8 października 2023 r.
Oczywiście pobudka wczesnym rankiem. Idziemy na ostatnie śniadanie. Nasi pupile też przychodzą. Dzisiaj wyjątkowo ubogi bufet. jem standardowo bagietkę z masłem i dżemem. Nie ma nawet zupy. nasza ulubiona grupa w komplecie na śniadaniu. Potem zaraz siadają przy basenie z komórkami. Wracamy do pokoju i ruszamy na ostatni spacer po mieście. Idziemy promenadą nadmorską. Po drodze kupuję Jagnie torebkę uszytą z kawałków materiału w kształcie żółwia. Marcin kupuje frytki. Siadamy przy plaży i obserwujemy ludzi. Dalej spacer promenadą. Mnóstwo maleńkich plaż wzdłuż drogi. Jest tak gorąco i wilgotno, że jesteśmy cali mokrzy. Wracamy do hotelu. Nie dostałam informacji na maila, że mogę zrobić check-in na samolot. Trochę się denerwuję, że nie zdążymy na samolot z Brisbane do Dubaju, bo mamy tylko godzinę na przesiadkę. Wyprowadzamy się z hotelu. Rozliczamy za pobyt . Przyjeżdża po nas wczorajszy taksówkarz i jedziemy na lotnisko. Tu okazuje się, że są dwa samoloty do Brisbane. Nasz późniejszy. Lecimy liniami Vanuatu. ale przewoźnik wskazany Quantas. Kobieta daje nam karty pokładowe, ale tylko do Brisbane. Bagaże lecą do Warszawy, my niestety nie. Tłumaczę, że mamy mało czasu w Brisbane, ale ona twierdzi, że nie może wydać kart pokładowych na dalsze przeloty. Przychodzi kierowniczka. Też nic nie pomaga. Dobrze. Jakoś to będzie. Jeszcze kontrola bagażu. Nie mają skanera, więc trzeba otworzyć walizkę i panie przeglądają co mamy. Wszystko w porządku. Można oddać bagaż. Siadamy w poczekalni. Mamy sporo czasu. Ja zaglądam do sklepików. Może są tu jakieś ciekawe pamiątki. Wszystko raczej słabe. Nudzimy się. Sala odlotów raczej skromna. Trzy wyjścia bezpośrednio na płytę lotniska. Żadnej elektroniki. Przylatuje samolot Air Vanuatu. za chwilę Air Fiji, a potem Air Nauru. Zastanawiam się dokąd on leci, bo na tablicy podczas check-in nie widziałam, żeby był jakiś lot do Nauru. W pewnym momencie jakiś komunikat. Nagłośnienie takie, że nic nie rozumiemy. Żadnego słowa. Ludzie podchodzą do wyjścia nr 1. Wygląda na to, że to na nasz samolot . Stajemy w kolejce. Marcin stwierdza, że to nie nasz, bo ludzie idą bezpośrednio do samolotu Air Nauru. Wracamy na swoje miejsce. Widzę znajomą Angielkę, która czeka tez na samolot (byliśmy z nią na Tannie) Podchodzę, pytam gdzie leci. Ona że na Fiji. Ja mówię, że do Brisbane. Angielka na to, że już ludzie wsiedli do samolotu do Brisbane. Koło niej siedziała kobieta, która leci do Brisbane i wsiadła do samolotu Air Nauru. Podchodzę do kontuaru przy wejściu. Pytam o samolot do Brisbane. Okazuje się, że to ten z Air Nauru. Wołam Marcina . On łapie plecak i biegiem do samolotu. Nikt nie sprawdza kart boardingowych. Zajmujemy swoje miejsca. Za chwilę startujemy. Naprawdę w tym momencie nie jestem pewna, czy lecę do Brisbane. Po pół godzinie kapitan oświadcza, że lecimy do Brisbane i będziemy tam przed 19.00. Denerwuję się strasznie, bo według mnie samolot do Dubaju mamy tuż przed 19.00. Siedzę zdołowana. Przecież gdyby nie przypadek to byśmy nie wsiedli do tego samolotu. Stwierdzam w duchu, że już się do niczego nie nadaję, jestem głucha, nic nie rozumiem angielskiego itd. Sprawdzam jeszcze raz o której mamy samolot do Dubaju. Uff. Cos pomyliłam. Mamy dwie godziny. Zdążymy spokojnie. Lądujemy o wpół do siódmej. Gdy samolot zatrzymał się podchodzi do mnie facet i dziękuje, za to, że dzięki mnie wsiadł do tego samolotu. Nic nie rozumiem. Okazuje się, że rozmawiał z Marcinem. Wiedział, że lecimy do Brisbane i jak krzyknęłam do Marcina, że to nasz samolot, on również pobiegł za nami do samolotu. Też by nie poleciał. To był Australijczyk. Jeśli on nie zrozumiał komunikatu odnośnie samolotu to może nie jest z nami najgorzej. Terminal lotniska w Brisbane nowy. Około 80 gatów. Idziemy do transferdesk. Nikogo nie ma . Czekamy. Nikt się nie pojawia. Wreszcie pytamy kogoś z obsługi. Każe nam iść do gatu a którego odlatujemy i tam dostaniemy bilety. Idziemy. Nikogo nie ma. Dopiero po jakimś czasie przychodzi facet. Wydaje nam karty boardingowe na przelot do Dubaju i do Warszawy. Teraz możemy iść do saloniku. Zjadamy małe co nieco wypijamy po lampce wina . Samolot A380. Ogromny, ale cichy i wygodny. 14 godzin lotu. Cały czas przynoszą jedzenie. Trochę śpimy , trochę się bawimy grami . Wreszcie Dubaj. Mamy trochę czasu. .Idziemy do saloniku. Jest duża kolejka. Rezygnujemy. Marcin głodny. Zjada w Mc Donaldzie australijską wersję buły. Samolot do Warszawy nabity. Po sześciu godzinach lądujemy. Gdy przechodzimy przez przejście "nic do oclenia" celnik prosi nas na kontrolę. Oczywiście wszystko w porządku. Pyta nas o wrażenia z podróży. Mówi, że Vanuatu to jego marzenie. Wychodzimy, a tu czeka na nas Papuaska Ilonka. Witamy się serdecznie i wracamy do domu.
Podsumowanie. Podróż niezwykle trudna organizacyjnie. Gdyby nie pomoc Biskupów i misjonarzy na pewno byśmy nie zwiedzili tyle w Papui. Szczególnie Biskup Józef z Wewak. Cudowny człowiek. Zorganizował nam wszystko. Tak jakbyśmy byli jego rodziną, a przecież nawet Go nie znaliśmy. Biskup Walenty z Goroki również poświęcił nam swój czas - obwiózł po Goroce, poprosił księdza byśmy mogli z nim zwiedzać okolice Goroki. Otoczył nas opieką. Dla mnie to było niesamowite doświadczenie. Ta troska, bezinteresowność. Zupełnie inny świat . Misjonarze zaangażowani w pomoc tubylcom, skromni, oddani innym. Wyspy Solomona to też pustynia turystyczna. Czekają na odkrycie. Piękna przyroda, piękne rafy. No i Vanuatu. Tu turystów jest więcej, ale niestety ze względu na wstrzymanie lotów krajowych nie mogliśmy zwiedzić większości wysp. Może kiedyś.....
![]() |
Marcin z Papuaską |
![]() |
w objęciach Papuaski |
No i po co to latać po całym świecie w poszukiwaniu przygód, jak na Okęciu tyle wrażeń... 🤣🤣🤣
OdpowiedzUsuńBrawa dla Papuaski... 👏👏👏
TW