1 grudnia 2022 r. Kuala Lumpur
Docieramy do Kuala Lumpur po ósmej. Przelot 5 godzin. Okazało się ze to linie niskobudżetowe. Nawet nam szklanki wody nie dali. Przechodzimy granicę bierzemy taksówkę i do Kuala Lumpur. Taksówkarz po drodze mówi nam żeby nie wracać samochodem na lotnisko po 17.00, bo są straszne korki. Radzi jechać pociągiem bezpośrednim na lotnisko. Mówi nam że w mieście jest autobus turystyczny którym można zwiedzić miasto wysiadając w dowolnym miejscu i potem wsiąść do następnego. Podwiózł nas pod miejsce startu autobusu. Była już godzina wpół do jedenastej. Wsiadamy do autobusu. Dają nam trasę przejazdu. Oboje z Marcinem byliśmy już w Kuala Lumpur. Marcin chce jechać do Ptasiego Parku. Mnie jest wszystko jedno. Najpierw namawiam go żebyśmy zobaczyli świątynię hinduską. Mnie się ona podobała. Marcin jej nie widział. Wysiadamy w dzielnicy chińskiej. Mamy 30 minut. Idziemy do świątyni Sri Maha Mariammam. I znowu pech. Najpiękniejsza część świątyni gopura wysoka z kolorowymi rzeźbami w remoncie. Wchodzimy do świątyni. W jednej z kaplic odbywają się jakieś modły. W świątyni półnadzy mnisi z torsami pomalowanymi na biało. Musimy wracać. zapachy z dziesiątek restauracji i barów chińskich wzmogły nasz głód. Wchodzimy do pierwszej z brzegu. Ja zamawiam pierogi ze szpinakiem a Marcin talerz bierz ile chcesz. Trafiliśmy znakomicie. Marcin zachwala mięso ja pierożki. Najedzeni idziemy na autobus . Jedziemy dalej. Rezygnujemy z bazaru na rzecz parku ptaków. W tym autobusie jadą Rosjanie. Usiedli na czterech ławkach. ławki dwuosobowe. Nikt się do nich nie dosiada. Rozmawiają bardzo głośno bo są od siebie oddaleni. My wysiadamy w parku ptaków. Teraz zaczyna się raj dla Marcina. Chodzimy po parku. Jest bardzo gorąco. Do tego ogromna wilgoć. Marcin robi setki zdjęć. Stwierdzamy jednak że mamy wrażenie że ptaków jest mniej niż wtedy gdy byliśmy poprzednio- ja w 1999 roku a Marcin w 2015 r. Wychodzimy z parku i idziemy do parku motyli. Tu motyli jest dużo. Mnie popsuł się aparat. Męczę się żeby zrobić zdjęcie. Gdy wychodzimy zahaczamy o wystawę motyli i owadów. Niektóre niesamowite, podobne do liścia albo do kawałka kijka. Marcin chce jeszce iśc do parku orchidei. Wchodzimy do ogrodu. Szukamy pomieszczenia ale niestety nie znaleźliśmy. Poddajemy się. Wychodzimy z parku. Pomyliliśmy drogę. Idziemy i idziemy a przystanku naszego autobusu nie ma. W końcu dochodzimy do muzeum policji. Muzeum może i ciekawe. Byłam poprzednio ale nie warte ponownego zwiedzania. Postanawiamy się zawrócić. Jestem już skonana. Przyjeżdża autobus. Wysiadamy na placu Merdeka. Robimy zdjęcia i ruszamy na centralny market. Tu wszystkiego jest w bród. Ale bazar uporządkowany bez takiej duszy bazarowej gwaru zapachów, przepychania się ludzi. Robimy zakupy i postanawiamy iśc do dzielnicy chińskiej coś zjeść. Wtedy dopada nas ulewa. Całe szczeście, że główna ulica dzielnicy chińskiej jest pod zadaszeniem. Wprawdzie przeciekającym gdzieniegdzie ale jednak chroniącym od deszczu. Zamawiamy chińskie dania. Są przepyszne. Deszcz przechodzi. Zmęczenie po całonocnej podróży i wędrówce po Kuala Lumpur daje się we znaki. Postanawiamy wracać na lotnisko. Tym bardziej że dochodzi szósta i zaraz zrobi się ciemno. Decydujemy się na przejazd pociągiem. Docieramy do stacji. Okazuje się że na lotnisko pociągi jadą z innej stacji. Dojeżdżamy do niej. Chcę kupić bilet w automacie. Tam jest pytanie jedziesz do Klis czy Klis 2. Pytam dziewczynę stojącą obok które to międzynarodowe. Pokazuje mi że Klis 2. Niestety nie udaje mi się kupić biletów w automacie. Kupuję w budce. Mówię facetowi że na lotnisko międzynarodowe. Daje mi bilety na Klis2. Bilety drogie. Za dwa zapłaciłam tylko o 20% mniej niż za taksówkę. Wsiadamy do pociągu. Na jednej ze stacji prawie wszyscy wysiadają. Pytam czy to lotnisko międzynarodowe. Potwierdzają. Wysiadamy. Ja jednak pytam pracownika przy bramkach. On każe nam wsiąśc do pociągu i jechać przystanek dalej. Dojeżdżamy. Wchodzimy na terminal. Na rozkładzie są loty międzynarodowe, ale nie ma naszego. Pytam w budce. Okazuje się że jest to terminal międzynarodowych lotów ale tylko Virgin Azja. My lecimy tureckimi liniami. Teraz trzeba wrócić na poprzedni terminal. Wiem, że na pewno nie pociągiem którym przyjechaliśmy. Pracownik na lotnisku radzi nam iść na bezpłatny shuttle bus jeżdżący pomiędzy lotniskami. Szukamy go. Gdy znajdujemy to właśnie odjeżdża. Mamy sporo czasy więc się nie denerwuję. Podjeżdża następny. Jedziemy ponad pół godziny . Wreszcie jesteśmy we właściwym miejscu. Przechodzimy odprawę. Marcin jak zwykle dodatkową w związku z zawartością plecaka. Na lotnisku czekamy na samolot. Marcin robi ostatnie zakupy. Znowu musimy jechać pociągiem do naszego samolotu. Lotnisko nowe ale niestety fatalnie zaprojektowane. Gdy siedzę w samolocie mogę odetchnąć. Tureckie linie doskonałe. Samolot wygodny. Śpimy prawie całą drogę. Przesiadka w pięknym Stambule. Lecimy LOT-em. No i porażka. Samolot zdezelowany. Zimno na pokładzie tak ,że ludzie siedzą w paltach. Ja też zakładam na siebie wszystko co możliwe. Pytam stewarda dlaczego tak zimno, a on że było zimno, trochę podgrzali i teraz chłodzą. Koszmar. A w Polsce czeka na nas Quoka Ilonka. Witaj domku. Fajnie jest wrócić po podróży do domu. Wyprawa super. Mnóstwo przeżyć , przygód, także porażek (zamknięty park, zamknięte drzewo, zamknięty market) ale przede wszystkim cudowni ludzie otwarci na innych, życzliwi, pomocni bezinteresownie. Cudowna przyroda, przepiękne parki. Najpiękniejsze plaże jakie widziałam. No i sama podróż samochodem przez australijski outback, gdzie GPS mówi ci skręć w prawo ze 700 kilometrów, albo następna stacja benzynowa za 450 kilometrów, zwierzęta żyjące na wolności i zaglądające do garnków . Takie przeżycia tylko w Australii. Przejechaliśmy w sumie ponad 10000 kilometrów, które to wykręcił za kierownicą Marcin. Super kierowca, super kumpel. Bez niego ten wyjazd byłby o wiele uboższy. To on za kierownicą potrafił dostrzec jakieś zwierzę w krzakach, ptaka na gałęzi. To on miał też cierpliwość do niezdarnej i gapowatej towarzyszki. Tacy kumple i towarzysze podróży są na wagę złota. Dzięki Marcin.
|
gdzie ten nasz samolot |
|
wieżowce Kuala Lumpur |
|
hinduska śwąiatynia |
|
przed wejściem do świątyni |
|
kobiety i mężczyźni |
|
malowidła w świątyni |
|
w czasie modłów |
|
wpływy sztuki arabskiej |
|
to już wpływy hinduskie |
|
przed pałacem narodowym |
|
warta w takim upale 35 stopni |
|
paw nie chciał się odwrócić |
|
mała czapla |
|
w Brazylii nazywają go żabiru |
|
jakiś ptak na gałęzi |
|
podglądamy jednym okiem |
|
dziwna sowa |
|
sowa uszata |
|
siedzę i rządzę |
|
uszy duże dziób ogromny |
|
wiewiórka malezyjska |
|
to się nazywa tren |
|
koronkowy grzebień |
|
ibis |
|
gęś z czubkiem? |
|
dzioborożec |
|
Marcin karmi strusie |
|
mnie udało się takiego upolować |
|
Ilonka Quoka witała nas na lotnisku |
|
wyglądam jak zwiędły liść |
|
tu też inna modliszka- liść |
|
śliczny żuczek |
|
tu inny okaz |
|
wielki motyl |
|
jeszcze większy |
|
jaszczurka wyszła spod liści |
|
Plac Merdeka |
|
Marcin ze swoją Quoką |
Gratuluję. Cudowna podróż. Witajcie w domu. Buziaki
OdpowiedzUsuńZdjęcie Haliny przed wejściem do świątyni bezcenne... 🤩🤩🤩Kolorystyka stroju, zwłaszcza skarpetek oryginalna niesłychanie... 🤣🤣🤣
OdpowiedzUsuńA tak na poważnie to szczere gratulacje dla podróżników, dzięki którym można było się poczuć jak na wyprawie... Szacun Halinka i Marcin... 👍👍👍👍
Dzięki
TW