28 września 2023r.
Wczoraj byliśmy wykończeni. To chyba ten upał tak dał nam się we znaki, Za to rano skowroneczki. Idziemy na śniadanie. Prawdę mówiąc już mam dosyć jajek ale już lepsze od pancake z syropem. Jest bardzo pochmurno. Karen przyjeżdża punktualnie. Nadal nie wiemy czy płyniemy na Savo czy też jedziemy do wodospadów. Nie możemy się z nią dogadać. W końcu okazuje się że łódź nie jest załatwiona. Czekamy na faceta z biura podróży by zorganizował łódź na jutro.. Ustalamy cenę łodzi, trasę, Karen załatwia hotel na Savo. Ruszamy do wodospadu. Po drodze zatrzymujemy się na markecie. Mnóstwo warzyw, owoców. Ryby nie były zachęcające.. Nie wyglądały na świeże. Ruszamy dalej. Pogoda psuje się. Zaczyna kropić. Ja pocieszam się, że trochę się przeciera, a Marcin kpi ze mnie i mojego optymizmu. Po godzinie jazdy już na dobre się rozpadało. Docieramy do Paraniju. Jest tu piękna hala, z widokiem, domki do wynajęcia. Ale co z tego. Widok taki sobie, bo pada deszcz. Dołącza do nas przewodniczka . Ja zakładam swoją przeciwdeszczową kurtkę, naciągam ochraniacz na plecak i idziemy. Idę w swoich sandałkach, bo buty do chodzenia po wodzie i pagórkach obtarły mnie a rany jeszcze się nie zagoiły. Wzięłam je na wszelki wypadek, gdy trzeba będzie chodzić po wodzie. Droga całkiem niezła. Trzy kilometry. Nawet dobrze przygotowana. Poręcze wzmocnienia stopni , belki w poprzek, żeby się nie potknąć. Na trasie musimy pokonać rzeką, i strumień. Zakładam zapasowe buty i z łatwością przechodzę na drugą stronę. Niestety przy zakładaniu butów zdarłam sobie strupy na nogach. Staram się iść tak, by mnie nie urażał but. Po godzinie marszu docieramy do wodospadu. Rzeczywiście jest imponujący. Marcin wskakuje od razu do wody. Ja robię trochę zdjęć i też wchodzę do wody. Karen i i przewodniczka Malwina robią nam zdjęcia. Pył wodny z wodospadu i deszcz powodują, że wszystko jest mokre. Pokazują dziewczynom żeby schowały mój aparat. Wtedy uświadamiam sobie, że przecież mam jeszcze aparat do robienia zdjęć pod wodą. O niego nie muszę się martwić, że zamoknie.. Marcin przynosi ten aparat i swój żeby zrobić trochę fotek. Kąpiemy się pod samym wodospadem. Krople tak sieką po plecach, że nie da się wytrzymać. Woda chłodniejsza niż w morzu ale ciepła. Gdy nam się znudziło wracamy. Droga trudniejsza, bo pod górkę,. Ale mniejsza obawa o to że się człowiek poślizgnie na tym błocie. Na drodze spotykamy ogromne ropuchy. Jedna była wielkości talerzyka śniadaniowego. Nie mogliśmy zrobić jej zdjęcia, bo zamoknięte komórki odmówiły współpracy, a aparatów w ulewie nie chcieliśmy wyciągać. W pewnym momencie zauważyłam, że nie idzie za mną Marcin. Zatrzymałam się, czekam, wołam cisza. Czeka, wołam cisza, Wołam do dziewczyn czy Marcin szedł przed nimi, ale nie. Karen wraca się woła Marcina cisza. Strasznie się zdenerwowała. Wpadła w panikę. Po chwili po kolejnych wołaniach Marcin się odzywa. Robił zdjęcia i nie słyszał jak go wołamy. Udzieliłam mu pierwszej nagany. Po godzinnym marszu docieramy do lodge. Właścicielka daje nam ręczniki. Chwilę odpoczywamy. Dostaliśmy księgę gości, żeby się wpisać. W tym roku nie było tu jeszcze Polaków. Samochodem w korkach wracamy do hotelu. Po drodze kierowca z zadowoleniem opowiada jak Chińczycy budują im drogi, przedszkola szkoły. Widzieliśmy też wielkie ciężarówki naładowane ściętymi potężnymi balami wywożonymi z lasu. To też Chińczycy. Czy oni chcą na całym świecie wyciąć wszystkie drzewa. Przecież na Papui też to widzieliśmy tylko nie samochodami a statkami.. W hotelu rozliczamy się z Karen. Ja pobiegłam szybko do pokoju, bo po tej jeździe zrobiło mi się bardzo zimno, Ściągam wszystkie ciuchy. Wszystko mokre. Moja wodoodporna kurtka też. Znowu kupiłam badziewie mimo że za duże pieniądze. Plecak, aparaty, wszystko mokre. Przebieram się w suche ciuchy, wykładam wszystko z plecaka i idziemy z Marcinem coś zjeść. W restauracji jakaś rewolucja. Stoły restauracyjne wystawione do lobby hotelowego w tam jakieś małe stoliki. Zjadamy jakieś hinduskie dania i idziemy do pokoju popracować. Marcin obrabia zdjęcia, ja pisze bloga.
|
na bazarku |
|
liście bananowcateż na sprzedaż |
|
orzeszki ziemne w pęczkach |
|
czy to botwinką? |
|
bakłażany? |
|
glony morskie |
|
mule małe |
|
mule duże |
|
tu już mule bez skorupek |
|
jakieś ryby |
|
ta duża ryba to tuńczyk |
|
docieramy do Lodge |
|
Lodge prezentuje się znakomicie |
|
tyle do przejścia |
|
jakieś koraliki |
|
ładna huba |
|
przechodzimy przez rzekę |
|
"mała" ropucha |
|
dotarliśmy |
|
Marcin z laskami |
|
jakiś ptaszek |
|
ładne kwiatki |
|
kwiat palmy |
|
mgła zepsuła widok |
|
Karen robi selfie |
|
miss mokrego podkoszulka |
|
kąpiemy się |
Ciekawe czy ta nagana dla Marcina to z wpisem do akt osobowych?! 🤔🥴
OdpowiedzUsuńA szczęście na twarzy Halinki proporcjonalne do wielkości "kabiny prysznicowej" marki Wodospad... 🤣🤣🤣
TW
Piękne wakacje 👍
OdpowiedzUsuńZapewne Marcin odwołał się od udzielonej wczoraj nagany i Halina przygotowuje odpowiedź na skargę i nie ma czasu na redagowanie bloga... 🤔🥴
OdpowiedzUsuńTW
Na bazarku same pyszności, oczywiście z wyjątkiem skorupiaków i ryb. Gubiący się Marcin chyba dla Halinki jest oczywistą oczywistością, przecież to nie pierwszy i zapewne nie ostatni raz. Tylko przewodniczki żal 😂😂😂 Ładne kwiatki to pięknie pachnąca plumeria wykorzystywana do produkcji perfum i robienia kwiatowych naszyjników, a jakieś koraliki to Alpinia pulchra z imbirowatych.
OdpowiedzUsuń