wtorek, 26 września 2023

Papua Nowa Gwinea 20 września 2023 r.

 20 września 2023 r. 

Wstajemy wcześnie i biegniemy na  śniadanie. jesteśmy pierwsi. Robię herbatę. Próbuję, Dla mnie wstrętna. Biskup mówił, że oni korzystają tylko w wody deszczowej. Marcin pije, ale nie cieszy się. Księża mówią że jest smaczna. Widocznie to sprawa przyzwyczajenia. Robię sobie kawę. W niej mniej czuć smak wody. Po śniadaniu przepakowujemy się . Bierzemy tylko rzeczy niezbędne do przetrwania. Biskup zrobił dla nas zakupy na cztery dni a właściwie myślę, że na miesiąc. Kierowca przyjeżdża punktualnie. Pakujemy wszystko do samochodu. Biskup daje  mi jeszcze zdjęcia z papieżem, żeby rozdać wśród Papuasów. Torebka różańców, której nie oddaliśmy  poprzednio też do rozdania przez nas. Ruszamy. Dokupujemy tylko wodę, bo Marcin twierdzi, że mamy jej za  mało. Ruszamy. Przed nami 4  godziny jazdy po  dziurawej drodze. Dziury są takie, że kierowca musi zjeżdżać na pobocze. Za oknem cudowna, bujna przyroda. Zieleń aż kipi, a między nimi kolorowe żółto- czerwone krotony, jakieś purpurowe krzewy i piękne pagórkowate krajobrazy. Po drodze wypiliśmy 3 litry wody z zakupionych dzisiaj 5 litrów. Zostało nam  jeszcze 14 litrów. Gorąc niemożliwy. Po 4 godzinach dojeżdżamy nad brzeg Sepiku.. Kierowca jeździ wokół  i w końcu pyta nas kto miał po nas przyjechać. Byliśmy zaskoczeni, bo uważaliśmy, że biskup powiedział. Dobrze, że wiedzieliśmy że  naszym przewodnikiem po Sepiku będzie Francis. On też już za nami biegnie i zatrzymuje samochód. Przeładowujemy cały ekwipunek na łódkę. Łódka cała wydrążona z pnia . Dosyć głęboka. Ruszamy. Teraz 2 godziny łodzią w dół rzeki. Słońce pali niemiłosiernie. Smarujemy się   sunscreenami, ale mimo to jesteśmy usmażeni i wykończeni. Po dwóch godzinach na przystani "komitet  powitalny" dzieci i żony Francisa i jego brata Tomasza. Odbierają nasze pakunki i idziemy w tym upale przez następne 2 kilometry. Na końcu kładka  z pnia palmy i gdzie nie gdzie palik do utrzymania równowagi. Jestem strasznie zmęczona. Marzę już o tym, żeby dotrzeć na miejsce. Wreszcie docieramy do wioski Palambei. Wiem że mamy mieszkać w wiosce  w apartamentach biskupa. Gdy zobaczyłam wioskę nogi się pode mną ugięły. Chatki na palach osłonięte byle jak liśćmi palmowymi. Jeden budynek się wyróżniał. To kościół. Szukam wzrokiem apartamentów biskupa i nic.  Wreszcie za kościołem domek na palach ładnie z zewnątrz obity plecionką z liści palmowych. Daję dzieciom trzy paczki cukierków, żeby się podzieliły. Wprowadza nas Francis. Gdy wchodzę do  pierwszego pokoju serce mi zamiera. Wszędzie dziury między ścianami i dachem. Świetne miejsce dla szczurów. Wszędzie góry pajęczyn. myślę, może pokój Biskupa będzie lepszy. A gdzie tam. Tak samo pełno kurzu i pajęczyn.  Moskitiera aż się lepi. No trudno nie mamy czasu i środków na sprzątanie. Biskup przy nas dzwonił i wypytywał o porządek. Nawet o tym nie wspomnę Biskupowi, bo wyjdzie że się czepiam. Jak chciałam mieć etnikę to mam.  Zresztą jesteśmy szczęśliwi, że mamy  pokoje, prysznic i kibelek. Reszta to atrakcja turystyczna i tak trzeba do tego podchodzić. Zaznamy prawdziwego życia na Sepiku. A kto nie był na Sepiku ten nie był na Papui powiada Biskup. A to doświadczony człowiek. Nawet przypominał o czystych ręcznikach, i czystej pościeli, ale dla Papuasa czystość oznacza coś innego niż dla nas. Machnęłam ręką . Jakoś przeżyjemy w tym domku przez 3 dni. Gdy usiadłam ze zmęczenia i emocji  dostałam  drgawek szczęki. Marcin stwierdził, że to brak elektrolitów i wody. Chwilę posiedziałam, odpoczęłam napiłam się wody i przeszło. Jesteśmy głodni więc szybko robimy kanapki. Gdy zjedliśmy Francis przynosi nam rybę upieczona w bambusie i sego. Sego to Papuańska specjalność. Łodygi liści jednej palmy  ucierają , potem wyciskają i robią placki. Mogą być surowe albo pieczone. Nam przyniesiono surowy. Wyglądało to ohydnie. Trochę przypominało wielki kotlet mielony panierowany  gotowy do upieczenia. Nawet trochę taki czerwonawy sok było widać w głębi. Nie zdecydowaliśmy się nawet tego spróbować. Natomiast z rybą była inna historia Francis bardzo niewyraźnie mówi i gdy tłumaczył nam co jest  to nie mogliśmy zrozumieć. W końcu rozwinął liść i pokazał nam zawartość. A tam mała rybka upieczona z flakami na ogniu. Zapach buchnął z liścia taki, że już się nie chciało jej próbować. Marcin też się nie zdecydował. Po takich przejściach zostaliśmy zaproszeni na pokaz powitalny. Oczywiście musieliśmy za niego zapłacić 200 kina.  Na placu przed kościołem zebrało się pół wsi. Dzieci usiadły na schodach, a my   pętaliśmy się pomiędzy stojącą starszyzną. Tańczyły kobiety, mężczyźni i dzieci, Wszyscy pomalowani w charakterystycznych czapach na głowach. Występ sympatyczny.  Po występie wracamy do naszych apartamentów. Francis proponuje nam kąpiel w rzece. Marcin pyta o krokodyle. On potwierdza, Są, ale można się kąpać. Idziemy znowu w tym upale do rzeki, Po drodze Francis pokazuje nam orła  przywiązanego na sznurku. Podobno nie umie fruwać.  Kąpiel znakomita. Bardzo się schłodziliśmy. Nurt rzeki bardzo duży. Nawet przy brzegu. W pewnym momencie  Marcin mnie pyta czy mnie nie znosi. I wtedy uświadamiam sobie, że jestem dość daleko od brzegu i od nich. Próbuję walczyć z nurtem, ale niestety jestem za słaba. Kieruję się wobec tego w kierunku brzegu. Tu mi idzie lepiej. Dopływam do gałęzi i łapię ją i obserwuję nurt. Jest bardzo silny. Powoli dopływam do brzegu i dopiero przy samym trzcinowisku mogłam dopłynąć do miejsca  gdzie można wyjść z wody. Wracamy do wsi. Oddajemy Francisowi  lunch, który nam przyniósł. niech zjedzą sami, nie będziemy przecież tego wyrzucać. Francis upomina się o cukierki dla dzieci za pomoc w niesieniu bagaży. Jestem zaskoczona. i tłumaczę że już dałam. Okazuje się, że każdemu trzeba było dać oddzielnie cukierki, bo tu nikt się z nikim nie dzieli. Francis opowiada nam o planach na dzień jutrzejszy. Mamy jechać na drugą stronę rzeki. Tam mieszka grupa Polaków, z przewodnikiem Chrisem. Tak to ustalił przy nas biskup wczoraj.. A potem mamy pływać do różnych wiosek. Francis zażądał 700 kinów.  Tak ustalił z Biskupem (jak nie było mowy o tym, ze będziemy pływać z Chrisem) i dla brata 300 kinów. Marcin daje mu 1000 kinów. Myśleliśmy ze sobie pójdzie, a on siedzi i siedzi na werandzie razem z nami. W końcu  powiedzieliśmy mu, że idziemy spać. Biskup kupił nam wino i chcieliśmy go spróbować. Właściwie to miałam taki chytry plan, że jak napiję się wina to szybko zasnę i nie będę się bała szczurów. Zresztą Marcin chciał mnie uspokoić co do szczurów i zapytał w pewnym momencie Francisa i Tomasa czy są tu szczury. Oni potwierdzili, że jest ich pełno i zaczęli szeroką opowieść o ilości szczurów we wsi.  Marcin osiągnął odwrotny efekt. Gdy widział, że się boję nawet zaproponował zmianę pokoju, ale to nie miało żadnego znaczenia, bo wszędzie  były szczury. Zapomniałam napisać, że Biskup wybudował we wsi 3 zbiorniki na wodę deszczową. Dwa dla wsi a jeden dla swojego apartamentu. Przy tym zbiorniku był prysznic. Więc można było się wykąpać. Rezydencja miała też kibelek - sławojkę. Budynek nówka sztuka. Czyściutki. pajęczyn i kurzu brak. Szkoda, że tak nie było w pokojach. Ale nie ma co narzekać. Etnika to etnika. Mamy dom z dwoma sypialniami, living romem, werandę, prysznic i kibelek. Papuasi tego nie mają, chociaż mieszkają obok. Pod dom biskupa i na terem kościoła nikt bez potrzeby nie wchodzi. Gdy Francis sobie poszedł my wypiliśmy winko. Na werandzie zapaliła się lampa. Tak się zagadaliśmy, że nie zauważyliśmy że już 22.00. Francis przyszedł i poprosił żeby zgasić lampę, bo przeszkadza spać. My zdecydowaliśmy, że też kończymy gadanie.  Zasnęłam zgodnie z planem szybko, ale po 2 godzinach się obudziłam i dalej nasłuchiwać  hałasów. Wszystkie wiktuały pochowaliśmy do skrzyni, która kiedyś była lodówką.    Szczęśliwie  nic nadzwyczajnego się nie zdarzyło tej nocy.








płyniemy po Sepiku



































1 komentarz:

  1. Prawdziwa wyprawa z wykorzystaniem wielu środków lokomocji...
    A na drgawki szczęki to od razu trzeba Halince dać wina... 🤣🤣🤣 A nie wodę i jakieś tam elektrolity... 😇
    TW

    OdpowiedzUsuń