuty. Kogut, jak to w zwyczaju o brzasku pieje.  Morze już było spokojne. Gorzej z liczbą pasażerów. Byli tak upchnięcie ,na korytarzu, że szpilki nie wepchniesz. Płynęli na jakiś targ, bo wszyscy mieli  towar, drób warzywa, owoce. 

jeszce raz rafy

wjazd do naszego ośrodka

czekamy na statek

ostatni bagaż

zachód słonca

piwko na statku

Kuba w kajucie pije cole

raj na kadidiri


Bartek w kajucie


14 sierpnia

 przelot z Gorontago do Ujung Padang i  Denpasar

Około 6 rano dobijamy do  Gorontalo. Schodzimy po wąskim trapie - desce. Załoga znosi nasze bagaże. Teraz zaczyna się cyrk. Musimy dotrzeć do najbliższego miasta. Odległość około 20 kilometrów. Taksówkarze rzucają jakieś kosmiczne ceny. Podjeżdża ryksiarz. Proponuje nam  podwózką za niską cenę. Wiemy, że to nierealne, bo my z walizkami, a  odległość znaczna. W końcu taksówkarz za 150000 czyli około 16  dolarów wiezie nas do miasta. Po drodze kupujemy bilety na samolot do Makassaru potem do Denpassar na Bali. Bardzo mi się podoba kupowanie biletów lotniczych jak  chleba w sklepie. Po prostu wchodzisz i masz. Lecimy liniami Lion Air do Makassaru. Na lotnisku mamy czas na śniadanie. Zaraz po wylądowaniu w Makassar kupujemy bilety na lotnisku do Denpassar.  

Trochę  po 16 lądujemy na Bali. Szukamy hotelu . Trafiamy do hotelu Bali Bungalo. Hotel fajny blisko plaży . Dziś nam nic nie pozostało do roboty oprócz szwendania się po  uliczkach i zjedzeniu obiadu a raczej kolacji.

dotarliśmy do celu

lecimy na Bali

widok z samolotu


 

15 sierpnia

Bali.

Rano Zbyszek stwierdził, iż w ich pokoju jest szczur. Opowiadał, że czuł w nocy jak mu coś siedziało na karku, jak się poruszył to uciekło i nie znalazł niczego. Rano  zażądał od recepcjonisty zmiany pokoju. Ten bez słowa dał mu inny pokój. Po niespiesznym wstawaniu  i śniadaniu ruszamy zwiedzać Bali.

W biurze  turystycznym  zamawiamy  kierowcę, by zawiózł nas do parku ptaków,  świątyni Pura Taman Ayun i świątyni Tanah  Lot.  Najpierw odwiedzamy park ptaków  Wejście dla 4 osób 76 dolarów.  Park zwiedzamy bardzo długo. Jest bardzo interesujący. Są tu przedstawiciele  ptaków i innych zwierząt  występujących w Indonezji. Wykupujemy bilety do parku ptaków i  gadów oraz na pokaz. Ptaki robią na nas ogromne wrażenie. Jest ich mnóstwo. Wreszcie możemy zobaczyć rajskie ptaki, których tylko pióra widzieliśmy u Papuasów. Ptaki mają rzeczywiście niesamowite  pióra i na dodatek kolory. Tu też widzimy szpaka balijskiego - endemiczny ptak cały biały z niebieską plamą przy oczach.

W czasie lunchu w restauracji towarzyszą nam białe pawie. Potem pokaz  sokolników. Drapieżne ptaki ujarzmione przez człowieka. Na koniec   ogród gadów i płazów. Tu można zobaczyć smoki z Komodo, czyli warany oraz  ogromne iguany. Opiekun iguan pozwala nam sfotografować się z nimi. Nas bardziej niż iguany interesują  nieprawdopodobnie długie paznokcie opiekuna zwierząt. Robimy zdjęcia tak, by uwiecznić to dziwo.  Stamtąd jedziemy do  Pura  Taman Ayun, najbardziej chyba widowiskowej świątyni Bali. Po drodze mijamy pola ryżowe  na różnym etapie rozwoju. Zielone  zawiązujące kłosy  , niektóre dopiero co posadzone  są też puste poletka po zbiorach. Już wejście do świątyni  jest zachwycające, a dalej to już tylko można być oszołomionym. Przepiękne stojące świątynie z wielopoziomowymi dachami robią niesamowite wrażenie. Na dodatek  wszędzie woda, która  pogłębia wrażenie. Jest cudnie, Tu też widzimy  figurę smoka, której używa się w czasie tańca kecak .Pełni wrażeń jedziemy nad morze do świątyni Tanah Lot.  Leży ona w zależności od pory dnia na wyspie lub na  lądzie. Gdy jest odpływ można do niej dotrzeć lądem , gdy jest przypływ  świątynia stoi na wyspie. Jest cudownie położona. My przybywamy w czasie odpływu.

Gdy idziemy do świątyni po drodze mijamy bazar. Tam sprzedają miedzy innymi latające lisy czyli nietoperze  roślinożerne. Są to ogromne nietoperze w kolorze rudym. Chyba dlatego  nazwa lisy. Żal mi żywych ptaków pozwiązywanych przyczepionych do drzewa czekających na kupca.  Chodzimy wokół świątyni po odsłoniętym przez odpływ  dnie  morza. Obserwujemy ludzi, podziwiamy widok świątyni czekając na zachód słońca. Zachód piękny, chociaż Zbyszek jak zwykle marudzi, że chmury itd. Pełni wrażeń wracamy do Kuty.

Wieczorem  jak zwykle idziemy na główne ulice Kuty, by pozaglądać do  sklepów i coś zjeść.  Idziemy na główne ulice.  Chłopaki kupują w kiosku  jakieś placki z zawartością warzyw i mięsa – można powiedzieć że coś zbliżonego do kebaba. Ja znajduję jakiś kiosk gdzie oferują wycieczki po Bali. Okazuje się, że to tylko kiosk a  biuro jest gdzie indziej. Na skuterze pracownica  zawozi mnie do biura.   Tam załatwiam wszystkie formalności. Załatwiamy też bilety  na przelotna wyspę Flores  do Labuan Bajo. Niestety nie ma na 20 sierpnia,  tak jak planowałam. Kupujemy bilety na 21 sierpnia. Jeden dzień dłużej będziemy na Bali. Na dodatek nie ma biletów powrotnych . Trzeba kombinować coś .Pomyślę o tym jutro jak mawiała Scerlett OHara. Teraz tylko zostaje nam spacer po mieście.

 Gdy spacerujemy po raz kolejny dochodzi do śmiesznej sytuacji. Wiele osób  traktuje Kubę jak dziewczynę, bo ma długie włosy. W pewnym momencie facet pyta Bartka czy to jego zona. Kuba oczywiście się wkurza, chociaż nas to śmieszy. Myślę, że po latach on też będzie się z tego śmiał.




kazuar

rajski ptak

Dodaj podpis

rajski ptak

zimorodeks

jakiś gołąb?

szpak balijski

sokolnik z sokołem

Dodaj podpis

Dodaj podpis

żuraw koroniasty

Dodaj podpis

Dodaj podpis

piękny ptak rajski

piękne pióra rajskiego ptaka

ogromna iguana

smok z tańca kecak

Dodaj podpis

  Pura  Taman Ayun,

  Pura  Taman Ayun,

  Pura  Taman Ayun,

latający lis

Dodaj podpis

Dodaj podpis

droga do świątyni Tanah Lot

Dodaj podpis

Dodaj podpis

gigantyczne paznokcie

zwiedzamy Bali

Dodaj podpis

Dodaj podpis

Dodaj podpis

  Pura  Taman Ayun,

  Pura  Taman Ayun,

  Pura  Taman Ayun,

Dodaj podpis

ogromny wąż

Tanah Lot

  Pura  Taman Ayun,

Dodaj podpis

kebab po Indonezyjsku

Dodaj podpis

Tanah Lot

zachód słońca

Kuta wieczorem

jadę załatwić wycieczkę


16 sierpnia

Kuta Bali


Dziś kończy nam się pobyt w hotelu i musimy znaleźć inny, ponieważ w obecnym jest brak miejsc. Znajdujemy hotel Maxi. Hotel z basenem masażem. Trochę dalej od morza ale w wyższym standardzie i nawet komputerem z dostępem do internetu. Naprzeciw tego hotelu znajduje się klub, w którym w 2002 roku miał miejsce zamach terrorystyczny. W związku z tym wydarzeniem zamontowana została tablica pamiątkowa z nazwiskami i krajem pochodzenia wszystkich ofiar.

Jedziemy na wycieczkę po wyspie. Kierowca jest jednocześnie przewodnikiem. Ruszamy o 8.30. Najpierw jedziemy wzdłuż pól ryżowych . Jest cudownie zielono. Zieleń aż kipi. Tu naprawdę  można zbierać plony 3 razy w roku. Przewodnik zawozi nas na plantacje kakaowców. Tu  widzimy jak rośnie kakao. Oczywiście kupujemy świeży proszek. Potem plantacja kawy. Oprócz  oglądania degustacja. Kawa świeżo palona doskonała mocna..  jeszcze plantacje ananasów i jedziemy  w kierunku góry Gunung Agung

Po drodze zahaczamy jeszcze do restauracji na  lunch. Mają tutaj ofertę, gdzie płaci się jedną stawkę za „wejście” i można jeść do woli. W międzyczasie zaczyna mżyć. Wszędzie jest pełno chmur. Chyba nie jest nam dane zobaczyć świętą górę Balijczyków . Niedaleko od świętej góry która jest jednocześnie wulkanem znajduje się świątynia „matka świątyń”  Pura Besakih. Zakładamy sarongi. Pada deszcz.  Wspinamy się po  wysokich schodach. Świątynia jest imponująca. Bardzo bogato zdobione wszystkie elementy budowli. Dużo rzeźb i złota. Deszcz nie dodaje uroku ale jesteśmy pod wrażeniem . Na dodatek  widok z góry mimo  deszczu wspaniały. W planie mamy jeszcze wizytę w  wioskach Ubud  gdzie jest dużo warsztatów rzemieślniczych, galerii muzeów. Zbyszek uważa, ze to strata czasu , bo na pewno będzie tylko nachalne namawianie do zakupów. Poddaję się i rezygnujemy z wizyty w Ubud.  Jedziemy na czarną plażę do świątyni Pura Goa Lawach . Po raz pierwszy widzimy kompletnie czarną plażę. Jest dosyć ostry piasek. Naszym celem jest jednak świątynia nietoperzy. Tu jaskinia w właściwie nawis skalny przed wejściem do jaskinia tto świątynia. Tu również zakładamy  sarongi. Sufit jaskini „żyje”. Nad nami wiszą tysiące nietoperzy. Obudzą się przed zmierzchem, żeby wylecieć na łowy. Wracamy do hotelu. Kupujemy bilety powrotne z Bimy przez Denpasar do Subaraya na Jawie na 24 sierpnia Bima to stolica wyspy Sumbawa . Musimy się tam dostać z wyspy Flores .

Dodaj podpis

Pura Besakih.

świątynia Pura Besakih.

gamelany czekają na grajków

magiczny widok

Pura Besakih.

Dodaj podpis

owoc kakao

Pura Besakih.

widok ze światyni

Pura Besakih.

Dodaj podpis

Dodaj podpis

Pura Goa Lawach

Pura Goa Lawach

nietoperze w świątyni

czarna plażą

owoce kawy

Pura Besakih



mnóstwo nietoperzy

Pura Goa Lawach

czarna plaża

Dodaj podpis

nasz nowy hotel


 


17 sierpnia

Bali Kuta

Rankiem ruszamy na plażę. Chłopaki koniecznie chcą spróbować nauczyć się surfingu. Ja postanawiam wreszcie  pozwolić sobie na chwilę całkowitego relaksu. Leże na plaży i obserwuję  ludzi.  Do 12 mamy czas, bo potem idziemy na ceremonię pogrzebową. Jak zwykle obserwujemy Balijczyków jak zaczynają dzień składaniem darów swoim bóstwom. Przeważającą religią na bali jest hinduizm. Jest tu tak ogromna ilość świątyń kaplic, kapliczek, że trudno zliczyć. Dary to kwiaty owoce wszystko ładnie ułożone. Zbyszek się śmieje, że Balijczycy zaczynają dzień od przekupywania Boga. Po plażowaniu jedziemy na ceremonię pogrzebową.

Na Bali jest głównie religia zwana hinduizmem balijskim. Łączy ona zarówno elementy  hinduizmu jak i  wierzenia animistyczne. Pogrzeb jest bardzo uroczysty. Zajeżdżamy pod dom pogrzebowy. Na ulicy przygotowany jest orszak . Jadą powozy  na których siedzą pięknie ubrane dziewczyny, które trzymają  jakieś miski. Poza tym  wieka  figura byka oraz  na wysokim sarkofagu trumna. Czekamy na wyniesienie trumny. Nie wchodzimy do domu zmarłej. Tam miejsce dla rodziny. Gra muzyka. Bardzo skoczna i radosna.

Gdy wynoszą trumnę i stawiają ją na wysokim sarkofagu kondukt rusza. Najpierw idą szeregi kobiet z misami. Wszyscy ubrani odświętnie. Za nimi  grupa tancerzy. Potem orkiestra. Byk niesiony na ramionach  mężczyzna i trumna. Sarkofag z trumną jest tak wysoki, że jeden z mężczyzn idzie ze specjalnym kijem i podnosi przebiegające w poprzek linie  energetyczne i telefoniczne, żeby o nie nie zawadzić. Pochód trwa około godziny . Na miejscu   znajduje się wysoki  pawilon . Tu żałobnicy  wstawiają  przyniesionego byka. Zdejmują z niego  pokrywę i wkładają trumnę. Syn zmarłej otwiera trumnę i wkłada do niej  dary, które niesione były w misach przez dziewczęta. Cały czas gra skoczna muzyka, a tancerze tańczą jakiś dziwny taniec. Obok nas palą się zwłoki innego nieszczęśnika. Ten musiał być biedny bo leży na prostej blasze. Syn zmarłej podpala ogień. Tu nie pali się drewnem. Zwłoki pali się ogniem z rury gazowej. Po spaleniu syn zabiera prochy i rozrzuca nad morzem. Nikt tu nie płacze, nie martwi się. Wszyscy są uśmiechnięci, zadowoleni.

Wracamy do hotelu. My jednak inaczej odebraliśmy ten pogrzeb niż Balijczycy. Po obiedzie jedziemy do świątyni Pura Lawur Uluwatu. Jest to świątynia położna na zachodnim cyplu wyspy na wysokim 70 metrowym klifie. Idziemy drogą  nad morzem. Po drodze zaczepiają nas małpy. Ja chowam okulary, bo kobiecie przede mną porwały z nosa okulary. Świątynia jest malutka, My idziemy na  pokaz tańca kecak. Kecak  to narodowy taniec Balijski oparty na Ramayanie wykonywany  prze kobiety i mężczyzn. Jest to opowieść z Ramayany  pokazana tańcem. Jak zwykle występują tu smoki złe i dobre duchy. Muzyka głośna charakterystyczna dla Bali. Grają na gamelanach  narodowych instrumentach Balijskich. Późnym wieczorem wracamy do hotelu

przygotowania do pogrzebu

Dodaj podpis

Dodaj podpis

Dodaj podpis

nasz hotel

Dodaj podpis

Dodaj podpis

żałobnicy

Dodaj podpis

Dodaj podpis

kondukt pogrzebowy

Dodaj podpis

Dodaj podpis

Dodaj podpis

Dodaj podpis

kondukt pogrzebowy

trzeba podnosić druty


grajkowie czekaja na kondukt pogrzebowy

kondukt pogrzebowy
tu pala biedaka

dziewczyny na pogrzebie

tu pala zamoznego

tancerze na pogrzebie

dzioborożec

droga do świątyni Uluwatu

klify w Uluwatu

światynia Uluwatu

na pokazie  ceremoni Kecak

Dodaj podpis

Dodaj podpis

Dodaj podpis

bajeczny zachód słońca

Dodaj podpis

Dodaj podpis

Dodaj podpis

kondukt pogrzebowy

po drodze czekały na nas małpy

Kuba  osmiela małpę

małpki  darzą Kubę sympatią

idziemy na pokaz

cudny zachód słońca

taniec kecak

na spektaklu


18 sierpnia

Kuta Bali

Dziś są urodziny Bartka. Jedziemy do Carefoura na zakupy.  Postanawiamy wieczorem uczcić to święto. Po zakupach wykorzystujemy czas na  masaż w hotelu, bowiem mamy w cenie jeden masaż.  Potem plaża i leniuchowanie. Chłopaki wypożyczają deski i uczą się surfować. Ja odpoczywam od wszystkiego. Nic nie muszę. Wieczorem szampan,  słodki chleb ze smalcem przywiezionym z Polski. No i piwo. Urodziny zaliczone.

Kuba w spa

urodziny Bartka

bufet samoobsługowy

dary dla bożkow



impreza w toku

szampan był









19 Sierpnia

Bali

 Dziś dzień  nudzenia się. Każdy robi co chce. Chłopaki na plaży surfują . Ja odpoczywam i czytam . Bartek uczy się do egzaminu. Po południu w Starbucks cafe przepytuję go  ze  zobowiązań. Wydaje mi się że umie. Wieczorem zwiedzamy Kutę. Idziemy pod pomnik ofiar zamachu bombowego. Na liście zabitych jest też Polka Beata Pawlik.  Kupujemy perły  . ceny bardzo niskie.


kurs surfowania na sucho

pierwsze próby

chłopaki próbują

Kuba surfuje

ale zadowolony

idziemy do wody

obelisk upamiętniający zamach

lista zabitych w zamachu


20 sierpnia

Bali plaża i zwiedzanie Denpasar

Kolejny dzień lenistwa i  nauki. Chodzimy po sklepach zaglądamy do budek z pamiątkami. Znowu  powtórka ze zobowiązań. Kupuję sobie śliczny plecaczek czerwony w białe groszki.


znowu leniuchujemy

dary dla Bogów

obelisk ofiar zamachu

ile można włozyć na głowę?

pierwsze próby surfowania

klasyka to nie jest


21 sierpnia

Przelot do Labuan Bajo

O 10.00 mamy samolot  Indinesian Air Transporrt na wyspę  Flores do Labuan Bajo. Samolot jest malutki. Lecą z nami Polacy, ale jak usłyszeli że rozmawiamy po polsku to przestali używać polskiego. Bardzo nas dziwi  takie zachowanie , które niestety nie jest odosobnione wśród Polaków.

W Labuan Bajo szukamy hotelu. Znajdujemy z wielką werandą i widokiem na morze, Idziemy załatwić  sobie wycieczkę na  Komodo. Po drodze spotykani ludzie zaczepiają nas. Gdy dowiadują się że jesteśmy z Polski  wołają: „Jan Paweł II”. Flores to wyspa katolicka . Wycieczkę załatwiamy szybko. W ofercie  mamy przejazd na Komodo a z powrotem  rafy koralowe.

Teraz idziemy a obiad. Na wzgórzu jest wspaniała restauracja z której jest fantastyczny widok na morze. Apatyty nam dopisują. Wszystko zresztą pyszne. Wędrujemy po mieście. Widzimy jak kobiety sprzedają z wiaderek ryby, które ich mężczyźni dzisiaj złowili.

Wieczorem właściciel hotelu ustala co chcemy na śniadanie. Proponuje  naleśniki. Kuba się  sprzeciwia. Ustalamy że będą jajka .


malutki samolot na Flores

widok z samolotu

Labuan Bajo

ogromny homar

Dodaj podpis

handel rybami na drodze

kolacja z widokiem

Dodaj podpis

widok na zatokę


22  sierpnia

Komodo

Wypływamy o siódmej rano. Komodo jest jedną z 2 wysp na której żyją  smoki . przetrwały z czasów jurajskich. Droga na Komodo cudowna. Przepiękne widoki górzystych wysp i niesamowicie przeźroczysta woda. Po dwóch godzinach  docieramy na wyspę. Tu po opłaceniu wstępu dostajemy przewodnika. Jesteśmy trochę zaskoczeni, bo mówią nam że smoki są niebezpieczne, a przewodnik ma tylko kijek do obrony. Mamy iść razem z nim. Na terenie ośrodka leży  jeden znudzony smok. My podążamy za  przewodnikiem. Wyspa zupełnie inna niż wszystkie dotychczasowe. Jest bardzo gorąco i sucho. Rosną tylko jakieś krzaki i palmy, które  nie są roślinnością z Komodo. W pewnym momencie na drodze spotykamy małego warana. Specjalnie się nas nie boi. Ale też nie merda ogonem z zachwytu. Zachowuje bezpieczny dystans. Potem natykamy się na ogromne warany. Teraz to my zachowujemy bezpieczny dystans do nich. W pewnym momencie natykamy się na warana ogromnego, który zmierza w naszym kierunku. Przewodnik długo wyczekuje, aż waran się zbliży i dopiero wtedy go odgania. Wielkie zwierzę, sunie na krótkich nogach ale zaskakująco szybko i ten język węszący wokół. Stwór rzeczywiście z innej epoki. Schodzimy z głównej drogi i idziemy wąską ścieżką. Jest bardzo gorąco. Sytuację ratuje tylko to, że jest suche powietrze. W pewnym momencie pod skałą leży basior . Ogromny waran. Nawet przewodnik jest zaskoczony jego obecnością tutaj. Przewodnik pokazuje nam łeb bawoła, którego podobno zjadły warany. Zastanawiam się skąd tu bawoły, no ale czaszka leży. Po trzech godzinach wracamy na łódkę. PO drodze widzimy jak  strażnicy parkowi karmią warany jajkami kurzymi. Warany radzą sobie z nimi doskonale. W drodze powrotnej  płyniemy jeszcze na rafy. Okoliczności przyrody cudne. Przepiękne morze, widoczność w wodzie doskonała, wokół piękne górzyste zielone wyspy i przecudna rafa. Nie chce nam się wracać do hotelu. Wieczorem idziemy na kolację do restauracji z widokiem na morze. Gdy wracamy do hotelu właściciel pyta nas czy jutro naleśniki z bananami. Kuba nie chce więc Zbyszek odmawia i coś ustala z właścicielem. Idziemy spać po wypiciu piwka na tarasie.


statek na Komodo

łódka unosi sie w powietrzu?

warany

warany

ten na drodze raczej oddalał się od nas

Dodaj podpis

lepiej nie wchodzić mu w drogę

widoki wokół Komodo

płyniemy na rafy

Dodaj podpis

relaks na łodzi

Dodaj podpis

Dodaj podpis

Dodaj podpis

wejście do parku waranów

Dodaj podpis

Dodaj podpis

dostajemy instrukcje od przewodnika

Dodaj podpis

młody waranek

palmy są tu chwastami

Dodaj podpis

Dodaj podpis

Kuba idzie na rafy

Dodaj podpis

ten się ukrył 

Dodaj podpis

to zostało z bawoła

Dodaj podpis

piękny zachód słońca

Dodaj podpis


23 sierpnia

statek Labuan  Bajo do Sape na Sumbawie autobus do Bima

Rano idziemy na śniadanie. I niespodzianka. Kuba dostał naleśniki z masą bananową, i wcina aż mu się uszy trzęsą a my suche. No cóż , to są kłopoty językowe. wypływamy statkiem do Sape. Jest to miasto na wyspie Sumbawa.  Stamtąd  autobusem musimy przejechać wyspę w poprzek  i dotrzeć do Bimy, gdzie mamy samolot na Jawę. Płyniemy statkiem. Tu sprzedawcy pereł proponują nam piękne  sznury. Oczywiście kupuję, bo tanie i ładne. Ja od razu położyłam się na podeście do tego przeznaczonym i się nie ruszam. Tak podobno najlepiej przeżyć podróż statkiem. Na szczęście nie buja. Chłopaki też leżą, bo niby co można robić. Płyniemy około 3 godzin. Może dłużej. Potem już ląd. Łapiemy autobus do Bimy. Oczywiście miejscowy nie turystyczny. Bagaże na dach . My w środku. Widoki za oknem zachwycające. Pola uprawne, ryż kukurydza. Wszystko soczyście zielone. Późnym popołudniem docieramy do Bimy. Znajdujemy hotel  Lilia Graha. Na jedną noc może być.


płyniemy do Sape

pozycja horyzontalna zapobiega chorobie morskiej

Autobus do Bimy







Zielona Sumbawa

Zielona Sumbawa

Zielona Sumbawa


24 sierpnia

Subaraya

Bima przez Bali do Surabaya –chińska dzielnica Rano mamy trochę czasu, więc spacerujemy po Bimie. Miasto niezbyt ciekawe. Oglądamy zza plota pałac królewski, ale nic ciekawego. O 12.30 mamy samolot na Bali i przesiadkę do Surabaya na Jawie. Rezerwujemy hotel przez Internet, bo na Surabai  jest hotel Ibis a oni mają 50 % zniżkę gdy rezerwujesz przez Internet. Przelot bez problemów. W Denpassar samolot ma opóźnienie, ale nam już nigdzie się nie spieszy, więc spokojnie czekamy. Chłopaki liczą ile linii lotniczych funkcjonuje  Indonezji. Ilość zaskakująca tak jak i nazw tych linii. Bartkowi najbardziej podoba się nazwa BURAQ. Wieczorem docieramy do hotelu ibis.


na ulicach Bimy

pałac królewski

Lecimy do Subaraji



25 sierpnia

Jawa Probolingo Lava Viev Lodge

Rano ruszamy zwiedzać Surabayę. Idziemy do chińskiej dzielnicy na chiński bazar. Tu różności. Kupujemy bilety  na samolot z Jogykarty do Dżajarty W południe zabieramy bagaże z hotelu i jedziemy na dworzec autobusowy. Musimy dostać się do miejscowości Probolingo. Stąd ruszają wycieczki na wulkan Bromo, który jest naszym kolejnym celem. Autobus pełen ludzi. My mamy miejsca siedzące. Podróż nam się dłuży. Zbyszek walczy z kobietą siedzącą przed nim bo rozkłada fotel, a jemu to przeszkadza. Droga długa i nużąca. Gdy zapadł zmierzch w pewnym momencie autobus zatrzymał się  Powiedziano nam, że tu najlepiej dotrzeć do hotelu  obok wulkanu Bromo. Z nami wysiadają jeszcze jacyś turyści. Face,t który zatrzymał autobus  i nam przekazał tę wiadomość  zabiera nas do swego pojazdu. Gdy docieramy do hotelu jest już kompletnie ciemno. Chłopaki zajmują się bagażami, a ja idę do recepcji. Widzę, że jest tu pełno turystów. Mamy szczęście jest jeszcze jeden ostatni pokój dla 4 osób. Hotel bardziej przypomina schronisko górskie. Nazywa się Lava View. Bardzo nam się podoba restauracja. Tu w końcu po całym dniu podroży możemy coś zjeść. Atmosfera jak w schronisku. Ludzie w  butach górskich w grubych swetrach.  Załatwiamy wycieczkę na jutro. Wyjazd o 3 rano więc szybko idziemy spać.

Dzielnica chińska w Subaraya

na targu

Kuba w rykszy


 

26  sierpnia

wulkan Bromo Probolingo Jogykarta

 Wstajemy  3.00 W pokoju smród. Zbyszek stwierdza, że to kanalizacja  wybiła w hotelu. O 3 rano przyjeżdża po nas kierowca . Jedziemy gdzieś w górę. Cały czas silnik rzęzi. Mam wrażenie, że zaraz odmówi posłuszeństwa. W końcu gdzieś docieramy. Jest jeszcze ciemno. Gdy wzrok się przyzwyczaił widzimy, że jest już sporo ludzi. Na dobrą sprawę nie wiemy gdzie się ustawić, żeby był najlepszy widok. Po chwili na niebie zaczyna się misterium. Najpierw lekka jasność w jednym punkcie , potem powstaje cienka złota niteczka, która się poszerza. Powiedzieć że magicznie to nic nie powiedzieć. W końcu pierwsze nieśmiałe promyki oświetlają  szczyty wulkanów ale tylko szczyty, bo  tylko te fragmenty gór  wystają spod mgły i chmur . Jeden wulkan delikatnie dymi. Dla takiego widoku warto znieść wszystkie trudy podróży.. Nigdy czegoś tak pięknego nie widziałam. Stoimy zauroczeni widokiem dopóki nie zrobi się całkiem widno. Za dnia ten widok jest też wspaniały, ale świt jest nie do pobicia.. Wracamy do samochodu. Teraz widzimy, że samochód ma całkiem łyse opony. No cóż jak się ktoś boi może iść na piechotę. Zjeżdżamy do kaldery wulkanu która ma 10 kilometrów średnicy. W jej wnętrzu są 4 stożki. Dno kaldery jest piaszczyste. Wspinamy się na jeden ze stożków. Wszędzie unosi się dusząca para siarkowa  z  wulkanów. Teraz już wiemy, że w hotelu śmierdziało siarką z wulkanu a nie kanalizacją. Wszyscy zatykają usta  maseczkami, chustkami, Tak się lepiej oddycha. Podchodzimy na krawędź krateru. Stąd wydobywa się  siarczanowa para, która dusi. Przy kraterze leżą zwłoki małego koziołka , przywiązane do drzewa. Zostały złożone w ofierze wulkanowi. Wracamy do hotelu na śniadanie. Apetyty dopisują. Do południa  spędzamy czas  na zboczach wulkanu, bo okazuje się że nasz hotel jest na zboczu wulkanu. Podziwiamy niesamowicie bujną roślinność. To zasługa urodzajnej gleby i klimatu. Autobusem jedziemy do Jogykarty. Tu hotel Malioboro. Załatwiamy na jutro wycieczkę do Borobodur i Prambanan


cudny wschód

dla takiego widoku warto wstać

nasza zdezelowana Toyota

jest cuuudnie

Dodaj podpis

Bartek marzył o takiej focie

Bromo

siarkowe opary Bromo

Dodaj podpis

Dodaj podpis

krawędź krateru

widok marzenie

przed naszym samochodem

Dodaj podpis

Dodaj podpis

na dnie kaldery 

Dodaj podpis

Dodaj podpis

Dodaj podpis

Dodaj podpis

Dodaj podpis

Dodaj podpis

Dodaj podpis

Dodaj podpis

nasz hotel

Dodaj podpis

Dodaj podpis

Dodaj podpis

Dodaj podpis

jeden ze stożków w kalderze

siarczanowa para

zasłużyliśmy na śniadanie

nasz hotel na azboczu wulkanu

widok wokół wulkanu

ubikacja w stylu indonezyjskim


27 sierpnia

Borobodur  Prambanan

Rano ruszamy na wycieczkę do dwóch najważniejszych zabytków na Jawie Borobodur leży godzinę jazdy od JogykartyyJest tu największa buddyjska stupa na świcie  zabytek jst na liście UNESCO. Zbudowana w VII w  pewnym momencie została opuszczona``Świątynia składa się z  sześciu czworokątnych tarasów. Sciany bogato pokryte płaskorzeźbami. Na tarasach okrągłych znajdują się 72  małe ażurowe  stupy w  w których znajdują się  posągi Buddy. Jedna z nich ma specjalne wycięcie by można było włożyć rękę i dotknąć Buddę co ma podobno dawać szczęście. Z Borobudur widać dokładnie najgroźniejszy z wulkanów Jawy Merpati.. `Z Borobudur Jedziemy do innego cudu architektonicznego  kompleksu świątyń  Prambanan. Są to hinduistyczne świątynie. Niestety niedawne trzęsienie ziemi w 2006 r. dużym stopniu zniszczyło wiele świątyń. Wędrujemy  wśród wspaniałych budowli przepięknie  ozdobionych rzeźbami. Pomyśleć że zrobili to ludzie w IX w. Zespół poświęcony jest boom Sziwue Brmie i Wisznu. Znajdujemy też posąg byka Nadi


Borobudur

Borobudur

rzeźby są wszędzie 

płaskorzeźby na ścianch

ażurowe stupy

ażurowe stupy

trzeba dotknąć Budde na szczęście

jedna z odkrytych stup

posąg Buddy w stupie

Borobudur

łódź Hayerdala

Prambanan

Prambanan

Prambanan

Prambanan

Prambanan

Prambanan

Borobudur

Hinduistyczna Prambanan

Prambanan

Kuba robi z Buddę

Dodaj podpis

w muzeum powozów

28 sierpnia

Jogykarta Jakarta

Rano zwiedzamy Jogykartę.. Niestety też ucierpiało w wyniku trzęsieni ziemi w 2006 r.Jest to miasto artystów ,sztuki  batiku. Zaczynamy od pałacu sułtańskiego To miasto w mieście,  Tu też widać skutki trzęsienia ziemi. Idziemy na bazar ptaków  gdzie w klatkach znajduje się mnóstwo ciekłych okazów. Potem do dzielnicy artystycznej. Obserwujemy jak wytwarza się batik, oraz inne artystyczne wyroby. Z drewna, skóry. Wieczorem lecimy liniami Air   Adam do Dżakarty Tu powrót do pierwszego hotelu ibis.

Zniszczona Jogykarta

w pałacu sułtańskim

w pałacu sułtańskim

rzemieślnik przy pracy

w pałacu sułtańskim

na ptasim bazarze

ta sowa nie odleci

uliczny golibroda

uliczny ruch

Wracamy do Jakarty



29 -30 sierpnia

Jakarta i  powrót do Warszawy

Rano jedziemy do parku Miniatur Indonezji Przez prawie cały dzień zwiedzamy miniatury budynków z całej Indonezji. Niektóre już nam znane, niektóre niestety czekają na nasze odkrycie. Jesteśmy zaskoczeni i zachwyceni różnorodnością kulturową i religijną Indonezji, chociaż już trochę widzieliśmy.`Po wizycie w parku zaliczamy jeszcze oceanarium. Tu z kolei niesamowita różnorodność ryb i innych stworzeń morskich zachwyca. Zjadamy ostatni  satay w barze przy oceanarium Niestety nie był to satay satayów. Najgorszy z możliwych. Satay to taki szaszłyk z mięsa mielonego zwykle bardzo smaczny, doskonale przyprawiony. Specjalność Indonezji Ja próbuję  durian. Nie jest wcale taki zły, ale też nie rzuca na kolana. Mieliśmy jechać jeszcze do parku rozrywki, ale było niestety już zby późno, więc wracamy do hotelu Pakujemy się i na lotnisko. Tu niestety przykra niespodzianka. Wizy mieliśmy na 30 dni. Wjechaliśmy  30.07 o 20.50 a wylatujemy  29.08 o 21 45. Czyli spóźniliśmy się  o godzinę Musimy zapłacić karę 100 dolarów. Wyciągam ostatnią 100 dolarówkę serii A, której nikt nie chciał nam przyjąć w kantorach i płacę. Gdybyśmy załatwiali wizy  w Ambasadzie to też trzeba by było zapłacić po 50 dolarów.więc   tylko zaoszczędziłam czas. Bez problemu dolatujemy do Warszawy. Walizki też. Przygoda wspaniała. Kraj niesamowicie różnorodny. Szkoda, że tak krótko.


w parku miniatur

w parku miniatur

kolejka dowążaca do parku miniatur

w parku miniatur

w parku miniatur

w parku miniatur

w parku miniatur
Indonezja w miniaturze

w parku miniatur

w parku miniatur

Dodaj podpis

Indonezyjskie wyspy

konik morski

ostatni satay
















2 komentarze: